Skip to content

ANNA ZBOROWSKA

Szybciej

Najgorsze są te miejsca, w których roi się od maluchów i ich rodziców. Nie znoszę tego pola, w którym dzieci rywalizują o zasoby, a za plecami mają żołnierzy w postaci matek i ojców. Dąsy, tupania, agresja, ciągnięcie za rękę, sypanie piachem w oczy. Plac zabaw to nie jest miejsce wytchnienia, to miejsce walki i spotkania — niechcianego spotkania. Gdy widzę, że przez furtkę wchodzi małżeństwo i ich córka, mimowolnie się krzywię. Za nimi wlecze się drobna Czeszka z dwójką synów.

— Dzień dobry! — krzyczy Milena. Formy grzecznościowe są powtarzalne, łatwe do zapamiętania, dlatego je uwielbia, w przeciwieństwie do improwizacji, na której opiera się większość rozmów między ludźmi.

Para kieruje się na drugi koniec placu zabaw. Ci rodzice nie znają dobrze polskiego i unikają z tego powodu kontaktu, co mi odpowiada. Nie potrafię ciągnąć gadek-szmatek z obcymi o tym, że pogoda jest coraz ładniejsza, tak, pani Wiktorek potrafi pięknie rysować, a Milena… Chciałaby, ale rozumie pani… Uczymy się dopiero, jak trzyma się kredkę. Pani Leoś genialnie tańczy, o, proszę, my niedługo lecimy na terapię integracji sensorycznej. Bo musi pani wiedzieć, że Milena potrafi złożyć skomplikowaną budowlę z lego, jest zdolna do robienia skomplikowanych piruetów, wspinaczek i dużych skoków w dal, ale za to drażni ją faktura większości ubrań. Zajęcia dodatkowe… Nie chodzimy. Są za to terapie, dużo terapii: terapie, o które walczyłam, te, które przysługują z racji orzeczenia o niepełnosprawności oraz te prywatne, które kosztują.

Nie mówię do tych rodziców: zazdroszczę wam tego, że Tatiana snuje niesamowite historie — czasem prawdziwe, czasem zmyślone, ale składne i spójne. Płaczę wieczorami po tym, jak córka zaśnie, bo przecież nikt z krewnych nie miał zaburzeń ze spektrum autyzmu, więc dlaczego spotkało to Milenę? Gdy leżałam na oddziale patologii ciąży, miałam nadzieję, że to forma pokuty: cierpię, żeby moja córka była zdrowa.

Pamiętam tamten czas. Czekanie. Wielki brzuch. Głowa na poduszce, tłuste włosy okalające twarz. W czwartki przez korytarz przetaczała się grupa studentów. Pukali, zaglądali do mojego pokoju. Wolałam ich szczere zainteresowanie od tego, którym obdarzali mnie lekarze. Z poważnymi i znużonymi minami przychodzili rano i pytali o samopoczucie. Stawali nade mną jak nad martwą. Wielki brzuch przypominał napęczniały wrzód.

Odpoczywanie. Leżenie. Czytanie. Słuchanie muzyki. Głaskanie brzucha. Rozmawianie z dzieckiem. Zasypianie. Wtedy często śniło mi się, że biegam. W snach truchtałam pustą ulicą otoczoną sosnami. Kiedy się budziłam, uświadamiałam sobie: rzeczywiście, kiedyś regularnie biegałam. Dawno temu, w innym życiu.

 

Milena też lubi biegać. Dzięki niej zrozumiałam, jak ważne jest to, aby się nie wahać. Nie myśleć o rozpędzonych samochodach i motocyklach, o spuszczonych ze smyczy psach, o latarniach, które chowają się w zasięgu wzroku, by wyrosnąć przed twarzą dziecka. Liczy się sama czynność, tkwienie w niej, scalanie się z biegiem. Milena potrafi to robić i zazdroszczę jej tego, mimo że specjaliści nazywają jej zachowanie „fiksacją” typową dla dzieci ze spektrum. Mój słownik urozmaicił się o nowe określenia: stimy, inercja, echolalia, afazja, autistic meltdown. Patrzę, jak córka podchodzi do dzieci. Utrzymuje z nimi kontakt wzrokowy. To nowo nabyta umiejętność, która pojawia się u niemowlaków w okolicy drugiego miesiąca życia, lecz u mojej dziewczynki stała się efektem wielomiesięcznych spotkań z ergoterapeutką. Ostatnio robi milowe kroki. Milenowe kroki.

Każde dziecko ma własne tempo — tak powtarzali mi rodzice, wujkowie, ciotki. Też późno zaczęłaś mówić. Jedynie koleżanki kręciły głową i żaliły się, że Milena nie słucha, jest pogrążona we własnej zabawie, ignoruje ich dzieciaki. Co to za wyścig na wózki — myślałam ze złością — co to za poganianie maluchów, odbieranie im chwili skupienia na danym przedmiocie czy momencie? A potem, w przedszkolu, zaproszono mnie wraz z byłym mężem na „poważną rozmowę o pewnych problemach wychowawczych”.

Dorośli różnych narodowości siedzą osobno, każdy na osobnej wyspie, jedynie maluchy natychmiast łączą się w grupę. Rudzielec z Czech wchodzi na zjeżdżalnię. Krzyczy: „Pozor!”, a Milena i mała Ukrainka odsuwają się posłusznie, chociaż to słowo jest dla nich pozbawioną właściwości grudką nieokreślonych dźwięków. Oto dzieci z ogona, nieuczestniczące w tej szaleńczej pogoni za sukcesem: za wzorowo wyrecytowanym wierszem, pięknie zaśpiewaną piosenką, największą liczbą odznak za poprawnie wykonane polecenia w przedszkolu. Wsłuchują się w cudzy głos, po czym wyłapują z niego nastrój, a nie sens zdań. Dzieci nierozumiane i niezrozumiałe. Obca dziewczynka mówi coś po ukraińsku, a Milena odpowiada jej tekstem z bajki. Potem skręca w stronę furtki. Maluchy za nią. Rodzice reagują natychmiast, polecenia świszczą jak pociski:

Zupynis!

Zůstaňte tady! Jan, Tomáš!

— Milena, stop! — krzyczę.

Wszystkie dzieci się zatrzymują. Prócz jednego.

Jestem matką-zawodniczką, przyzwyczajoną do szybkiego reagowania. Mam za sobą treningi na mniejszą skalę, w obrębie ogródka i osiedla. Zrywam się z ławki, nim Milena zdąży otworzyć drzwiczki. Na miejsca — spinam mięśnie. Gotowi — biorę wdech w momencie, gdy rączka zaciska się na klamce.

Start!

Mijam obcokrajowców. Słyszę wesoły pisk córki. Wie, że nie postawiłaby matki na nogi tak szybko — nie skłoniłaby do porzucenia telefonu, plecaka i butelki wody — gdyby nic jej nie groziło. Wtedy mój start byłby odbębniony dla zasady, nieprzekonujący. Kiepska ze mnie aktorka.

Zwykle na trybunach-ławkach gromadzą się widzowie: przechodnie, starsze panie, reagujące głośnym zdziwieniem, że dziecko potrafi tak pędzić, nastolatkowie zerkający obojętnie znad komórek. Przechodnie patrzą. Dopingują. Tylko kogo?

Dzieli nas parę metrów, w oddali majaczy ulica. Muszę się skupić. Żadnego paraliżującego, chwytającego za gardło strachu. Żadnych żali, że inne dzieci posłuchały polecenia rodziców. Żadnego krzyku: „Wracaj natychmiast!”. Po usłyszeniu rozkazu, Milena potrafi biec szybciej, podekscytowana i przestraszona. Wie, że złapanie jej oznacza reprymendę.

Po wielu takich wyścigach, w tym paru przegranych, które zakończyły się ostrym dźwiękiem klaksonu i krzykami kierowców, odkryłam, że muszę poruszać się cicho. Nie po to, by córka odwróciła głowę, aby sprawdzić, czy ją gonię. To, że matka za nią podąża, to coś tak oczywistego w świecie czterolatki, jak to, że rano wstanie słońce. Muszę biec bezszelestnie, by nie motywować jej do większych starań. Bo dziecko, tak jak niejeden dorosły, ma w sobie ogromny potencjał. Zdolność do wykrzesania siły, o którą się go nie podejrzewa. Milena musi uwierzyć, że wygra, bo istotnie byłaby w stanie to zrobić.

Czas jest łatwy do modelowania, jak świeża guma przyczepiona od spodu do ławki. Gniotę każdą sekundę, rozciągam ją, wręcz słyszę spowolniony terkot wskazówek zegara. Szybko, szybciej. Wyciągam ręce w stronę córki. Płuca palą mnie z wysiłku.

W końcu każdy ma swoje tempo.

Anna Zborowska (ur. w 1998 r. w Szczecinie) — absolwentka Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa na UAM w Poznaniu. Mieszka w Szczecinie. Laureatka m.in.: Ogólnopolskiego Przeglądu Twórczości Dzieci i Młodzieży „Lipa” (2013-2022), Międzynarodowego Konkursu Literackiej Twórczości Dzieci i Młodzieży im. Wandy Chotomskiej, Nagrody Głównej w Konkursie Literackim „Krajobrazy Słowa” (2020), Konkursu Literackiego Prozatory Zachodniopomorskie 2021, Konkursu „Bursztynowa Szuflada” (I miejsce), Konkursu Literackiego „O złote pióro” (II miejsce, 2022). Jej opowiadania ukazały się m.in. w antologiach: Krajobrazy Słowa (2020), Lipa 2021 (2021), Słowo przeciwko słowu (2022), Prozatory Zachodniopomorskie 2021 (2022) oraz w czasopismach: „Kreatywni”, „Sztukater”, „Wobec”.

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content