Skip to content

WOJCIECH JUZYSZYN

Wykluczenie Tamagotchi

 

Część II: Oolong

1. Pamiątki z podróży

Po pewnym czasie z wakacji wrócił współlokator Mistrza — Oolong, dwunożna świnia o ludzkich ramionach, jednak świńsko różowych. Kręgosłup prosty jak u erectusa, uszy jędrne i żywotne, na ciele strój luźny codzienny.

Był w Niemczech i Francji, by doszkalać swą niemczyznę i francuszczyznę oraz zaznawać obcej kultury. Rzekł, że mur Berliński i wieża Eiffla srodze go zawiodły, jednak francuskie kurtyzany i ich wyszukana bielizna całkowicie wróciły mu wiarę w podróże.

Przywitał się lakonicznie z dalekimi krewnymi Mistrza.

— Przywiozłeś może jakieś pamiątki? — spytała uprzejmie Kamila, żądna opowieści z obcych krain.

— W sumie… — skrzeknął Oolong — Jak już wróciłem, to kupiłem multum tamagotchi na lotnisku u nas.

— A z Francji? Z Niemiec? — dopytywała Kamila.

— A stamtąd to nic.

Świniak wysypał z torby podróżnej dziesiątki tamagotchi na podłogę. Grzechot obudził zaspaną i wynudzoną Natalię. Odlepiła się od telewizora i makaronu z krewetami, którego nie cierpiała, ale jadła z masochistycznych pobudek (ból psychiczny przy konsumpcji krewetek zabijał część jej duszy, a więc i trochę nudę, w której duch jej tutaj się nurzał). Na czworakach podpełzła do stosu elektronicznych pastylek i jęła wybierać dla siebie jakiegoś e-zwierzaka.

— Natalio, wstydź się! — Kamila uniosła się emocją. — Bez pytania grzebiesz w pamiątkach Oolonga! Naruszasz jego prywatność oraz szkodzisz jego uczuciom!

— Nie — świniak negował. — Bardzo cieszy mnie zaangażowanie Natalii w sprawę. Po prawdzie. wy mnie uraziliście, nie rzucając się na moje zabawki jak na mięso.

— Och, wybacz nam, ale z nas „świnie” — zadrwiła Jessika.

Sieciech przekrzywił głowę, w sumie — Oolong to była świnia na dwóch nogach, na wsi szybko by go przerobili na szynkę, ale tu na plaży, w domu Mistrza, nie było miejsca na nieuzasadnioną przemoc. Sieciech oblizał się. Szynka jest smaczna, mmm, świeżutka, soczysta szyneczka. Sieciech oblizał się ponownie.

 

2. Skrajna konformistka

Kolejne dni Natalii nabrały nieco kolorytu, dzielili z Oolongiem pasję tamagotchi. Bladaczka na mordzie Natalii ustąpiła delikatnym rumieńcom niewinnej rozrywki. Sieciech chciał wkupić się w łaski i bawić z nimi, ale niemal natychmiast wykluczyli go ze swej dwuosobowej społeczności.

Natalia i Oolong karmili zwierzaki albo głodzili na śmierć — w zależności od nastroju. Oolong rozwalił raz młotkiem swego martwego e-pupila, zniszczona pastylka poruszyła jednak jakiś dawno uśpiony tembr duszy Natalii i gdy Oolong przekazał jej młotek, aby rozpieprzyła na dobre swego pupila, ta odwróciła się tyłem do świniaka i machnęła młotkiem — gruchot uczyniła wyłącznie ustami. A myślała, że beatbox nigdy się nie przyda, dobrze, że Sieciech wciągnął ją w tę z pozoru bezużyteczną pasję. Tajemnie ocaloną pastylkę zachomikowała w donicy kwiatu przy drzwiach wejściowych.

Natalia nie chciała sprzeciwiać się Oolongowi, więc bawiła się jak on, była konformistką skrajną, wręcz zrozpaczoną, niemal desperatką. Widząc czasem w nocy plecy Sieciecha, wstrząsane rozpaczą odrzucenia, bardzo się bała wykluczenia ze społeczności tamagotchi. Serce kuzyna nie pracowało rytmicznie, jego pole elektromagnetyczne furkotało jak rój napromieniowanych nuklearnie os.

Czasem Oolong zabierał Natalii ulubionych e-pupili, nad których rozwojem czuwała na dobre i na złe, i przetrzymywał u siebie, głodząc na śmierć. Tłumaczył, że to śmieszne. Mówił, że życie jest nieobliczalne i że ta zabawa właśnie tego uczy. Jego, Natalię i e-stworka. Natalia wtedy kiwała głową, po nocach jednak łkała w poduszkę z pięścią wsadzoną do ust, by stłumić szloch.

Mistrz zapominał ciągle przynieść posłania do chaty plażowej dla współlokatora, lecz Oolong zazwyczaj zasypiał rozpłaszczony przed telewizorem na kanapie, więc nie troszczono się specjalnie o miejsce dla niego, gdyż już jego świńskie ciało samoistnie takie posiadło. Reszta jak zawsze spała tam, gdzie sobie rzuciła matę, tłoczyli się najczęściej razem w pokoju codziennym.

Oolong bardzo irytował Sieciecha. Kiedy grali w planszówki, każdego dnia, świniak wsadzał sobie kostki do gry do nosa i wydmuchiwał je, gdy miał rzucać. Sieciech nie mógł na to patrzeć, a już najbardziej, gdy tym świńskim nosem wyrzucał często sześć oczek. Chytrus jakoś chyba smarkami oszukiwał.

Oolong rozświnił się i robił to nawet poza grą. Podczas seansów filmowych, na które zbierali się wszyscy domownicy, wyjmował sobie kostki z pudełka, wkładał do nosa i siedział tak z nimi na kanapie, i oglądał TV. Sieciecha to rozpraszało i nie mógł się skupić na akcji filmów. Może to ten świst zatkanego świńskiego nosa.

Młodzian zwierzył się z tego Mistrzowi, ten poradził chłopcu, aby zaparzył sobie herbatę Oolong, bo ta uśmierza stres.

— Sensei wybaczy, lecz… — odparł Sieciech — To by było aż nadto Oolonga.

Mistrz pochylił poważną głowę.

— Myślę, że tak drażnią cię kostki w nosie Oolonga, ponieważ łączysz jego osobę z odczuciem wykluczenia. On i Natalia nie chcieli się z tobą bawić. Poskąpili ci tamagotchi.

Sieciech zagryzł szczęki, oczy mu się zaszkliły, spojrzał tego wieczoru nostalgicznie przez okno.

— Nie wiem — wyrzekł.

 

3. Oniryczne lato

Zapomnieli o aktach osobowych odnalezionych w teczce „EKSPLOATACJA”, tkwiły gdzieś zakurzone w opuszczonych lochach hipokampu. Senność lata wpędzała ich w przyjemne otępienie, byli jak owady, którym wakacyjna żyleta odcięła kończyny, przy pomocy których rozpoznawały dalsze kształty świata.

Miła powierzchowność Mistrza oraz jego aromatyczne herbaty podsycały błogość i otumanienie. W ogóle nie wyglądał na psychopatę, który zwodził ofiary metodą odwrotną do „na wnuczka”, czyli „na dziadka”. Nawet to, że był na ogół miły, nie sprawiało wrażenia, tyczącego się stereotypu psychopaty, że „był miły, dopóki nie był miły”.

Czasem siadali na plaży w nocy i widzieli, jak w oknach posiadłości przemykają pasy światła. Korytarze wyglądały jak arterie dla patrolujących duchów, posiadłość stawała się wielkim tamagotchi, w którym żyły świetliste stwory. Buczało stamtąd albo skamlało, albo to halucynacje zesłane przez dziwne oniryczne lato. Lub to przez talent medium, którego użyczała im bezwiednie ukojona szeptem morza Natalia.

Czas mijał w symbiozie z latem — zapewniało im błogostan, a samo wysysało z nich siły, słabli w oczach. Podobało im się to zmęczenie. Nie obyło się jednak bez trosk. Kamila i Jessika dostały wpierdol notą zeszytową za to, że dziecinnie kłóciły się o herbatę. Sieciech też nabroił, kulki z majtek sypały się mu przez nogawki bez liku. Mroczny kołonotes wraz z ołówkiem poszły w złowrogi tan.

— Przepraszamy, jeśli nasz rozchełstany krewniak sprawił, że wpisałeś nas na listę ofiar! — Spłakana Natalia padła na kolana. Jednak się złamała i zdradziła ich utajoną obawę.

— Spokojnie, dziewczyno. — Zatrzasnął zeszyt. — Ten zeszyt to nic, co powinno was zaprzątać.

 

4. Pałka moździerza

Pewnego wieczora przybyła do nich niezapowiedziana Katarzyna, przyjaciółka domu. Przyleciała swoim „kosmodromem”, jak to jej statek przezywał Sieciech. Tym razem nie sama, to znaczy nigdy nie przybywała sama, bo przywoziła naręcze jadła i smakołyków. Tego wyjątkowo pochmurnego wieczora towarzyszył jej osobnik ludzki, mianowicie jej syn, młodziak Bartosz, którego pogoda ducha kontrastowała z ciemnymi chmurami na niebie i groźbą rychłej ulewy, chłopiec, który liczył sobie dziewięć wiosen z okładem.

Bartosz wbiegł rozchachany do chatki i wszystkim zaczął machać, jego jasne, nastroszone włoski domagały się zabawy. Domownicy olali go co do joty, leniwie zastanawiając się, którą teraz kartę położyć w partii kierków czy po prostu rozmyślając o tym, co zjedzą na kolację.

Kiedy jednak Kasia weszła, szeleszcząc torbami z jedzeniem, każden się ożywił i spojrzał w jej kierunku.

— Witaj, droga Kasiu — Mistrz podszedł i przywitał się. — Co tam nam dziś przynosisz?

Katarzyna zdrętwiała.

— Dżizys, co wy tacy zblazowani, jakbyście cały dzień trawkę palili?

— Paliliśmy haszysz — wyjaśnił Mistrz.

— A to niby dlaczego?

— Z nudów.

— No tak… Po co ja pytam. Słuchajcie, ja i małżonek lecimy na konferencję naukową. Chciałam tutaj zostawić Bartka, myślę, że będzie z wami w miarę bezpieczny, tylko proszę, nie częstujcie go haszyszem, narkotykami, alkoholem ani żadną inną używką.

— Mamooo! — jęknął Bartosz. — Jak ty w ogóle nie umiesz się bawić! A potem rodzice się dziwią, że człowiek całe życie zostaje małym buntowniczkiem!

— Spokojnie, Bartosz. — Mistrz położył dłoń na barku malca. — Zamówimy ci prostytutki, Kasia nic o nich nie mówiła.

— Nie no, pań do towarzystwa też mu nie dawajcie.

Kasia nigdy nie miała pewności czy Mistrz się z nią przekomarza.

— Ale sobie możemy zamówić, jak będzie spał?

— Przecież wiadomka, że będę podglądał! — Bartek się zaperzył.

— Zamówimy tak, że nie będziesz o tym wiedział, a panie przyjdą, gdy ty zapadniesz w głęboki sen. — Puścił mu oko.

— Nie, naprawdę, proszę was — ucięła Kasia. — Po prostu nie róbcie nic gorszącego.

— Sprecyzuj „nic gorszącego”.

— Właśnie, Kasiu. Zawsze mówisz takimi ogólnikami — rzucił z oddali przysypiający Janusz, właśnie udało mu się podrzucić świniakowi damkę pik. Jednak przez niskie ciśnienie i brak poobiedniej drzemki nie czerpał z triumfu pełnej satysfakcji. Kamila ocierała spocone czoło serwetą, myślała, że to ona w tym rozdaniu zbierze damkę.

Kasia nie miała już sił grać w gierkę i dalej tłumaczyć, rzekła tylko, żeby tak się zajmowali Bartoszkiem, żeby ona potem nie chciała wszystkim im nóg z dupy powyrywać, nie wyłączając jej syna.

Mistrz poszedł zrobić sobie drinka.

— Kasiu, a jest z tobą twój mąż? Czeka może w „kosmodromie”? — spytała nagle ożywiona Natalia. — Zastanawiam się, jak u niego z przystojnością? Może bym go poznała.

Kamila, zblazowana haszyszem, ogólnym rozleniwieniem i nienajlepszym dla niej rozdaniem kierków, nie pokwapiła się, aby zbesztać siostrę za zbytnią nachalność.

— Nie ma go, został w domu, żeby jeszcze potrenować. Oczywiście jest przystojny. Spikniemy się po drodze.

— Och, jakaż szkoda. Hm, pewnie nie ma na sobie koszulki — mruknęła Natalia. — On zdradza cię z salą treningową, ten przystojny mężczyzna, nie wiem, czy warto z takim dalej być. Zostaw go, Kasiu. A potem umów mnie z nim, to będzie dla niego kara, już ja tego dopilnuję. — Uśmiechnęła się pikantnie.

— Jakie tam zdradza, ćwiczy sobie chłop — odparła, nie odnajdując w wypowiedzi Natalii niczego dziwnego.

Mistrz podszedł z małym drinkiem do Natalii i na chwilę wszedł w rozmowę:

— Wiecie, że ten młodzik, Bartek, wywróżył zjawienie się tutaj waszej czwórki? — Golnął sobie kolorowej mieszanki.

— To on wróży z fusów? — zainteresowała się Natalia. — Z fusów w filiżance?

— Nie do końca — rzekł. — Nie w filiżance.

— To jak to robi?

— Och… Kkiedyś może zobaczycie — odparł tajemniczo.

Natalia i Kasia odnalazły wspólny język, szczebiotały chwilkę o funkcjonalności jogi i możności przełożenia wielu pozycji w sfery życia seksualnego. Dopiero co się poznały, a już za sobą przepadały. Katarzyna przekazała też na odchodnym, co Bartosz lubi jeść i o której ma chodzić spać.

W tym czasie Bartek podreptał do Kamili i Jessiki, które grały w kierki z Januszem i Oolongiem. Janusz, Kama i Jess byli zadowoleni, że mają Oolonga, nareszcie stały gracz żądny krwi, grający jak o życie, a nie takie senne lelum polelum jak pożal się boże Boguś czy Sieciech.

— Cześć, jestem Bartek! — Uroczo się przywitał i wyciągnął papierową torebkę zza pleców. — Mama upiekła mi ciastka! Chcecie je ze mną dzisiaj zjeść?

Kamila i Jessika spojrzały po sobie, potem pełne uśmiechu wejrzały głęboko w lico chłopca. Rany Julek, jaki przemiły chłopaczek, od razu ujął ich serca.

— Jasna sprawa! — Ucieszyły się jak dzieci. I to jeszcze z wszczepionym chirurgicznie chipem nademocjonalności. — I zaparzymy sobie do tego herbatki!

Dziecięca mordka Bartka natychmiast poszarzała, niczym feniks po sfajczeniu.

— Nieee, herbaty nieee…

Chłopak panicznie bał się tego napitku, Kamila i Jessika jako nowi domownicy nie mogły tego wiedzieć.

— Urokliwy z ciebie jasno-blondasek włosowaty maleńki — dodała jeszcze Jess i pogłaskała mocno po głowie, by jasny feniks znów w nim zapłonął.

— Hej, Bartek! — rzucił Janusz. Wysunął cichcem z kieszeni małą pastylkę, małe USB. — Pornoski. — Puścił smykowi oko.

— Janusz, słyszałam to — znużonym głosem ozwała się z oddali Kasia.

Wrócili do kierków, Bartek się przyglądał, siedząc na kolanach.

Sieciech podpierał ścianę z boku i z bladą mordą mrużył oczy, obserwował wesołą karcianą gromadkę. Dlaczego Bartek podszedł z ciastkami do Kamili i Jessiki, a nie do niego?

Bogusław siedział obok na parapecie, i wyglądał romantycznie przez okno na sierp Księżyca. Sieciech podziwiał, jak ten wielki wojownik całkowicie zmieścił się bokiem na parapecie.

— Bartosz jest jak elektron, Sieciechu — rzekł Boguś, nie odrywając oczu od Księżyca. Mrugnął romantycznymi rzęsami. — Jego serce idzie tam, gdzie widzi wolne serca. Nasze są zajęte, nasze są zajęte, Sieciechu.

— Zajęte? Przez co?

— Moje oddało się sztukom walki, gdzie mi tam do przyjmowania jestestwa tego malca we wnęki mej duszy. Wszak nie pomieściłaby się już ta rozlazła chłopaczyna. Bartosz jest młody i butny, potrzeba mu zatem mnóstwa przestrzeni.

— A moje, Boguś? Co w takim razie zajmuje moje serce?

Bogusław przyglądał się kraterom Księżyca, w umyśle zapełniał kamienne szczerby mądrością, poezją i egzystencjalnym flow.

— Nie wiem, Sieciechu. Nie wiem i być może nigdy w całym swym życiu się nie dowiesz.

Sieciech przełknął ślinę, jakoś groźnie to zabrzmiało. Podziwiał poetycką metamorfozę Bogusia, był jak wieszcz, jak mędrzec,

— Sieciechu, chodźmy stąd — rzekł Bogusław i zsunął się z parapetu. — Mam ochotę poleżeć na plaży, nim spadnie deszcz, i żebyś pougniatał mi plecy pałką od moździerza.

Natalia, która czytała fan fiction bazujące na miłości męsko-męskiej, natychmiast się ożywiła, słysząc dość dobrze zapowiadającą się zbitkę wyrazową.

— Pałką od moździerza? Czemu? — Młodzian znalazł się w srogiej konsternacji.

— Mam na plecach parę punktów spięcia mięśniowego. Warto by je rozluźnić presją pałki moździerzowej. Odwdzięczę się tym samym.

— A tego czasem nie robi się kciukiem?

— Wolę moździerz.

— Rozumiem, metodą prób i błędów wyklarowałeś swoje preferencje.

— Nie inaczej, Sieciechu.

Udali się do kuchni po moździerz, a raczej pałkę moździerza. Stał tam Janusz, opierał się o blat i popijał drinka.

— Ależ wieczór, panowie! — Wzniósł ku nim szklankę.

— O, co to za zmiana nastroju? — zdziwił się Sieciech. — Cały wieczór byłeś zamulony.

Tors Janusza zadrżał od triumfalnego śmiechu.

— No wiecie, co jak co, ale jednak wygrana w kierki ostro ustawia na pozytywne wibracje! Aż polazłem tutaj i świętuję drinkiem!

— Biedny Oolong. Biedna Jessika. Biedna Kamila — wyrzekł Boguś głosem posępnego poety. — O nich nie pomyślałeś? Co oni teraz czują, będąc przegranymi? Och, jacy biedni.

Janusz wzruszył ramieniem.

— To nie rola zwycięzcy rozważać takie problemy. Dajcie mi się cieszyć drinkiem w samotności, skoro nie wspieracie mego pozytywnego nastawienia. Wybaczcie, że tak bezpośrednio, lecz w dniu zawodów nie ma miejsca na czułostki. To krwawa walka, kierki nie są pojedynkiem dla cieniasów.

Bogusław i Sieciech odnaleźli moździerz w najbardziej zakurzonej szafce Mistrza. Przeszli przez salon i wyszli z chaty, odprowadzani czujnym wzrokiem pozornie zaczytanej Natalii, która skitrała się za donicami na uboczu. Poznosiła donice z całego domu, aby stworzyć sobie coś na wzór dżungli, w której mogłaby odnaleźć prywatność, w tym domu pełnym dzikusów i krwiopijców.

Boguś zdjął koszulkę sztukmistrza walk i ułożył się klatką na piachu.

— Ależ chłodny — rzekł głosem posępnego poety.

Chmury kłębiły się nad nimi. Wzmagający się stale wiatr zwiastował potężny deszcz. W oddali nad morzem majaczyła gęsta zawiesina, deszcz już tam witał, ale jak daleko był, stwierdzić się nie dało.

Sieciech klęknął i jął ugniatać plecy pałką moździerza, do miseczki zaś skapywały jego łzy. Ugniatał miejsca spięć mięśniowych wskazywane mu dyskretnym palcem Bogusława, który w całej tej deszczowej arii odprężenia, zmieszanej z morskim zapachem jodu, był jak znak pozostawiony przez szamana, symbolicznie nakierowywał zagubionego wędrowca z powrotem na ścieżkę przeznaczenia.

Miseczka moździerza zapełniała się powoli łzami totalnego odrzucenia, fruwające nozdrza Sieciecha odlatywały do przeszłości, do wspomnień wykluczenia. Wykluczenie tamagotchi przez świniaka bolało, ale wykluczenie ciasteczkowe przez Bartka paliło żywym ogniem.

Młodzian pozwolił sobie zachlipać parę razy. Bogusław mruczał, ponieważ pałka moździerza łagodziła napięcia mięśniowe. Parę łez skapnęło omyłkowo na plecy Bogusia.

— Zaczyna padać — rzekł Bogusław tonem samotnego, skrytego poety. — To tylko zaczyna padać.

Sieciecha te dwa proste zdania przemożnie uspokoiły, by w następstwie dogłębnie przerazić, aż wreszcie ponownie go uspokoiły. Sieciech w tym momencie umarł, stał się nieśmiertelny. Ponieważ nic co jest martwe, nie może umrzeć.

Ciemność gęstniała, wicher się wzmagał, w oddali chata jaśniała klimatycznie oknami. Drzwi otworzyły się, przeszła przez nie Kasia i weszła do swego statku.

— „Kosmodrom” odleciał — wyszeptał Sieciech, Boguś tylko dalej mruczał pod presją pałki moździerza.

— Jakiż ten piach chłodny — mruczał Bogusław i raz po raz palcami zgarniał garsteczki piachu, by zaraz je wypuszczać.

— „Kosmodrom” odleciał — powtórzył Sieciech. — Już nikt ich nie obroni.

Gęsty deszcz z oddali znacznie się przybliżył, niemal już dało się słyszeć krople atakujące morską nawierzchnię.

Sieciech jeszcze chwilę czekał, czy Boguś zrozumie przesłanie, ale gdy cisza się przedłużała, uznał, że kolega, ma tak nałożone na siebie blokady, prawdopodobnie poetyckie blokady, że nawet nie jest w stanie pomyśleć o tym, o czym właśnie Sieciech myślał i starał się okrężną drogą przekazać.

— Kasi nie ma, już nikt nie strzeże porządku. — Usta Sieciecha poruszały się jak mistyczne struny energii, zwolnione ze swych zasobników. I wreszcie młodzian przełamał wszędobylską blokadę: — Teraz, co powiesz na to, żebyśmy ty i ja nieco się zbratali? Moglibyśmy Kamilce, Jessice i Bartoszkowi troszeczkę… Podokuczać.

Dłonie Bogusława umarły, opadły na piach, nie gniotąc go już dłużej.

— Ależ ten piach chłodny.

Sieciech drgnął, praca moździerza ustała. Bogusław wcale nie był aż tak zblokowany! „Chłodny piach”, cały czas to powtarzał — chłodny jak żądne zemsty serce. Boguś również okrężną drogą przekazywał Sieciechowi chęć komitywy oraz ukarania złoczyńców.

Sieciech uśmiechnął się szpetnie.

— Jeśli pozwolisz, świniak również pocierpi.

Lunęło jak z cebra, ściana deszczu wszędzie atakowała.

 

5. Ferwor zemsty

— Ale lunęło, co? — Janusz ożywiony zwycięstwem był wszędzie, śmiał się, pił kolejne drinki, rozsadzał chatę.

Natalia miała wszystkich dość, umieściła ich mentalnie w dupie. Przed chwilą jeszcze mocniej pozsuwała do siebie donice. Dżungla zapewniała poczucie prywatności, kloszowo hibernowała. Ulga mieszała się z niedowierzaniem, dlaczego wcześniej na to nie wpadła? Schowała nos w telefonie i żuła kłujący liść rośliny, który akurat tak sterczał, że sam gramolił się jej do ust.

Deszcz bębnił o dach, rynny i okiennice.

Mistrz przeglądał gazetki, leżąc na brzuchu na podłodze i zaznajamiał się z działem „żarty tygodnia”. Kamila plotła warkocze Jessice na kanapie i oglądały programy dokumentalne o żółwiach. Oolong grał sam ze sobą w scrabble, układał śmieszne plątaniny wyrazów. Wkładał płytki literowe do nosa i strzelał nimi w wybrane miejsca na planszy. Bartosz robił fikołki i ćwiczył ciosy na uboczu — był najmłodszym uczniem Mistrza, jednak dobrze się zapowiadał. Wykonywał akrobacje w pobliżu Natalii, co ją drażniło, nie miała jednak tyle odwagi społecznej, żeby zwrócić gówniarzowi uwagę.

Nagle łupnęły drzwi.

— O, Sieciech, Boguś… — sapnął przestraszony Mistrz. — Długo mokliście na tym deszczu.

Ciemne sylwetki wkroczyły do chaty, wnosząc zapach deszczu i ciągnąc za sobą mokry ślad. Wszystko, co nastąpiło później, działo się jak w przyspieszonym czasie.

Sieciech rozmazał się, gdy w dwóch szybkich susach doskoczył do Oolonga i podniósł go, odrywając od partii scrabble. Pomknął do zgromadzonych donic z Oolongiem pod pachą, zupełnie jak na jakimś tanim konkursie łapania świń.

Boguś nie ustępował mu ani na krok. Zerwał z rośliny pnącza i owinął nimi świniaka od stóp do głów, usztywniając ciało. Wywróciła się przy tym donica, wysypała z niej gleba i Oolong ujrzał pomiędzy jej drobinkami tamagotchi, które Natalia rzekomo rozwaliła młotkiem we wspólnej zabawie w życie i śmierć z e-stworkami.

Wściekłym wzrokiem spiorunował małą skrytą między roślinami Nataleczkę — oszukała go, nie zabiła swego zwierzaka uwięzionego w pastylce. Nataleczkę, która wciskała się w ścianę, zaskoczona nagłym szturmem Bogusio-Sieciecha. Co oni, czego chcą? Chcą ją tutaj zabić?

Boguś doskoczył do planszy scrabble, podniósł dwie płytki literowe i pstryknął nimi synchronicznie z obu rąk. Płytki świsnęły i zanurzyły się z mlaskiem w dziurkach nosowych Oolonga. Świniak chrumknął, pełen sprzecznych odczuć.

Sieciech zaczął namierzać ryjem świni: Bartek, Jess, może Kamilka? Ściskał Oolonga pod pachą jak działko plazmy. Nawilżył powoli kącik ust koniuszkiem języka. Przedłużał moment, napawał się zemstą i władzą.

Wreszcie ścisnął korpus świniaka, płytka z prawej dziurki nosowej wystrzeliła i ugodziła Bartosza w czoło, padł bez tchu. Przeniósł działko w lewo, ponownie ścisnął, wystrzeliła lewa płytka i ugodziła Kamilę w brzuch.

Oj, zabolało Kamilkę. Pochyliła głowę, podniosła rozjuszony łeb i pełnym ogni wejrzeniem spopieliła kuzyna, zaciskając zęby ze złości. Z rykiem barbarzyńcy rzuciła się na Sieciecha. Boguś tylko na to czekał, przeciął jej drogę i staranował Kamilę łokciem. Pofrunęła w ścianę, trafiła w oryginał Mona Lisy, przepoławiając ją i dziurawiąc ścianę. Zsunęła się na podłoże, gdzie spadły na nią połówki obrazu. Zamarła pod zgliszczami sztuki.

Boguś naładował nos Oolonga kolejnymi płytkami. Świniak płakał i chlipał cichutko. Sieciech namierzył działo, pod ostrzał poszła Jessika. Odbiła płytkę przedramieniem, druga trafiła ją w czoło, zniosła to lepiej niż Bartosz.

Wkurwiła się, wyrwała okno z zawiasów, drobnymi kroczkami rotowała ciałem niczym prężny grecki dyskobol, popruł się jej sweter na muskularnych plecach. Cisnęła oknem jak dyskiem, Bogusław jednak odbił je kopniakiem.

Scrabblowy manewr odchodził bez liku, wciąż było im mało, Boguś szybko ładował, a Sieciech szybko strzelał. Popuścili cugle, szturmowali płytkami również Janusza i Mistrza, rozsierdzili się, nikt dziś nie miał być bezpieczny.

Deszcz bębnił o dach, zagłuszając kwilenie bólu.

Mistrz odbijał razy zwiniętą w rulon gazetką, Janusz unikał zwinnie jak łasica, Bartosz wczołgał się za kanapę i skulił. Kamila leżała pod odłamkami Mona Lisy. Jessika stworzyła żagiel z poprutego swetra i zdmuchiwała pociski z trajektorii.

Janusz sprytny schował się w kuchni, ale zaraz z niej wyleciał ze stojakiem z nożami i zaczął ciskać nimi w Sieciecha. Dzielnie wrócił na arenę. Boguś wyłapywał noże w locie, rękami i zębami, chroniąc kamrata.

— Jessika! Bartek! Warujcie przy planszy od scrabbli, nie pozwólcie, aby Boguś dorwał się do płytek! — krzyknął Janusz.

— Tak jest!

Pomknęli i ustawili się plecami do siebie nad planszą.

Januszowi skończyły się noże, zrobił swoją popisową szarżę, ale Boguś grzmotnął nim o kredens zakupiony za trzy miliony na akcji charytatywnej.

Kamila wnet ocuciła się, podbiegła do kanapy i ściągnęła z niej pilota. Cisnęła nim w Sieciecha, oberwał w skroń i przewrócił się. Boguś akurat był zajęty dobijaniem Janusza. Kamila poprawiła wojowniczy włos, ależ by schłodziła gardło beczką browca.

I tak zakończyła się bitka. Sieciech leżał w torsjach, zadławił się przyciskiem od pilota, który oderwał się podczas impetu zderzenia.

— Uciskajcie… Uciskajcie mu brzuch… — ozwał się nieśmiało Mistrz.

Kamila stanęła nad wierzgającym na podłodze kuzynem.

— Niech jeszcze tak chwilkę sobie poleży — rzekła.

Wreszcie rozwiązano Oolonga, a Sieciech wypluł przycisk. Co śmieszne, był to przycisk z napisem „Mute”, od wyciszania dźwięku w TV. Również i zgiełk batalii dał radę uciszyć.

Sieciech zgromił Kamilę spojrzeniem, gdy już odzyskał oddech: „Specjalnie podkręciłaś pilota, aby właśnie ten przycisk mi wpadł!”, „Tak, kuzynie”, drapieżnymi brwiami odpowiadała. „Nie mylisz się, mój drogi, ani o jotę”.

Ileż teraz śmiechu z tego wszystkiego było, postanowiono spić się, a Bartka najbardziej. Bogusia od razu opuściła mroczna, poetycka aura i na powrót stał się sympatycznym gagatkiem.

— Oolong, jeśli bardzo jesteś obrażony na Sieciecha, możesz wcisnąć mu jakiś inny przycisk od pilota do tchawicy — zaproponowano, stukając się kieliszkami wyborowej.

Gromadnie przy stole ucztowali.

— A gdzie tam! — chrumknął. — Świetnie się bawiłem. Płakałem, bo się okazało, że Natalia nie rozwaliła młotkiem swego tamagotchi, a miała, bo się bawiliśmy w życie i śmierć. No cóż, Natalio, muszę cię teraz wykluczyć ze społeczności tamagotchi, no cóż, zdarza się. — Chrumknął. — Pozostałem w niej sam, no taka to już ekskluzywna społeczność, muszę zareklamować się w sieci i czekać na odpowiednich kandydatów. Nie na amatorszczyznę zaklętą w ciało dziewki.

Natalia zbladła, policzki oklapły, została wykluczona. I do tego… Jeszcze tak upokorzona, została nazwana, i to w bardzo bolesny sposób, amatorką. Tego wieczora w swym piciu przebiła nawet Bartoszka, ale cóż, głębokie smutki wypada czasem zapić.

Boguś spuścił zmętniony alkoholem wzrok, świniak nawet go nie zaprosił. Ze swej społeczności wykluczył Bogusława a priori.

Janusz dostrzegł to pierwszy, gdy sprzątali pobojowisko i starali się wkręcić okno w ramę. Płytki literowe przy zgliszczach Mona Lisy, ułożyły się w słowo „mrok”.

— Nie szkoda ci tej Mona Lisy? — spytali Mistrza.

— No już trudno — sapnął. — Czyż dobra zabawa nie jest ważniejsza od dóbr materialnych?

— Ale to jednak pewne dziedzictwo kulturowe — rzekła Kamila. — Trochę mi wstyd, że połamałam je swoim cielskiem.

— Niepotrzebnie, dziecko. — Mistrz machnął ręką. — To tylko rzecz materialna. Podczas mojego treningu zobaczycie, że hart ducha jest ważniejszy od każdej błyskotki, od każdego dzieła sztuki tego świata.

Westchnęli. Tylko mądry mistrz może takie prawidła przekazywać z lekkością kolibra spijającego nektar z pąka kwiatu brzoskwini.

Zbierali do kupy płytki wystrzelone z nosa Oolonga, Janusz dowodził akcją, kostki spod obrazu zainspirowały go, żeby spróbować we wszystkich odnaleźć wyrazy.

— „Ó” zamknięte, gdzie by je podpasować… — Janusz mruczał. — Kama, przesuń „L” tutaj. Okej, albo jednak tam.

— Nie… A może tak — zaproponowała Kamila.

Przesuwali płytki po podłodze, pochyleni jak mistrzowie przepisujący mądrości dawnych ksiąg. Układali wyraz po wyrazie, testowali różne kombinacje i coraz większy mrok zakradał się do serc, gdy powoli przesłanie płytek stawało się coraz bardziej klarowne.

„Stary porządek polegnie, nastanie mrok, ból i cierpienie” — sznur płytek wieścił złowróżbne proroctwo.

— Niee — skrzeknął Oolong. — To musi być przypadek, że akurat te kostki ze mnie wystrzelili. — Świniak nie chciał być łączony z tak mroczną przepowiednią, w końcu to jego nos posłużył do wyselekcjonowania przeklętych płytek.

— Tak, oczywiście, że przypadek — potwierdził zlękniony Janusz. — Ale jakże mroczny przypadek.

Nikt więcej nie odważył się odezwać.

 

6. Krnąbrny uczeń

Przez parę kolejnych dni po Bogusiowo-Sieciechowej napaści Bartek cały czas leczył kaca. Rzygał jak kot, wzmożone zzielenienie twarzy, język wywalony na brodę, drgawica kończyn, wibracyjne torsje brzucha.

— Dobrze, że matka cię nie widzi! — żartowali i klepali dziewięciolatka po plecach.

Chcieli mu przyrządzić herbaty z cytryną, bo ponoć zwalcza kaca, lecz Bartosz nawet słyszeć o tym nie chciał. Wolał cierpieć z dolegliwościami, niźli mierzyć się z lękiem przed herbatą.

W tym okresie Mistrz postanowił wziąć się za swoich nowych uczniów. Wziął Natalię, Kamilę, Jessikę i Sieciecha w obroty — zrobić musieli dziś na rozgrzewkę pięćdziesiąt okrążeń wokół domu. Ćwiczyli przy okazji wizualizacje, aby dodać swojemu ciału doładowania.

Tylko Natalia nie czuła bakcyla i wlokła się jak tłusty kot, którego zdesperowany właściciel stara się posadzić na bieżni, ale ten przekręca się na plecy i spływa wraz z ruchem taśmy maszyny ćwiczebnej.

Pozostała trójka starała się, ale przez letnie otumanienie mięśnie im zwiotczały. Z upływem dni czuli coraz większe zmęczenie.

Bogusiowi szczęka opadała, gdy patrzył na metody treningowe Mistrza.

— Mistrzu! — jęczał płaczliwie. — Dałbyś im chociaż ze dwie butelki mleka do potrzymania! Nawet nie mówię o zgrzewce…

— Nie podważaj moich metod — zbywał doświadczonego ucznia.

Kiedy wykonali pięćdziesiąt kółek, spytał o wizualizacje. Sieciech wyobrażał sobie, że goni go nuklearny tukan z wścieklizną, Kamila goniła w myślach za motorynką pełną ciasteczek, Jessice wyrosły skrzydła, zaś Natalia olała zadanie myślowe. Mistrz nagrodził słowem tych pilnych, Natalię zaś zganił. Poczynili pierwsze kroki w sferze wizualizacji.

Bogusław miał sapy do Mistrza, że taką lekką ręką to wszystko z nowicjuszami przebiega.

— Niech chociaż poćwiczą bica butlą od mleka! — jęczał płaczliwie.

— Co ty się tak uwziąłeś na to mleko! — karcił go Mistrz.

Boguś wtedy pochylił głowę, na moment stał się mrocznym poetą.

— Pytanie nie powinno brzmieć, dlaczego ja się teraz na nie uwziąłem, tylko dlaczego ty się wtedy na nie uwziąłeś, gdy trenowałeś mnie i Janusza.

Ciemne chmury pojawiły się na niebie, zbierało się na deszcz. Boguś stał z zaciśniętymi pięściami i obserwował posępnym wzrokiem, jak czwórka nowych uczniów przysposabia się w kije do walki rzucane im bezbłędnie w ręce przez Mistrza. Grzywa Bogusława powiewała na wzmagającym się wietrze, oczy zwęziły się do szparek.

Mżyło, ale nie przejmowali się tym, choć kij namakał i stał się śliski. Nie okładali się nawzajem, dopiero zaczynali, więc pod okiem Mistrza doskonalili czteroosobowe układy Gibkiego Tygrysa Pośród Magicznych Drągów oraz Goryla Rozrywającego Kokon. Potem odłożyli kije i zajęli się technikami formy ręcznej Żurawia Odciętego Od Wodopoju, pełnymi krwiożerczego wigoru. Na koniec, wycieńczeni, odbębnili niektóre wprawki techniczne z zestawu Rześkiej Małpy, tylko te z kijem.

W trakcie wprawek Boguś podszedł do Jessiki, zabrał jej kij i połamał go dynamicznym ciosem uda. Powinni pakować mlekiem, nie machać kijami.

— A pum-pum! Co to za jakieś? — Jess machnęła pięścią. — Niech Mistrz go ukarze! Wydali z chaty, banicja!

— Boguś nieładnie, nie dostajesz dziś kolacji.

— I tylko tyle? Wydali go mistrz!

— Nie wydalę Bogusia, zawsze będzie miał u mnie ciepły kąt.

Mimo użytych słów, Mistrz wyglądał teraz jak smutna małpa z drzwi, nie całym sobą, lecz tłumionym cieniem zatroskanej sylwetki. Przypomnieli sobie naraz tajemniczą teczkę „EKSPLOATACJA”. Może również i akta Bogusia były w niej, lub w jakiejś podobnej, a jego stempel też był zdatny.

 

7. Kwiat odprężenia

Po powrocie z treningu wykąpali się i puścili coś w TV. Bartek leżał i zdychał na środku podłogi, owinął się szczelnie kocami i drżał. Przypominał porzucone dziecko w lesie.

Janusz szepnął cichcem do reszty:

— Słuchajcie, nie mogę na to patrzeć, zrobię mu tej herbaty.

— Ja piję Oolong — rzucił bez powodu Sieciech znad kubka, bezmyślnie śledząc akcję w TV.

— Pijesz schab — rzuciła drapieżnie Natalia.

„Schab?”, pytały oczy Sieciecha.

Oboje spojrzeli na nieświadomego rozmowy Oolonga, który wlepiał świńskie oczka w teleodbiornik, wyżerał chipsy z osobistej miski i świszczał nosem zatkanym kostkami do gry w chińczyka.

— Tak. — Sieciech uśmiechnął się do kuzynki. — Piję schab.

Wzniósł kubek, a ich oczy połączyła nić porozumienia.

Janusz zupełnie nie skumał napięcia, które tutaj się zrodziło. Nie był świadomy, jak bardzo Sieciech i Natalia paskudnie się czuli, gdy zostali wykluczeni ze społeczności tamagotchi i że teraz tworzą swego rodzaju koalicję przeciw dwunożnej świni.

Podrapał się po zarośniętym łbie i poszedł do kuchni, gdzie wstawił imbryk na palnik. W oczekiwani na wrzątek wyjrzał przez okno. Ciemne chmury gęstniały, Boguś siedział po turecku na skraju plaży i patrzył na spokojną wodę. Ostatnio częściej przeprowadzał treningi medytacyjne, rozbudzał w sobie zmysł czakralny.

Imbryk jął świszczeć, Janusz zalał miśka z herbatą, wtrysnął z butli trochę soku z malin i gdy płyn nieco ostygł, usunął miśka, a wrzucił plasterek cytryny. Wrócił do salonu i zbliżył się do Bartka-kłębka. Podsunął mu szklankę na spodeczku.

— Bartek, wypij to, nie mogę już…

— Nieee! Aaa!

Bartek zerwał się jak oparzony, kopnięciem po obrocie wytrącił z dłoni szklankę. Janusz odskoczył, przyjął pozycję bojową. Ładował ofensywną technikę:

— „Szturmująca Pięść Dzi…”!

— Dość! — przerwał Mistrz. — Janusz! Dobrze wiesz, że Bartek boi się herbaty. Cenię, że spróbowałeś, ale pogódź się z porażką! To nie kierki, tutaj już nie królujesz. A karać malca za jego reakcję, aby wyjść z tego z twarzą, to już totalne dno moralne!

Janusz spuścił nos na kwintę.

Blady Bartosz wrócił w pled, wymiocinami znacząc swój szlak powrotny. Kac dręczył malca przepotężnie.

Janusz wypił herbatę przeznaczoną dla Bartoszka i po każdym łyku robił bardzo głośny wydech spełnienia, by malec w pledzie dobrze to słyszał. Niby westchnięcie ulgi, ale ogromnie zawistne i pozbawione akceptacji. Kiedy już upił moczopędny wywar do cna, Mistrz do niego podszedł.

— Januszu, nie możesz dłużej tu mieszkać. Tak nienawistny człowiek nie ma prawa zaznawać spoczynku pod moim dachem.

— Ale… Ale… Mistrzu Złoty! Będę biedował na maksa! Nie chcę na ulicę! A do Szao Lin mnie z moimi seksownymi włosami nie wezmą!

Starzec pochylił głowę.

— Myślę, że na włosy przymknąć oko by mogli, ale nie na twą zawistność, którą buzujesz w każdej minucie egzystencji. Dobrze, będziesz u mnie nocował przez tydzień na okresie próbnym. Jeśli będziesz grzeczny chłopiec, rozpatrzę twą chęć dalszego mieszkania.

— No dooobra, jak tam sobie, dziadek, chcesz…

Janusz wzruszył ramionami i udał się do kuchni odstawić naczynie do mycia. Kiedy przechodził obok pledo-Bartka, pstryknął parę razy paznokciem w szkło szklanki.

— Janusz…. Widzę, że bardzo chcesz zacząć okres próbny z pustym bakiem…

Wojownik ze szklanką spiął się.

— Ach… Nie! To tak przypadkiem! Mistrz wybaczy!

Uśmiechnął się i niby podrapał po głowie, że zmieszany etcetera, ale gdy zmierzył znów do kuchni, zerknął na Bartka pełnymi nienawiści wejrzeniem.

— Gówniarz… — mruknął, mając ochotę zbutować pled.

Lało aż do nocy, deszcz bezlitośnie bębnił o dach. Stan Bartosza względnie się poprawił. Prawdopodobnie styczność z czynnikiem stresującym pobudziła system immunologiczny chłopaka. Bądź co bądź Janusz coś zdziałał tą herbatą.

Janusz w końcu przebaczył malcowi i zaprosił go do komputera. Koncypował, że warto by napełnić bak okresu próbnego choć kapkę, a przy okazji po prostu sprawić chłopakowi radość. Chory Bartuś, z narzuconym pledem na barkach, przemieszczał się już obunóż. Podszedł do komputera, gdzie już czekał ożywiony Janusz.

— Patrz, Bartek! Sto giga pornosków. — Janusz uniósł USB jak gorący towar na mieście.

Chciał chłopaka rozerwać, jednak zerknął również ukradkiem na Mistrza. Ten tylko przytaknął lekko, był całkiem kontent.

Kamila skakała w tym czasie po kanałach TV, Sieciech dostawał oczopląsu.

— Strasznie mnie suszy — rzekł, po czym spojrzał na Natalię.

Oboje pochylali chytre łby.

— Och, kuzynie, suszy cię? Cóż ja słyszę. Może… Herbatki! Może… Oolong?

Świniak chrumknął, wypadły z nosa dwie kostki do gry, które wpakował sobie do prawej dziurki. Jezu, on teraz ładował sobie po dwie naraz. Sieciecha przeszedł dreszcz.

— Co? O mnie coś?

— Yungde Gushu Paohang, Kwiat Odprężenia — wyjaśnił Sieciech. — Chciałbyś być naszym Kwiatem Odprężenia?

— A, herbatki. — Świnia olała dziwaków i znów zaczęła oglądać wybrany przez Kamilę program o transseksualnych piosenkarzach.

— Tak, Natalio, chodźmy może do kuchenki i zaparzmy sobie Oolong — wrócił do wątku Sieciech.

— Będziemy pić schab. — Natalia jeszcze niżej opuściła łeb, niemal patrzyła na krewniaka czubkiem głowy.

— Tak, kuzynko, na pewno będziemy.

Wyszczerzył się, spomiędzy szczelin w uzębieniu wypłynęło szkaradne błoto.

 

8. Nocny bulgot

Natalię zbudziło pikanie budzika.

Spała w dżungli kwiatków donicowych, odkąd je zgromadziła w salonie, stały się jej bezpieczną przystanią. Tylko tu mogła zmrużyć oko, ale teraz… Nie mrużyła, nie czuła się nawet zaspana pomimo nietypowej pobudki.

Wyłączyła wyświetlacz — pierwsza w nocy. Dobrze wiedziała, dokąd kierować kroki. Przeszła przez salon do kuchni jak w transie, na nic nie zwracała uwagi. Rozległ się czasem spokojny grzmot oddalającej się burzy, głuchy i długi.

W kuchni Natalia wyjęła z szafki liście herbaty. Tam, na końcu pomieszczenia, przez rozchylone drzwi składziku wypływał przykry ziąb. Wróciła do salonu. Podeszła do kuzyna. Klęczał nad kociołkiem i mieszał w nim wielką chochlą.

— Jak przyjemnie się to miesza — wyrzekł Sieciech, spokojny jak nigdy.

W kociołku postawionym nad palnikiem spokojniutko bulgotało.

— Poczekajmy, aż wypłyną — rzekł niespiesznie.

Usiedli przy kociołku na podłodze. Nic nie mówili, tylko wsłuchiwali się w bulgot cieczy przemieszany z oddalającymi się grzmotami. Natalia mięła bezwiednie liście, szelestem starając się dodać koncertowi nocy własnych klika nut. Bulgot, szelest, grzmoty. Bulgot, szelest, grzmoty.

Sieciech szurał palcami po podłożu, nacieszał opuszki fakturą paneli.

— Ach — syknął.

O coś się skaleczył, tak, drzazga weszła mu pod paznokieć. Zbliżył palec do ust i jął miarowo ssać, aby wyssać ciało obce spod płytki paznokciowej.

Bulgot, szelest, ssanie, grzmoty. Bulgot, szelest, ssanie, grzmoty.

Natalia pobudzona nowym dźwiękiem mięła liście inaczej, aby lepiej wkomponować się w obecną konstelację dźwięków.

— Mogę lepiej, kuzynie. Zawsze można lepiej. — Przymknęła oczy i gestem tancerki zbliżyła dłonie z liśćmi do ucha, jakby ich szelest był niebiańskimi chórem.

Po długim zmaganiu Sieciech dał za wygraną, uznał, że drzazga bardzo chce sobie tam siedzieć. Natalia oddaliła liście od ucha i tępo patrzyła przez okno, dłonie już nie mięły, zamarły.

— Są, wreszcie — wyrzekł Sieciech, spokojniejszego głosu nikt nie był w stanie posiąść.

Podnieśli się z siadu do klęczek, obserwowali, jak na powierzchni płynu w kociołku unosi się oko, dwoje spiczastych uszu i świński ryjek. Sieciech zmarszczył się, powziął chochlę, wzdrygnął się, gdy skóra zetknęła się z metalem.

— Oziębła — wyjaśnił.

Coraz mocniej marszcząc brwi, zamieszał parę razy w kociołku. Leniwie wypłynęło drugie oko.

— Jest.

— Jest. — Natychmiast zawtórowała Natalia, równie spokojna.

Natalia sztachnęła się zapachem świeżego życia wydobywającego się z kociołka, kuzyn jej nie poganiał. Time like this you are taking slow…

Wreszcie wyciągnęła liście przed siebie i zbliżyła do bulgoczącego wywaru. Sieciech złapał ją za przegub, wstrzymując akt na moment.

— Uważaj, Natalio, aby herbatka nie stała się gorzka. Musisz mieć czyste serce, gdy ją parzysz.

— Och, przecież mam.

— Och, przecież wiem.

Natalia wrzuciła liście, chwilę pobulgotało i wreszcie skończyli parzenie herbatki. Polali sobie do blaszanych kubków ukradzionych zupełnie harcerzom. Spojrzenia połączyła nierozerwalna komitywa, gdy posyłali sobie najspokojniejsze na świecie uśmiechy.

— Piję schab — rzekł Sieciech i obniżył łeb tak mocno, jakby chciał spoglądać na towarzyszkę popijawy okiem na czubku głowy, choć robił to nieludzko wykręconymi oczyma ulokowanymi pod czołem.

Stuknęli się, blacha przyjemnie brzęknęła. Tak cichutko, spokojnie. W oddali, po długiej chwili ciszy, rozległ się ostatni grzmot.

— Piję schab — rzekła Natalia.

W koncercie spokojnych siorbnięć wybrzmiało parę mokrych nut.

— Może pooglądamy trochę telewizji, Natalio?

— Tak, kuzynie, tak.

Popijali z blach i błogo oglądali nocne programy. Och, jak spokojnie się oglądało, jak cichutko i spokojnie. Zupełnie nic nie rozpraszało, cicha noc, święta noc.

A całość tego upiornego rytuału mógł zza framugi obserwować przerażony Bartek. Widział wszystko, od początku do końca, wszystkie przygotowania do wywaru, każdą czynność, którą Sieciech tej nocy pieczołowicie wykonał. Włącznie z pozyskaniem składników.

I właśnie dziś, tej nocy, mały Bartosz przypomniał sobie, że gdy był jeszcze mniejszy, śnił niczym jasnowidz o tym, co się tej nocy tu wydarzy, i dlatego właśnie bał się herbaty. Wyśnił przyszłość, która przerażała gorzej niż senny koszmar, a która to przyszłość w chwili obecnej przekształciła się w teraźniejszość, a właściwie w niedawno minioną teraźniejszość, czyli bliską przeszłość. Nareszcie w pełni, nie tak mgliście jak to w migawkach zazwyczaj, pojął, dlaczego tak bardzo boi się herbaty.

 

cdn.

Wojciech Juzyszyn (ur. w 1992 r. w Szczecinie) — prozaik. Ukończył Zachodniopomorski Uniwersytet Technologiczny na kierunku elektrotechnika. Opowiadania publikował w „Twórczości”. Mieszka w Szczecinie.

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content