Skip to content

ROBERT MIELHORSKI

Po północy

Twarzą w twarz z tą samą, z nocą. Na wysokim balkonie. Dziś to już
Ostatni pocałunek milczącej, chłodny; dotyk ciemności — i kropla
Po deszczu z drzewa niczyjej wiadomości osuwa się powoli z listka
I spada na moje czoło. Oto dobro, oto zło… — wyraźnie słyszę ten szept.

Dorastam. Idę ostrożnie, stawiając chłopięce stopy,
Rozsuwają się przede mną dwa morza: mrok z jednej
I mrok z drugiej strony. Moja dłoń delikatnie ociera się o kwiaty,
Które do mnie lgną jak sierść łagodnych kotów.

Tu byłem w dzieciństwie, nad którym płynęły szybowce,
Lekkie jak westchnienie dziecka. Na pustym podwórku śpiew o świcie ptaków
Wczesnym latem; zapach pyłu, piasku w lipcu; nieokreślony niepokój i radość
Pustych dni. Przychodzi mama, wraca do domu wcześniej niż zwykle.

Elektryczny młynek głośno mieli kawę arabica, czasem powarkuje,
Krztusi się, zaraz potem pokój wypełnia przyjemna woń naparu.
Wesoły głos mamy. Następnie wyjeżdżam, a mama stąpa po schodach,
Idzie na górę po stopniach, jeszcze jest tutaj; a może wejdzie raptem przez drzwi

Do stołowego. Być samemu, twarzą w twarz, z nią — z nocą Jeśli można —
Być odważnie. Z drzewa spada kropla, na czoło. Jakiś głos jeszcze słychać.
Jakiś szelest. Zapach przypadkowo muskanej sierści kwiatów i światło,
Którego nie widać. Ale chcę wierzyć, naprawdę. Chcę trzymać je pod powiekami.

 

21 gramów samotności

„Moje ciało. Oczy, włosy, paznokcie — mówił. — Moja ciepła dłoń,
która dotykała jej chłodnego uda. Jak to porzucić
w imię obnażonej duszy? 21 gramów[1]. W imię niewiadomej. Przyzwyczaiłem się
do wrażeń z opuszków palców. A także do słodyczy drzewa morwowego

kwitnącego opodal cmentarza. Idę skrótem
między grobami, w blasku letniego słońca, w złocie między obłokami.
Rośnie we mnie cisza (jak w zamkniętej butelce
rzuconej w morze). Cicha nieruchoma fala

zatrzymała się nade mną, idę między grobami,
idę jej tunelem, ze smakiem w ustach morwowego
owocu. Jak to porzucić? Jak pominąć sen dzieciństwa,
które wraca niczym nieustający dzwonek

z pokoju stołowego? Tak jak się ono w zapamiętaniu ułożyło.
Szorstkie i miękkie jak płynące niebem dywany i obłoki.
Jak samo niebo, które przed tobą klęka, podkłada dyskretnie dłonie
pod stopy wspinającemu się ku górze, niestety — bez odwrotu.

Choćby najpiękniejsza, samotna bez ciała.
Bez niepotrzebnych gestów rąk i dłoni w pustej przestrzeni.
Bez przyjemnej pieszczoty słońca, ulgi w chłodnym cieniu.
Choćby najpiękniejsza, samotna bez ciała.

Bez jego ciepła i chłodu, bólu, który sprawdza
nasze istnienie i naszą godność. Światów tylu pod powiekami.
Słabnącego wzroku. Pragnień. Pożądań. Jak to porzucić
W imię zaledwie 21 gramów? Lekką ręką. Bez wahania”.

 

Rozterki Pana w brązowym sweterku

Nie będę wieszczył. Ani pouczał. Nie przemilczę.
Mentor w kolejce, w metrze, w ogonku do kasy.
Nie będę reprezentował, komentował — niczego: rzeczy,
Ludzi, pokoleń, niepokojów. Najwyżej ów wiatr

Opiszę, który w przeciągu przebiegnie jak Filippides

Przez mieszkanie, przez cały dom: od okna do okna.
Zmiecie z biurka plik kartek i karteluszek,
A te, poufne — pofruną nad parapetem i popłyną w kołysaniu albo poszybują
Ulicą, nad głowami wścibskich przechodniów.

Ale to tylko słowa. Choć w określonym porządku. Bo tym poezja
Często jest. Bywa. — Wyszeptane przy patrzeniu, gdy za oknem
Rzeczywiste, niezrodzone w ciszy drzewo,
Grab-drab. Z silnymi ramionami konarów.

Drzewo jest duże. Niełatwo je objąć,
Trzeba obejść. Katedra natury. Gmach pokryty korą.
Wejść na konary trudno. Gdybym ptakiem
Był, to tam miałbym własne gniazdo.

Tam byłaby moja republika.

Szumiąca między niebem i ziemią katedra.

 

Kasyda o płonącym powietrzu

Październikowy to upał już; płonące, drżące powietrze ciśnie się w wąskiej
Uliczce. Jachty białe powoli wpływają w ramiona zatoki.
Coś nagle przypomina o istnieniu i nieistnieniu — współistniejącym.
Równoczesnym. I ktoś recytuje na głos fragment traktatu Sługi.

W obcym mi języku. Ten obraz będzie powracał w snach i w chwilach
Pustych jak niedziela po południu. Błogi skwar, biały piasek. Suchość w ustach
I niebieski cień figowca, opodal bieli i banalnego — aż wstyd — lazuru.
Tak to zapamięta, jako ulgę po męczącym długotrwałym bólu.

Zatoka zachęca do powrotu, otwarta dla stęsknionych żagli,
Widać je w dali — w ruchliwych płomykach skwaru.
Znieruchomiały cień figowca samego siebie śni tego dnia.
Ten obraz będzie powracał. Dedykuję go Tobie.

Coś nagle przypomina o istnieniu i nieistnieniu.
Coś nagle wątpi w Tobie, lecz odradza się w nadziei.
Coś mówi wbrew Tobie i nie można temu zaprzeczyć.
Stary postawny figowiec przyjmuje czyjąś modlitwę.

 

Osiołki w skwarze

Zmęczone upałem
Wspinają się zielonym albo wypłowiałym wzgórzem.
Wyspą

Pełną

Życia
          Powszedniego.
Droga w białym pyle.
          I marmur
                  Przeznaczony dla
                          Świątyni
Mądrości.

                  *

Dzikie drzewa oliwkowe
Wolne, szczęśliwe — zalecają się i połyskują
Blaskiem szczodrego słońca.

A ja, który na to patrzę
Pierwszy raz i ten jest ostatnim,
Na jawie jestem. Nie we śnie.

Sady dzieciństwa wiosną białe.
Sady oliwkowe
We wrześniowej jasności.
Tylko inny błękit. Ale nieobcy.

I ta sama modlitwa
Skruszonego.

 

[1] Wg badań Duncana MacDougalla ludzka dusza waży 21 gramów

Robert Mielhorski (ur. w 1967 r.) — poeta, historyk literatury, krytyk literacki, profesor Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy. W latach 1993-1995, jako redaktor, związany z „Kwartalnikiem Artystycznym”. Redaktor i współredaktor książek zbiorowych, inicjator serii wydawniczej Oblicza Nowoczesnej i Ponowoczesnej Krytyki Literackiej. Członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, PEN Clubu oraz Kapituły Nagrody Poetyckiej „Kos”. Wiersze publikował m.in. we: „Frazie”, „Kresach”, „Nowym Nurcie”, „Odrze”, „Sycynie”, „Toposie”, „Twórczości” i „Wyspie”. Ostatnio wydał: zbiór prozatorski Rozpadlina (1997), książkę krytycznoliteracką Na własny rachunek. Teksty z międzyepoki lat 1989-1995 (1997) oraz Wiersze 1992-2018. Autor tomów literaturoznawczych: Strategie i mity nowoczesności (Brzękowski, Lipska i inni) (2008), „Zawsze niezakończona przeszłość”. Dzieciństwo i jego sąsiedztwa w poezji polskiej drugiej połowy XX wieku (2017), Od Mieczysława Jastruna do Jerzego Broszkiewicza, czyli pisarz i jego dzieło wobec uwarunkowań nowoczesności (2018).

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content