CHARLES GARATYNSKI
Business plan
Po raz pierwszy w życiu Wiktor miał zarobić na siebie. Miał szesnaście lat — najwyższy czas, jak sam mruknął.
Pomysł przyszedł po lekcji podstaw przedsiębiorczości. 11 czerwca, 11.30, sala 12.
Pan Costets młócił jedno zdanie przez całą godzinę. Wisiało Wiktorowi w głowie aż do domu:
»Podaż i popyt. Zawsze. Zastanów się nad tym«.
Tłumaczenie: zarób kasę. Szybko.
»Zidentyfikuj grupę docelową«.
Serio? Wiktor prawie nikogo nie znał. Kilku kumpli ze wsi, dziewczyna, którą kiedyś pocałował (i oczywiście wszyscy o tym wiedzieli), no i koledzy z klasy.
»Nigdy nie rób interesów z przyjaciółmi. To wszystko komplikuje«.
To nie problem. Przyjaciół miał. Planu — nie.
»Zacznij od tego: jaka potrzeba nie jest zaspokojona? Rozwiąż to, reszta pójdzie gładko«.
Nastolatki potrzebują matki. Ale nie publicznie. To byłaby kompromitacja. Sprzedaż pewna. Legalność — żadna.
Więc… Czego on potrzebował?
Zabawy. Ryzyka. Nieprzytomności.
Ucieczki. Właśnie tego.
Odpowiedź: alkohol.
Interniści i tak za nim ganiali — żeby zapomnieć o kieracie i zasnąć mimo cienkich ścian.
»Najgorszym wrogiem przedsiębiorcy jest jego własna etyka. Trzeba się z tym pogodzić«.
Brzmiało etycznie. Pomagał nieszczęsnym nastolatkom oczyścić się z frustracji.
Jakiś angielski pisarz — nazwisko umknęło — powiedział kiedyś, że najlepiej opierać się pokusie, ulegając jej.
Następnego dnia znalazł internautów pod wielkim drzewem na dziedzińcu.
Koszule na wierzchu, oczy czujne, chowali się przed upałem.
— Hej — rzucił.
— To samo gówno — odpowiedział jeden.
— Co robicie?
— To samo gówno — powtórzył drugi.
— Plany na weekend?
— To sa…
— Dobra, słuchajcie. A gdybym wam przyniósł alkohol do pokoju?
Zapadła cisza. Kilku się podniosło. Reszta zaczęła przestępować z nogi na nogę.
— No jasne.
— Ale jak? — zapytała Abigaël. Ta cicha. Trochę smutas.
— Mam skuter. Podjadę do sklepu.
— Jesteś niepełnoletni.
— Znam kasjerkę.
Rebeka. Zawsze powtarzała mu, żeby »cieszył się życiem«. Cokolwiek to znaczyło.
— Sprzeda mi. Bez problemu.
— I mamy za to płacić?
— Oczywiście. Dajecie mi gotówkę, ja biorę prowizję.
— Złodziej.
— Wizjoner — mruknął ktoś.
— Ile?
— Dziesięć procent.
— Pięć.
— Dziesięć.
— Dobra.
Wiktor uśmiechnął się z satysfakcją, po czym zamilkł jak zawodowiec.
— To co bierzecie?
— Sześciopak.
— Butelkę wódki — na dwóch.
— Różowe.
— Burgundzkie, proszę.
— Szpaner.
— Tata dorobił się na kosmetykach. A w piątki serwują kalmary…
— Okej. Sprawdzę ceny, wyślę wam esemesa. Potwierdzacie, jutro dostawa.
Z powrotem na rozpalony parking. Odpalił skuter i pognał do sklepu we wsi.
Przy regale z alkoholem spisał ceny. Wysłał grupowego esemesa.
Wszystko przyjęte, poza dzieciakiem od kalmarów. Narzekał na Châteauneuf-duPape. Za drogie. No i ponoć nie pasuje do owoców morza.
Wiktor zebrał gotówkę.
O świcie zrobił zakupy:
Wódka: 17,32 € → 2,68 € zysku.
Piwo: 8,50 € → 1,50 € dla niego.
Różowe: 7,77 € → 2,33 € w kieszeni.
Przy bramie szkolnej zatrzymał go dyżurny.
— Ciężka torba, Wiktor!
— No. Cztery lekcje dzisiaj. I wóda dla internautów.
— Ha! Znowu pajacujesz. Idź już!
Kilka minut później, przy obdrapanych szarych szafkach, torba się opróżniła.
Zestresowani nastolatkowie. Błyskawiczne wymiany.
»Ostatnia zasada« — powiedział Costets. — »Nie okradaj własnej firmy. Jeszcze gorzej: nie korzystaj z własnego towaru. To konflikt interesów — z samym sobą«.
W drodze powrotnej upał go dopadł.
Na prawo: dom.
Na lewo: sklep.
Skręcił w lewo.
Skuter zawył, pomknął z powrotem do Rebeki.
— Znowu ty?
— Ta. Coś zapomniałem.
Ten sam regał. Te same piwa.
Jedno ciemne przykuło jego wzrok.
33 czy 50 cl? Trudny wybór.
Wziął 50.
— 6,90 €.
— Sporo.
— Stało w lodówce. Trzeba płacić za prąd.
— Mam tylko 6,51 €.
— Zawsze coś brakuje, co?
Wzięła monety, machnęła ręką.
Wiktor zawiesił na niej wzrok sekundę za długo.
— Wypierdalaj! — krzyknęła. Z mrugnięciem.
Pił oparty o samochód.
Słońce wciąż prażyło, choć było blisko szóstej.
Szumiało mu w głowie. Ziemia falowała.
Błogość.
Po ciężkim dniu pracy.
Wypił, zanim piwo się ogrzało.
Myślał już o jutrze.
Nowe zamówienia. Może kolejne piwo.
Rytuał.
A co, jeśli Rebeka przestanie sprzedawać?
Ta myśl uderzyła go tuż przed tym, jak zrobił to samochód na rondzie.
Na szczęście był pijany.
Nie poczuł, jak eksploduje kolano. Ani jak pęka mu kręgosłup.
Alkohol. Naprawdę zawdzięczał mu wszystko.
Charles Garatynski (ur. w 1998 r. w Bordeaux) — prozaik, poeta, dramaturg. Syn malarki polskiego pochodzenia. Laureat Nagrody Pampelune 2025. Publikował w „Marginales, Traversées”, „Lichen” oraz w antologii wydawnictwa Papier Bulle. W grudniu 2025 weźmie udział w konferencji naukowej Faire corps avec le passé: exposer l’histoire par les pratiques corporelles (Autun, Uniwersytet Franche-Comté), gdzie wygłosi referat na temat teatru Witkacego.
aktualności o e-eleWatorze aktualny numer archiwum spotkania media autorzy e-eleWatora bibliografia
wydawca kontakt polityka prywatności copyright © 2023 – 2025 e-eleWator . all rights reserved

copyright © 2023 – 2025 e-eleWator
all rights reserved