Skip to content

ankieta ANDRZEJA ŚNIOSZKA — odpowiada ADAM WIEDEMANN

Pisząc głównie o księżycu

Andrzej Śnioszek: W latach 70. i 80. był pan aktywnym uczestnikiem życia literackiego. Jak po latach interpretuje pan skalę zamieszania wokół „prozy nowych nazwisk”? Większość debiutujących wówczas autorów to dziś nazwiska całkiem zapomniane.

Adam Wiedemann: W latach siedemdziesiątych byłem jeszcze nieaktywny, w osiemdziesiątych dopiero zaczynałem pisać/czytać (w tej kolejności), od 85. prenumerowałem „Twórczość” i czytałem ją, kto tam wtedy brylował? Musiał? Przywara? Sęktas? Musiała zresztą poleciła mi koleżanka, miałem szczęście do takich koleżanek, w Warszawie raz poznałem wielbicielkę Sakowicz, a kiedy indziej w pociągu taką, która czytała namiętnie Bitnera (miała na imię Agata). Potem, na studiach, to się wszystko całkiem zmieniło, nie wypadało czytać „Twórczości”, tylko „Zeszyty Literackie”, Henryk Bereza był ukazywany jako postać negatywna. Młody człowiek ulega takim sugestiom, więc też uległem. Nowe nazwiska to były dla mnie Jerzy Pilch, Bronisław Maj, ewentualnie Tomek Jastrun. Na szczęście pod koniec studiów poznałem Rafała Kaźmierczaka, a to był inteligentny chłopak i czytał Berezę. W dodatku okazało się, że w księgarni przy Podwalu (Kraków) jest półka z przeceną, a tam te wszystkie Słyki, Drzeżdżony leżą. A także inne Krupy, Czerniawskie, Tuziaki, wszystko to kupowaliśmy i czytaliśmy, obdyskutowując. Bo to jednak ciekawsze było niż Herling-Grudziński czy tam Konwicki ówczesny, ich też się zresztą czytało. Tak czy owak, kiedy już miałem jakieś opowiadanka gotowe (takie porządniejsze, do drugiej książki), zaniosłem je do „Twórczości”. Ale w ten sposób przechodzimy do następnego pytania.

AŚ: Jedną z centralnych postaci literatury tamtych lat był Henryk Bereza. Czy zetknął się pan z nim osobiście? Jak go pan zapamiętał?

AW: Otóż tych opowiadanek nie wysłałem, tylko je zaniosłem, byłem akurat w Warszawie, aby odwiedzić Trziszkę, który dał mi parę kaset z nagraniami występów muzycznych Buczkowskiego (miał ich cały wór), a potem poszedłem na Wiejską, siedział tam akurat Henryk, a ja tak: miałem na sobie kurtkę puchową, z której leciało pierze, w dodatku zapuszczałem włosy, ale były akurat takie ani długie, ani krótkie, wyglądać musiałem koszmarnie, co Henryk oczywiście odnotował w swoich Wypiskach. To pierwsze spotkanie zaowocowało oczywiście publikacją, ale nasza znajomość czy też przyjaźń zaczęła się znacznie później, w Wojnowicach (rok 1998?), gdzie sobie imprezowaliśmy całą noc, organizował to Adaś Borowski, który się Henrykowi bardzo podobał. Henryk był wtedy w nastroju nieco płaczliwym, uważał, że jest tępiony, ale też był to początek jego późnego sukcesu, bo okazało się, że ma nas, małych gnojków, co go uwielbiają. Wtedy też powstał pomysł nagrania Końcówek, które się ostatecznie okazały gwoździem do trumny naszej przyjaźni. W każdym razie na początku tego stulecia, jak tylko byłem w Warszawie, to zachodziłem do Henryka na wódkę, napisał też posłowia do paru książek, które redagowałem wtedy w Zielonej Sowie. To się zepsuło, kiedy sam się przeprowadziłem do Warszawy, Henryk nie lubił moich chłopaków, którzy do niego ze mną przychodzili, sam nigdy nie miał stałego chłopaka i to chyba stąd. A po wydaniu Końcówek obraził się na mnie, bo dostał za mało egzemplarzy autorskich, całe to obrażenie zasugerował mu Wiesław Myśliwski, tak czy owak przez ostatnie trzy lata znów tylko pisaliśmy do siebie listy, jak za krakowskich czasów. Teraz mi trochę szkoda, ale sam byłem na niego zły. A przecież rzadko poznaje się takich ludzi jak Henryk, właściwie w ogóle ich nie ma, teraz życie bez Henryka jest dość okropne, krytyka literacka (ta od prozy) już całkiem straciła kręgosłup.

AŚ: Jaki jest pana stosunek do konceptów historyczno- i krytycznoliterackich Berezy? Pytam zwłaszcza o antynomię „języka martwego” i „języka żywego”, który według Berezy cechował prozę „rewolucjonistów”.

AW: Tu muszę się zgodzić z Romanem Lisem, autorzy propagowani przez Henryka dysponowali nad wyraz różnymi językami, taki np. Łuczeńczyk pisał językiem absolutnie martwym, gazetowym, a jednak Henrykowi się to podobało. Kwestia języka jest kwestią dosyć śliską, sam Myśliwski pisze wszak „poprawną polszczyzną”, jedynie z rzadka pozwalając sobie na mały anakolut. A z kolei Marian Pilot eksploruje tę mowę ostrzeszowską może nawet nadmiernie? Kwestia „żywości” tkwi chyba gdzie indziej, niż się to zwykle uważa, chodzi o to, jak kto się językiem posługuje, wszystko jedno jakim. Chodzi o to, by język był narzędziem poręcznym, opanowanym, a nie czymś wyniesionym ze szkoły czy też przechwyconym z telewizji. Może zwracać na siebie uwagę, a może też nie zwracać, „język Kafki” jest w zasadzie językiem biurokracji, a jednak jest to bardzo dobry język, a z kolei język Huellego czy Tokarczuk to język „poprawnościowy”, odstręczający przez swoją nieciekawość. Są to subtelne kwestie i wątpię, czy jakikolwiek aparat naukowy będzie w stanie im sprostać.

AŚ: Co pana zdaniem spowodowało niemal zupełny — czytelniczy i krytyczny — odwrót od artystycznej prozy spod znaku Henryka Berezy i „Twórczości”?

AW: Ten odwrót był natychmiastowy, o czym świadczą animozje w łonie samej „Twórczości” (skończyło się to usunięciem Henryka z redakcji po śmierci Jerzego Lisowskiego, który go „chronił”), myślę że Henryk dość poważnie odbiegał od ogółu, jeśli chodzi o „przyjemność płynącą z literatury”, miał gust bardzo swoisty, a jednocześnie w swoich sądach był bardzo stanowczy, rzadko podejmował dyskusję, nie mówiąc już o tym, żeby dał się przekonać. Stąd jego kategoryczne odrzucanie „gorących nazwisk” typu Pilch czy Bart (z którymi się zresztą w końcu zaprzyjaźnił, ale to już wtedy, gdy zraził się do mnie), autokreacja w roli „jedynego sprawiedliwego”. To przysparzało mu co prawda „wyznawców”, ale też oddzielało go od „szerokich mas”, którym jednak zawsze odpowiada literatura tradycyjna, realistyczna. Ostatnio rozmawiałem z Wiesławem Uchańskim, redaktorem Iskier, i on stwierdził, że wszystkie te książki, które wydał za namową Henryka, były „po nic”, co jest oczywiście nieprawdą, jeśli wspomnieć choćby sukces najnowszej powieści Zyty Rudzkiej, czy niedawną edycję Dzieł zebranych Łuczeńczyka. Rzadko pamięta się, że Henryk wykreował jednak parę gwiazd do dziś świecących, takich jak Myśliwski, Pilot, Nowakowski czy Rudnicki, to byli przecież zawsze jego faworyci. Wypowiadał się zresztą z aprobatą nawet o wczesnych powieściach Krystyny Kofty, więc również literatura popularna nie była mu aż tak obca, choć jednak nigdy nie stawiał jej na piedestale.

AŚ: Czy prozie „bereziaków” bliżej do modernizmu czy postmodernizmu? Niektórzy badacze widzą w Marku Słyku pierwszego w Polsce postmodernistę. Inni, jak choćby Włodzimierz Bolecki, bardzo niechętnie używają terminu postmodernizm, opisując literaturę XX wieku w kategoriach modernizmu.

AW: Nie można ich wszystkich pakować do jednego worka, proza „nurtu chłopskiego” była oczywiście i jest modernistyczna, ale już poruszający się w przestrzeni „światów możliwych” Drzeżdżon, Słyk, Ulman, nawet Łuczeńczyk to już rasowi postmoderniści, podobnie zresztą jak ich główny „patron” Leopold Buczkowski. Ma zatem rację Krzyś Uniłowski, przesuwając początek polskiego postmodernizmu na połowę lat 70. Potem, w 90. latach nastąpił „drugi rzut” postmodernizmu, głównie w wydaniu kobiecym (Manuela Gretkowska, Iza Filipiak, Magda Tulli), ten jednak nie budził już u Henryka aż takiego entuzjazmu. Wtedy się tego tak nie odczuwało, lecz był to raczej początek „powieści zaangażowanej”, która teraz kwitnie.

AŚ: Jednym z bardziej dotkliwych zarzutów wobec debiutujących w latach 70. i 80. prozaików był „socparnasizm”. Pojawiły się sugestie, jakoby pisarze celowo unikali wątków nieprzychylnych władzy, a co za tym idzie, kolaborowali z partią. Dzięki temu mogli publikować w obiegu oficjalnym. Czy w pana opinii takie zarzuty były słuszne?

AW: To była kwestia mody, od momentu powstania drugiego obiegu wydawniczego „wypadało” w nim publikować, pamiętam swoje próby publikacji w „podziemnych” czasopismach jeszcze w latach 80. (w końcu zadebiutowałem w „Czasie Kultury”, który właśnie zaczął ukazywać się oficjalnie). Oczywiście, zdarzały się książki typu Apelacja Andrzejewskiego czy Mała Apokalipsa Konwickiego, które w pierwszym obiegu ukazać by się nie mogły, zazwyczaj jednak autorzy pracowali na swój prestiż, dając drukować się na powielaczu (przez swoją demonstracyjną polityczność nie były to utwory najwyższego lotu). Odbywało się to zresztą dwutorowo, nie byli „socparnasistami” Andrzejewski i Konwicki, którzy publikowali przecież głównie w państwowych wydawnictwach, był nim natomiast Łuczeńczyk, który początkowo wysyłał swoje opowiadania do „Kultury” paryskiej. Widzimy więc, że chodziło raczej o brak zaangażowania politycznego, gest odmowy babrania się w tym (wykonywał go również sam Henryk). To samo obserwować można dziś, na facebooku zrobił właśnie furorę wpis Ludwiki Włodek na temat księżyca, który prof. Magdalena Środa skomentowała w stylu „też masz się czym zajmować, gdy tyle pilnych spraw, protestów”. Autorzy z kręgu Berezy pisali głównie o „księżycu”, stąd te ataki na nich, choć też myślę, że dzięki temu są jakoś tam ponadczasowi, podczas gdy proza zaangażowana starzeje się w zawrotnym tempie.

AŚ: Czy utrzymuje pan kontakty z „młodymi prozaikami” tamtych dekad? Czy interesowały pana ich dalsze losy?

AW: Znam ich prawie wszystkich i oczywiście interesuję się. Nietrudno było zauważyć ich gremialne zamilknięcie po śmierci Henryka, ale teraz, na szczęście, znów powoli dochodzą do głosu, trochę też dostosowując się do „realiów”.

AŚ: Nad czym pracuje pan obecnie? Czy można spodziewać się nowych tekstów?

AW: Zdobędę się na wyznanie: nie chce mi się pisać prozy, skoro już nie przeczyta jej Henryk. W tym roku napisałem dwa opowiadania, bo mnie o to poproszono. Może napiszę jeszcze trzecie, ale nie wiem, mam na razie tylko tytuł.

listopad 2018

Adam Wiedemann (ur. w 1967 r. w Krotoszynie) — poeta, prozaik, tłumacz, krytyk literacki i muzyczny. Mieszka w Warszawie. Trzykrotnie nominowany do Nagrody Literackiej Nike. Laureat Nagrody Kościelskich (1999) i Nagrody Literackiej Gdynia za tom Pensum (2008). Członek redakcji dwumiesięcznika literackiego „Pole”. Autor tomów wierszy, m.in.: Samczyk (1996), Kalipso (2005), Pensum (2007), Filtry (2009), Dywan (2010), Z ruchem (2015), Odżywki i suplementy (2022) oraz książek prozatorskich: Wszędobylstwo porządku (1997), Sęk Pies Brew (1998), Sceny łóżkowe (2005), Odpowiadania (2011). Tłumaczył teksty Andrija Bondara, Primoža Čučnika, Petera Semoliča, Miklavža Komelja, Harry’ego Mathewsa i Gertrudy Stein.

Andrzej Śnioszek (ur. w 1987 r.) — absolwent filozofii i polonistyki. Do niedawna próbował obronić doktorat dotyczący Henryka Berezy. Autor artykułów o Donacie Kirschu, pisarzu najbardziej znanym spośród zapomnianych. Wiceprezes Fundacji Józefa Świdra; na co dzień wychowawca w świetlicy środowiskowej.

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2025 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2025 e-eleWator
all rights reserved

Przejdź do treści