JAKUB MICHAŁ PAWŁOWSKI
Zamazane widnokręgi. 3
Cyprysy w lodówce
Sir Barnabie Throlopp przyjechał do miasteczka. Nie zajrzał jednak do domu na wydmach, pojechał za to na cmentarz. Stał i patrzył na bukiet cyprysów, które położył na płycie, nie był to jednak grób jego żony.
To zaczęło się kilka lat temu, kiedy pierwszy raz odwiedził Maggie w domku na wydmach. Wychodził właśnie z ogrodu, gdy dostrzegł dziewczynę siedzącą na piasku. W tamtej pierwszej chwili uderzyło go w niej wszystko to, co najprawdopodobniej nakazało jej później skoczyć z pomostu, myślał o tym dużo i doszedł nawet do wniosku, że dojrzali mężczyźni często chcą wypatrywać w młodych kobietach takich właśnie cech: zagubienia, ambiwalencji, kruchości. Dopiero później okazało się, że Betty Karen jest przyjaciółką Maggie. Zabierał ją na kolacje, do teatru, galerii, odbierał autem z nocnych klubów i donosił bezpieczną do hotelowych łóżek. Był ekskluzywnym stróżem, może nawet aniołem, nie potrzebował niczego więcej poza poczuciem, że jego stare skrzydła okrywają jej sny. Teraz, czując na wąsach i brodzie nazbyt może intensywny smak whisky, żałował nawet, że twarzą w twarz nie śmiał niczego chcieć, bo przecież w środku czegoś jednak chciał, bez ogródek, kalek i neuropsychologicznego balastu, chciał po prostu i bez granicy poznać Betty Karen, w całym tym jej pastelowym, nęcącym rozproszeniu, które nawet dzisiaj rzucało cień na jego twarz, spadając lekko niczym woal. Żal był tym większy, że nie będzie mógł już wyartykułować swoich nieśmiałych pragnień. Kiedy kupował jej elegancką bieliznę, płakała, kiedy dawał jej pieniądze, śmiała się, kiedy mówił, bywała rozdrażniona. W ich relacji niewiele było łóżka, bo Betty Karen kochała kobiety. Maggie nigdy nie dowiedziała się o uczuciach Betty, ich depozytariuszem był sir Barnabie. Dwie kobiety, które kochał, mogły też pokochać siebie wzajemnie. Dzieciaki, niemal tragiczne losy młodzieży (nie żadnego tam wojennego pokolenia), poruszającej się po świecie jak po wyspie umarłych, krainie cieni, w lęku i bez wiedzy o celu podróży, z dogasającą latarką w rękach. Nie dostrzegł właściwie żadnych powodów takiego stanu rzeczy, lost generation bez realnych przyczyn owego lost. W porównaniu z wojną — bezbarwne, zestawione z hippisami — pastelowe i higieniczne, mające jakąś utajoną ambicję doświadczania, bez nijakiej odwagi wszakże, duszące swoje niebanalne wizje gdzieś w głębinach jaźni, do której nie znalazły klucza. Biedne, biedne dzieciaki, duszno mu było od tych myśli, a po prawdzie rwało go w podbrzuszu, bo każde z nich mogło powtórzyć akt Betty Karen. Zamazane sylwetki niedoszłych samobójców, a już ćwierćszaleńców, stłoczone w rotundzie niczym w garnku, wyglądającej zresztą po trosze jak wielki hodowany na nawozie grzyb, zewsząd mu majaczyły. Jak zdjąć pokrywkę garnka, stał między nimi i pocił się, kto wyskoczy pierwszy, kto się odważy, wielki zwierz pędził już przez gardziel nocy, kogo rozszarpie najpierw… Potrzebował chłodu północy, a był prawie na upalnym południu.
Kiedy nie myślał o Betty Karen, wszędzie czuł zapach trawy, morfiny, szaleństwa. Hermia, Betty, a teraz Maggie, to nie przypadek, wszystkie trzy wypuściły się w ten dziwny rejs, prawie z tego samego portu, tylko jedna wróciła zeń żywa, w niepokojącym stanie zresztą, czegoś tam doświadczały (jakże nie lubił tego słowa), wszystko co o tym mówiły ustami, co próbowały powiedzieć także innymi sposobami, było dlań bełkotliwe, banalne, sztuczne; był tak blisko, a jednak zgodnie (niemal solidarnie) odcięły go od tego procesu. Czy sam także będzie musiał wskoczyć na tratwę i miast z rozmysłem, i w spokoju, ważąc trzeźwo wszelkie racje, wczytywać się w „dzienniki” takich podróży, oświetlone lampką na olbrzymim mahoniowym biurku w jego gabinecie, brnąć w nieznane, odpychając się wiosłem przesądów, ugruntowanej niby-wiedzy i zwykłego strachu, drogą, której nikt, kto stamtąd wrócił, nie był w stanie opisać inaczej niż obiegowymi epitetami z podwórza: niesamowite, niecodzienne, nadzwyczajne, niespotykane. Hermia była stracona, Betty Karen także, ale jak ocalić córkę. I jak o tym mówić, zawodowo tworzył i testował siatki pojęciowe wielu skomplikowanych stanów, a jednak brakowało słów, niechaj będą metaforyczne, górnolotne, mistyczne, jak drzwi percepcji, ale na Boga niech coś znaczą, niech ku czemuś prowadzą. Wszystkie te doświadczenia szczytowe (niby jak określić, kto już zawitał na szczyt, a kto nie), doświadczenia graniczne (a kto wyznacza taką granicę i jaką suwmiarką), substancje psychoaktywne (każda w pewnych warunkach może taka być), półśrodki — te drażniły go najbardziej (a niby pół czego obejmowały, bądź zastępowały, nic tylko protekcjonalne gierki tych prawdziwych na tymi pół), bezużyteczny, pusty, pretensjonalny bełkot. Lubił za to nieprecyzyjne, zbiorcze, oszczędne słowo dragi: — proste, krótkie i wiadomo, o co chodzi, przez swoją miękkość tracące wartościujący pazur. Zrozumieć psychikę kobiet, które kochał, a które wymykały mu się tajemniczo i bezczelnie w krainę, którą widział, opisywał, wciąż jednak z zewnątrz, sprzed wystawy, po ubraniu.
Podejdzie teraz do lodówki, tak, wyjmie z niej to coś, to jedyny ratunek, jaki miał, bo niby jak ugasić pożar głowy, myśli, słów. Jak gasić pożar i widzieć jednocześnie strukturę, barwę poszczególnych płomieni, znaleźć się w ich sercu, złowić je, wynieść na brzeg, nie unicestwiając samego siebie. Północ, zimna północ, zaciśnięte wrota szczęk. Oby to zimno zapanowało na bardzo długą chwilę, w której zobaczył swoją głowę toczącą się po posadzce kuchni. Z mroku wyłonił się tygrys i zwyczajnie ją odgryzł. Tułów uciekał, ale nie wiedział gdzie, nie miał wszak głowy albo inaczej — odcięta głowa wskazywała jakiś kierunek, ale pozbawione głowy ciało nie było w stanie jej usłuchać. Ba!, nie miało nawet zamiaru. Wyzwolonemu z fantazji głowy i wszelkich innych zewnętrznych dyktatów ciału świat oferuje tyle podejrzanych rozrywek… Wszystko to stało się, gdy sir Barnabie otworzył lodówkę i wyjął z niej to coś. Najpierw usłyszał głos Betty Karen, która powiedziała: „Szukaj mnie tam, gdzie jest najzimniej, na północy. Wypuść mnie. Szybko!”. Tymczasem tygrys nocy pustoszył jego kuchnię, salon, świat, pożerał książki w tempie niedostępnym profesorom neuropsychologii, po pożarciu wypluwał, a sir Barnabie — albo też dziwna, ogołocona, bezgłowa jego postać — najpierw łapał wypluwane stronnice w ręce, płakał, nie głową wszakże, ta bowiem toczyła się po posadzce, ale ramionami, potem zgarniał je na gadającą szufelkę, podczas gdy sama ich treść, a więc słowa, idee, obrazy, niknęła w gardzieli zachłannego tygrysa nocy. Do kuchni weszła Maggie, przykucnęła, pogłaskała jego głowę i zapytała, czy ta czegoś nie potrzebuje, po czym podała jej cukierka, po wepchnięciu go pomiędzy zaciśnięte zęby i wytarciu z dłoni piany, która sączyła się spomiędzy warg, dziewczyna, zgarnąwszy wiklinowy kosz, latarkę i parasol, ruszyła na poszukiwanie reszty ciała, które pozostawiało ślady stóp na śniegu lub piasku imitującym śnieg, byli wszak na dalekiej północy. Głowa błagała, by jej nie zostawiać, by położyć ją przynajmniej na poduszce i mówić, koniecznie dużo do niej mówić. Sir Barnabie czuł ze środka głowy, że leżała tam nietknięta przez nikogo dziesiątki, a może setki lat.
Maggie obudziła się, wyjrzała przez okno, na wydmach stał jej ojciec, elegancko ubrany, w tym swoim oldskulowym kapeluszu, machał, jakby chciał powiedzieć, że po małym spacerze wzdłuż morza od razu do niej zajrzy. Nie uczynił tego, co przyjęła ze smutkiem.
Leżał w bezruchu, badacz nerwowych łącz, i to w stanach psychicznych przesileń, a jego własny system okazał się zbyt słaby, możliwość integracji obrazów odleciała, został paraliż gałek, piana na ustach, dużo piany. Najpierw tkwił nieruchomo w otwartych drzwiach lodówki, gdzie wydawało mu się, że przemierza północne dziedziny i bezgłowy pcha się w najdalszą z tajg. Potem, rapując jak święty Wit, Roch albo Szczepan, pogonił ruchomy fotel przed najazdem telewizora, który zdał mu się Blake’owskim tygrysem. Wreszcie, wołając: „Maggie Throlopp, Maggie Throlopp, czekamy”, padł na ziemię z zaciśniętymi zębami, skręciło go w karku jakby od uderzenia monstrualnej metalowej przyłbicy. W lodówce sir Barnabie trzymał świeży pejotl przywieziony przez studentkę z Chile, postanowił użyć go na specjalną okazję, w chwili percepcyjnego chaosu, śmierć Betty, fiksacje córki, dawały po temu pretekst, a dziś zwyczajnie nie wytrzymał, podszedł do lodówki z nożem do steków, wykroił ze schłodzonego korzenia porządną porcję, plaster niczym z melona czy ananasa. Znalazł go Gavin, który od razu wezwał karetkę. Leżąc pod lodówką, wyglądał jak smutny, zdyszany, ociężały Kapelusznik, który poszedł na wojnę z Czerwoną Królową, a teraz postanowił odnaleźć — na własną ręką — małą Alicję nie bez uśmiechu oddalającą się w gąszcz popołudniowych atrakcji i zagadek, i sprawiał wrażenie, jakby szukał jej całymi latami we wszystkich okolicznych labiryntach i stawach. Miał na sobie dwie różne skarpetki, jeden tylko sandał, kamizelkę naciągniętą na podkoszulek do spania i nie wiedzieć po co skórzany pas do strzelby, przełożony przez ramię, i nieśmiertelny melonik, wyglądający na nietknięty, podczas gdy reszta dość niechlujnej, a przynajmniej przypadkowo dobranej garderoby, była w stanie rozpadu. Okolice jego ust, brody i nosa pokrywała nienaturalnie gruba warstwa jakby kleiku, była to najprawdopodobniej zaschnięta piana, wydobywająca się zeń po zjedzeniu korzenia. Stan, w jakim znaleziono sir Barnabiego, w pełni usprawiedliwiał kompanię białych królików i wielu kapitowanych głów rozrzuconych po kuchni, widział je jednak tylko on sam, a właściwie jego oddzielona od ciała głowa.
Maggie zerknęła przez szybę na ojca, po czym usiadła obok Gavina, czekając na informacje od lekarza. O razu pomyślała, że ostatnio widuje z się chłopakiem tylko w dramatycznych okolicznościach. Był dzisiaj ponoć w miasteczku, widziałam go na wydmach po czwartej, aż trudno uwierzyć, że za szybą to ten sam sir Barnabie Throlopp, powiedziała. Gavin milczał dłuższą chwilę. Nie mogłaś go widzieć o czwartej, rozpoczął. Wtedy był już nieprzytomny, wiozłem go do szpitala. Pejotl musiał wziąć parę godzin wcześniej… Kuchnia wyglądała jak Pompeje… Musiałaś na wydmach widzieć kogoś innego. I jeszcze jedno, może to niewłaściwy moment, ale ten detal nie daje mi spokoju, jedna tajemnica, nie mogę ci o tym nie powiedzieć, wtedy na wydmach, te głosy: „Maggie Throlopp, Maggie Throlopp, czekamy” — to dzieło Lennego, Ann Sophie i moje. Wybacz, wstyd nam.
Tej nocy pomost w miasteczku zajął się ogniem. Pożar gaszono całą noc. Nim wróciła do szpitala, Maggie oglądała ten spektakl w kuchennym okienku. Nadpalone przęsła runęły do wody, iskry wirowały w mroku jak sierść tygrysa. Kiedy pojawił się ogień, trwał tam akurat koncert symfoniczny, dziesiątki ludzi pchało się z rozkładanymi krzesełkami. Pomost złamał swój kręgosłup jak papierowy chiński smok, oświetlony odświętnymi lampionami, opóźnione resztki dźwięków opadały na dno morza, jakby koncert trwał wciąż jeszcze. Główne przęsło wygięło się i zsunęło w stronę wody jak wielka ślizgawka, po której zjeżdżali krzyczący i przerażeni ludzie. Skrzypce, bębny, kontrabasy wirowały w mroku i odskakiwały od pomostu jak ości od mięsa smażonej ryby.
Nietknięta ogniem rotunda, pozbawiona teraz łącznika z lądem, wyglądała jak orientalna wyspa gdzieś na oceanie.
Jakub Michał Pawłowski (ur. w 1977 r.) — dr n. hum., literaturoznawca, badacz europejskiego romantyzmu (dysertacja: Romantyczny teatr mistycznego okrucieństwa. Słowacki i Artaud, 2012), związków tegoż z ekspresjonizmem, awangardą i modernizmem. Prawnik, twórca spektakli teatralnych (Symbolatorium, Projekt V, Projekt Parsifal), lektor, podróżnik, przewodnik po Berlinie, Bristolu, Dreźnie, Hamburgu, Lipsku, Londynie, Lubece, Lwowie, Poczdamie, Quedlinburgu i Wiedniu, rzecznik prasowy Muzeum Sztuki w Łodzi (2023). Debiutował poetycko w „Przeglądzie Powszechnym” (1999). Autor tekstów naukowych, esejów, artykułów popularyzatorskich; współpracuje z redakcjami: „Kuriera Szczecińskiego”, „Spotkań z Zabytkami”, „Teologii Politycznej” i portalu Histmag.org. Mieszka w Szczecinie. Wydał przewodnik Austria (2020).
aktualności o e-eleWatorze aktualny numer archiwum spotkania media autorzy e-eleWatora bibliografia
wydawca kontakt polityka prywatności copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved
copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved