SŁAWOMIR ZATWARDNICKI
Obłoczek
Ten wydawałoby się ulotny obłoczek
Chwilę tylko na widoku w mroźne popołudnie
Bardziej realny przecież od bloku
Pod którym minąłem kobietę z siatkami
Gdy wypuściła parę razem z oddechem
Na moment spotkał się jej wzrok z moim
Nie było w nim męczeństwa ale było westchnienie
Jakby wcieliło się w ten obłoczek wszystko
Całe życie jej oraz przeszłych i przyszłych pokoleń
No i życie mojej matki i pramatki Ewy również
Z tymi samymi siatkami, jedna z warzywniaka, druga z ogrodu
Z tymi samymi mrozami ścinającymi ogród i tnącymi szyby sklepu
Matka w kolejce po chleb z przedwczoraj i po watę na podpaski
Matka na przystanku autobusowym za PRL-u
Matka zdyszana truchtająca z roboty do domu
Wata cukrowa z ust matki już-już ulatującej do klatki schodowej
Zaraz przed 26. sekundami jazdy windą na uspokojenie oddechu
Jakieś pokrewieństwo ciał czy dusz
W tym jednym westchnieniu marznącym a ciepłym jak nietrup
W tę nieznaną kobietę wcielona moja matka i pramatka
Gdy staną tuż-tuż przy Panu bez słów
Przejdą do życia bez sądu wypuściwszy parę z ust, obłoczek
Ojciec — Matka
A gdyby nagle za plecami
Pozostawiony bo trzeba
Odsunięty bo za blisko
Oddalony bo zasłużył
Stanął wszedłszy ciszej
Niż zawsze
W szpitalnych kapciach
Rodzony tato
I prosił szeptem
O rozmowę pierworodną
Wtedy niech Bóg nas broni
Ło Matko
Akwarela — tempera
Tego wieczoru co liściem poruszał
tak delikatnie jak opuszkiem
nawet nie raczył odwrócić brzuszków
liści do słońca zachodzącego
na horyzoncie ktoś głaskał puszkiem
pędzla owłosione wzgórza
tak że nie trzeba było pani Janiny Walas
która wpajała nam dogmat perspektywy powietrznej
wprowadzała w misteria kolorów drzew
które z oddali nigdy nie są zielone lecz zawsze
akwarelowo-niebieskie fioletowe granatowe
Tego wieczoru przystanąłem na wzgórzu
a u mego boku ścieliło się pole
oddychającej przez sen pszenicy
z poblaskiem jakby na kamerę nałożyć filtr
w kadrze leniwie płynęła też rzeka
asfaltowa o tafli nieporuszonej
odbijało się w niej niebo
Ostatni już kamyk przesunąłem
wierzchem sandała na brzeg
i zszedłem w kierunku domostw
tak cichych jakby właśnie o zmierzchu
spopieliło się na amen ognisko
westchnął się ostatni dym
I wszystko wydawało się być
Już prawie-prawie
Na miejscu i o czasie
Przez chwilę
Zanim
Nabrawszy powietrza
Wziąwszy się w garść
Otrzepawszy pył z nóg
Zszedłem w dół
Jeszcze trochę w fiolecie
Ale już bardziej w granatach
Jeszcze w drodze
Ale już przecież do domu
Chowanego
Za oknem świta
Cisza bezwietrzna
I nagle szum-ruch w domu
Spadają z piętra stopy
Zapamiętałe w zabawie
Zrzucam kapcie
I kryję się pod kołdrą
Tlą się wciąż zapachy
Wydzielin z naszych ciał
Budzi się pamięć
Do życia życzliwa
Liczy, szuka
Przed szabatem
Asfalt ściele się miękko
powierzchnia błyszczy
od nieba jak obrus
odświętnie prasowany
opuszką palca na niedzielę
Z prawego boku cisną
się dmuchawce z lewego
zamieć traw pochylają się
drzewa zakazane z ciekawości
Zachodzi już złota kropka
słońca coś się skończyło
by coś się mogło zacząć
pojawiają się dwa przecinki
reflektorów bo zdanie nie
zostało jeszcze wypowiedziane
Oślepiony bezkolcy
jeż jeszcze nienazwany
przemyka drogą
tupiąc rajskimi łapkami
Sławomir Zatwardnicki (ur. w 1975 r.) — dr hab. teologii, adiunkt na Papieskim Wydziale Teologicznym we Wrocławiu. Mieszka w Strzelinie. Redaktor naczelny „Wrocławskiego Przeglądu Teologicznego”, członek Towarzystwa Teologów Dogmatyków oraz Stowarzyszenia Teologów Fundamentalnych, zaangażowany w działalność ewangelizacyjno-formacyjną. Wydał m.in.: Od teologii objawienia do teologii natchnienia. Studium inspirowane twórczością Geralda O’Collinsa i Josepha Ratzingera (2022), Biblia „po katolicku”, czyli dlaczego nie sola Scriptura? (2023).
aktualności o e-eleWatorze aktualny numer archiwum spotkania media autorzy e-eleWatora bibliografia
wydawca kontakt polityka prywatności copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved
copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved