Skip to content

WOJCIECH JUZYSZYN

Wykluczenie Tamagotchi

 

Część I: Mistrz i uczniowie

1. Paproch

Brnęli pod rozgwieżdżonym niebem przez dżunglowo straszny las. Długa przeprawa wymęczyła ciała czwórki krewnych. Dopiero gdy Natalia sięgnęła po swoje pozazmysłowe czucie, odnaleźli w głuszy kierunek. Kiedy go używała, czuła czystą wolność, zajebistą nirwanę, luz, który wyczulał instynkty i poszerzał widzenie. Oczy zaiskrzyły błękitem, po drodze pobudzona mocą cięła rękami gałęzie i krzewy jak maczetami.

Wyprowadziła ich na plażę. Daleko po lewej majaczyła monstrualna posiadłość ulokowana na granicy lasu i plaży.

— Mam nadzieję, że poczęstuje nas tam herbatą z rumem. — Kamila pociągnęła zziębniętym nosem, kiedy przemierzali piachy.

Powitały ich drzwi rozległej posiadłości. Drewniane z elementami barwionego szkła. Modern design wstawionych szkiełek przywodził na myśl wschodni las oraz tamtejszą zwierzynę. Na jednej z gałęzi szklistego drzewa siedziała małpa. Małpa wyglądała na smutną, siedziała skulona, ze zwieszoną głową. Stłoczona ze szkiełek smutku.

— Cóż może tę małpę uciskać? Smucić aż tak? — Sieciech rzucił pytanie w eter.

Kamila olała kuzyna i nie zważając na to, że drzwi są domem smutnej małpy, bez pardonu grzmotnęła parę razy piąchą w drewno. Skrzyżowała ramiona z uśmieszkiem, dumna ze swego łomotu.

Sieciech obawiał się, że zapukali właśnie do domu szaleńca, który rzewnymi listami samotnika wzywa swoje ofiary i powoli morduje je w wypasionej posesji. Nigdy go na oczy nie widzieli, dostali tylko list.

— Może jak go poproszę, to zafunduje mi pokaz striptizerów. — Natalia uśmiechnęła się jak diablica. — Taki bogacz chyba nie poskąpi mi mięska.

— Jesteś skarbnicą wybornych pomysłów. — Jessika ucieszyła się na myśl o pokazie, trąciła kuzynkę bioderkiem.

Teraz, przez tę chwilę, trzymały sztamę jak nigdy. Zarumieniona Jessika puściła kuzynce sympatyczne oko. Natalia potarła żywy nos, odwzajemniając uśmiech. W oczekiwaniu trzymały się za ręce jak grzeczne, dostosowane społecznie panienki, choć tak niegrzeczne.

Drzwi otworzyły się do środka i przywitała się z nimi przyjazna glaca. W drzwiach stanął niewysoki staruszek z bujną siwą brodą oraz łysą czaszką. Oczy miał mądre i szczęśliwe, był zupełną odwrotnością szklistej małpy z drzwi, chociaż… W licu jego nie skrywał się może smutek, ale na pewno nie do końca wesoła tajemnica.

Zaprosił ich do saloniku na wywczas. Usiedli na odkształcającej się sofie. Przedstawili mu się pokrótce. Natalia i Kamila były siostrami, ich kuzynostwo: Sieciech i Jessika, również byli rodzeństwem.

— Zaparzę herbaty i zaraz do was wracam.

Po obu stronach kominka stały figury chińskich smoków. Na ścianach wisiały obrazy z wschodnim akcentem oraz liczne amulety. Pomieszczenie rozświetlało przytłumione światło wydobywające się z rogu, z japońskiego lampionu stojącego. Mahoniowe tapety tuliły drzewnie umysły strudzonych podróżników.

Gospodarz wrócił z tacą, na której ustawił czajniczek i pięknie zdobione czarki, wnet jednak poślizgnął się na dywanie. Padł na biodro, taca łupnęła o podłogę, czajniczek i czarki rozprysły się w drobny mak. Wrząca posoka wypływała z nadętej ceramiki, brocząc puszysty dywan.

— Wszystko w porządku?

Wstali, by mu pomóc, ale zatrzymał ich wyciągniętą ręką. Zbliżył kolana do klatki, jakby chciał przyjąć pozycję płodową, a dłoń zbliżył do podeszwy stopy i coś tam nią zgarnął. Uniósł to coś, by zaprezentować gościom.

Był to paproch.

— Czy ktoś może mi wyjaśnić, co to jest? — spytał starzec.

Dziewczyny ułożyły usta w nierozumne podkówki. Sieciech jednak zmrużył oczy, skupił się, przyjrzał i od razu rozpoznał paproch. Właściwie witał go jak starego znajomego.

— Mam bardzo kulkujące się majtki — wyjaśnił.

— Co masz? — Starzec jakby nie dosłyszał.

— Kulkujące się majtki. Są z takiego materiału, że zostają mi potem po nich kulki na skórze. Ta musiała odpaść mi od nogi i wypaść jakoś przez nogawkę.

— Mhm…

Gospodarz wstał, wyjął z szuflady komódki mroczny kołonotes i zaczął coś zapisywać. Rygorystycznie przyciskał rysik ołówka do papieru, smagał nim zaciekle, niczym wojownik żądny zemsty. Czyżby rzekomy krewniak był jednak psychopatą i spisywał w kołonotesie swoje potencjalne ofiary?

— Przepraszam, ale… Co tam piszesz? — odważyła się Kamila.

— Przepraszam, chciałbym wam powiedzieć…

Odłożył kołonotes i trzasnął szufladą. Zacisnął wolną rękę w pięść.

— Ale nie mogę.

— Przepraszamy, nasz rozchełstany krewniak nie ma za grosz taktu. Gdziekolwiek z nim się nie udasz, to zawsze jakaś kabała.

Pozbierali ceramiczne zwłoki, a gospodarz zaparzył drugą kolejkę.

Wzięli swój pierwszy ciepły łyk po długiej przeprawie w dżunglowej nocy. Z czarek wydobywała się przyjemna para. Natalia wyobrażała sobie, że to posążki przy kominku zagrzały im napar smoczymi oddechami. Odcięła się, sączyła i tylko słuchała, pozwalając opadać znużonym powiekom.

— Nie wiem, ile czasu mi zostało na tym padole łez — mówił starzec. — Dlatego też na te ostatnie lata czy nawet miesiące życia, postanowiłem zrobić to, co zaniedbywałem za młodu i staram się jak najlepiej poznać moją rodzinę.

— Nigdy o sobie nie słyszeliśmy, musimy być daleko spokrewnieni.

— Owszem, ledwo się do was dokopałem. Usłyszałem o was przez przypadek. Kojarzycie może swoją prababkę cioteczną pomieszkującą u podnóża Alp?

Nierozumne podkówki. W kominku drwa głośniej strzeliły.

— Chyba nie. A w jakim mieście żyje? Jak ma na imię?

— Jest tułaczką, koczuje u podnóża pasm górskich. A jako mistyczka dawno wyrzekła się już imienia. Nawet mi nie jest ono znane.

— Ach.

— Jestem starszym kuzynem jej syna.

Przyszpili czarki do ust na dłuższą chwilę. Nie śmieli obarczać staruszka pytaniem, kim wobec są dla siebie nawzajem. Kamila wyzerowała swoją czarkę, więc majtnęła chybko czajniczkiem i znów się przyssała.

— Cóż zatem porabiałeś za młodu?

— Moje życie… Było hulaszcze. Doprawdyż przemożnie hulaszcze. — Obracał hipnotycznie czarkę z herbatą. — A zarazem dzikie… O tak, dzikie. Myślę, że jednak historie z mego życia wejdą lepiej, gdy już odpoczniecie, zaaklimatyzujecie się, a ja poczęstuje was mocnym whiskaczem, miast zdrowotnej herbatki.

— Proszę, zdradź chociaż rąbek. — Sieciech zaprosił gestem.

Kominek cicho trzeszczał, również on zamienił się w słuch. Wylatywały z niego pojedyncze rozognione paprochy, by gasnąć w powietrzu.

— Przez dłuższy okres zarabiałem na życie w podziemnych nielegalnych walkach. Zamykali nas w klatkach i, wiecie, wszystkie chwyty dozwolone. Widownia pragnęła krwi.

Brew leciuchno podskoczyła i zastygła w niebie czoła.

— Fiu, fiu… Jakim stylem walczyłeś?

— Mieszanką styli wschodnich, diabelnie skuteczną. Uczył mnie mój mistrz, aż, mówiąc nieskromnie, przerosłem go i sam takowym się stałem. Przez to właśnie lubię wschodnie klimaty. Teraz już nie walczę, lecz dalej prowadzę paru uczniów. — Spojrzał z błyskiem oka w dół. W zadbanej luks-brodzie przyczaił się uśmieszek.

— No, no. Mamy się do ciebie zwracać „Mistrzu”?

— Tak. — Łysa głowa się ożywiła. Po raz pierwszy spojrzał na chłopaka przychylniej, odkąd poślizgnął się na kulce z jego majtek. — Właśnie tak się do mnie zwracajcie.

Nie poznali jego imienia, choć Kamila starała się grzecznie wyciągnąć je z ust Mistrza.

Mistrz na moment opuścił grono cichego saloniku bez okien, aby przyszykować kolejną porcję herbaty. Trzecią, choć „tak jakby drugą” — zaznaczył strzemiennie Mistrz, kierując wypłowiałe z uczuć oczy na Sieciecha.

— Ale czad! Wdechowo! — ekscytowała się Jessika. — Może jak go poprosimy, to nas poduczy walczyć! W sumie mamy teraz wakacje. Jeśli nam pozwoli, możemy zabawić u niego dłużej.

— Tak, spytajmy go! — podłapali Kamila i Sieciech, przystojni dzielnością.

— Nie, o nic go nie pytajcie — sapnęła Natalia. — Nie mam zamiaru tutaj nic trenować.

Natalia nie przepadała za aktywnością fizyczną.

— Nati, gdzie się podziała twoja dżunglowa werwa?

— Poszła sobie w pierdolone lulu i nie ma zamiaru się wybudzać — mruknęła, przymknęła oczy, osunęła się i bez pardonu rozwaliła na miękkiej kanapce. Rozkraczyła odnóża jak Sebix po alkoholizacji w blokach ze swoją laską.

Mistrz wrócił i młodzi opowiadali chwilę o sobie.

Do saloniku wszedł goły mężczyzna przepasany tylko ręcznikiem, nie zwracając na nich uwagi. Na głowie krzak nieujarzmionych czarnych jak onyks włosów. Stanął bez słowa i grzał się przy cieple kominka. Małomówny, zeromówny. Wydawał się dziki, jak maluch chowany wśród małp. W ręce tkwiła otwarta puszka Red Bulla.

— Fiu, fiu. — Pikantne spojrzenie Natalii. — To Mistrza utrzymanek? — spytała bogatego krewnego, po raz pierwszy ożywiona.

— To Boguś.

Może Boguś chował się w dżungli tu na wsypie, a Mistrz go przygarnął.

— Był, i wciąż jest, moim uczniem.

Boguś dopił energetyka, stłamsił puszkę w dłoni i wrzucił do kominka. Jeszcze przez chwilę stał z wyciągniętymi ramionami, aby dłonie grzały się w aurze spokojnego ognia. Zbudowany był z atletycznych gul mięśniowych, jednak nieco się teraz garbił. Przypomina smutną małpę z drzwi, tknęło Sieciecha. Czy to on nią jest?

Atleta obrócił się, ciało cięło powietrze jak żyleta, zaszczycił gości głębokim, mrocznym spojrzeniem.

— Ten ogień kojarzy mi się z nami — rzekł posępnie. — Nikczemnie wypala swe żerowisko do cna.

Wymienili między sobą niepewne spojrzenia. Tylko Natalia nie odrywała od golasa wzroku.

— Miło cię poznać, Bogusiu — rzuciła zalotnie, prześlizgując się po obłościach atletycznych mięśni.

 

2. Trzeba ich trącać patykiem

Mistrz przydzielił krewnym pokoje w swej posiadłości, jednak wszyscy więcej czasu spędzali w jego plażowej chatce z drewna pomalowanego na blady róż. Było tam jasno, miło i na wskroś obyczajno. Przestrzenie wypełniało zastygłe westchnienie wiecznego lata, a przez okno wpadał szept falującego morza. Żaden mrok nie uciskał tam piersi, jak w ciemnej, zagraconej wschodnimi bibelotami posiadłości.

Poprosili Mistrza o treningi wschodnich sztuk walki. Stawali na plaży, czasem w brzasku dnia, czasem w złudnej cichości nocy i kształcili w sobie żurawie, małpy i modliszki. Rozwijali skromne skrzydła, skacząc po wysokich palach dla ćwiczenia równowagi, „przepływali przez rzekę” (mentalną) jak niedźwiedź, byli strażnikami i uderzali w moździerz, orłami pikującymi na swoje ofiary, lwami bawiącymi się piłką, wielkimi pytonami rozluźniającymi ciało, rozczesywali grzywę dzikiego konia, błądzili dłońmi w chmurach, chwytali wróbla za ogon i otwierali swoje złote piersi.

To był bogaty witraż doświadczeń, zajebiste mindfulness, wybitne cardio, ćwiczenia koordynacji oraz wzbogacenie światopoglądu. Głowy puchły im od nowych połączeń nerwowych.

— U nas to wyglądało inaczej, Mistrzu — zauważył pogodniejszy dziś Boguś. — Katowałeś nas zgrzewkami mleka. Czemu trenujesz ich na mięczaków? Niech podźwigają z tuzin butli na dobry start, zrobią z nimi parę kółek wokół chaty.

— Nie ucz ojca dzieci robić. Oni nie są jak ty i Janusz, dopasowuję metody treningowe pod ucznia.

Poznali kolejnego ucznia Mistrza, długowłosego Janusza. Janusz tłumaczył przy każdej sposobności, że jest zbyt seksowny we włosach. Zagajał Natalię, że włosy go „useksualniają”, ona wzdychała przemożnie znudzona, że „może”. A potem rozogniony wzrok kierowała na muskulaturę Bogusia, który zupełnie inny niż pierwszego dnia sympatycznie swawolił i zdawał się być o wiele bardziej otwarty.

Janusz i Jessika rywalizowali seksownością włosów. Jessika wyobrażała sobie nie raz, że wyrywa mu kuca włosów razem ze skalpem, a biedak pada na posadzkę i dogorywa w pląsach, gdy z czaszki wycieka mu posoka. Młoda gniewna co się zowie.

Janusz pomieszkiwał tymczasowo u Mistrza, bo nie udało mu się zakręcić w Szao Lin. Nie chcieli go tam, bo za nic nie dał się zgolić na łyso.

— Za nic nie zgolę swego seksi futra, cha, cha! — Janusz furkotał grubymi włosami dzikusa i sypał zalotnymi iskrami w znudzoną Natalię.

Plażowa chata posiadała przestrzenny pokój codzienny z przyległą kuchnią i ciasnym składzikiem na jej końcu oraz piwnicę. W pokoju rozgrywała się utopia lata, nie robili nic konkretnego, tylko zbijali bąki, wakacyjne lenistwo przejęło chatę Mistrza. Janusz, Jessika i Kamila ciągle grali w kierki, siedząc na podłodze. Brakowało im czasem czwartego gracza, ale naprzemiennie dołączali zaspani Boguś i Sieciech. Sieciech i Boguś grali leniwie, trzeba było ich szturchać patykiem, by wykładali. Natalia dogorywała w upale rozpłaszczona na kanapie przed szumiącą plazmą Mistrza.

Lekkość chwil spędzanych w chacie kontrastowała z koszmarami śnionymi w sypialniach w zatęchłej posiadłości Mistrza. W pewnym momencie Sieciech zbuntował się i zaczął spać na macie w salonie chatki.

— Braciak, co ty. Sam tutaj będziesz? Dawaj z nami. — Jess machnęła ręką.

— Nie, nie idę. Nie chcę, jak wracamy, za każdym razem widzieć tej smutnej małpy na drzwiach.

Wywołał wilka z lasu, wszyscy przenieśli się na stałe do chaty plażowej, włącznie z Mistrzem. Sieciech przywiózł ze sobą proch herbaciany — jak mówił na herbatę w pyle — i wszystkich bardzo chętnie częstował. Mistrz również raczył swymi liściastymi rarytasami.

Plaskali kartami o podłogę bez ustanku, zaczynali zaraz po śniadaniu i schodziło do nocy. Nie były to kompulsywne rozgrywki, a stonowane, obyczajne i bardzo społeczne. Wytworzyło się karciane grono constans, grali przy ścianie, by co jakiś czas zmieniać osobę, która mogła opierać tam swe strudzone plecy. Wybrali miejsce nieopodal kanapy jako swą karcianą świątynię.

— Kierki to zajebista gra! — ekscytował się Janusz, plaskając kolejnymi kartami o święte podłoże. — Tutaj strategia goni strategię, nie ma miejsca na litość! No mercy, bitches!

Janusz był dobry, znać było doświadczenie i wiele rozegranych starć, mało komu udawało się podrzucić mu damkę pik. Ściągał ją najczęściej świadomie, gdy szedł „po wszystko”. Zdobywał wszystkie kiery oraz damkę, obciążając kartotekę pozostałych dwudziestoma sześcioma punktami karnymi.

W miarę jednak rozegrania Kamila i Jessika stanowiły coraz większe wyzwanie dla karcianego rzezimieszka. Boguś i Sieciech mieli wyjebane, bardziej grali dla uspołecznienia oraz chłonięcia faktury oraz dynamiki rzucanych kart.

— Widzisz, Januszu… — Kamila pyszniła się, gdy sprezentowała mu karną damkę, gdy po nią nie szedł — Na polu bitwy wszystko może się stać. Może i jesteś weteranem, ale i w sercu żołdaka goreją nadzieja i walka.

Janusz ściągnął lewę przegrańca, zachowując macho face.

 

3. Teleportacja nie robi na niej wrażenia

Pewnego pochmurnego dnia na plaży nieopodal posiadłości wylądowały dziwne „kosmodromy” — jak nazwał Sieciech statki powietrzne — a z nich wypełźli dziwni biznesmeni z lśniącymi aktówkami ze skóry. Pięciu mężczyzn przeszło po piachu niepewnym krokiem biznesmana nieobeznanego z dziczą i razem z Mistrzem zamknęli się w posiadłości.

Sieciech, Natalia, Jessika i Kamila nie czekali ani chwili. Gdy tylko drzwi zamknęły się za panami w garniturach, podążyli za nimi, aby wściubiać nos w nie swoje sprawy. Przy odrzwiach chwilę nasłuchiwali czy teren jest czysty, po czym weszli.

Minęli pusty salonik, w którym spędzili pierwsze chwile z Mistrzem. Ciche głosy dobiegały z końca korytarza, gdzie z bocznego pomieszczenia wpadało nikłe światło. Głosy i światło przyciągały łakomczuszków głodnych sekretów, wlekły ich po korytarzu strzeżonym przez posąg azjatyckiego lwa.

Przykleili się do framugi, z głębi jednak usta biznesmeńskie przemawiały grzecznie obniżonymi głosami. Napotkali tu tylko niezrozumiałe mamrotanie.

— W takiej posiadłości muszą być tajne wizjery, poszukajmy jakiegoś ukrytego przełącznika — zaproponował Sieciech.

Szurali po ścianach, naciskali na elementy posążków, wreszcie nacisnęli na nos tygrysa wyszytego na japońskim arrasie. Arras niespiesznie zwinął się do góry, a w ścianie, którą uprzednio przysłaniał, otworzyło się wąskie przejście. Natalii nie chciało się tam iść, sama nie wiedziała, co tu robi. Zmusili ją. Wcale nie chciała tak myszkować.

Przecisnęli się wąskim, długim korytarzykiem przez absolutną ciemnicę. Z ciasnego pokoiku na końcu dostrzegli przez lustro weneckie bogaty salon, gdzie przy potężnym stole zasiadali Mistrz z biznesmenami, popijając bursztynowy alkohol ze szklanic.

— Bardzo cieszymy się ze spotkania. — Lśniące usta biznesmana poruszały się wprawnie.

Kolega obok wyjął pomadkę, wykręcił sztyft i przejechał nim po milczących obecnie ustach. Mistrza nic nie zdawało się poruszać, był jak sztyft, którego nie dało się wykręcić. Sączył swoje whisky z cytryną i lodem.

— Nasz wielki Boss z przyczyn osobistych musi porzucić biznes. Nie chciał zawieść swoich klientów, wielce rad był, gdy przyjął pan ofertę i przejął karty członkowskie. Słyszeliśmy, że walki w pana klubie są wyjątkowe, na pewno nikt nie straci na tym układzie.

— Darzę mój klub sentymentem — wyjaśnił. — Stoczyłem tam w młodości większość swoich nielegalnych pojedynków. Podoba mi się, że dominuję nad przestrzenią, w której kiedyś byłem swego rodzaju pionkiem.

Podsunęli mu papiery do podpisania, oczy chytrze im zaświeciły. Biznesmeni zbroczyli chciwe usta drażniącym bursztynem drinka.

Jessika kichnęła. Tylko Mistrz obrócił głowę ku skrytym krewnym. Oddech ugrzązł w piersiach podglądaczy, Jess nie zdążyła stłumić pierwszej fazy kichnięcia.

— Przepraszam na moment. Muszę coś sprawdzić.

Mistrz sprawnie wstał z drewnianego krzesła i zmierzył ku wyjściu.

— Do wyjścia! — Zerwali się do biegu.

Gramolili się w ciasnym przejściu, obijając w ferworze o ściany. Cień gospodarza pojawił się już u wylotu w korytarzu.

— Zawracamy, zawracamy!

Byli w potrzasku, ale zmierzyli z powrotem, wrócili do salki podglądacza. Przez weneckie lustro ujrzeli kamiennego lwa rozwalonego na blacie salonowego stołu. Zlizywał pomadkę biznesmana i machał ogonem. Czterech zajętych papierami panów zdawało się go nie widzieć. Piąty trzymał nieruchomo pomadkę zlizywaną przez lwa i cmokał ustami, przeglądając się w lusterku.

Kroki Mistrza rozbrzmiały w korytarzyku. Cóż… Przyłapie ich. Westchnęli. Będzie opierdol w mrocznym kołonotesie. Tyle by było z grzecznego krewniakowania, teraz już weźmie ich na celownik poziomu drugiego.

Nagle lew podniósł się i wielkim susem doskoczył aż za lustro, przenikając przezeń. Wylądował przed nimi, skurczył się i stanął na tylnich łapach, przemienił się w pionowy posążek. Azjatycki strażnik z korytarza, poznali go. Z pyska buchnął ogień, płomienie zawirowały, kule ognia uderzyły w podglądaczy, w brzuchach zrobiło się lekko.

Płomienie wygasły, w brzuchach zawirowało i na powrót opadły ciężkie. Oślepiła ich jasność padająca z okien, znaleźli się w nieznanym im gabinecie. Natalia wyjrzała przez okno, plażowa chatka Mistrza widniała w oddali. Gałęzie granicznych drzew już tutaj zaglądały. Gabinet znajdował się gdzieś na tyłach rozległej, zanurzającej się w las posiadłości.

— Jesteśmy dalej u Mistrza. Ech, rozchmurzyło się. — Wolała niepogodę.

Pociągnęła z nudów nosem. Teleportacja nie zrobiła na niej specjalnego wrażenia. Inni macali swe ciała, by upewnić się, że wszystko mają na miejscu.

— Cóż za miły lew — westchnęła Jessika. — Uratował nam dupy. A że chmurki się rozwiały, to też i bardzo dobrze.

— Wiecie co teraz? Dalej myszkujemy! Mysz-mysz, kamraci! Mysz-mysz! — Kamila zachęciła krewnych drapieżnym ruchem brwi.

— A nie lepiej wyjść przez okno? Jesteśmy na parterze. Unikniemy konfrontacji z Mistrzem, której tak się boicie.

— Też się boisz.

— Ja mam wywalone. I zupełnie mnie nie interesuje, już wam to mówiłam, jakie niby sekrety on tu…

Nagle coś przestawiło się jej w głowie, jeden z uśpionych trybów zaskoczył. A może Mistrz i Boguś mają romans i ona to tutaj odkryje! Ujrzy ich intymne fotosy rendez-vous — w głowie trzpioty zaiskrzyły amory.

— Dobra, dzieciaczki! Poprzeglądajmy szpargały!

Zatarli rączki. Natalia od razu dorwała się do przysłoniętych liśćmi paproci albumów ze zdjęciami, które wyczaiła na wysokim kredensie.

„Cóż za nieroztropność, myślała. Sądził, że paproć wystarczy, aby jego miłosne sekrety pozostały bezpieczne”. Zamknęła oczy, gdy zrozumiała: „Taka niebezpieczna kryjówka ma w sobie romantyzm”.

Pozostali grzebali w biurku i na półkach. Nie wiedzieli, co ich tak motywuje do szpiegowania, ale chyba przede wszystkim wakacyjna chochliczość domieszkowana żądzą przygód. Kamila z górnej szuflady biurka wyłuskała papierową teczkę podpisaną: „EKSPLOATACJA”. Zajrzała, kartkowała akta osobowe różnych osób, nagle… Zatrzymała się.

— Hej, obczajcie to, krewniacy! Tutaj są akta osobowe Natalii.

— Moje? Mistrz ma ze mną romans? — Natalii zmieszały się przestrzenie poszukiwawcze.

Zbiegli się. Na dokumencie wydrukowano dane osobowe, krótki życiorys, a na dole walnięto pieczątkę: „STEMPEL ZDATNY”.

— Większość z nich tutaj ma „niezdatny”, o co tu chodzi?

— Albo nie ma pieczątki w ogóle. Patrz dalej, może my też będziemy — zachęciła Jessika.

Przewijali się ludzie z całego świata. Analizowali tylko zdjęcia, plejada ras, ludzie uchwyceni na pozowanych CV-fotografiach albo naburmuszeni, radośni, z wyglądu karierowicze, wyjęci spod prawa, zwyczajni, lub na fotografiach zrobionych z ukrycia.

— Pominęłaś parę na początku, może ja tam jestem. — Sieciech złapał za skrawek pierwszego dokumentu.

Kamila plasnęła go w łapę, bo przeszkadzał.

— Jakiż wydatny kołnierz… — Sieciech wsunął znów rękę, by zatrzymać kartkowanie. — Wygląda, jakby nosił Balenciagę…

Przyjrzeli się fotce. Rzeczywiście wielka kurtka była z Balenciagi, przypominała zbroję żołnierza sci-fi. Kamila ruszyła dalej. Jej dłoń przeprawiała się przez gąszcz akt osobowych z gracją człowieka tai-chi.

Dokopali się do Jessiki. Kamila i Sieciech też się potem znaleźli. Wszystkich „STEMPEL” był „ZDATNY”.

W zamku drzwi zabrzęczał wkładany klucz, schowali teczkę i wyskoczyli przez otwarte okno. Zboczyli do lasu, aby uniknąć potencjalnego wzroku Mistrza.

— Nati, co cię skłoniło, by nacisnąć nos tygrysa na arrasie? — drążyła wędrująca przez chaszcze Jess.

— Wydawał się taki żywotny. Sama nie wiem, wystawał może bardziej z plecionki.

Przemaszerowali skrajem „dżungli”. No i klops. Nie spodziewali się, że cokolwiek odkryją, a jednak coś odkryli. Wakacyjność zamroczył pewien cień, lecz szybko go odegnali. Jak ten wiatr, który chyżo przegnał dziś chmury na nieboskłonie.

Kiedy wrócili do plażowej chaty, na podłodze czekały już rozdane do kierków karty, a Boguś przyniósł na tacce herbaty oraz korzenne herbatniki.

 

cdn.

Wojciech Juzyszyn (ur. w 1992 r. w Szczecinie) — prozaik. Ukończył Zachodniopomorski Uniwersytet Technologiczny na kierunku elektrotechnika. Opowiadania publikował w „Twórczości”. Mieszka w Szczecinie.

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content