JAKUB MICHAŁ PAWŁOWSKI
Amfortas. 1
Adzie J.-M., Igorowi G.
I.
Trafiamy niekiedy na lukę między światami, zbudowaną w połowie ze światła, w połowie z czasu, szczeliny tej nie ma tak naprawdę, lewituje w niepewnej przestrzeni niczym nieistniejąca godzina podczas wiosennego przesilenia, kiedy my Europejczycy, przywiązani tak bardzo do czasu, i to nieznośnie linearnego, przestawiamy cyfry na zegarach. W godzinie tej widzimy pędzące jednorożce, rozwijają się w niej przed nami zwoje tory, możemy obmyć zmęczone wędrówką stopy w samej fontannie wód życia, brodzimy wtedy nieuzbrojonym okiem po jałowej ziemi, patrzymy na ugodzoną przez archaniołów bestię; nigdy więcej, w żadnej innej czasoprzestrzeni, nie jest nam dane obcować z tymi wszystkimi rzeczami, budzimy się tylko rano bezradni wobec własnego rozsądku, świata, ludzi, wszyscy domagają się bowiem dowodów, szczegółowych zapisów, a słowa ujawniają wówczas całą swoją mizerię i pokraczność. Godzina świata… Tyleż błogosławiona, co przeklęta…
Po krótkiej przerwie na łyk wody i garść borówek przeszedł nad martwą wiewiórką leżącą na ściółce i ruszył dalej. Wiedział, że gdy zawita do ziemi jałowej, niczego nie wypije ani nie zje, na dodatek zostało zaledwie kilka godzin do Wielkiego Piątku. Nie chodził dobrze i prawie nie mówił, dlaczego zatem tam szedł, nie wiedział, pomyślał po prostu, że jest wystarczająco głupi i poczciwy, by móc uzdrowić króla, nie był natomiast żadnym poszukiwaczem przygód, nie mógł też liczyć na nagrodę w postaci białogłowy, bo umierający od zawsze Amfortas nie miał dzieci. Wyjął z tobołka pasterską fujarkę i zagrał parę starych walijskich melodii, pomimo kuśtykania poruszał się rytmicznie, dźwięki umilały mu wędrówkę, ale czuł się nieswojo, bo za grającym pasterzem podąża zwykle gromadka zwierząt, a on na drodze do Zamku Graala był i tańczył sam. Doszedł w końcu do miejsca, gdzie granica życia jasno odciska swoje piętno, za groblą zaczynała się ziemia jałowa, przed nią stała pobielona figurka anioła o bardzo smutnej twarzy. Tak na rzeźbie, jak i wokół niej, zalegały bujne kwiaty i wszelkie ptactwo, instynktownie niezapuszczające się dalej, usadowione bezpiecznie po stronie żywych, obrazek ten skutecznie odwodzić mógł wędrujących do krainy Amfortasa śmiałków, rośliny i ptactwo zdawały się mówić: „Nie wchodź tam, zostań z nami”, Parsifal prawie słyszał ten śpiew, bez przystawania jednak przeszedł groblę, czując, że wchodzi do wielkiego lazaretu pod gołym niebem albo na pobojowisko.
II.
Zza lasu wyłoniło się jezioro. Przez szuwary zobaczył, jak dwóch zbrojnych taszczyło na niewielki pomost nosze, z których zwlokło się ciało, okryte grubym krochmalonym płótnem. Dociągnęło się do niewielkiej łódki, którą zbrojni popchnęli na jezioro. Siedzący w łodzi uniósł do góry szatę i opuścił nogi do wody, dającej najpewniej ulgę i ukojenie, po chwili jednak radość i rozkosz zmieniły się w spazm, zawył, drapieżna ryba dopadła jego ciało i ku wrzaskowi płynącego i konsternacji zbrojnych na brzegu, wyżarła pokaźną połać w okolicach czegoś, co z daleka wyglądało jak rana. Podnosił się na łodzi, wyjąc z bólu, wyglądał na kalekę, nie uciekał, chyba nie był w stanie. Jego gwałtowne, choć ograniczone ruchy zaburzały balans łodzi, zbrojnym udało się wielką belą dociągnąć łódź do brzegu i zwlec ciało na pomost, załadowali je na nosze i odbiegli. Parsifal musiał zbadać przedziwne zdarzenie, uwiarygodnić je przed samym sobą, dokuśtykał zatem na pomost, tam dostrzegł na drewnianych belach ślady świeżej krwi.
Pod zamkiem czekał starszy dostojny mężczyzna w czymś na kształt habitu oraz dwóch półśniętych strażników, sprawiali wrażenie, jakby spodziewali się jego przybycia. Witaj zatem, dzielny chłopcze. Przyjmij proszę wprzódy serdeczne „Ave” od naszego władcy. Szczerze doceniamy twoją odwagę, niewielu śmiałków zapuszcza się tu w czas misteriów. Nie nazwę cię rycerzem, bo widzę, że jesteś jeszcze giermkiem, wszystko przed tobą, chłopcze. Zobaczysz tu wielkie ofiary, tajemnica wiary roztworzy przed tobą swoje zawory na oścież, bezmiar smutku zostanie w twoich oczach już na zawsze. Od dwóch kwadransów mamy już Wielki Piątek, powiesz zatem, że taki jest właśnie charakter odprawianych obrzędów, ale by pojąć pełniej mizerię i niemoc tej krainy, wyobraź sobie, że taki Wielki Piątek trwa tutaj cały rok, że żyjemy tu z ukrzyżowanym, nigdy nie widząc zmartwychwstałego, jakby nie dane nam było ujrzeć odrzuconego w wielkanocny poranek kamienia. Szczególna to łaska, znak, a i frasunek. Stan ten, naszkicowany przeze mnie pośpiesznie, posłużyć ci musi za wyjaśnienie wielu niecodziennych zachowań naszego władcy, którego poznasz w nocy podczas nabożeństwa, podprowadzony do niego nie ośmiel się tylko zadawać pytań, na pewno już nie wypytuj o kielich ani też nie dotykaj jego ciała, nawet gdy przejmie cię litością czy wzruszeniem. Święte to ciało tyleż jest znakiem błogosławieństwa, co naszym wspólnym przekleństwem. Dziś udaj się już na spoczynek, sługa poprowadzi cię do komnaty, w niej znajdziesz suszoną rybę, razowy chleb i kompot z gorzkich owoców. Czarną jutrznię odprawiamy o piątej, ale, rzecz jasna, nie musisz wstawać. Dobrej nocy, chłopcze, i jeszcze jedno, pod żadnym pozorem nie włócz się po zamku, pożegnał się Gurnemanz.
