Skip to content

WOJCIECH CZAPLEWSKI

Siostra Abla

Skąd takie murzyńskie imię, przecież nie jest Murzynką. Morenike. Ktoś powinien wyjaśnić. Ojciec nie, bo nie wrócił z gór, wtedy, kiedy Morenike jeszcze ssała pierś matki. Matka nie, matce pomieszało się w głowie i mowę odjęło, jak jej synów pozabijali. Dziadkowie umarli, zresztą oni byli z tych, co swoje wiedzą, ale nikomu nie mówią. Morenike pamięta, jak była mała:

— Dlaczego ja mam takie imię?

Patrzyli jedno na drugie, dziadek i babcia.

— Jedz, nie rozmawiaj.

Braci też pytała, a oni zbywali ją żartami.

— Żebyś nie myślała, że wszystko wiesz.

— Żeby cię nie zjedli, jak cię złapią.

 

Wtedy, kiedy rządowi przyjechali, przeszukali dom i wyprowadzili wszystkich braci, i trzech z nich zastrzelili, a najstarszego zabrali, Morenike była w środku, w domu, ale i tak wszystko widziała przez małe okno w kuchni. Przysunęła taboret i uklękła na tym taborecie, i dłońmi oparła się o szybę, z zewnątrz pewnie nie było widać jej twarzy, tylko te dwie rozcapierzone małe dłonie jak dwa białe kwiatuszki. Zresztą, kto by tam patrzył w okno, kiedy dwa kroki obok stali bracia, a konkretnie ten, którego zastrzelili na początku. Krew opryskała szybę — nie byłoby jej widać, gdyby nie te małe dłonie, te białe, czerwono nakrapiane kwiatki migdałowca.

 

Zapłata. To słowo się skądś pojawiło i już w niej zostało. Zapłata. Morenike nie pytała już, skąd ma imię, tak jakby go już nie miała, jakby miała nowe. Imię, którego nie wolno wypowiadać. Zapłata. Temu, kto jest winny.

 

Wkrótce okazało się, że najstarszy brat, ten, którego zabrali, już nie wróci. Przeszedł na stronę tamtych. W jakiś sposób go przekabacili, potem go wywieźli, wyszkolili, a potem wrócił z takim specjalnym oddziałem do polowania na rebeliantów.

Nie minęły dwa lata, kiedy Morenike została sama z najmłodszym z braci, który przecież i tak był starszy od niej. Wszyscy odeszli, on jeden został. Należało mu się życie. Za łagodność. Śmierć ani zdrada się go nie imają. Najmłodszemu należy się opieka i miłość, na to się chyba narodził. O ile rodzimy się po coś, a nie po nic. Teraz stoi za progiem i z rozdziawionymi ustami gapi się na słońce zachodzące za góry.

— Chodź do domu. Umyj się, rozbierz, połóż do łóżka.

Gdyby mu tego nie powiedziała, stałby tak i gapił się w ciemność, jakby tam było coś ważnego w tej ciemności. Więc trzynastoletnia Morenike musiała stać się matką dla starszego brata, żeby tak nie stał, żeby mył się, jadł i spał. A kiedy spał, czasem nocą otwierał oczy i tak śnił z otwartymi oczami, i otwierał usta, i wydobywały się z nich nieznane dźwięki, dziwne samogłoski, i napełniały dom monotonną melodią, jak głos spod spodu, jak wołanie z wnętrzności ziemi. Trzynastoletnia Morenike ocierała mu wtedy z twarzy pot i głaskała go po rękach, które kurczowo gniotły pościel, aż wiotczał, cichł, zapadał w sen bez snów, a ona wpatrywała się w ciemność i czekała, aż przestanie czuć, jak bije jej serce.

 

Teraz Morenike ma szesnaście lat i jest sama, bo zabrali jej brata, żeby rozdziawiał buzię daleko stąd, za górami, w dużym domu, co ma ogród i park. Nocami nie będzie już śpiewał swoich samogłosek, nie będzie kiwał się na łóżku, na to są dobre zastrzyki. Morenike jest sama, nikt jej nie śpiewa po nocach, teraz może więcej myśleć o zapłacie.

O najstarszym z braci usłyszała, że w gazecie napisali, że medal dostał. Wyciągnął z jaskiń jakieś zagraniczne kobiety, jakieś zakładniczki, i pozabijał wszystkich w tych jaskiniach, i dostał medal. I awans z sierżanta na porucznika. A w miasteczku płakały matki. Więc Morenike wydobyła ze skrytki pod dachem zawiniątko z bronią, z pachnących smarem szmat, co leżało tam od wtedy, bo go wtedy nie znaleźli, kiedy tak klęczała na taborecie przy kuchennym oknie.

I poszła tam, i stanęła przed wartownią. Wasz porucznik to mój brat, powiedzcie mu, że przyszła Morenike. I zaraz usłyszała zmęczony głos w słuchawce, niech wejdzie, niech ją wartownik do mnie zaprowadzi. To było takie proste. Bez planu, bez wsparcia, bez niczego. Sama przyszła, powiedziała i zaprowadzili ją. Stoi teraz naprzeciw brata z tym pistoletem w kieszeni.

 

— Nie rób tego. Potem nie będziesz mogła z tym żyć, bo moje przekleństwo przejdzie na ciebie. Zostaw. Idź stąd. Sam to zrobię. Jesteś moją siostrą, chociaż nie widziałem cię od tylu lat. Morenike. Wiem, dlaczego masz takie imię. Wiem od naszej matki. Usiądź, opowiem ci.

— Nie, nie chcę tego słuchać. Nie jestem dzieckiem. Nic mi nie powiesz. Mam takie dziwne imię, żebym była obca, żebym nie była z tego samego plemienia co ty. Na ciebie mówią Wujek Śmierć, już nie muszę być twoją siostrą. Niech mnie złapią, niech mnie zjedzą.

— Tak, ty jesteś moją siostrą. Wiesz, że wtedy, kiedy byłaś jeszcze malutka, jak ojciec nie wrócił z gór, ja tam z nim byłem, z ojcem, w tych górach? I że to ja miałem nie wrócić? Wziął mnie w góry, żeby mnie tam zostawić. Żeby je mną nakarmić, żeby nakarmić swojego Boga. Oto jestem. Sługa twój słucha. Tak, ojcze, wiem. Skończyło się tak, jak się skończyło. Ofiara nie została złożona ani przyjęta. Miałem być ofiarowany, a stałem się odepchnięty. Zamiast błogosławieństwa — przekleństwo. Zrozumiałem to po drodze, kiedy miałem dziewięć lat i przez dwa dni wracałem sam z tych gór, przez pustynię, do domu. Przeklęty przez Boga.

— Więc to dlatego. Przeklęty przez Boga, na Bogu się mścisz. Polujesz na swoich ludzi. Łażą po nich muchy, ich kobiety lamentują. Podobno ci, co ich zasypałeś w grotach, chodzili z tobą do szkoły.

— Bez przesady, tylko jeden. Wtedy, w szkole, też nie był dobrym człowiekiem. Nieważne. Jak jest wojna, to ludzie giną. Moi, nie moi, w grotach, nie w grotach, nieważne.

— „Dobrym człowiekiem”, co ty w ogóle mówisz? To jest bez sensu, co mówisz.

— Tak, bez sensu.

 

Różnie potem mówili ludzie. Przeważnie, że to była zemsta. Zapłata od matek. Że porucznik zginął zastrzelony za tych zasypanych w grotach. Ci, co znali Morenike, mówili inaczej. Że to sprawa między bratem a siostrą. Że z całej rodziny, matki, ojca, dziadków, braci — nikt nie został. Tylko ona i porucznik. I że to przez niego. Że zdradził.

Prawda była taka, że Morenike spokojnie wyszła przez bramę, nawet pożegnała się z wartownikiem, z tym, co ją wcześniej prowadził. Dopiero potem był ten strzał.

Wojciech Czaplewski (ur. w 1961 r. w Gliwicach) – nauczyciel, filozof, poeta, publicysta. Zwycięzca Ogólnopolskiego Konkursu na Prozę Poetycką im. Witolda Sułkowskiego (2017). Mieszka w Kołobrzegu. Wydał książki: Filozofia z przyległościami. Skrypcik szkolny dla użytkowników mózgu (2000), Pochwała niezrozumiałości. Eseje filozoficzno-literackie (Nagroda im. A.K. Waśkiewicza za najlepszy debiut krytycznoliteracki, 2013), tomy wierszy: Próba czytania (2014), Odzyskane rzeczy (2018), Książeczka wyjścia (2021), Dzieje poezji polskiej (2022) oraz tom prozy Książeczka rodzaju (2018).

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content