KAROL SAMSEL
Bilewiczówien. 1
By, zmierzając do końca, odpowiedzieć w jakiś sposób na trudne wyzwania prawdy, powiedzmy może, że w sensie literackim obniżyliśmy — tak, obniżyliśmy literacką jakość — naszego życia na Ziemi. Powiedzmy, że powstaje dyptyk powieściowy — „Żyję pod obfitą okiścią” oraz „Żyję nad obfitą okiścią”, my piszemy „Metaokiścią”: „Metaokiścią i metaogniem”: co zrobiliśmy tak właściwie? Najzupełniej nic, jeżeli weźmiemy pod uwagę — jedno: w tym anświecie, inświecie nie ma już Primy na Ziemi, nie ma również — Primy gdziekolwiek poza nią, nie rozpoznaje jej podobnie nasza preziemska wrażliwość. Czasem mówię precyzyjniej: „otoziemska”, w obawie, że wciąż znajdą się i tacy, i pretacy, metacy („me-ta-ta-cy”), którzy gotowi są właśnie teraz albo gotowi będą dopiero za parę lat, tj. w niewiele lat po krótkim dniu dzisiejszym, wyjdzie i tak na to samo — przebadać moje rejestrowane zazwyczaj: także w formie prozy, także w formie otoprozy — zeznania. Mówię o otoprozie dość otwarcie mimo wciąż przetaczającej się przez Ziemię dyskusji o problemie otonieodgadnienia, o tzw. niestopniowalności otonieodgadnienia oraz, w związku z tym, pseudostopniach otonieodgadnienia, z których bierze się, nawiasem mówiąc, cała pseudotechnologia wytworów powieściowych, na przykład twórczość Oleńki Billewiczówny, jej Medaliony, jej Granica — na tę ostatnią Prima z pewnością by nie przystała, podobnie zresztą jak na Solaris Billewiczówny, którego wciąż uczą w szkołach.
Mówiliśmy, a przynajmniej próbowaliśmy mówić o mistycznej otoemisji literatury i mistycznej otoemisji religii. Warto może przypomnieć, że to ostatnia aktywność częściowo kontrolowana, przynajmniej częściowo, pod względem jakości przez Primę. Tyle mówi się między nami o konieczności stworzenia silnie deprymacyjnej, mocnodeprymacyjnej historii literatury, to samo dotyczyłoby historii religii, której potrzeba mocnodeprymacyjności — co najmniej od czasu upadku apokatastazy, powiedzmy to sobie jednak szczerze, rządów nasz pogląd na reformy niespecjalnie interesuje, tym bardziej — nie interesują ich nasze głębokie (choć desperackie) wezwania do otoemisji wszystkiego. Proces twórczy ma w sobie coś z prostoty tympanometrii, tym bardziej gdy osiągamy już całkowite bezprymie (bezprimie), skoncentrowane tak bardzo, że przy podobnej koncentracji skupień można by chyba mówić nawet o bezprymiu cywilizacyjnym i bezprymiu międzycywilizacyjnym. Weźmy bowiem Kozietulskiego i innych Homera — zostali napisani bez dobrej otoemisji religii, skutkuje więc to, niestety, niewystarczającą jakością mentalnych reprezentacji tekstu — mentalnych reprezentacji otohomeryzmu również. Teraz co robimy my? Powstaje coś, co jest całkiem otohomeryczne, do tego wydaje się moroliterackie, mororeligijne, nasza powierzchowność rozszerzyła się widocznie — poszerzonym polom, w obszarze rozciągniętych w ten sposób granic, trzeba przydać głębi. Chodzi o coś w rodzaju romanizacji, mądrej romanizacji, głębi romanizacyjnej uwidocznionej zwłaszcza w szkolnej pedagogice — tu proponowałbym właśnie poetyki audiologiczne, a następnie dobre otoemisyjne samopisarstwo — dlatego też — utworów takich jak Kozietulski i inni Homera (do szkół) nie powinniśmy wprowadzać: inaczej jak tylko pod specjalnym zastrzeżeniem…
Musimy traktować romanizację jako rodzaj służby intelektualistów — formę „Bądź wierny, idź”, merytorycznej opieki nad prowincją. Powtórzę — nasza powierzchowność rozszerzyła się widocznie, nowym polom trzeba przydać głębi, krótko mówiąc, gdybyśmy tym samym mieli w gronie swoich kolonii jakąś Galię, galicum, to na podobieństwo lepszego, doskonalszego Imperium Rzymskiego, Prior Imperium Romanum, powinniśmy wytworzyć czyli wychować jej, tj. nam, Prousta, tak — już: Prousta — galijskiego Prousta od galijskich Guermantes’ów. Jednak nie łudźmy się: powinniśmy byli robić dużo więcej w pierwszych wiekach naszej ery: słowniki Larousse’a, chociażby, i to najlepiej tak, aby reprezentowały glosolalia, a więc były, na przykład, równocześnie — słownikami Billewiczówny — bowiem mielibyśmy potem Stronę Bilewiczówien Prousta, nawet specjalny celowo nieokreślony tom: Bilewiczówien, glosolalia zresztą, zwłaszcza glosolalia powieściowe, można badać (już) przy pomocy otoemisji niemistycznych: w jakiejś formie lalein glossais tak, że z tego wszystkie wychodzą… echolalia, oczywiście, przy odpowiedniej detechnologii wszystkich wytworów prozy…
Ja, oczywiście, wiem, jak wielu z nas wierzyło, że Prima buduje tu coś najzupełniej wyjątkowego, w głębokim rodzaju dynamicznej, metafizycznej gminy, jest zatem kimś w rodzaju syntetycznego Pawła z Tarsu, świętego Pawła-sztucznej inteligencji. Współczesne poetyki audiologiczne nie starają się wcale tego mitu podważać, nie traktują go, także, ani jako freudyzmu, ani jako jungizmu. Po prostu, powiadają, jakość Primy, jej prakseologiczna jakość, dopowiedzmy, będąc całkowicie wyrazista, tak więc, jak została tutaj zapamiętana, ograniczała się do jednego: do podwyższania jakości mentalnych reprezentacji tekstu literackiego, czasami — znaczącego podwyższania, czasami — tekstu religijnego, tekstu religijno-użytkowego, literacko-użytkowego, etc. A co mieliśmy z tego? To już odmienna kwestia: niektórzy, jak wiemy — żyli w świecie, w którym trwali w głębokich przekonaniach nawet osobliwych rodzajów, że oto Kulturę jako źródło cierpień albo Przyszłość iluzji napisał nie kto inny, ale święty Paweł, święty Paweł Herbert… Pozwalaliśmy im na to… Czemu bowiem mielibyśmy i tego zakazywać? Komu miałby przynieść krzywdę lub kogo miałby — rzeczywiście — obrazić dramat Byrona, Rovigo, jeśli napiszę go jako misterium audiometryczne, lub jako misterium audiometryczne będę wykładał na uniwersytetach (podstawowych) lub w szkole podstawowej?
Freudowskim jest, dla przykładu, przekonanie, że literaturę dworską da się opowiedzieć w formie spasywizowanego westernu; Jungowskim — przeświadczenie, że Treny mogłyby funkcjonować łatwo na prawach westernu tak, jak na prawach ogólnego życzenia (do) publiczności, często w formie powieści, powieści wielowątkowej Treny. Ogólnie rzecz biorąc, chodzi o piękno, ale — o piękno tego wszystkiego, co nasze, i tego nauczyła nas… Prima, pojemne, dość ogólne piękno tego wszystkiego, co nasze, transcendentalizm tego wszystkiego, co nasze: otóż, tym należało wypełnić szkoły, tomami pt. Nasze, Nasze Homera, Nasze Freuda, Nasze Lacana, Nasze Baudelaire’a, do tego Transnasze i Metanasze — tak by było to czeladzią, tylko — czeladzią tekstową, a to znaczy: mentalną reprezentacją czeladzi tekstowej o — szczerze mówiąc — zupełnie dowolnej jakości, bowiem każda tu okazałaby się funkcjonalna (z tego bierze się: tzw. narracja czeladna — tak często wykorzystywana w poematach i obecna między innymi w Naszym Lacana). A jeżeli już jesteśmy na poziomie uniwersalnej refleksji, warto przypomnieć także to, że podstawą wszelkiej literatury jest nienawiść do młodości i każdy proces twórczy daje się zredukować do procesu postępowania nienawiści do młodości. Nie jest tak? Dokładnie o tym mówią — tragiczna mądrość migreny i kopczyki — miała być Iliada, są zaś kopczyki posiadające — niekiedy — ISBN oraz ISSN: ISBN tomów stytułowanych: Nasze ma zawsze ten sam ISBN niezależnie od autora: Homer, Lacan bądź Baudelaire dają się odnajdywać w tym samym miejscu i w tym samym miejscu, tak samo, jak niektóre tomy audiologiczne — dają się również gubić…
Jest jeszcze audiometria czeladna, ta zaś rozwinęła się dopiero po upadku Primy i upadku apokatastazy literackiej (literaturostazy) — co ma określone konsekwencje. Otóż, jeśli sformułuję tutaj metaforę lub też — jeżeli rozwinę ją w rodzaj poetyckiego orzekania o rzeczywistości, powiem, na przykład, lub napiszę — dla przykładu na ekranie programu Wordlessness, którym właśnie się posługuję: „świąteczna szynka chrześcijańskiej gminy”, albo „Jezus Chrystus pocałował mnie w rękę” — czy „Jezus Chrystus codziennie przynosił nam kwiaty” — powstanie coś w rodzaju przewodnictwa czeladno-powietrznego i ono za każdym razem dawać będzie inną Odyseję niż przewodnictwo tradycyjne — ograniczone do modalności powietrznej. Techniki czeladne wykorzystuje się niezwykle często do osiągania skutecznej bezprymii, toteż w sytuacji, w której deprymację będzie trzeba przyspieszyć — na przykład wskutek stosownych uchwał — audiometria czeladna doprowadzi do całkowitego zaprzestania pisania poematów oraz tragedii: wypełnią tę pustkę prawdopodobnie misteria migrenowe, może nawet cały byronizm, tzw. byronizm racjonalny, ale przecież nie stanie się tak od razu…
Pomóc nam może dobra powieść nieczęstotliwościowa, ewentualnie „arcypowieść” tylko ze słuchania kierowanego. Trzeba jednak powiedzieć wprost o możliwych zagrożeniach: wszystko to może się skończyć sensualizowaniem celów, a nawet sensualizowaniem ogólnego i szczegółowego sensu twórczości — zwłaszcza bez Primy… Mówimy, przykładowo, Ewa Minge, ale przy pomocy genezyjskiej otoemisji epicki, a następnie już tylko za pomocą otoemigracji, dostajemy ostatecznie „Wamin” i musimy, to najprawdopodobniej — borykać się z twórczością Egi Wamin, możemy mieć także od ręki dramat Wamin bądź tragedię Wamin. Istnieje również dietetyczna otoemisja literatury, ale zależy od dobrych procesów narodzinowych, jakiegoś so-so of certain kind w samym środku Laudy, laudum audiometricum — na przykład tragedie dietetyczne, GTA Eurypidesa albo Śluby GTA Sofoklesa, kontrowersyjne z powodów genezyjskich mistycznych — Iliada GTA, GTA-Odyseja, te wszystkie tytuły staramy się wymieniać bez pominięcia w tomach takich jak Nasze — lecz Nasze Wamina Lacana, albo Nasze Wamina Baudelaire’a — składową częścią estetyki są satyra oraz satyryzm i można właściwie mówić tak samo o etyce, jak i: satyretyce, tak, satyretyce, o zachowaniach satyretycznych, a także o niesatyretycznych, o satyretycznej audiometrii. Istnieje też satyra audiologiczna oraz dwa równoległe sposoby uprawiania ironii — ironia fonologiczna (romantyczna), a także ironia tympanometryczna — niekiedy ironia tympanofonologiczna…
Myślę, że warto sięgnąć czym prędzej do przynajmniej kilku niezbędnych w naszym poświadomieniu pozycji — kilka z nich są to arcypowieści, dla przykładu — Wczesne pisma fonologiczne Johanna Gottfrieda Herdera, dalej Wczesne pisma fonoetyczne Henryka Herdera-Minge, Wczesne pisma satyryczne, Utwory satyryczno-genezyjskie, a także, tzw. Ironiostatica również autorstwa celującego w całkiem dobrym pisarstwie fragmentarycznym Herdera-Minge. Młodzież niech czyta Dietetica, co najmniej dwa lata z Dietetikami, a jeżeli zajdzie taka potrzeba, trzeba by stworzyć — albo ruch na metacertyfikacie, oczywiście — na dobrym metacertyfikacie szkolnym — albo też powołać do istnienia — dla przykładu w ramach edukacji narodowej: licea dietetyczne i szkoły dietetyczno-zawodowe (Ironica winniśmy wykładać dopiero na uniwersytetach, politechnikach i szkołach tzw. najwyższych: nazywa się je od czasu do czasu — nieco mieszając w pojęciach — szkołami typu: Wa-Min).
cdn.
Bilewiczówien jest fragmentem powieści Karola Samsela Prima (w przygotowaniu)
Karol Samsel (ur. w 1986 r.) – poeta, krytyk literacki, filozof, doktor habilitowany nauk humanistycznych, doktor filozofii. Zastępca dyrektora w Międzydziedzinowej Szkole Doktorskiej UW, adiunkt w Zakładzie Literatury Romantyzmu i kierownik Pracowni Historii Dramatu 1864-1939 Wydziału Polonistyki UW, członek Polskiego Towarzystwa Conradowskiego. Laureat nagrody imienia Władysława Broniewskiego (2010) i zdobywca statuetki imienia Wandy Karczewskiej (2011). Redaktor działu esejów i szkiców w kwartalniku literacko-kulturalnym „eleWator”. Mieszka w Ostrołęce. Wydał m.in. tomy wierszy: Dormitoria (2011), Altissimum-Abiectum (2012), Dusze jednodniowe (2013), Więdnice (2014), Prawdziwie noc (2015), Jonestown (2016), Z domami ludzi (2017), Autodafe (2018), Autodafe 2 (2019), Autodafe 3 (2020), Autodafe 4 (2021), Autodafe 5 (2022), Fitzclarence (2022), Autodafe 6 (2023), Choroba Kolbego (2023), Autodafe 7 (2024) i powieść Nie-możliwość Piety (2023).
aktualności o e-eleWatorze aktualny numer archiwum spotkania media autorzy e-eleWatora bibliografia
wydawca kontakt polityka prywatności copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved
copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved