Skip to content

KAZIMIERZ BRAKONIECKI

Bretania/Francja. 3

7-9 XII 2012

Przed północą w Saint-Brieuc, w Olsztynie i Warszawie mokry śnieg, tutaj ciepło i wilgotno. Z dwóch moich kamyków na parapecie w lokalu w kamienicy na ulicy Lamartine pozostał ten „brzydszy”. Otoczenie bez zmian. Burżuazyjne wille z kamienia. Niektóre na wynajem, bo potomstwo nie jest tak bogate jak dziadkowie czy rodzice. Zegar w budynku tutejszego kuratorium stoi na 15.49.

Sobota 8 XII wolna. W „Philosophie” nr 65 [XII 2012/I 2013] o teodycei wypowiada się Richard Swinburne, chrześcijański religioznawca z Oxfordu: „W planie Boga nieszczęścia, tragedie osobiste, a nawet zbrodnie przeciwko ludzkości mają swoją dobrą stronę, ale my o ich sensie tutaj na ziemi nic lub niewiele wiemy. To musi być straszne być strażnikiem w Auschwitz. Ofiary nie mogą negować faktu, że mają za co być wdzięczne. W rzeczywistości, w ich okropnej sytuacji, jeżeli zdecydują się na dobry wybór, odrzucą poczucie zemsty, okażą wdzięczność za przeżycie, wykażą troskę wobec katów, to będą mogły dostąpić stanu świętości. Ofiary Auschwitz w ten sposób otrzymały wielki dar od Boga. Poza tym ich krzywda może nawet doprowadzić do pojawienia się w skruchy, współczucia, co niestety zdarza się rzadko. Prawdziwe błogosławieństwo to nie jest wyłącznie stan szczęścia i odpowiedzialności, lecz bycie pożytecznym dla drugich, jeśli nie przez czyny, to co najmniej przez to, co sami znosimy. Nie znamy planów Boga, które możemy w innej skali zrozumieć: co teraz jest dla nas klęską, złem, może być przejawem wyższego dobra. Zresztą czasami ludziom jest potrzebna konfrontacja z chorobą lub wypadkami, aby doprowadzić ich do takiego wyboru, z którym inaczej nie mieliby kontaktu. Jeżeli chodzi o Auschwitz, Bóg przyznał wielką odpowiedzialność nie tylko Hitlerowi, ale i swoim zwolennikom, a nawet wszystkim ludziom, którzy przez stulecia nadużywali swojej władzy, pozwalając na powstanie i wzrost antysemityzmu. W konsekwencji wielka liczba ludzi z tego powodu cierpiała. To jest cena, jaką ludzie płacą za otrzymaną wolną wolę i odpowiedzialność za innych. Ofiary mają przecież zawsze wybór — wyrzec się nienawiści, a wtedy idą do nieba, a nie do piekła. Życie jest krótkie, a wieczność wieczna”.

Nigdy nie zetknąłem się z taką „otwarcie chrześcijańską” argumentacją, redakcja oburzona, wywiad określa jako perfidny, lecz publikuje, bo wymiana myśli jest potrzebna…

Umberto Eco natomiast tak odpowiada na pytanie kardynała Martiniego , czy można założyć etykę bez Boga: „Jest to możliwe, kiedy podstawą etyki obierze się ciało. Ciało pragnie chodzić, spać, jeść, pić itd. Sytuacje etyczne zachodzą wtedy, kiedy respektuje się jego wymagania. Wiesza się kogoś za stopy, zmusza się go do pozostawania w pozycji horyzontalnej, żeby nie mógł powstać, odcina język, żeby nie mógł mówić: to są sprawy, które nie są etyczne. Czyli etyka absolutna ma podstawy fizyczne, opiera się na wymaganiach cielesnych. Jeżeli ktoś przestrzega taką etykę jest doskonałym chrześcijaninem”.

Wyjazd z Bernardem Plouzennecem na zachód do departamentu Finistère do poety Paola Keinega w Quimerc’h. To jego rodzinna wioska, do której właśnie powrócił po latach profesorowania na uczelniach w USA (najdłużej na Duke University). Nie osiadł w rodzinnym domu, ten został wyburzony, ale w (prawie) sąsiednim, wciśniętym w szereg kilku innych podobnych, otynkowanych na biało domków w środku malutkiej wioski. Poza tym neogotycki kościół, na górce cmentarz. Ulica radykalnego socjalisty Louppe’a: „w dwudziestowiecznej Bretanii nie brakowało radykalnych socjalistów (czy komunistów) i radykalnych nacjonalistów (faszystów). Radykalny, bo antyklerykalny, politycznie bliżej mu było do socjaldemokracji”.

Dojeżdżamy w południe, słoneczny, bezwietrzny, jakby wiosenny dzień. Prawdziwa zima tu nie zagląda nigdy. Zdarzają się przymrozki, jakiś drobny i nieoczekiwany mokry śnieg jak zjawa. I tyle. W drzwiach wita nas siwowłosy, nieco przygarbiony, w swetrze, brązowooki poeta i profesor Paol: rzucamy sobie przyjacielsko w objęcia, znamy się dobrze, tłumaczę jego poezje, dwukrotnie zaprosiłem do Polski. Przedstawiam Bernarda, jego nazwisko wywodzi się z tego regionu, bliżej zresztą stolicy Kornwalii Quimper.

W jednopiętrowym domostwie mieszkała fryzjerka, w zakładzie mieści się teraz gabinet Paola, w salonie zebrane są różne obiekty miejscowego oraz amerykańskiego „pochodzenia” (jak np. narzędzia), które wyglądają jak dzieła sztuki. Taras z wyjściem na ogród i pola przechodzące w zagajniki (prawdziwych lasów w rolniczej Bretanii nie ma od dawna) i lekko falujące wzgórza. Przyjemnie. Paol, po powrocie do ojczyzny z USA, nie przestał pisać, wręcz przeciwnie: pisze więcej po francusku niż po bretońsku, ale jest, co rzadkie wśród intelektualistów-pisarzy, dwujęzyczny. Wiersze o powrocie mają w sobie duży ładunek melancholii, ciemnego humoru, intelektualnej gry z „ideą małej ojczyzny”— zawsze nacechowaną są jego bogatą osobowością i ponadprzeciętnym doświadczeniem intelektualno-biograficznym (był profesorem literatury na amerykańskich uniwersytetach).

Wyjeżdżamy na spacer asfaltowymi dróżkami wiejskimi po okolicy. Chateaulin — miasteczko przy kanale Nantes-Brest. W restauracji (czas déjeuner albo lunchu) ciekawe typy ludzkie: trochę młodzieży, trochę staruszek, trochę grubszych, czerwonych na twarzy przysadzistych mężczyzn w sile wieku (rolnicy?). Obsługa (to mogą być właściciele) uwijają się jak w ukropie. Paol częstym jest tu gościem. Patronka w mocno średnim wieku podaje mu kartkę ze słowem bretońskim i pyta, czy dobrze napisała. Dobrze. Ucieszona odchodzi, uczy się języka macierzystego na kursie. Syn duży, czarniawy, sympatyczny, Na koniec posiłku możemy się napić likieru, ale rezygnujemy, jedziemy dalej. Ale wino wypiliśmy spokojnie.

Mój znajomy Roger Moizan uważa, że Paol Keineg zdradził „sprawę bretońską”, uciekając (wyjeżdżając) w drugiej połowie lat 70. do USA, i to w momencie kiedy uznawany był za najważniejszego barda narodowego. Sam Louis Aragon wyniósł go na piedestał zaangażowanej. Paol decyzji nie żałuje, pozbył się łatwych pochwał za podejmowanie w poezji i dramacie tematyki (narodowej) i społecznej (socjalizującej), od zaangażowanej twórczości, nie przestając na amerykańskim „wygnaniu” tworzyć literatury w sumie bardziej wartościowej formalnie i treściowo, a zawsze odnoszącej się do celtycko-bretońskiej tożsamości. Należał do zbuntowanego pokolenia’68. Oczywiście był trockistą, aktywnie (literacko i jako członek bretońskiej partii demokratycznej) wspierał autonomistów bretońskich. W kilka lat po wyjeździe do USA, wpierw do Kalifornii, zrobił doktorat w 1981, zaczął wykładać literaturę francuską, wzmocnił się intelektualnie. Teraz trzyma się na uboczu bieżącego życia literackiego Bretanii, nie interesuje go koloryt lokalny ani umiłowanie szczegółu pejzażowego, pozostając na wskroś oryginalnym poetą lokalno-uniwersalnym (jak np. Walijczyk Thomas Dylan, a u nas mazurski Erwin Kruk). Na tej samej skali: bretońskie miejsce-uniwersum człowieka skutecznie poetycko pracuje Yvon Le Men z Lannion (również i z nim jestem zaprzyjaźniony) — różnica polega na tym, że ten ostatni uprawia głównie bezpośrednią lirykę wyznania osobistego opartą na bieżącej faktografii regionalnej. Jego poezja jest łatwiejsza w odbiorze i przez to na pewno bardziej znana. Taką poezję, co ma dwa oblicza (dialogową i wyznawczą), którą sam często uprawiam, nazywam poezją metafizyki miejsca.

Kierunek zachód w stronę niedalekiego Atlantyku. Najpierw jednak Menez-Horn (menez- mont-góra), łysy i wyeksponowany pagór, który zawsze robi wrażenie. Resztki starogórza armorykańskiego. Ma 329 m, nasze wzgórza mazurskie osiągają podobne wysokości, lecz są słabo wyeksponowane, zalesione, mniej spiętrzone. Na jakby wulkanicznym „szczycie” uprawiane są różne sporty, widzimy latawce, barwne paralotnie, sterowane samolociki. Wieje jak zwykle, tym razem od północy. Pyszny widok na portowe, całkowicie nowoczesne miasto Brest (alianci musieli je zbombardować, jak i inne porty Bretanii zajęte przez Niemców; Francuzi Anglikom nie potrafili tego wybaczyć), na Atlantyk, skaliste zatoczki (la Rade de Brest), a na południu na kolejny, lecz mniej słynny masyw Montagnes noires. Najwięcej wysokich (do 385 m) wzgórz (miejscami obdarzonych skalistymi kłami) znajduje się w masywie Monts d’Arrée. Fale błyszczą w słońcu. Estuarium rzeki Aulne.

Następnie malownicze ruiny opactwa w Landevennec, Crozon i Morgat (dawniej osady rybackie, obecnie popularne kąpieliska w dużej i dostępnej zatoce Douarnenez) — lasy sosnowe, palmy, widoki jak w Prowansji. Słodka Bretania: la douce Bretagne. Koniec cypla Crozon. Spoglądamy na majestatyczny Pointe du Raz, na ten przylądek Ocean Atlantycki rzuca się wyjątkowo burzliwie (kiedyś sprawdziłem); widzialne są sławne wyspy: malutka Sein i większa (dłuższa) Ouessant. Stoimy i rozglądamy się na wysokim klifie, morze teraz spokojne, a niebo prawie bezchmurne. Panorama wyjątkowa. Mijają nas spacerowicze, w tym młode rodziny. Rozmawiamy o ciekawym pisarzu (a mniej ciekawym poecie) Georgesie Perrosie (1923-1974), który opuścił Paryż i osiedlił się w Douarnenez. Napisał m.in. błyskotliwe „Papiers collès”, które z satysfakcją przeczytałem, a osobliwie krótkie uwagi, aforyzmy o literaturze i życiu: Gdyby Jezus żył w naszych czasach, to by pisał jak Kafka…

Przejeżdżając przez Crozan albo Morgat zauważyłem na biało ubranego brodatego i niewysokiego starca, który przypomniał mi z wyglądu wielkiego poetę bretońsko-francuskiego Gullevica (1907-1997). Paol zdążył też go zobaczyć i przyznał mi rację. Gullevic to ceniony i rzeczywiście świetny poeta, który w 1942 (!) wydał tom wierszy „Terraqué” o powrocie poezji do „rzeczy”. W tym samym roku Francis Ponge (1899-1988) opublikował cykl poematów prozą o zwykłych rzeczach/przedmiotach dnia powszedniego Le Parti pris des choses. Czy to był przypadek? Chyba tak. Ponge okazał się bardziej fizyczny i stylowo awangardowy, a Guillevic pod koniec swego długiego i twórczego życia, fizyczno-metafizyczny. Ta minimalistyczna, refleksyjna poezja z czasem, poza okresem tużpowojennego komunistycznego zaangażowania i tendencyjnego rozgadania, zaniosła go do uważnej analizy egzystencjalnej i metafizycznej świata przedstawionego. Z powodzeniem na polski tłumaczyła jego utwory Aleksandra Olędzka-Frybesowa. Ja też tym trochę się zajmowałem począwszy od jesieni 1997 roku. Kiedy napisałem do poety o pozwolenie na pracę nad jego wierszami, odpisała mi żona Lucie Albertini, niestety od kilku tygodni wdowa po poecie (sama poetka i tłumaczka literatur skandynawskich). Yvon Le Men szalenie był szczęśliwy, że wielki poeta (piszący po francusku mimo pochodzenia bretońskiego, co jest nadal raczej regułą niźli wyjątkiem) stał się jego orędownikiem, mędrcem i przyjacielem.

Inna rzecz, że zaciekawiła mnie data publikacji tych tomików — 1942 rok to pełnia wojny jeszcze zresztą zwycięskiej po stronie faszystowskich Niemiec i ich sojuszników (jak francuska Vichy). Tak, nie znajdziesz żadnego porównania pomiędzy okupacją niemiecką Polski a Francji! Nawet Sartre czy Camus jawnie publikowali czy wystawiali sztuki w „okupowanym” Paryżu, a bretońsko-francuskiego poetę Maxa Jacoba (pochodzenia żydowskiego) latem 1944 do obozu przejściowego w Drancy pod Paryżem doprowadziła francuska policja. Zmarł tuż przed wywózką do Auschwitz. Za każdym razem jak jadę linią B z lotniska Roissy do centrum Paryża, mijam Drancy, myśląc o tragicznym losie tego poety i malarza, żydowskiego mistyka katolickiego, symbolu awangardowych przemian w literaturze na początku XX stulecia (kubista w prozach poetyckich), zresztą wieloletniego przyjaciela Picassa do momentu, w którym ten odwrócił się od niego ze strachu w tym krytycznym czasie.

Spokojny powrót i dalszy ciąg rozmowy w domu. Prestiżowy Duke University (stan Karolina Północna) jest prywatną, niegdyś katolicką, uczelnią. Paol Keineg prowadził kurs literatury francuskiej, nie omawiał całości literatury w układzie chronologicznym, lecz poszczególne dzieła i autorów. Lubił swoją pracę, studentów miał pilnych. Biblioteki cudownie zaopatrzone, przed egzaminami otwarte całą dobę. Kupił dom, ożenił się powtórnie, wykładał, pisał (po bretońsku, francusku, angielsku), odwiedzał Bretanię, Francję, Irlandię, Anglię, cieszył się życiem. Z pierwszego związku ma córkę, znaną walijską piosenkarkę Katell Keineg. Zaliczony został do niebanalnej grupy emigrantów bretońskich w USA zwanych „Breton-American”, którą przede wszystkim reprezentuje Jack Kerouac (1922-1969, jego przodkowie wyemigrowali z zachodniej Bretanii; o dziwnej wyprawie do krainy przodków nieszczególnie opowiada jego autobiograficzna opowieść Satori in Paris) oraz bardo-bitnik Youenn Gwenig (1925-2006). Ten ostatni wyjechał do Nowego Jorku w 1957, kiedy w bretońskiej ojczyźnie zaczęto go uznawać za jednego z bardziej oryginalnych śpiewaków bretońskich — w 1965 spotkał Kerouaca, pisał wiersze w tonacji beat generation po angielsku i bretońsku, ale już w 1969 powrócił do Bretanii, stając się żywą legendą nowoczesnej kultury rodzimej. Keineg, rocznik 1944, należał do ostatnich przedstawicieli tej kulturotwórczej fali bretońskiej w USA.

Spojrzałem w smutne, brązowe oczy bretońsko-amerykańskiego poety i pożegnałem go serdecznie: Kenavo! Wieczór u Bernarda i Danièle, to moi najbliżsi i wieloletni już przyjaciele. Z zawodu bibliotekarze, z pasji patrioci bretońscy i…prowansalscy (Danièle pochodzi z Midi, czyli południa), z rodowodem kontrkulturowym. Bernard w tamtych bojowych latach, chyba śladami szwajcarskiego globtrotera Nicolasa Bouviera, dotarł aż do Afganistanu i Indii. Teraz pilnie zajmuje się medycyną i masażami chińskimi, zamierza otworzyć gabinet leczniczy. Jest fanem elan vital. Cenią i znają się na książkach, to nas zbliżyło do siebie. Z ich domku na zboczu w Saint-Brieuc wracam dosyć długo: wpierw w dół do rzeczki, a następnie pod górę w stronę dzielnicy Saint-Michele. Dochodzi 23.00. Noc gwiaździsta.

Zapisałem dzień wczorajszy w niedzielę rano, spoglądając na malutki rogalik księżyca. Teraz spisuję czterogodzinną wyprawę spacerkiem nad rzekę (rzeczkę wspomaganą pływami morskimi) Légué i zatokę Saint-Brieuc: prosto przed siebie opustoszałą ulicą Lamartine’a, parkiem w dół, początkowo trochę podobnie jak wczoraj tylko o wiele dalej i do końca strumienia rzeki. Zatłoczony port jachtowy, bez zmian, ale na nabrzeżu pojawiły się dźwigi remontowe, podnośniki, sterty desek ze Skandynawii i Archangielska, powstaje lub jest odnawiany mały port morski; dochodzę do kamiennego mola, mam otwarte morze zatoki, ale wycofane, z boku ścieżka przyrodnicza, drugiej strony na wysokim brzegu miasteczko Plérin, mało ptactwa, wracam do rzeki-kanału bliżej miasta na jarmark, kupuję u bukinisty tomik bretońskiego poety i dawnego kolegi Keinega, Kristiana Keginera z tamtych buntowniczych lat 70., kiedy nawet w Bretanii działała — na wzór irlandzkiej i naprawdę groźnej IRA — podziemna grupa terrorystyczna FLB i jej dwa odłamy (1966-1981: Front Libération de la Bretagne: kilka zamachów, jedna osoba, zresztą przypadkowo zabita).

Po godzinie 14.00 na jarmarku więcej pojawia się kupujących; sprzedawane jest wszystko, mydło i powidło, lustra, obrazki święte i nieświęte, w tym pejzaże nadmorskie i morskie, fotele, płyty, lichtarze, bombki. Handlarze coraz bardziej przypominają swoimi wyniszczonymi twarzami jakieś takie zbójnickie postacie, jakby przywieźli na sprzedaż resztki ze swoich rodzinnych domów pod dziadkach i rodzicach albo i łupy ze splądrowanych siedzib nieobecnych sąsiadów-letników, żeby zaraz pójść za zarobione pieniądze na piwo, bo knajpy powoli otwierały swoje podwoje po stronie Plérin.

Dużo na poboczach zielonych bluszczy, pokrzyw, są i stokrotki i rumianki (?), inne rośliny, dzikie gęsi (przelotne czy tu zimujące?). Gdy odchodziłem zaczynał się przypływ po brunatnym piachu i głazach. Morze — tu kanał La Manche — pozornie nieruchoma zielonkawa zawiesina. Teraz z kilometr ostro pod górę z powrotem do śródmieścia. Mury i płoty budynków mieszkalnych wzdłuż ulicy z wąskim chodnikiem. Sklepik otwarty, kupuję chleb, zdyszany docieram z kamykiem w kieszeni kurtki. Jakiś taki nieukojony szedłem, żegnając się i nie żegnając z tym miejscem, które tak dobrze poznałem (pierwszy raz w sierpniu 1992). Jakiś taki zrozpaczony bez powodu szedłem tą asfaltową i zakrzaczoną po bokach miejską górkę, na której nie pojawiały się samochody. Jakieś plączące się po głowie słowa polskie i francuskie, jakieś wiersze albo i coś innego. Jest czwarta po południu, a jest jasno, u nas na pewno zapada zmrok.

Wieczór, jest 21.20, wróciłem ze spotkania z Tanguym Dohollau w restauracji przy Champs-Mars. Nakłaniałem go do zrobienia wystawy rysunku z okazji setnej rocznicy urodzin Alberta Camusa, którego ojciec Louis jako żołnierz I wojny, leży na tutejszym cmentarzu. Zresztą obok jakiegoś młodziutkiego Polaka. Jemy mule i ostrygi, co uwielbiam, pijemy białe wino. Rozmawiamy coraz głośniej (dowiadujemy się o naszej „głośności” od innego, samotnego biesiadnika piwa obok) o Camusie, Guilloux, Grenierze, czyli o tej Trójce pisarskiej, którą połączyło Saint-Brieuc. Obecnie najbardziej znanymi pisarzami są urodzony w tym mieście Hervé Hamon oraz stale mieszkający poeta i prozaik Christian Prigent (piszący „awangardowo”). Tanguy pokazuje mi oświetlone okno w kamieniczce na ulicy marszałka Foche i mówi, że tam mieszka świetny tłumacz prozy Alfreda Döblina Właśnie w jego przekładzie, i to dobrym, wyszła powieść Berlin Aleksanderplatz. Ja to arcydzieło przyswoiłem sobie w tłumaczeniu Izabeli Czermakowej. Zaczęło padać, puste miasto, mokre bruki. Niektóre znane mi wcześniej knajpy zlikwidowane.

 

cdn.

Kazimierz Brakoniecki (ur. w 1952 r.) – olsztyński poeta, pisarz, tłumacz poezji francuskojęzycznej, animator kultury, kurator wystaw sztuki polskiej XX wieku, współzałożyciel i jeden z liderów pisma, stowarzyszenia oraz fundacji Wspólnota Kulturowa „Borussia”. W latach 1995-2018 dyrektor samorządowego Centrum Polsko-Francuskiego Côtes d’Armor Warmia i Mazury w Olsztynie. Otrzymał m.in. nagrodę im. Stanisława Piętaka (1991), paryskiej „Kultury” (1996), Ministra Kultury (2002), Laur UNESCO (2007), Literacki Wawrzyn Warmii i Mazur (2008). Ostatnio opublikował: tom prozy Historie bliskoznaczne (2008); książki eseistyczno-podróżnicze: W Bretanii (2009), Dziennik berliński (2011), Notes kurlandzki (2017), Dziennik olsztyński (2022); dziennik literacki Cudoziemiec (2018) oraz tomy wierszy: Ciałość (2004), Europa minor (2007), Glosolalie (2008), Obroty nieba (2010), Chiazma (2012), Terra nullius (2014), Amor fati (2014), Obrazy polskie (2017), Erodotyki (2018), Twarze świata (2019), Oumuamua. Atlas wierszy światologicznych (2022), Lekcja poezji dla zaawansowanych (2023).

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content