Około dziewiątej wieczorem Parsifala wprowadzono do kaplicy, w której centrum na tle romańskiego ołtarza, przedstawiającego ostatnią wieczerzę, ustawiono wielki katafalk-łoże, wokół którego, niczym przy stole, zasiadali Rycerze Graala. Kiedy Parsifal kuśtykał w przejęciu nawą, rozglądając się na boki — nigdy wcześniej nie widział tak okazałej świątyni — usłyszał wrzask, a potem brzęk metalowego przedmiotu, który wylądował parę kroków przed jego stopami. Chłopiec niezdarnie podniósł zrzuconą koronę, przetarł ją i zaczął nieść w stronę katafalku. Podczas gdy rycerze rozbawieni byli dziwaczną postacią domniemanego wyzwoliciela królestwa, Amfortas patrzył nań z zaciekawieniem, zresztą bystre oczy o rozświetlonym jakby, przenikliwym wejrzeniu głębinowej ryby, zdawały się być jedyną żywą częścią królewskiego zewłoku. Młodzieniec szybko rozpoznał w Amfortasie kalekę znad jeziora, król wykonał gest, by Parsifal odłożył koronę na poduszkę i zasiadł obok niego, ten zatem, nie bez trudu, wspiął się na katafalk. Z opuszczonymi nogami siedzieli tak w milczeniu, kiedy przy dźwiękach kołatek wniesiono ogromną tacę, a na niej bochen chleba i kielich wina, na widok których rycerze od razu przyklękli, co wywołało spory hałas, zaś król-rybak zaczął się kulić i zakrywać twarz. Z kolei Parsifal na widok wniesionego chleba wyciągał ręce i, bełkocząc, zaczął się zbliżać do tacy, a kiedy Gurnemanz chwycił bochen, chcąc go przełamać i podzielić, chłopiec w dzikim pędzie rzucił się na niego, wyrwał chleb, zaczął go tulić i obchodzić z nim triumfalnie kaplicę, odsuwając od siebie nerwowo wyciągane przez klęczących rycerzy ręce. Wystukując przedziwny rytm, jął wprawiać swoje pokraczne ciało w finezyjny, powtarzalny ruch; taniec chleba nie pozostawiał rycerzy obojętnymi, wręcz przeciwnie, z uwagą śledzili rozszerzający się z minuty na minutę spektakl przed katafalkiem. Bochen był coraz bliżej parsifalowego ciała, które powoli, niczym wielkopiątkowe drzewo krzyża, w trzech odsłonach traciło swoje okrycie. Widowiskowe to ogołocenie zakłócił niespodziewany szmer kobiecego obuwia, zjawiła się dzika Kundry, przeciwko której niemal od razu zaczęli ostentacyjnie szemrać rycerze. Kiedy wniesiono trumnę ze zwłokami amfortasowego ojca, półnagi Parsifal stracił przestrzeń do tańca, zabrał chleb, dokuśtykał do katafalku i stanął za królem. Szczątki wyciągnięte z trumny zaczęły coś mamrotać, światło dogasających świec było jednak na tyle słabe, że równie dobrze któryś z rycerzy mógł imitować głos starego króla. Parsifal zrozumiał tylko tyle, że antenat przypominał Amfortasowi, że jego ciało przebite włócznią spod krzyża, z uwagi na miejsce którego dotknęło wprzódy, nosi już w sobie tajemnicę zbawienia, a on sam przez fakt noszenia na sobie rany-stygmatu stał się nowym zbawcą. Król-rybak krzyczał, że nie jest godzien, że nie potrafi, że nie chce tego dziedzictwa, że przypadkowe dźgnięcie włócznią w udo nie czyni zeń świętego, tym bardziej zaś zbawcy, że nie ma siły, że chce już tylko, by przeklęta rana zasklepiła się raz na zawsze i pozwoliła mu w końcu umrzeć. Kiedy Amfortas, zwlekając się z katafalku, próbował uciec, rycerze tłumnie i wbrew jego prośbom i wrzaskom, z pieśniami wielkopiątkowymi na ustach, przenieśli go z powrotem do łoża, a jego dostojny ojciec albo ktoś imitujący jego ruchy, wymierzył mu solidny policzek. Przerażony Parsifal wymknął się z kaplicy, zabrał ze sobą bochenek chleba i tajemnicze spojrzenie krwistowłosej Kundry. Obudził się w nocy, wyczuł na łóżku jakiś ruch, jakąś ciepłotę, ciężar, szmer, pomyślał, że to kot albo wyrośnięty szczur, na łóżku siedział jednak Amfortas. Ktoś powiedział kiedyś, że jestem jak śmierć… Okrutne i tylko częściowo prawdziwe, jestem cieniem śmierci, cieniem, stoję nogą jeszcze głębiej w jej krainie niż ona sama, wlokę się za nią, zawsze parę kroków z tyłu, spóźniony. Jestem przy każdej pojedynczej śmierci, jak już nastąpi ta właściwa, po chwili pokazują jeszcze mnie, rozumiesz? Przy śmierci króla, klechy albo wróbla, widzę każdą śmierć, trzymam jej kosę. Tu Amfortas, chcący najpewniej przetrzeć czoło albo poprawić płótno nad raną, poruszył ręką tak, że otarł się o nogę Parsifala, ten odsunął się w kąt. Nie bój się, to nie trąd, święta rana nie przenosi się na innych, jest tylko na mnie, kontynuował. Chciałem cię prosić, byś niezależnie od tego, czy rozumiesz, co się tutaj dzieje, nie poddawał się i nie poniechał misji. Patrzyłem dziś na ciebie uważnie i wiem, że tylko ty możesz odzyskać włócznię. Zrób to, błagam! Potem przetarł płótnem szaty jabłko, przeciął leżącym przy łóżku nożem i podał połówkę przestraszonemu, ale zaintrygowanemu Parsifalowi. Zjedli je, po czym Amfortas zniknął.
