Skip to content

AMELIA BOGDANOWICZ

Mamo, idę walczyć

Opuściłam dom. W ręce trzymałam tylko dowód tożsamości i dwieście złotych. Powiedzieli, że to jest recepta na sukces, przezwyciężenie zła i przetrwanie mroku. Niebieski pociąg, niczym senny wąż, wiódł mnie ku ulowi, gdzie pszczoły milczały. Czułam się jak samotna mrówka w tym dziwnym, obcym królestwie. Dotarłam tam, gdzie echo nowoczesnych melodii splatało się z rytmicznym stukotem klawiszy, tworząc kakofonię nowego świata. Podałam dowód tożsamości eleganckiej pszczole, a jej oblicze, niczym posąg, zastanawiało mnie — czyżby nie miała twarzy, czy po prostu była wcieleniem rzeźby artysty? Po kilku kliknięciach maszyny oddała mi kawałek plastiku, a jej dłoń wskazała drogę. Spojrzałam tam, serce biło mi niepewnie. Dlaczego miałabym ufać? A jednak zaufałam. Podeszłam wolno do białych drzwi. Moja dłoń zawisła nad klamką, ostatnie spojrzenie uciekło w tył. Tam, na ganku, stała Mama. Jej uśmiech niósł ze sobą powiew miłości, a dłoń machała na pożegnanie, lecz samotna łza, niczym perła, toczyła się po jej policzku. Złapałam mocno za klamkę. „Mamo, idę walczyć”, wyszeptałam. Słowa uniosły się wysoko i dotarły do jej lekko różowych uszu. Potem zniknęłam za białymi drzwiami.

 

Spinka w kształcie motyla

Moje bose stopy dotknęły złota. Biała suknia próbowała również doświadczyć tego zaszczytu. W zbożowe włosy wiał wiatr nawołujący z zachodu. Spinka w kształcie motyla uparcie trzymała je w upięciu. Jej srebrne skrzydła nie pasowały do scenerii. Nie miała ani grama bogactwa, jakiego wymagało to miejsce. Mimo to trzymała moje włosy, wypełniając serce lojalnością. W tej bajce nie ma cudownej zmiany. Srebro nie zamieniło się w złoto. To nie było potrzebne. Ważniejsze jest wnętrze, a w jej wnętrzu bił diament.

 

Gwiazda

Widzisz tę gwiazdę? Tę, co błyszczy czerwienią nad betonową kamienicą. Wczoraj spotkałam ją przed białymi drzwiami. Mówiła w nieznanym mi języku, ale serce biło mi szybciej, jakbym rozumiała i współodczuwała. O, zobacz! Spada. Karmazynowe nici fruwają wokół niej. Cóż za piękny taniec… Chociaż powiem ci szczerze, że myślę, że jednak nic nie zrozumiałam. Spadła, straciła blask, pokryła się całkowicie czerwienią. Nie rozumiem. Czemu ludzie krzyczą? To było piękne przedstawienie kruchości życia.

 

Trawa

Trawa twoich powiek dostawała pochwały za obfitość. Nikt nie zauważył, że się zmęczyłeś. Dopiero pod koniec jesieni, kiedy wiatr przestał wiać tak, jakby biegł spóźniony na pociąg, zobaczyli zmianę. Pochylali głowę — w lewo, w prawo. Zimą obumarły kłosy, twoje źrenice były białe. Ciało utopiło się w śniegu. Trawa nie urosła wiosną.

Amelia Bogdanowicz (ur. w 2004 r. w Wałczu) — studentka studiów pisarskich na Uniwersytecie Szczecińskim. Mieszka w Szczecinie. Interesuje się socjologią i literaturą.

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2025 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2025 e-eleWator
all rights reserved

Przejdź do treści