KAMIL LUBCZYŃSKI
Kolorowe zdjęcia
— Antoś, chodź tu do mnie na chwilę.
— Ok, już idę, a coś się stało?
— Po prostu chodź.
Antoś podszedł do mamy, nie wiedząc, czego ma się spodziewać. Nie zrobił nic złego. Na pewno nie dziś. Był już przyzwyczajony do tego, że mama oskarżała go o wiele rzeczy. Tak naprawdę oskarżała go o to, że w ogóle pojawił się na świecie i popsuł jej młodość. Tego ostatniego jednak nie wiedział.
— Tak? — spytał ze zdziwieniem.
— Słuchaj — odpowiedziała, kucając. — Lepiej nie spędzaj z nią tyle czasu. Wiem, że to lubisz, ale ona jest już stara i zmęczona. Ma mniej energii, a ty masz jej bardzo dużo. Nie jesteś już mały, więc sam przecież to rozumiesz.
Nie rozumiał. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że nie wszyscy są tak pełni witalności jak on.
— No dobra, to ja jeszcze do niej na chwi…
— Nie, dzisiaj już nie. Dajmy jej odpocząć. Zresztą i tak zaraz przyjdzie pani Iwona i pójdziecie pewnie na spacer. Możesz się już przygotować, założyć sweter, tylko ten cieńszy, bo zrobiło się dzisiaj całkiem ciep… Matko Boska, no tak, ty nawet nie wiesz, jak jest dzisiaj na dworze. Cały dzień siedziałeś z nią w pokoju.
— Siedziałem, bo chciała towarzystwa. Tak mi się wydawało. Jak byłem bardzo mały, to przecież siedziała przy mnie cały czas, nie odchodziła na krok.
— Tak, ale zrozum, że to inna sytuacja. Teraz nie mam czasu ci tego wyjaśniać, bo zaraz z tatą wychodzimy.
— Gdzie idziecie?
— Do Jacka i Małgosi. Mówiłam ci wcześniej.
— A no tak, zapomniałem.
— No właśnie, więc nie myśl o niebieskich migdałach, tylko się uszykuj.
Myślała, że wszystko już jest załatwione. Antek poszedł do pokoju. Zrobił to co prawda z niechęcią, ale ważne, że zrobił. Ona mogła więc pójść do sypialni i przygotować się do wyjścia.
— Ola, chodź na chwilę do kuchni — zawołał donośnym głosem Paweł.
No nie, czy ja nie mogę mieć nawet tych kilku minut, żeby się w spokoju ubrać, pomyślała.
— Co się stało? — spytała zirytowana.
— Nie wiem, czy chcesz wiedzieć.
— Weź, sobie nie żartuj, tylko mów, o co chodzi.
— Jakieś pięć minut temu zadzwoniła Iwona i powiedziała, że strasznie boli ją głowa. Nie da rady przyjść.
— Nie wierzę. Nie mogła zadzwonić i uprzedzić nas wcześniej? Przecież nie znajdziemy kogoś na moment przed wyjściem.
— Spytałem ją o to samo, ale powiedziała, że liczyła do ostatniej chwili na to, że jej przejdzie. Wzięła tabletkę, ale to się na nic nie zdało.
— No to świetnie — westchnęła z ironią. — Zostajemy w domu.
— Poczekaj, zaraz coś wymyślimy. Głupio teraz odwołać spotkanie.
— Co takiego niby możemy wymyślić? Nowej niani nie znajdziemy, bo jest za późno. Mieszkamy na obrzeżach, więc i tak nikt z miasta nie zdąży przyjechać na czas. Nawet jeśli ktoś się nad nami zlituje, to porządnie się spóźnimy.
Paweł nie odpowiadał przez dłuższą chwilę. Oparł się o blat dębowego stołu i patrzył na magnesy przyczepione do drzwi lodówki. Zaczął wspominać poprzednie wakacje, ale w okamgnieniu się opanował.
— Niech po prostu zostanie sam — wypowiedział z pewnością siebie.
— Ty chyba zwariowałeś. Wiesz, ile on ma lat?
— Przecież sam słyszałem, jak mówiłaś do niego wiele razy, że jest duży — odparł z lekkim uśmiechem.
— No tak, bo to dziecko. Tak się z dziećmi rozmawia. Zresztą, potrzebujemy kogoś, kto by się zajął nie tylko nim. Dobrze o tym wiesz.
— Nakarmisz ją przed wyjściem, a Antek da jej leki.
— Chyba zwariowałeś, jeśli myślisz, że dam mu tak odpowiedzialne zadanie.
— Przecież lubi z nią siedzieć.
— Ale to nie jest powód, żeby obarczać go dawaniem leków! — krzyknęła.
— Musimy dać mu w końcu szansę na to, aby się wykazał.
— Może masz rację.
— No właśnie, trzeba mu zaufać. Na moją odpowiedzialność.
— Na twoją? — spytała tak cicho, że ledwo ją usłyszał.
— Na moją.
— Niech będzie, ale musimy wrócić trochę wcześniej niż zwykle.
— Może być.
Nie była przekonana. Zmusiła się do przytaknięcia, ale w głębi duszy wiedziała, ile rzeczy może pójść nie tak, jak powinno. Przez głowę przelatywały jej niezliczone scenariusze tego, co teoretycznie mogło się wydarzyć. Może nie poda leków? Może coś zbije? A może zepsuje pilota od telewizora?
Zapukała w drzwi i nie czekając na zaproszenie, wpadła do pokoju syna.
— Antoś, jest sprawa — powiedziała, kierując wzrok na podłogę. — Zostaniesz na troszkę sam w domu. Pani Iwona jest chora i nie da rady przyjechać. Poradzisz sobie?
— Chyba tak.
Nie takiej odpowiedzi oczekiwała. Skoro nawet on miał wątpliwości, czy sobie poradzi, to czy odpowiedzialni rodzice powinni zostawiać go samego na pastwę losu?
— Nie cieszysz się? Kiedyś mówiłeś, że jesteś już na tyle duży, że możesz zostać sam!
— Tak mówiłem, ale myślałem, że pójdę z panią Iwoną na spacer i pójdziemy w jakieś ciekawe miejsce. Zobacz — powiedział, wstając z łóżka. — Już się przebrałem.
— Przejdziecie się kiedy indziej, a tym razem będziesz miał cały dom dla siebie.
Nie mogła uwierzyć we własne słowa. Przed chwilą nie chciała przyznać racji Pawłowi, a teraz sama namawiała Antka na zostanie w domu bez opieki.
— No dobra, mogę zostać. A co z lekami dla…
— Zostawimy je na stole w kuchni. Będą przygotowane. O 20.30 je podasz, OK?
— Dobra.
— Wszystko inne też zostawimy ci na stole. Będziesz miał uszykowaną kolację.
Przygotowała jedzenie dla Antka, a Paweł zajął się lekami. Ułożyli wszystko tak, aby się w niczym nie pogubił. Kanapki z serem, szynką i pomidorem zdawały się nie rozumieć, dlaczego zostały przygotowane tak wcześnie, ale posłusznie leżały, czekając na swój czas.
Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić po wyjściu rodziców. Nigdy nie było tak cicho, pomyślał. Zazwyczaj miewał setki pomysłów, co ciekawego można robić. Teraz jednak wszystko wydawało mu się zbyt nudne. Wychodzenie z domu zostało zabronione, a drzwi frontowe nie ulegały jego szarpnięciom za klamkę. Wtedy to zrozumiał — naprawdę został sam w domu.
Włączył telewizor i spędził przy nim trochę czasu, ale zaczęło go to nudzić.
Spędzić czas w tak zwykły sposób? Nie, to jakieś za proste, dumał. Wiem, obejrzę sobie zdjęcia.
Mieli to zrobić razem podczas niedzielnego wieczoru, ale o tym zapomnieli. Każdy zajął się czymś innym.
Zabrał ze swojego pokoju mały stołek i poszedł do sypialni rodziców. Była to podróż w nieznane, ponieważ wszystkie szuflady stały przed nim otworem. Mógł zajrzeć wszędzie, gdzie tylko chciał.
Ustawił stołek przed szafą, której drzwi uprzednio rozsunął. Były tam, zauważył je od razu. Albumy rodzinne leżały nieco przykurzone jeden na drugim. Wyciągnął pierwszy z nich i odłożył na łóżko. Powtórzył tę czynność kilka razy do momentu, w którym nie było już czego wyciągać.
Zajrzał do pierwszego z nich, ale nic nie przyciągnęło jego uwagi. Wiele twarzy, których nawet nie kojarzył. Poznał jedynie rodziców. Uznał, że wyglądają na tych zdjęciach dziecinnie, chociaż w chwili ich robienia byli pewnie dwa razy starsi niż on w tamtym momencie. Przerzucał kartki coraz szybciej. Sięgając po kolejny album, nieco się zdziwił — rodzice byli już starsi i poważniejsi. Wiele zdjęć zajmowały zdjęcia z podróży. Słowackie Tatry, Mazury, Praga. Na jedną z wycieczek została zabrana ona, ta, która leżała teraz w pokoju obok. Nigdy nie była fanką dalekich wojaży. Antek chciał pobiec z tym jednym zdjęciem, na którym była, i powiedzieć jej: „zobacz, jak się zmieniłaś”. Ostatecznie uznał, że może zrobić jej się przez to przykro, więc zaniechał tego pomysłu. Przeglądał dalej. Z każdym kolejnym albumem nie zmieniało się nic oprócz tego, że ludzie się starzeli. Mieli w sobie coraz mniej energii. Jakim cudem było widać to na zdjęciach? Jego uwagę przyciągnęła seria fotografii z bardzo ważnego dla całej rodziny wydarzenia — jego chrzcin. Zatrzymał się.
— Czy to możliwe, że się tak zmieniłem? — zapytał sam siebie.
Na zdjęciu było widać wiele osób. Każdy był uśmiechnięty, ale najbardziej mama. Zawsze zależało jej na tym, żeby być dobrze zapamiętaną przez przyszłe pokolenia. To, że jest fotogeniczna, to sprawa drugorzędna. Obok niej siedział tata. Uśmiechał się, bo dopiero założył rodzinę. Nadal się zresztą uśmiecha. Może te złe chwile są dla niego mniej ważne od tych dobrych? Na zdjęciu znajdowało się jeszcze co najmniej dziewięć osób, ale nikt nie promieniał tak jak Ola. Niektórzy to rodzina, a inni to przyjaciele. Antek wziął album pod pachę i popędził do salonu.
No tak, to było tutaj. Stół się zmienił, nie ma tamtych zasłon, ale to było tutaj. Zmienił się nawet kolor ścian! Ciekawe, czy niektórzy z tego zdjęcia zmienili się tak samo jak ten pokój?
Przypatrzył się zdjęciu jeszcze uważniej, aby wyłapać więcej szczegółów i porównać je do tego, co miał w rzeczywistości przed sobą. Wtedy właśnie ją zauważył. Była ledwo widoczna. Wszyscy inni goście ją zasłonili. Musiała przecież tam być. Wtedy sobie o niej przypomniał. Zerkając na zegarek, zauważył godzinę 20.34. Pobiegł po leki, nie czekając ani sekundy.
Zgarnął je ze stołu jednym ruchem i pomaszerował do najmniejszego pokoju w domu.
— To znowu ja. Przyszedłem dać ci leki.
Nie odzywała się. Była już na to za stara. Być może tak jak na wszystko inne.
Zamykając za sobą drzwi, wpadł na pewien pomysł. Skoro nie może wyzdrowieć, to może trzeba podać większą dawkę? Jeśli jedna tabletka wieczorem nie działa, to może po trzech będzie lepiej? Zrobił po swojemu. Nie protestowała, bo nie miała na to siły, a nawet gdyby miała, to i tak już dawno temu straciła świadomość tego, co się z nią dzieje. Zasnęła. Wyszedł, nie robiąc najmniejszego hałasu.
Wrócił do przeglądania zdjęć, które wydawały mu się coraz bardziej znajome. Rodzice zaczęli przypominać tych, którzy wyszli jakiś czas temu z domu. Sam dom również zaczął przybierać dobrze mu znaną formę. Po upływie około półtorej godziny zajął się kolacją. Nigdy nie jadał tak późno. Patrzenie na zastygłe w uśmiechach twarze sprawiło, że stracił poczucie czasu. Kanapki nie były dokładnie takie jak zawsze, czegoś im brakowało, ale sam nie wiedział czego. Może cisza zmieniała smak? Gdy odstawiał talerz do zmywarki, usłyszał otwierające się drzwi. Wrócili.
— No i jak tam, wszystko w porządku? — spytała z ciekawością Ola. — Pewnie idziesz już do łóżka?
— Wszystko OK. Tak, idę spać. A u was jak było?
— Też dobrze.
Dla Oli było jasne, że pierwsze, co sprawdzi po powrocie do domu, to stół, a w zasadzie to, co na nim leżało. Kanapek nie było — pierwszy sukces. Tabletka podana — drugi sukces. Dopiero odkładając pudełko do szafki, zauważyła, że coś jest nie tak.
— Antoś! — krzyknęła. — Dlaczego w opakowaniu brakuje trzech tabletek? To było nowe opakowanie, które otworzyłam przed wyjściem.
Antoś nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Nawet zdążył już zapomnieć, co zrobił. Teraz wróciła mu pamięć. Powinien był sprawdzić, co się z nią dzieje.
— No bo ja pomyślałem, że skoro nie może wyzdrowieć, to znaczy, że trzeba podać większą dawkę.
Ola nic nie odpowiedziała. Rzuciła tabletki na blat i wybiegła z kuchni. Paweł został z synem, ponieważ wiedział, co mogło się stać. Wiedział również, że to będzie bardzo trudny moment dla jego żony. Po chwili usłyszeli płacz. Nie było to wycie, nie był to szloch. Była przygotowana na to, co kiedyś musiało nadejść.
Weszli do pokoju. Ola siedziała na łóżku z rękami ułożonymi na kolanach. Łzy skapywały jej powoli na bluzkę, która stawała się z każdą chwilą coraz ciemniejsza. Gdy ich zauważyła, otarła oczy i wybiegła, zahaczając rękawem o klamkę drzwi. Bluzka tamtego wieczoru rozdarła się tak samo jak jej dusza. Tę pierwszą rzecz dało się naprawić. Tę drugą musiał naprawić czas.
— Chodź, Antek, wyniesiemy Felę na dwór.
— Ale po co? Może mama chciałaby się z nią jeszcze pożegnać?
— Już to zrobiła. Dawaj, już i tak jest późno.
Wynieśli Felę na zewnątrz pod niebo pełne gwiazd. Antek zaczął się im przyglądać, co skończyło się potknięciem. Ból kostki od razu go oprzytomnił. Położyli ją pod wiśnią. Paweł poszedł po szpadel, zostawiając Antka sam na sam ze zwłokami i gwiaździstym niebem.
— Dobra, dół wykopany — powiedział zmachany do Antka.
Chłopak nie zamierzał płakać, ale patrząc na ten dołek i zwłoki, zrobiło mu się przykro i łzy popłynęły, nie pytając o pozwolenie. Ojciec nie spojrzał. Nie chciał, aby jego szklane oczy sprawiły jeszcze większą rozpacz.
— A nie można jej pochować jakoś normalnie? — spytał zapłakany.
— To jest normalny sposób, tak się chowa koty.
— Ale to przecież nie był zwykły kot.
— No nie, to była kotka.
— Nie o to mi chodzi.
— Wiem, wiem, ale Fela byłaby z tego zadowolona. Będzie cały czas blisko nas. Zresztą, nie smuć się.
— Jak mam się nie smucić?
— Przynieś z domu mój telefon.
Nie zwrócił uwagi na to, że nie dostał odpowiedzi. Poszedł posłusznie po telefon ojca.
— Masz, a po co ci?
— Ja podniosę Felę, jak tylko najwyżej potrafię, a ty zrobisz jej zdjęcie na tle gwiazd.
— Czy to dobry moment na robienie zdjęć?
— Spróbuj, zobaczysz, że mam rację.
Antek wziął do ręki telefon, ciągle się wahając.
— Zrobiłem.
— Zobaczymy, jak wyszło.
Fela wyglądała na zdjęciu, jakby właśnie wybierała się w podróż ku przestworzom. Jej przednie łapy przypominały gotowe do lotu skrzydła ptaka.
— Pięknie wyszło! — powiedział Paweł. — Teraz jest nam smutno, ale za kilka lat, jak będziesz przeglądał album, przypomnisz sobie Felę.
— To nie będzie dobre wspomnienie. Tato, ja ją przecież za…
— Nie zrobiłeś tego specjalnie. Ona była i tak bardzo stara i schorowana. Myślę, że wbrew pozorom zrobiłeś jej przysługę.
— To i tak nic nie zmienia. Jak można mieć dobre wspomnienia, patrząc na zdjęcie martwej Feli?
— Przypomnisz sobie, jak wspaniałą kotką była. Słuchaj — kontynuował. — Życie jest piękne, a przemijanie jeszcze piękniejsze. Wspomnienia i zdjęcia są zawsze bardziej kolorowe niż rzeczywistość.
Kamil Lubczyński (ur. w 2005 r. w Ciechanowie) — pisarz, członek Klubu Literackiego „Metafora”. Jesienią 2024 roku zaczyna studia na Uniwersytecie Warszawskim na kierunku lingwistyka stosowana. Zadebiutował w almanachu W blasku słońca (2024) opowiadaniem Probierz.
aktualności o e-eleWatorze aktualny numer archiwum spotkania media autorzy e-eleWatora bibliografia
wydawca kontakt polityka prywatności copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved
copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved