Skip to content

PAWEŁ ALBO POCZYTALION

Lipiec-sierpień ’24

1.

Nie dziwię się, że okładkę Biednych istot Alasdaira Graya zdobi kadr z filmu Jorgosa Lantimosa, nakręcony na podstawie tejże powieści pod tym samym tytułem, co ona (2023). Film zdobył przecież wiele nagród i nominowany był do Oscara. A że jedna z nominacji — dla aktorki pierwszoplanowej — poskutkowała przyznaniem go Emmie Stone, to właśnie jej filmowe oblicze, jako wabik, trafiło na okładkę. Cóż, promocja popularnego i docenionego filmu na pewno była większa niż polskiej edycji książki, która trafiła na rynek już po filmowej premierze. Żal było marnować okazję.

Rozumiem więc wydawcę. Zwłaszcza że Poradnia K nie ma jakichś szczególnych ambicji literackich i stawia na modne nurty beletrystyki — fantasy, horror, romans, książki dla dzieci, ale też właśnie utrzymane w tych nurtach powieści rozsławione ekranizacją.

Rozumiem, choć nie lubię tej praktyki. Chociaż pewnie niepotrzebnie się czepiam, jako że właśnie dzięki niej już po okładce mogę sądzić, jaka jest zawartość, tedy książek Poradni K. nie kupuję, co pozwala mi oszczędzić ewentualne rozczarowania i pieniądze.

Ale akurat Biedne istoty zapakowane w Emmę Stone nie tylko nie wzbudziły mojej niechęci do samej książki, przeciwnie — w jakiejś mierze zachęciły mnie do jej kupienia (tak, tak, drodzy Czytelnicy, nie jestem ci ja influencerem-recenzentopodobno-internetowym, który książki otrzymuje gratis). I to właśnie za sprawą samego filmowego kadru: portretu Belli Baxter, granej przez wspomnianą Emmę. Jej twarz, pokryta niezdarnym, karykaturalnym makijażem, zapowiada bowiem nieoczywiste, ale kuszące przygody lekturowe, a jest też niezgorszym znakiem graficznym.

Kto więc cokolwiek słyszał o tym filmie (a może i powieści), ma prawo się zaciekawić książką, szczególnie iż wpisuje się ona w charakter wydawnictwa, preferującego literaturę z dreszczykiem. No a tu dreszczyk gwarantowany tak wyraźnie, jak ostro, acz koślawo umalowane są usta Belli. A że szminka krwawa, więc wygląda na krew. A że krew, to horror. I to hard. Że posłużę się słowem angielskim (w końcu to angielska proza).

Ale wracając do frazy: „kto cokolwiek słyszał”, otóż jeśli ktoś-coś, to na pewno o tym, że Biedne istoty są swego rodzaju dopełnieniem — może rewersem — słynnej historii o Frankensteinie. Przypominam na marginesie, że Frankenstein to bynajmniej nie owo z trupa stworzone i wpisane już w kulturalną tradycję monstrum, a sam doktor Frankenstein, jego stwórca. W powieści nazywa się on Gordon Baxter, zaś widoczna na okładce Bella Baxter to właśnie to monstrum — jego dzieło. Tym razem więc ma ono płeć żeńską.

Owszem, były już próby uczynienia zeń kobiety — film Narzeczona Frankensteina powstał już w roku 1935, ale raczej bawił, niż straszył, więc nie zainteresował ani twórców, ani odbiorców jakiejś ewentualnej, frankensteinopodobnej produkcji.

Furora, jaką zrobił Alasdair Gray (1934-2019), jest więc w dużej mierze zaskoczeniem, choć nie ulega kwestii, że gdyby nie zjawiskowy pod wieloma względami film, to sama powieść — choć doceniona i świetnie przyjęta — zapomniana by już pewnie była dawno. Choć po pierwszym wydaniu (1992) pisano, iż „wizjonerska, kwiecista i szokująca” („The Independent”), „dowcipna i przepysznie napisana” („New York Times”), tudzież „niezwykle błyskotliwa, zabawna, świntusząca i mądra” („London Review of Books”).

Nie byłoby jednak filmu, gdyby nie powieść właśnie. Naprawdę błyskotliwa, mądra i wizjonerska pod wieloma względami. Napisał bowiem Gray gatunkowy pastisz właściwie, ale nawiązując jawnie do słynnego Frankensteina Mary Shelley i wszystkich kolejnych adaptacji (filmowych) oraz nowych literackich wcieleń tamtej powieści — sztandarowego dzieła romantycznej (XIX-wiecznej!) prozy/grozy — stworzył powieść na wskroś nowoczesną. Co więcej, nasycił ją licznymi wątkami naszej współczesności, właśnie dziś żywo obecnymi w publicznym dyskursie.

Jest bowiem ona dziełem na swój sposób tożsamościowym — mówi o miejscu kobiety w dzisiejszym świecie, o jej prawie do seksualności, a zarazem o obyczajowej hipokryzji społeczeństwa mieszczańskiego (które porzuciło swój niedawny liberalizm, a zaczęło sztucznie fetować cnotę), ale także — choć niby przy okazji — kpi sobie z czytelniczych przyzwyczajeń naszej doby. A w związku z tym z naszych oczekiwań wobec literatury. Znów nasyconych potrzebą mrocznej sensacji i lęków (kontrolowanych!) i ochotą na zawoalowany (ale mocny) seks z pogranicza perwersji, ustrojony kostiumem z jakiejś (najlepiej efektownie się weń strojącej) epoki.

Chcecie „powieści gatunkowej”, mówi nam Gray (nomen omen — nazwisko z kręgu literatury, hmm, bardzo, bardzo dziś popularnej), proszę bardzo, oto ona! Im dłużej jednak czytamy tę historię kobiety, którą stworzył z martwych tajemniczy i ekscentryczny Baxter, tym bardziej łapiemy się na tym, że autor korzystający z gatunkowych wzorców i schematów (mamy tu trochę Edgara A. Poe, nieco Arthura Conana Doyle’a, ale też Casanovy czy… Stendhala. Że nie wspomnę licznych specjalistów od prozy epistolarnej — czyli fabuły wpisanej w listy) gra z nami w coraz bardziej otwarte karty. Puenty nie zdradzę, ale zapewniam, że daje dodatkową okazję do pochwały inteligentnego sceptycyzmu oraz ironii Alasdaira Graya. Który w konwencjach, jakie stosuje, czuje się jak ryba w wodzie.

Mamy tu więc powieść wiktoriańską i gotycką, przygodową, podróżniczą, ale też wielce pikantną powiastkę, jest klasyczny motyw Prostaczka — współcześnie: Forresta Gumpa — który dziwi się światu, tchnienie metafizyki, jest coś z Sherlocka Holmesa, ale i Dickensa, pojawiają się Maupassant, Balzac i Zola, lecz i zgrabnie przemycona aktualna publicystyka spod znaku Umberto Eco, a całość — zbudowana szkatułkowo — to opowieść w opowieści, wstęp dalece różny od dopisków epilogu. Są też — to już zgodnie z projektem angielskiego wydawcy — ryciny „z epoki”. Dzięki temu wszystkiemu książka bawi, również intelektualnie, bo każdy Czytelnik ma szanse odnajdywać w niej własne ścieżki domysłów.

Że to zabawka dla feministów przede wszystkim? Nie wiem. Jest czym się cieszyć, nawet gdy wizja świata kobiet naiwnie i brutalnie przez facetów uprzedmiotowianych nie jest naszą własną wizją. Cudza też bywa ciekawa. Zwłaszcza gdy sprzedana atrakcyjnie.

[Alasdair Gray, Biedne istoty, Poradnia K, Warszawa 2023]

 

2.

Jacek Leociak — historyk, publicysta — znany ze swojej współpracy (nie tyle zespołowej, co merytorycznej) z Janem Grabowskim i Barbarą Engelking — zajmuje się od lat historią polskich Żydów, przede wszystkim z perspektywy Zagłady. Sumienny, dążący do prawdy o polsko-żydowskich (czy raczej żydowsko-polskich) relacjach, ma w naszej kulturze wielu zwolenników, admiratorów naukowej i cywilnej odwagi, z jaką podchodzi do spraw w tych relacjach najtrudniejszych. Ale że tropi przejawy antysemityzmu bezkompromisowo, nie zostawiając czasem złudzeń tym, którzy chcieliby owe wzajemne stosunki widzieć jako dowód polskiego bohaterstwa czy choćby solidarności z Żydami, ma również sporą rzeszę przeciwników, by nie rzec wrogów.

Jego najnowsza książka — Podziemny Muranów — to rzecz szczególnie ciekawa, już nie tylko ze względu na temat (właśnie z powyższymi sprawami związany), ile na stosunek autora do materii opowieści temu służącej. Jest to bowiem praca naukowa, bo oparta o dokonania innych historyków, a przede wszystkim ogrom dokumentów (głównie z Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego) — dzienników, listów, opracowań i prywatnych świadectw z całego świata (również Archiwum Yad Vashem) — cytatami i przypisami szczegółowymi bogato okraszona, ale też książka bardzo osobista.

Jacek Leociak wychował się bowiem na warszawskim Marymoncie, w dzielnicy, która wyrosła — dosłownie — na starych żydowskich dzielnicach, w nowej przestrzeni — na ulicach, których już nie ma, na fundamentach domów, w piwnicach, w których ginęli ostatni obrońcy getta; wychował się — również dosłownie — bo nie tylko tam żył przez lata, ale i sam dokopywał się prawdy o czasach, gdy Warszawa była jeszcze drugim w świecie (po Nowym Jorku) miastem żydowskim. Aż 30 proc. jej mieszkańców było bowiem Żydami, albo miało żydowskie korzenie. Ta zaginiona Atlantyda — rozrośnięta podczas wojny liczbowo, a i etnicznie, bo trafiali do getta Żydzi z różnych stron — fascynowała go swoją kulturą, nędzą i blaskiem, ale zwłaszcza swoim okrutnym kresem, zgotowanym jej przez niemieckiego okupanta. Niestety, z pomocą innych — Ukraińców, Łotyszy, Litwinów i Rosjan, ale też rodowitych warszawiaków.

Po Podziemnym Muranowie — wskrzeszonym na kartach książki niczym miasto umarłych — przechadza się od lat, znając tu niemal każdy kamień, a na pewno kamienicę, ulicę, rozszyfrowując niejeden adres, pokazując z bliska wielu dawno martwych lokatorów — ludzi niezwykłych, lecz i zwyczajnych, szarych, zwyczajnie żywych — i pokazując nam, jak współczesność porasta przeszłość, zabijając ją po raz drugi.

A może i kolejny? Bo odbudowa Warszawy po wojnie była przecież de facto kolejną śmiercią tego żydowskiego świata; wytyczano nowe dzielnice, ulice, zmieniano układ urbanistyczny przestrzeni, stawiano domy i osiedla. A przy okazji — zapominano. O tym, co w głębi. Pod ziemią. Na głębokości paru metrów, ale i czasie, który się zapadł.

Mniej, ale też bardziej świadomie zapominano, odsuwano w prehistorię. Wypełniając tym mimowolnie rozkaz Hitlera, który kazał getto zrównać z ziemią. Później ten los spotkał i „aryjską” część stolicy. Tę, na którą podczas wojny — jakże boleśnie się o tym dowiadywać po latach — z beznadziejną nadzieją patrzono z getta, często już nawet nie pomocy oczekując, a choćby tylko współczucia. Z którą akurat bywało różnie. Tę, która była szansą na ocalenie — czasami i ocaleniem (wielu przecież Żydów przetrwało po tej stronie, czasem tylko na pozór bezpieczniejszej), ale też pułapką, miejscem straszniejszym jeszcze niż samo getto, gdyż umykać było trzeba nie tylko przed Niemcami, a i przed policją granatową, szmalcownikami (bywali wśród nich i Żydzi), a niekiedy i „zwykłymi mieszkańcami” miasta, którzy denuncjowali żydowskich zbiegów — ze strachu przed represją, dla pieniędzy, lecz i z nienawiści, wszczepionej w serca przez polski antysemityzm oraz brutalne prawa wojny.

Jacek Leociak pisze o tym wszystkim systematycznie — pokazując początki warszawskiego osadnictwa Żydów, przemiany tej części miasta, jego losy podczas wojny, większość uwagi poświęca jednak warszawskiej Zagładzie. Koncentruje jednak uwagę nie tyle na bojowych rewelacjach z powstańczego getta, ale na codzienności. Szczególnie przejmujący jest tu zapis życia w powstańczych schronach, czasem rozbudowanych przemyślnie w małe miasta, wyposażonych w kuchnie i łazienki, posiadających wentylację i kilka dróg odwrotu, ale zwykle małych, najprostszych — na strychach, a głównie w piwnicach, gdzie na paru metrach kwadratowych cisnęły się — bywa że bez światła — dziesiątki ludzi. Reakcje, które Leociak cytuje, są jak zapisy z piekła. Które jest dniem codziennym, a więc przerażającym tym bardziej.

To wszystko w Podziemnym Muranowie tworzy szczególnego rodzaju mozaikę, autor oprowadza nas po tym mieście upiorów niczym stróż jego pamięci, ale — takie czasem można odnieść wrażenie — odczuwając wciąż ból każdego krzyku, który w nim wybrzmiał, mrok każdej rozpaczy, której tu doznano. Pokazuje nam wykopane z ziemi i czasu przedmioty codziennego użytku, odtwarza ludzkie życiorysy — czasem ich fragment, bezimienny — czasem zwieńczone szczęśliwie życiem po wojnie. Na ogół jednak z dala od Polski. Empatia, osobisty ton tej podróży po nowej Warszawie, kryjącej w sobie Warszawę zamordowaną, przybiera chwilami ton literacki, choć nie ulega wątpliwości, że autor stara się być wstrzemięźliwy w okazywaniu uczuć. Raczej daje nam — i sobie — do myślenia, do refleksji, niż stara się wzbudzić w nas grozę czy wywołać łzy. Ale może dlatego właśnie jego ponury bedeker warszawski robi takie wrażenie.

Niełatwo się tę książkę czyta. Czasem z przyczyn prozaicznych — pełna jest faktów, detali, liczb, informacji wszelakich, podanych stylem pracy naukowej, ale czasem — z powodu emocji, jakie budzi. Ale czyta się ją też z podziwem dla spełnionego zamiaru, mozolnej, trudnej i pełnej oporu materii pracy, dzięki której powstała. Są też strony, które pochłania się jako niewiarygodną opowieść o ludzkim heroizmie i przygodach życia, których skali nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić.

Ale powinno się ją też czytać jako memento. W czasach, gdy nienawiść, zbrodnia wojenna, koszmar polityki podszytej ideologią, stają za naszym progiem. I pukając w nasze drzwi, mówią: halo, wracamy, nie wszystko Zło jeszcze umarło. Jesteście na nie gotowi?

Podziemny Muranów ma prostą, ale oryginalną szatę graficzną. Nie uwzględnia ona portretów ofiar, śladów minionego życia, to tylko zdjęcia współczesnego Muranowa. Domów, ulic, skwerów. Gdzie to wszystko się zdarzyło. Zdjęcia Artura Żmijewskiego — znanego artysty plastyka — surowe, czarno-białe, ukazujące — bywa, że w metaforycznym zbliżeniu — istotę życia po śmierci. Tego życia, którego częścią jesteśmy. Bądźmy więc — świadomie. Refleksja nad minionym, to przecież początek zrozumienia.

[Jacek Leociak, Podziemny Muranów, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2024]

Paweł Albo Poczytalion (ur. w 1965 r. w przysiółku Szczecin Dąbiego) — z wykształcenia ornitolog. Mieszał w Kantucky i Bismarck (Niemcy), dziś: Niezbyt Dobra koło Szczecina. Miłośnik starej Broni (imię psa, dokładniej: suki). Publikował w prasie krajowej, polonijnej, milenijnej i codziennej („Głos Louisville”, „Głos Pomorze”, „Kurier Szczeciny”), magazynach poświęconych niezdrowemu żywieniu („Piwariat”) i pismach literackich (m.in.: „Czas Chałtury”, „Nestor”, „Wsypa”, „Faza”, „Kwartalnik Artystyczno-Krytykancki”). Wydał m.in. wiersze i epitety Życie skocznikiem (2007), powieść ontologiczną Wandalizm. Motyw kobiecego samobójstwa w poezji współczesnej (2013) oraz wszystkie oszczędności z konta dolarowego w PKO S.A.

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content