IGOR FRENDER
Zasada rzeczywistości. 2
3.
Weszli do mieszkania. Kobieta zbliżyła się do Rafała, który od razu poczuł znajomy zapach delikatnych perfum. Wpatrywał się w nią, bo miała w sobie coś niewypowiedzianie znajomego — niczym dawno niewidziany fragment jego życia, który nagle powrócił, by przypomnieć mu o czymś, co dawno zostało zatarte. Cień wspomnienia wywołał w nim dziwną, nagłą tęsknotę.
Przymknął oczy, próbując przypomnieć sobie, skąd może znać to uczucie. Pamiętał dotyk jej skóry — miękki, subtelny, niemal intymny. Wiedział, że kiedyś musiał jej dotykać, musiał ją znać. Może trzymali się za ręce, może otarł jej łzę lub pocieszał czułym gestem. Jednak im bardziej starał się uchwycić konkretne obrazy, tym bardziej wymykały mu się one z pamięci, jakby były rozmytymi cieniami na granicy snu i rzeczywistości.
Kim była?
Czuł się tak, jakby znalazł się w bańce, oderwany od rzeczywistości, jak aktor, który zna swoją rolę, ale nie pamięta scenariusza. Wszystko to przypominało mu grę — grę bez instrukcji i bez jasnych reguł, do której ktoś go wrzucił, choć był już środek partii, i pozostawił z samymi pytaniami. Próbował kierować sobą, podejmować decyzje, ale odczuwał dziwny dystans do własnych ruchów, jak gdyby obserwował swoje życie z zewnątrz. Czy to déjà vu, sen, a może jakaś nieuchwytna gra umysłu?
Stali teraz we troje w przestronnym pokoju. Przez wysokie okna wpadały promienie zachodzącego słońca. Przez kilka długich chwil panowała cisza, którą w końcu przerwał Rafał. Spojrzał na nich oboje, marszcząc brwi.
— Słuchajcie. Powiecie mi, co tu się dzieje? — zapytał ochrypłym głosem.
Barbara uśmiechnęła się ironicznie.
— A co byś chciał, żeby się działo?
— Dotąd byłem zwykłym, pospolitym człowieczkiem, który sobie tutaj pomieszkiwał. Teraz się okazuje, że mam żonę i jakiegoś znajomego sprzed lat, któremu podobno zabili brata.
Kobieta zaśmiała się cicho.
— Ciekawe, prawda?
— Nie wiem, czy ciekawe, ale mam tego pomału dosyć — odparł z rosnącym zniecierpliwieniem. — Po prostu chciałbym się dowiedzieć, co tutaj się dzieje.
Barbara przekrzywiła głowę, patrząc na niego uważnie.
— Więc ja pytam jeszcze raz: a co byś chciał, żeby się działo?
Rafał westchnął ciężko, jego cierpliwość była na wyczerpaniu.
— Ojej, nie, nie, po prostu nie. Jestem już poirytowany tymi gierkami, i ci sąsiedzi jeszcze… W ogóle… Myślę, że oni nam nie odpuszczą. Znaczy mi nie odpuszczą.
— Tak, ten parch był wręcz śmieszny, mówię ci to jako twoja żona. Natomiast nie wiem, o co im chodziło. Może też żyją w alternatywnej rzeczywistości.
— A dlaczego też?
— Nie domyślasz się?
— Nie.
Dziewczyna usiadła w fotelu. Założyła nogę na nogę. Gładka skóra zalśniła w promieniach słońca.
— Dlatego, że również ty żyjesz w alternatywnej rzeczywistości. Nie dostrzegasz prawdy. Cały czas istniejesz w tak zwanej zasadzie rzeczywistości. Nie ma zasady przyjemności, nie ma zasady rozwoju.
Rafał wyprostował się, jakby coś nagle zrozumiał i uśmiechnął się szeroko.
— Widzę, że czytujesz, znaczy słyszę, że cytujesz psychiatrę Kazimierza Dąbrowskiego. Lubię go i widzę, że ty też.
Barbara potarła ręce i położyła je na kolanach. Odchyliła się lekko. Jej smukłą szyję zdobił złoty łańcuszek. Zaraz, zaraz, skądś znam ten łańcuszek i te okrągłe kolczyki. Nie, to niemożliwe — zastanawiał się Rafał, lecz ta myśl dosłownie po sekundzie zniknęła.
— Nie, ja niespecjalnie… Ale skoro mam być twoją żoną i jestem twoją żoną, to się troszeczkę przygotowałam. Lubię, czytam te rzeczy, te książki, które ty czytałeś.
— To może jeszcze jakiś cytat?
Barbara ponownie się roześmiała, unosząc rękę w teatralnym geście.
— No popatrz. A proszę bardzo: „Życie jest piękne, dopóki nie zapalimy światła”.
Tym razem Rafał parsknął śmiechem.
— O! Imago Pancewicz. No, jeden z lepszych wierszopisarzy.
Przestała się śmiać, ale jej uśmiech nie zniknął.
— Sam widzisz, jestem twoją żoną.
Rafał zagryzł usta i zerknął w stronę Piotra.
— A ty czego tu szukasz w końcu? Powiedz mi. Udajesz… Udajesz mojego znajomego i twierdzisz, że zabiłem ci brata. To chyba niezbyt pasuje do przyjaźni, prawda?
Piotr, zanim odpowiedział, usiadł w fotelu. Jego twarz wyrażała spokój.
— Nie, po prostu wygląda na to, że zmagasz się z chaosem. Jesteś wciągnięty w grę z ludźmi, którzy cię otaczają. Twoja rzeczywistość, i chciałabym, żebyś to sobie raz na zawsze uświadomił, jest iluzją. Zresztą sam chyba zaczynasz to dostrzegać.
Rafał zacisnął pięści i odpowiedział gniewnie:
— Słuchajcie, przestańcie mi wmawiać takie rzeczy. Jaka iluzja? Żyję tu i teraz. Nie próbujcie mi wciskać żenującego kitu. Powiedzcie wprost, czego ode mnie chcecie?!
— Kochanie, chciałabym, żebyś podobnie jak ten człowiek, który chyba nie jest twoim przyjacielem, zrozumiał, że to, co widzisz, to iluzoryczność.
Rafał zaśmiał się głośno, niemal histerycznie. Usiadł, lecz po chwili wstał i przemierzył pokój kilkoma krokami. Zacisnął z całej siły powieki.
— Mam tego dosyć. Napijecie się? — spytał nagle i sam zdziwił się wygłoszoną propozycją. Czekał.
— Ja mogę trochę — odparła Barbara.
Piotr zerknął na zegarek, potem wyciągnął okulary.
— W sumie ja też. A potem kontynuujemy rozmowę i zobaczymy.
— Nie, już nie mam ochoty rozmawiać.
Barbara zrobiła słodką minę.
— Ale ja mam.
— Nie obchodzi mnie to. Wypijecie i po prostu wyjdziecie z mojego domu. Koniec. Moja żono, niestety nie będziesz moją żoną.
Kobieta się nadąsała.
— Ale ty podobno nie pijesz.
— A kto ci powiedział, że ja będę pił? — odfuknął, po czym wyszedł na chwilę i wrócił ze szklankami oraz butelką wina, które postawił na stole. Usiadł w fotelu, emanując pewnością siebie, i uważnie im się przyglądał.
— Dobrze, słuchajcie, niedobrze. Znaczy, nie, nie jest dobrze, ale po prostu mam już tego dosyć. Siadajcie. I jednak porozmawiamy. Teraz już inaczej. — Zatrzymał się na chwilę i zmierzył Barbarę wzrokiem. — Powiedz mi, kobieto, skąd się wzięłaś? I dlaczego w ogóle tu u mnie jesteś?
Barbara wyjęła z torebki miętowe cukierki.
— Chcecie?
Nikt nie odpowiedział.
— Mój drogi, sytuacja wygląda na skomplikowaną, ale taka wcale nie jest… — powiedziała ze spokojem.
— Mądrze powiedziane i myślę, że pani… — wtrącił się Piotr.
Barbara uniosła brew i spojrzała na niego z wyraźną irytacją. Irytacją, która sprawiła, że stała się jeszcze piękniejszą kobietą.
— Przepraszam pana, ale zdaje się, że pytanie było skierowane do mnie, prawda?!
— Tak, przepraszam.
Kobieta zmarszczyła nos.
— Nie musi pan przepraszać. Po prostu niech pan się nie wtrąca.
— Ale ja się nie wtrącam. Po prostu stwierdziłem… Tylko chciałem powiedzieć, że…
— Dobrze. To pytanie było skierowane do mnie, więc odpowiem. Pozwoli pan?
— Proszę bardzo.
— Nie dziękuję. Iluzoryczność przy akompaniamencie groteski, gra pozorów. To nie jest wcale tak pogmatwane, jak się zdaje, ale zgodzę się, że jest uciążliwe, choć idzie się przyzwyczaić…
— Tak, ale ja pytałem, skąd pani się tu wzięła? Proszę odpowiedzieć. Naprawdę za chwilę mnie wyprowadzicie z równowagi… — Rafał był już wyraźnie zniecierpliwiony. Przesunął wzrokiem po prawej ręce Barbary, na której dostrzegł złotą obrączkę. Przez moment miał problem z zaczerpnięciem oddechu. W tym momencie dostrzegł w niej inną kobietę, ciepłą i życzliwą.
Skinęła dłonią w jego kierunku.
— Skąd się tutaj wzięłam? No, popatrz na mnie. Normalnie, po prostu. Przyszłam, byłam, jestem i będę.
— Nie, no mam tego dosyć, naprawdę! Ludzie, co wy ze mnie chcecie zrobić? Kim wy jesteście?! Pani i pan. Albo ty i ty. Mówcie jaśniej. Cholera jasna! Jaka iluzja rzeczywistości? Gra pozorów? Lekarz i siostra zakonna, dziennikarka. To może wy żyjecie w iluzji? Tu jest prawdziwa rzeczywistość. Tu jest życie. A wy… wy pojawiacie się w moim życiu nie wiadomo skąd i z jakiej przyczyny. Chcę się dowiedzieć, wreszcie chcę się dowiedzieć, dlaczego tu jesteście?
Kobieta pochyliła się w jego stronę i zajrzała mu prosto w oczy.
— Mój drogi, ja jestem tutaj po to, żeby cię uratować. Przed tym, co może nastąpić.
Rafał wykrzywił usta z niesmakiem.
— Co za banał!
— Romantyczna miłość to nie banał? — zapytała z bolesną miną.
Ta laska to niezła aktorka, stwierdził w myślach. Potem wskazał palcem na drzwi do kuchni.
— Bukiet kwiatów jest w kuchni!
— Miło z twojej strony. — Uśmiechnęła się szeroko. Jej białe zęby zalśniły na tle czerwonych ust.
— Proszę bardzo, siostro! A ten człowiek, lekarz ortopeda, który siedzi obok ciebie… Kim on w ogóle jest?
— Nie wiem, po co tu przyszedł! Czego chce ten lekarz i w ogóle kim jest. Ja nie przyszłam z nim.
Piotr ewidentnie nie był zainteresowany odpowiedzią.
— Czy może pan już nie wpatrywać się w moje piersi?
Mężczyzna faktycznie od dłuższej chwili obserwował jej biust, kołyszący się pod obcisłą bluzką.
— Przepraszam, myślałem, że to pani oczy. Już wkładam okulary. O mnie może trochę później, jeśli można.
Rafał, poirytowany, uderzył pięścią w stół.
— Nic nie można! W tej chwili macie mi oboje powiedzieć, o co tu chodzi… A zresztą, po co ja wchodzę w tę gierkę. Natychmiast proszę opuścić mój dom!
Kobieta niespodziewanie podwinęła sukienkę, odsłaniając długie nogi, i uśmiechnęła się kokieteryjnie.
— Ja też mam sobie pójść? Jesteś pewien, pisarzu?
— Tak, i to prosto do spowiedzi!
W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Rafał na krótką chwilę znieruchomiał, spojrzał na kobietę i mężczyznę, którzy wciąż siedzieli z niewinnymi minami. Spokojnie, bez gwałtownych ruchów, podszedł do drzwi i je otworzył. Nikogo za nimi nie było. Na wycieraczce leżała za to szara koperta. Podniósł ją, wszedł do środka i nogą zatrzasnął drzwi, po czym rozpakował list i przeczytał. Miał ochotę zgnieść pismo i wrzucić do kosza, lecz jego zamiar przewidziała Barbara, która z gracją wstała i do niego podeszła.
— Czy możesz przeczytać na głos? — Miękko dotknęła palcami jego ramienia.
Z klatki schodowej niósł się zapach smażonych kotletów.
— Po co?
— Proszę.
Rafał podał jej list.
— To jest stek bzdur. Przeczytaj, skoro chcesz. — Miał obojętny wyraz twarzy. — To jest dalszy ciąg tej całej absurdalnej sytuacji, w której się niby znalazłem.
— „Szanowny Obywatelu… — zaczęła czytać. — Urząd Kontroli i Wsparcia Zasobów Ludzkich pragnie z radością poinformować, że został Pan wybrany do grona nielicznych, którzy dostąpią wyjątkowego zaszczytu poznania prawdy o życiu, rzeczywistości, a także o tym, co czeka Pana po śmierci. W związku z tym niezwykłym wyborem chcielibyśmy również przekazać Panu odpowiednią sumę pieniędzy, aby mógł Pan żyć w dostatku i beztrosce, nie martwiąc się o materialną stronę codzienności. Z wyrazami najwyższego szacunku i uniżenia, Kierownik Urzędu Kontroli i Wsparcia Zasobów Ludzkich”. — Barbara, gdy tylko przeczytała ostatnie słowo, spojrzała na Rafała. — No popatrz, całkiem nieźle…
— To teraz już wiesz wszystko! — dodał ironicznie Piotr, wiercąc się w fotelu.
— Co, co niby wiem? Nic nie wiem, to wiem. Te żarty są po prostu chore. Nie mam zamiaru być głównym bohaterem tej farsy.
— Zawsze stałeś z boku! — stwierdził z wyrzutem Piotr.
— A ty tchórzyłeś w najważniejszych momentach życia — syknęła do Piotra dziewczyna.
— Przecież się nie znamy.
— Ale już wiemy!
Przyłożyła dłoń do ucha i udawała, że rozmawia przez telefon:
— No popatrz. Hallo, dzień dobry, piękny macho chce do mamy.
Czoło amanta pokryły zmarszczki, a nos poczerwieniał. Uśmiechnął się szeroko, co wyglądało makabrycznie. Jego przednie zęby były pokryte kamieniem.
Rafał machnął ręką.
— Dobra, dobra, koniec tej farsy! Wynocha z mojego domu! A zresztą… Wszystko mi jedno.
Barbara przyjrzała mu się z uwagą.
— No popatrz, znowu ci wszystko jedno, dlaczego?
— Straciłem siły, chyba się zdrzemnę.
— Teraz będziesz spał? Człowieku! — zawołała z wyrzutem.
— Tak, teraz będę spał. Po prostu chcę zasnąć. Zapomnieć. Uciec od tej całej nierealności. Powinniście wyjść, zostawić mnie samego. — Piotr zaczął przechadzać się po pokoju, pogrążony we własnych myślach. — Jestem człowiekiem, który większość życia spędził samotnie. Wiem, pracowałem w różnych instytucjach, zajmowałem kierownicze stanowiska, miałem pod sobą ludzi. Zawsze jednak byłem sam. Przyjaciele? Nie, nie miałem przyjaciół. Człowiek zawsze zdradzi człowieka. Nie wiem, może oszuka, ładnie się uśmiechnie, rzuci komplement, ale w gruncie rzeczy myśli zupełnie o czymś innym. Nigdy nie wyrazi obiektywnej opinii. Zawsze będzie kłamał. To jest straszne. Po prostu straszne. Już nawet nie interesuje mnie, skąd się tutaj wzięliście. Czy to są prawdziwe zdarzenia, czy nie. Mam to gdzieś. Po co wiedzieć? To wszystko mam w głowie. — Przerwał i spojrzał na nich badawczo. — Ludzie, twierdzicie, że to ja żyję w jakimś absurdzie. A wy? Kim wy jesteście? Tkwicie w tym samym absurdzie co ja. W tej samej nierealności, w tym samym czasie. Nigdzie nie uciekniecie. Może macie w głowach jakąś inną prawdę, ale co z tego? Wy też nie macie pewności, że żyjecie tu i teraz. Czy ta rzeczywistość, którą niby reprezentujecie, jest prawdziwa? Bo jaka rzeczywistość jest prawdziwa? No, powiedzcie mi. No, bardzo proszę! Chyba idę spać. — Westchnął ciężko, z rezygnacją. — Popatrz na siebie. O, właśnie, popatrz na siebie, moja żono. Widzę w twoich oczach zdenerwowanie, dezorientację. A ty, człowieku, mój niby-znajomy, też udajesz. Pod tą pozą pewności siebie kryje się słaby człowiek, który również jest zagubiony. Ale weszliście w to, prawda? Uczestniczycie w grze i teraz musicie ją kontynuować. Nie wiem, kto za wami stoi, ani co za wami stoi, ale jedno jest pewne, że musicie działać. Nie możecie się wycofać!
— No popatrz, skąd u ciebie takie silne poczucie nieufności? Izolacji? Traktujesz nas… — zawahała się. — A właściwie mnie jak aktorkę, jakby wszystko, co dzieje się wokół ciebie, było udawane. A ja naprawdę chcę cię uratować!
— Pani chce go ratować. Ja też chcę go ratować. Czyli jest nas dwoje w tej rzeczywistości. Nie wiem, co powiedzieć, bo widzę tutaj poważną frustrację. Myślę, i należy zdać sobie sprawę, że wszyscy musimy sobie pomóc. Znaleźć rozwiązanie w tym chaosie i niepewności, w których się znalazłeś, bohaterze. Ten przypadek z sąsiadami, nie powiem, trochę mnie zaskoczył. Na to nie byłem przygotowany. A wiem, że ten ich bogobojny synalek nie odpuści. Pozostaje nam napić się, więc pijmy za rzeczywistość, iluzoryczność i groteskę. Co nam tu przyniosłeś? Ja chcę wódki! — Lekarz wstał i nie oglądając się na nikogo, poszedł do kuchni, skąd po chwili wrócił z butelką wódki.
— Skąd wiedziałeś, gdzie trzymam wódkę? Co to znaczy? — Głos Rafała się załamał.
— Czy to ważne? Daj spokój.
— Ale jak? Musiałeś być u mnie w domu.
Piotr pokręcił głową.
— Powiedziałem, daj spokój. Widziałem, jak wyciągasz z szafki wino.
— Ale wino wyciągnąłem z innej szafki. Nie mogłeś tego zobaczyć.
— Ale uznaj, że widziałem. Tak będzie łatwiej. Po co to rozstrzygać? Przecież to ja ją przyniosłem!
Barbara, wyraźnie zaciekawiona, położyła dłonie na kolanie.
— No popatrz, teraz to i ja się pogubiłam. Kim ty jesteś?
— Mówisz do mnie? — zapytał Piotr, a w jego głosie było słychać agresję.
— Nie, do ściany, bo ma uszy! A do kogo? Co udajesz?!
— Kto udaje? Chyba ty!
— Maska ci odpada! Parodia!
— Zgrywasz ślicznotkę.
— Tak, jesteś pewien? Wiem, że jestem ładna i nie muszę tego udawać, za to ty już tak, bo wewnętrznie trzęsiesz się jak galareta!
— Nie sprzedawaj mi takich głodnych kawałków, dobrze? Bardzo cię proszę. Może i jesteś ładna, ale… Niezbyt rozgarnięta. Wpadłaś tu niby jako jego żona, ale tak naprawdę pewnie liczysz na jakieś korzyści albo pieniądze. Nie wiem, trudno cię rozgryźć. Ale jedno wiem: śmieszysz mnie.
— No proszę, z tobą jest podobnie. Też mnie śmieszysz. I tak szczerze, choć jesteś całkiem przystojny, raczej nie chciałabym mieć z tobą nic wspólnego!
— Mówisz, że nie chciałabyś mieć ze mną nic wspólnego, mimo że jestem całkiem ładny. Czyli co, sama sobie zaprzeczasz, kobieto?
— Mój mąż jest o wiele bardziej atrakcyjny od ciebie. I zdecydowanie mądrzejszy. Ty jesteś tylko zwykłym udawaczem, pionkiem, galaretą. Coś knujesz, ale gwarantuję ci, że dowiem się co.
Facet zaśmiał się chrapliwie, jak typowy palacz, który co pół roku próbuje rzucić palenie, ale koniec końców pali jeszcze więcej.
— Papierosa? — zapytała sarkastycznie Barbara i nagle wstała. Wygładziła spódnicę i zaczęła recytować: — Ariadna robi na drutach sweter dla swojego mężczyzny, który gotuje obiad. Piją kompot z wiśni. Razem stworzyli ten labirynt.
— Co za grafomania — zakpił Piotr.
— No popatrz i jeszcze krytyk literacki — odpowiedziała, po czym przyłożyła palec do ust i kontynuowała: — Powiem wam, dlaczego nie zdążyłam rozwieść się z moim pierwszym mężem, mój drugi mężu. Otóż zaczął pisać wiersze, wydał je i od tego tak mu ego spuchło, że w końcu któregoś wieczoru eksplodowała mu głowa. Cały dom był ujebany.
— I to ma być śmieszne?
Rafał już nie słuchał, tylko patrzył na jej piękną twarz. Czuł się tak, jakby przypadkiem znalazł zdjęcie ukochanej sprzed lat ukryte w starym pudle z pamiątkami. To była ona.
— Dajcie spokój, nie życzę sobie tego, a ty powiedz, co z tym zdjęciem. Skąd je masz, pytam. Skąd je wytrzasnąłeś, do cholery?!
— O jakie zdjęcie chodzi? Pokaż mi je! — Barbara wyciągnęła dłoń do Piotra.
— Teraz będę pił. Nie przeszkadzaj mi!
— Pokaż mi to zdjęcie!
— Powiedziałem, że teraz piję.
— Daj je natychmiast! Ale już!
Lekarz z westchnieniem wyciągał fotografię z kieszeni marynarki.
— Masz.
Barbara wzięła zdjęcie i przyjrzała mu się uważnie,
— No proszę, przecież to ta znana aktorka. W czym rzecz?
Rafał chwycił zdjęcie i zaczął studiować je z niedowierzaniem.
— Ale to nie jest ta fotografia!
W pokoju zapanowała długa cisza, przerywana jedynie cichym brzękiem szkła i głuchym stukaniem palców Piotra o stół. Barbara usiadła w fotelu, założyła ręce i wpatrywała się w Rafała. Po chwili przeniosła świdrujące spojrzenie na Piotra, który właśnie opróżniał kolejny kieliszek wódki.
— No to pięknie, widzę tu kłamstwo — powiedziała, kierując swoje słowa w stronę Piotra. — Powiedz, jakie zdjęcie naprawdę pokazywałeś?
— To! A jakie?
— Wcale nie. Przestań kłamać! Nie życzę sobie! — Głos Rafała był przepełniony desperacją.
Żona przeniosła na niego wzrok, unosząc brew.
— To jakie zdjęcie według ciebie pokazywał?
Rafał zerknął na nią, po czym na lekarza.
— Nie to!
— Dlaczego to robisz? — zapytała z wyraźnym chłodem w głosie. — Jeszcze raz zapytam, bo jestem kobietą cierpliwą. Jakie to było zdjęcie?
Amant niespiesznie upił łyk wódki, udając, że nie zauważa narastającego napięcia. Jego głos był spokojny.
— A ja, jako że też jestem cierpliwy, powtarzam: to samo, które on trzyma w ręce.
— O ty! Ale kłamiesz! Jesteś bezczelny! To była stara fotografia mojej siostry, a ty powiedziałeś, że ona żyje! — krzyknął Rafał i zdenerwowany upił duży łyk wódki prosto z butelki.
— No to już nie tak pięknie — powiedziała powoli. — Coraz większe manipulacje tu dostrzegam. Ale jako że, powtórzę, jestem kobietą cierpliwą, zapytam: kim jesteś? Kim jesteś i czego tak naprawdę tutaj szukasz?
— A ja cenię cierpliwość u kobiet i chociaż już to mówiłem, powtórzę, że jestem lekarzem — odparł z uśmiechem. — Mówiłem też, że teraz piję wódkę. Proszę, nie przeszkadzaj.
— Co się wydarzyło dziewięć lat temu? — wyszeptała do Rafała.
Mężczyzna wzruszył bezradnie ramionami.
— Ten typ twierdzi, że zabiłem jego brata…
— A zabiłeś? — Barbara przysunęła się, a wtedy Rafał poczuł znajomy zapach.
Odpowiedział po chwili:
— Tak, z premedytacją. Odciąłem głowę, spakowałem do plastikowej torby i zaniosłem dzieciom na boisko, by miały czym grać. Chciałem dobrze, uwierz mi — zachichotał.
Barbara spojrzała na niego życzliwie. Miała zatroskany wyraz twarzy.
— Zrobiłeś dobry uczynek. Choć to chyba niezbyt trwała piłka, szybko się może rozlecieć…
— Wiem, zauważyłem, dlatego starałem się im co tydzień dostarczać nową.
— I tak od dziewięciu lat? — powstrzymywała śmiech.
— Nie no, dzieci już podrosły.
Oboje wybuchnęli szaleńczym śmiechem. Śmiali się długo, aż w końcu Piotr, nieco zbity z tropu, też parsknął śmiechem. Wypił już prawie całą butelkę wódki.
— No to pięknie, pozostaje nam poczekać, aż się upije!
Lekarz przełknął kolejny łyk, mrużąc oczy z wyraźnym zadowoleniem.
— Nie ma to jak ciepła wódka! — rzucił z rozbrajającą szczerością.
Barbara się skrzywiła.
— Ciepła wódka, o fuj… Co z tym zdjęciem?
— A wiesz, nie bardzo pamiętam — powiedział cicho. — W dzieciństwie straciłem siostrę…
4.
— Już osiemnasta — oznajmił Rafał.
— Niedługo zapadnie zmrok — odparła żona, spoglądając przez okno na ciemniejące niebo.
— Chcecie coś do jedzenia?
Piotr spojrzał na niego obojętnie.
— Nie.
— Może włączę telewizor?
— Nie.
— A to róbcie, co chcecie.
— Jak to? Masz jeszcze wódkę? — wymamrotał Piotr i chwycił butelkę.
Rafał go zignorował.
— Zrobię sobie kanapkę.
— Rób, co uważasz, jesteś u siebie — odezwała się dziewczyna.
— Wy też się tak czujcie.
Amant przekrzywił głowę.
— Ale co, już cię nie interesuje, po co tu jesteśmy? Jako goście.
Barbara odchyliła się z obrzydzeniem.
— Ty jesteś gościem, ja tu mieszkam!
Rafał wzruszył ramionami.
— Nie, nie interesuje mnie. Mam to już za sobą, gdzieś… W końcu i tak mi powiecie, bo będziecie chcieli.
— Mnie nic do tego, to on coś knuje! — Kobieta wskazała palcem na pijanego Piotra.
— Faktycznie, jest pani irytująca — wymamrotał.
— To pij dalej, będę piękna i słodka.
— Sarkastyczna też. Masz jeszcze wódę?
— Ale szczera. Wyjawisz nam wreszcie swoją tajemnicę? — zapytała cicho, z wyzywającym uśmiechem. — Po co tu jesteś?
Piotr odchylił się w fotelu.
— By pić wódkę! — rzucił krótko.
— No popatrz, a potem się wzruszyć i poryczeć! Wieczni chłopcy. Dobrze, a co z twoim bratem?
Piotr jakby momentalnie wytrzeźwiał.
— Nie wiem, o czym mówisz!
— A ty, a ty, piękna madame? — zapytał Rafał.
Na twarzy kobiety pojawił się pobłażliwy uśmiech.
— Ja jestem twoją żoną i tu mieszkam, jaśnie panie. — Nachyliła się lekko ku niemu. — Pokaż, z czym jesz tę kanapkę?
— Jak zawsze z warzywami, bez mięsa!
Kobieta zaniosła się krótkim śmiechem.
— Pokaż… No pięknie, no popatrz! Kanapka z grzybami!
Tymczasem Piotr wyciągnął z kieszeni marynarki dwusetkę i wypił jej zawartość niemalże jednym łykiem.
5.
Ranek, a właściwie południe, przyniosło do mieszkania relaksujące światło, wpadające przez na wpół przymknięte żaluzje. Barbara weszła po cichu do salonu i przyglądała się Rafałowi, który leżał jeszcze półprzytomny na kanapie, z rozczochranymi włosami i wyraźnym zmęczeniem na twarzy.
— I co, wyspałeś się, jaśnie panie? — rzuciła z lekką ironią.
Rafał otworzył oczy i momentalnie się podniósł, rozciągając ręce.
— Tak, cholera, tak! — odpowiedział, przecierając oczy. — Od kiedy tu jesteś, madame?
Barbara zdjęła płaszcz, odwiesiła go starannie na oparcie krzesła i uśmiechnęła się, unosząc brwi.
— Przed chwilą wróciłam. Mama czuje się już dużo lepiej! — Spojrzała na stół, gdzie stały opróżnione butelki i para kieliszków. — Widzę, że było pite? Piotruś był?
— Wiadomo!
Żona pokręciła głową, uśmiechając się z pobłażliwością.
— Moi kochani Piotrusie Panowie! I było tylko picie?
Rafał wysilił pamięć.
— W sumie… Nie wiem… Albo wiem. Rozstrzygaliśmy jeszcze zasadę rzeczywistości, rozwoju oraz przyjemności.
— No pięknie powiedziane. Dziękuję za kwiaty! — dodała, wskazując bukiet róż na stole.
Rafał skinął głową z przekonaniem.
— Romantyczna miłość to nie banał.
Barbara mrugnęła do niego.
— Moje słowa. — Przeszła do kuchni. — Chcesz kanapkę?
— Tak.
— Z tym co ostatnio?
— A ty?
— Ja już jadłam.
— Okej.
— Z tym co ostatnio? — ponowiła pytanie.
— Tak, może być i pójdę do sklepu po wodę! Suszy mnie!
Żona podała mu kanapkę i pocałowała go w policzek.
— Misiu, leć — powiedziała.
Rafał zatrzymał się na moment przy drzwiach; jego wzrok przyciągnęło zdjęcie w ramce wiszące na ścianie. Patrzył na siostrę idącą skalnym szlakiem, otoczoną surowym, górskim krajobrazem. To zdjęcie zrobił jej wiele lat temu, ale wspomnienie tego dnia wciąż było żywe. Tkwiło w nim jak kolczyk w uchu. Pamiętał chwilę, gdy nacisnął spust migawki, chcąc uchwycić ją wdrapującą się na szczyt. W tym samym momencie odwróciła się jednak w jego stronę, a jej twarz rozjaśnił uśmiech — naturalny, pełen ciepła i zaufania. Ten uśmiech wciąż tam był, widoczny na wyblakłym już papierze. Szła i nigdy nie wróciła.
Na klatce schodowej Rafał trafił na sąsiadkę, starszą kobietę o pogodnym spojrzeniu i łagodnym uśmiechu.
— Dzień dobry, panie Rafale! — powitała go starsza kobieta. — Widzę, że żona wróciła. Pewnie się pan stęsknił. Wspaniale, wy tak pięknie razem wyglądacie! Ja z kościoła wracam, z chóru kościelnego — kontynuowała kobieta, pochylając się nieco w jego stronę, jakby chcąc dodać słowom głębszego znaczenia. — Dzisiaj mija dziewięć lat, jak odszedł mój mąż.
Zawahała się na moment, a Rafał zauważył cień nostalgii w jej spojrzeniu.
— A, panie Rafale, bo bym zapomniała, wieczorem wpadnie Sławek, mój synek i tak jak obiecał, naprawi panu komputer.
— A, tak, tak, dziękuję i współczuję — odparł Rafał pospiesznie, z pełną buzią.
Kobieta przyjrzała się jego kanapce z ciekawością.
— A co pan je? Pierwszy raz widzę kanapkę z takimi małymi grzybkami…
Chwilę później, schodząc po schodach, poczuł wibracje telefonu w kieszeni. Dostał esemesa.
„2 do 1 dla mnie 🙂
Twoja Basia”.
Uśmiechnął się pod nosem. Zrozumiał.
Igor Frender (ur. w 1974 r.) — pisarz. Absolwent Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu na kierunku Techniki Dentystyczne oraz Wydziału Artystycznego Uniwersytetu Śląskiego. Doktor nauk medycznych. Mieszka w Poznaniu. Publikował m.in. w: „Akancie”, „LiryDram” „Odrze”, i „Podglądzie”. Wydał tom wierszy Idziemy, jest stromo (2023), powieści groteskowo-kryminalne: Człowiek Jatka (2018), Mordercza proteza (2020), Upiór w masce (2022), dramaty: Jak obalić człowieka (2023), Jak wskrzesić człowieka (2024), Stosunek nietowarzyski (2024). Na podstawie dwóch dramatów powstały słuchowiska.
aktualności o e-eleWatorze aktualny numer archiwum spotkania media autorzy e-eleWatora bibliografia
wydawca kontakt polityka prywatności copyright © 2023 – 2025 e-eleWator . all rights reserved

copyright © 2023 – 2025 e-eleWator
all rights reserved