Spał długo, prawie do wieczora, zszedł tylko na nieszpory, tego dnia wszystko, co działo się w zamku otoczone było należytym nabożeństwem, wyważeniem i dobrym smakiem. Jednak nocą usłyszał hałas dobywający się z kaplicy, zszedł zatem, trochę z ciekawości, trochę przez bezsenność. Amfortas stał wsparty o katafalk, wyglądał, jakby przemawiał. Nikt z rycerzy nie ważył się podejść, choć wyglądali, jakby szykowali obławę na ranne zwierzę… Czego tak naprawdę się bali, stojąc i czekając w przykurczonych pozach? Słów? Rany? Kaleki? Czy równie przykurczone były ich myśli i intencje? Rana! rana, wszędzie rana, wszystko rana, gdyby nie rana, byłbym nikim. Żałosny dodatek do rany…, przemawiał pełen rozgoryczenia Amfortas. Gdzie jest ta rana? W ciele, w krainie, w duszy? Gdzie się nie goi ta rana? W ciele, w krainie, w duszy? Czym jest ta rana? Ciałem, krainą, duszą… Patrzcie, bierzcie… pijcie… Oto patriarcha zakrzepów, książę siniaków, arcykapłan wrzodów, król ganglionów, cesarz infekcji. Ukrzyżowany ma swój krzyż… ma także swoje zbawienie, całą historię, ja mam tylko ranę, dzieje rany, Król Rany! Przetarł twarz z krwi i kontynuował. Gurnemanz, starcze, kochałeś kiedyś? Kochałeś? Nie? Więc nie wiesz nic o bólu… Czekacie teraz w gromadzie i przemyśliwacie, jak wsadzić w prycz albo lepiej do trumny jednego pyskatego kalekę… Dobre! Jego rzekome błogosławieństwo, na które powołujecie się dniem i nocą, nie ma tu przecież tak naprawdę żadnego znaczenia. To nie Klingsor przykuł mnie do tej rany, tylko wy. Tak! A może któryś z dzielnych panów rycerzy chciałby wziąć sobie moją ranę i ponosić jak kołczan… Chętnie oddam… Hę? Rycerze dawali sobie znaki oczyma, jakby ustalali najlepszy moment na przypuszczenie ataku, podbiegliby, rzucili się na niego, przenieśli na łoże, przykryli ciało płótnem i bandażami, najlepiej… Choć nie, jego wielka niegojąca się rana jest dla nich zbyt cenna, to prawdziwy skarb jałowej krainy. Co mieli zatem zrobić?
Tymczasem Kundry obmyła ciało w stojącej przy katafalku miednicy, po czym, poruszając się innym, niżeli obecni w kaplicy mężczyźni, rytmem, szepcząc nieznane im strofy, wyjęła spod gorsetu flakonik i usiłowała jego zawartością posmarować niegojącą się ranę Amfortasa oraz inne fragmenty cierpiącego ciała. Przez chwilę dawało to nawet królowi ulgę, potem wydał jednak dźwięk bliski piskowi, rycerze odciągnęli ją od ciała. Wariatka, dzikuska, chce go zabić, to podstęp Klingsora, wynoś się czarownico, wracaj do swojego mocodawcy, do piekła!, wykrzykiwali i protestowali odważni i szlachetni rycerze. Łatwiej im było spacyfikować kobietę niż kalekę, sam zatem, ślizgając się po ściance katafalku dłońmi wysmarowanymi olejkami, wgramolił się na łoże, usiadł, zaczął się śmiać, po czym wykonał gest, jakby dziękował Kundry za jej starania i okazaną delikatność, nałożył koronę, co zmusiło bezradnych rycerzy do przyklęknięcia, wykonał znak krzyża i ułożył się na katafalku, szepcząc, że poczciwy głupiec jest teraz z nimi. Parsifal zarumienił się. Bliski agonii władca wydał mu się dalece bardziej żywy, ludzki, prawdziwy, niżeli wszyscy Rycerze Graala razem wzięci. Obraz wychudzonej sylwetki Amfortasa w koronie, wyglądającego jak mityczny gryf, pozostał mu w głowie na długo.
III.
Podczas kąpieli w balii, w domu położonym w drodze na Glastonbury Tor, sir Galahadowi, synowi Lancelota, ukazał się anioł. Stał przodem i mówił, a kiedy się obrócił, ukazał na swoich skrzydłach bandaże. Pan uczynił cię godnym ujrzenia świętego kielicha, wgląd do wnętrza Pańskiego przedmiotu ześle na ciebie ogromną moc. Graal dostępny jest tylko dla młodzieńców czystego serca. Czy twoje serce czyste?, dopytywał anioł. Po chwili Galahad kiwnął twierdząco głową, najpierw jednak zerknął w lustro, był bowiem chłopcem tyleż próżnym, co pobożnym, co było zresztą częstą cechą młodych krzyżowców. Ruszysz konno, kiedy miniesz Midsomer Norton, zatrzymasz się nad wrzosowiskiem, tam, między strachem na wróble a kapliczką z figurką świętego Ruperta, zobaczysz przypiętego do skały krogulca. Odwiążesz go, bacząc, by nie uciekł, sporządzisz wiadomość, zapieczętujesz ją i puścisz ptakiem jak pocztą — wprost na zamek Amfortasa. Napiszesz, że przybywasz go uzdrowić, że jesteś czystego serca i podasz imiona rodziców, następnie udasz się na południe, w zamku Dintangell odszukasz dziewczynę o imieniu na M., ona obmyje twoje ciało i posmaruje je balsamem, dostaniesz także od niej nowy kirys z szafranową pręgą i opachę w kolorze lawendy. Następnie, jadąc konno wzdłuż morza, dotrzesz do gospody Pod Pyskatym Prosięciem, tam nawiedzisz późnym wieczorem komnatę dostojnego markiza Arundel, poznasz go po kruczo czarnych włosach, on towarzyszyć ci będzie w dalszej podróży. W drodze powstrzymasz się od zbytków i powściągniesz najmniejsze choćby żądze. Raz jeszcze zapytam, Galahadzie, synu Lancelota, czy twoje serce jest czyste?, dopytywał głos, mający już swoje echo. Nad przemawiającym aniołem pojawił się dym, który wypełnił całą komnatę, gdy opadł, posłańca nie było. Galahadowi, który aż stanął w balii, wydawało się tylko, że jakaś postać w czarnym kapturze z przypiętymi doń dzwoneczkami mignęła mu za oknem. Pomodlił się na brewiarzu, zjadł postną zupę z brukwi i po paru godzinach przygotowań był już na koniu.
Tymczasem Parsifal spędził kolejny dzień w łożu. Po wieczerzy w jego komnacie zjawiła się Kundry. Więc już cię mają, złapali się na haczyk, nabrali jak dziecko, jak głupca, los Amfortasa przejął cię do głębi smutkiem i litością. Im większa okazuje się jego tragedia, tym większej wymaga pomocy i poświęcenia… Chcą byś tak właśnie myślał, mówiła. Im bardziej jałowa zdaje ci się ta przedziwna kraina, tym łatwiej podejmiesz się misji. Potem ułożyła się wygodnie na łóżku, luzując gorset i uśmiechając się do zawstydzonego chłopca. Zanim podejmiesz się misji z włócznią, przyjdź wieczorem do kaplicy, pokażę ci prawdziwe oblicze Amfortasa…. Ach, jeszcze jedno, twoja matka miała na imię Smutek Serca…, wyszeptała na końcu. Parsifal uczynił, o co prosiła, po trosze z urażonej dumy, słowa Kundry podgrzały w nim wątpliwość, że może ktoś igra sobie z jego naiwnością, przede wszystkim jednak zszedł zobaczyć raz jeszcze amorficzną Kundry. Amfortas leżał, jak wczoraj, na łóżku-katafalku, słychać było półsenny oddech, weszła Kundry, włożyła głowę pod szyfon, którym przykryte były stopy króla, zaczęła się modlić, szept przechodził w inkantację, potem przerwa, a po niej pojedyncze wypiskiwane dźwięki, najczęściej wysokie. Kundry zyskała w tym zaśpiewie wdzięczny akompaniament, Amfortas tworzył rodzaj echa, dźwięki płynęły nad katafalkiem, nad śmiercią. Słyszalne były tylko pojedyncze słowa, na przykład „Meine Wunde” i nie była to ani łacina, ani frankoński, ani walijski. Parsifal nie znał tych słów, kojarzyły mu się z dalekim krajem, gdzieś w głębi kontynentu. Kiedy Amfortas wykrzykiwał „Meine Wunde”, dotykał dłonią ciała, jakby szukał skrytki, kieszeni, rady. Po jego ciele wodziła także dłońmi Kundry, wgłębianiu się w resztki ziemskiej powłoki Amfortasa towarzyszyły coraz to nowe dźwięki, kiedy Kundry dotknęła jego uda, zawył, podniósł się ku górze jak napięty łuk, po czym zwalił się na katafalk, brocząc osoczem. W kaplicy zapanowała cisza, Kundry szlochała, Amfortas odszedł…, pomyślał Parsifal. Po chwili z katafalku dobył się przeraźliwy skrzeczący chichot. Wystraszona Kundry zaczęła uciekać, śmiał się zatem albo jego duch albo król-rybak raczył ją zaświatowym żartem, Amfortas jął gonić przerażoną kobietę i w pędzie tym wyglądał początkowo, jakby miał się rozpaść. Patrząc na to, Parsifal pozbawiał się z wolna złudzeń co do czystości religijnych uniesień, i to w miejscu, w którym zdeponowano jedną z tajemnic zbawienia, młodzieniec wkraczał niespodziewanie w krainę profanum; z drugiej strony niepojęty Amfortas nie mógł przecież tak po prostu profanować samego siebie. A może mógł…, pomyślał przez chwilę Parsifal. Tymczasem przestrzeń wypełniała się po brzegi dźwiękami i ukryty za konfesjonałem młodzieniec najchętniej wyjąłby pasterską fujarkę i zaintonował coś własnego. Dźwięki wydawane przez Amfortasa przypominały tonący okręt, rannego wilka, w muzycznym dialogu Kundry była z kolei fatamorganą obsypywaną piaskiem pustyni, na zaczepki króla odpowiadała poziomo, lejąco, jak wiatr, jezioro albo — gdy zbliżał się bardziej — jak mysz. Schowała się pod ławką, Amfortas wyczuł jej obecność węchem i po dźwiękach przeskakiwał dziarsko drewniane blaty, Parsifala zdumiało właśnie to, ile siły skrywał jednak w sobie umierający władca. Gdy znalazł się na ławce nad Kundry, Amfortas zaczął wymownie i przeciągle mlaskać, świszczeć i skrobać pazurem w stare drewno, jakby wywoływał ofiarę, jakby ogłuszał ją przed ostatecznym ciosem. Kundry trzęsła się pod spodem, po chwili dźwięki króla umilkły, a Parsifal po raz pierwszy wychwycił, że w krystalicznej ciszy samo drżenie ludzkiego ciała, a nawet przepływ krwi rezonuje, wydaje szczególny poszum. Właśnie wtedy Amfortas zapuścił szpon pod ławkę i wyłowił nim włosy Kundry, które pociągnął boleśnie ku górze, tak że zapiszczała, a jej broda przylgnęła niewygodnie do masywnego blatu. Następnie stanął na rozciągniętych włosach Kundry i zaczął przechadzać się jak dumna władczyni po perskim dywanie, pochód ten zakłóciło kichnięcie Parsifala. Amfortas zszedł z włosów Kundry, bez trudu także wytropił młodzieńca, który ze strachu skrył się w konfesjonale, krótszą nogą blokując drzwiczki. Po kilkuminutowym oblężeniu i siłowaniu, Amfortas wtargnął do środka i — by całkiem wystraszyć Parsifala, który nie miał gdzie uciec — pocałował jego bosą stopę. Przerażony młodzieniec usiłował wymknąć się przez drzwiczki konfesjonału, Amfortas powstrzymał jednak jego plecy szponem, a kiedy ściągał go na posadzkę, z kopuły skoczyła nań Kundry, ten upadł, podczas gdy Parsifal uciekł w okolice ołtarza. Amfortas odwrócił dziewczynę na bok, szpon przyłożył jej do aorty i kazał wstać, i z taką oto zakładniczką ruszył w stronę młodzieńca. Cios za cios, strach za strach, rana za ranę, wyszeptał z udawanym spokojem. Parsifal ruszył w jego stronę, rozpoczęła się brutalna szarpanina, Kundry ugryzła Amfortasa w rękę, ten opuścił szpon z jej szyi i zaczął wlec się w stronę Parsifala, kiedy już prawie chwytał młodzieńca, ten upadł na łoże, po czym cała trójka znalazła się na katafalku. Przez chwilę zapanował nawet wzięty z niemocy rozejm. Kundry i Parsifalowi, wyczerpanym biegami po kaplicy i szarpaniną, nie przeszkadzało, że szpony Amfortasa wodziły po miejscach, do których nie powinny docierać niczyje dłonie. Dla Parsifala ważne było tylko to, że mógł trzymać głowę na piersiach Kundry. Coś połączyło ich nieodwracalnie na łożu katafalku, jak pawiopióry trójkąt oka opatrzności.
IV.
Zza muru wychylił się niewysoki człowieczek z bródką, wystraszyła się. Kundry wracała do zamku Klingsora, właśnie miała wejść do tunelu. Poznała go bez trudu, wyglądał jak zawsze cudacznie, głowę okrywał mu szeroki kaptur, do którego doczepione były figlarne dzwonki w kształcie owieczek, które dźwięczały właściwie przy każdym ruchu, nadto przyduże czerwone trzewiki, w ręku coś na kształt zdobionej laski geografa. Do tego przeciągły, nienaturalny, piskliwy głos z gardłowymi przypadłościami wiejskiego profety. Myślała, że już nigdy go nie napotka, dla niej był zwiastunem złej sprawy. Kundry, wstaw się za mną, przedstaw mnie na dworze Amfortasa. Mam setki pomysłów, nadszedł czas, by ktoś możny mi zaufał. Znasz mnie przecież, sporo cię jednak nauczyłem… Klingsor nie chciał rzucać dukatami na realizację moich wizji i wynalazków. Mogę pomóc uzdrowić ten umierający kraj, mówił Merlin, czując, że nie przekonał Kundry. Dojrzałem już do tego, by zespolić tradycję z nowoczesnością. Tak! Słyszałaś pewnie opowieść o Wieży Babel?, kontynuował. To największa idea, jaką kiedykolwiek wymyślono, prawdziwe jądro świata, wielka budowa, nieograniczona. Zazdrosny, wszechwidzący Bóg sprzeciwił się jednak naturalnym ludzkim ambicjom geniuszy, obawiał się, że dorównają jego własnym, a może nawet je przewyższą… Zburzył wieżę, pomieszał języki budowniczym. Zdradzę ci sekret, mam pomysł, jak zbudować taką wieżę raz jeszcze, jak połączyć wszystkie ludzkie ambicje i marzenia. Wspólny język całej ludzkości też śni mi się po nocach, to prawdziwe objawienie, zobacz, oto alfabet: binatrium, castinas, devembrum… Słyszysz? Rozumiesz? Czas na wielką zmianę, wielką terapię, czas na wielkich architektów, na największe budowle ducha i kamienia. Symbolem tej przemiany, źródłem jej mocy, może stać się na powrót Graal, a nie cuchnąca ropą rana. Wieżę Babel naprawdę można zbudować, ludzi naprawdę można uszczęśliwić. Tej krainie potrzebny jest geniusz-konstruktor, a nie poczciwy głupiec, tych świat ma ponad miarę i wszystkich musi wyżywić… Przedstaw mnie na dworze i wynieś dla mnie na parę godzin święty kielich. Milczała. Pamiętaj, że znam parę twoich mrocznych sprawek, tu załapał Kundry za rękaw. Zostaw mnie, błaźnie! Bóg dobrze wie, które z ludzkich idei i ambicji obracać wniwecz, przypisujesz mu mściwość, bo sam taki jesteś, ale sprawy boskie, dla ciebie niedosiężne, to nie magia i czary, ripostowała Kundry. Mówiłeś coś o poczciwych głupcach, do pięt im nie dorastasz, sto razy bardziej jest nam potrzebny tańczący z chlebem Parsifal niż sfrustrowany szaleniec i szarlatan, potrafiący jedynie zamienić dym we mgłę i królika w żabę… Twoje serce nie jest czyste, kwitowała dobitnie, wyszarpując się rozżalonemu Merlinowi, który po tej wymianie miał kolejną pożywkę do hodowania nowych urazów. Z takich przytyków i złości rodziła się jego magia.
cdn.
Jakub Michał Pawłowski (ur. w 1977 r.) — dr n. hum., literaturoznawca, badacz europejskiego romantyzmu (dysertacja: Romantyczny teatr mistycznego okrucieństwa. Słowacki i Artaud, 2012), związków tegoż z ekspresjonizmem, awangardą i modernizmem. Prawnik, twórca spektakli teatralnych (Symbolatorium, Projekt V, Projekt Parsifal), lektor, podróżnik, przewodnik po Berlinie, Bristolu, Dreźnie, Hamburgu, Lipsku, Londynie, Lubece, Lwowie, Poczdamie, Quedlinburgu i Wiedniu, rzecznik prasowy Muzeum Sztuki w Łodzi (2023). Debiutował poetycko w „Przeglądzie Powszechnym” (1999). Autor tekstów naukowych, esejów, artykułów popularyzatorskich; współpracuje z redakcjami: „Kuriera Szczecińskiego”, „Spotkań z Zabytkami”, „Teologii Politycznej” i portalu Histmag.org. Mieszka w Szczecinie. Wydał przewodnik Austria (2020).
aktualności o e-eleWatorze aktualny numer archiwum spotkania media autorzy e-eleWatora bibliografia
wydawca kontakt polityka prywatności copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved