Skip to content

RAFAŁ KASPRZYK

Puste krzesło w szczerym polu, czyli totentanz krzyczącego na moście

Jakiś czas temu na łamach portalu www.teologiapolityczna.pl pojawiła się rozmowa redaktora Macieja Nowaka z synem Jarosława Marka Rymkiewicza, Wawrzyńcem. Redaktor w rozmowie tej pytał o najważniejszą kwestię, jaka nurtowała tego wielkiego poetę. Wawrzyniec Rymkiewicz odpowiedział wtedy: „gdybym miał jakoś w jednym zdaniu sformułować fundamentalne dla mojego ojca pytanie, to brzmiałoby ono tak: jak pogodzić się z własną śmiercią w rzeczywistości, która może ulec całkowitej anihilacji?”.

Kiedy sięgnąłem po książkę poetycką lubelskiego poety, Rafała Rutkowskiego, pod tytułem siej czas, wydaną nakładem wrocławskiego wydawnictwa „j”, pytanie to towarzyszyło mi w moich próbach wejścia i odczytania świata zakodowanego w tej książce niemal cały czas. Bo wszechobecność śmierci, znikania świata, permanentnej utraty — czy jak to nazywa Rymkiewicz, „anihilacji” — nie tylko w przestrzeni otaczającej poetę Rutkowskiego, ale także w materii jakiegoś bliżej nieokreślonego unicestwienia metafizycznego, doświadczania pustki po śmierci kogoś bliskiego, stygmatyzuje praktycznie wszystkie wiersze tej książki. Nic więc dziwnego, że autor po pierwsze: dedykuje tom swojemu ojcu, a po drugie, że zaczyna swoje zmaganie się z materią śmierci od cytatu z wiersza Cisza, Bohdana Zadury: „Nie miej mi za złe, że nie piszę, / lecz jak tu pisać w taką ciszę?”. A jednak… Milczący świat po utracie prowokuje, urzeczywistnia nierzeczywiste, być może dlatego już w pierwszym, otwierającym tom wierszu Podpis [s. 8], Rutkowski zapisuje:

Jadłem świat żeby stworzyć puste miejsca
nie mogłem wytrzymać bez tajemnic
a że pustka jest najłatwiejszą i najdotkliwszą z nich
to stoję na tle dziurawego ekranu (…).

Dotkliwość tej pustki nieistnienia będzie mu towarzyszyć, przedzierać się, wbijać weń oścień śmierci, niepewności, a nawet lęku, jakiegoś przestrachu, co widać już w kolejnym wierszu Splin [s. 9]:

Pali się czas który zostawiam
na oknach komputerach butach
i sam się palę w rzekach wieczny ogień
człowiek który nie wie dokąd iść (…).

W zasadzie cała pierwsza cześć tomu składająca się z ośmiu wierszy jest jedną wielką próbą znalezienia właściwego języka utraty. Jakiegoś uporządkowania chaosu wywołanego zupełnie niespodziewanie. Jednak w warunkach rozsypanej rzeczywistości nie da się zbyt długo funkcjonować. Nie da się po prostu żyć. Trzeba stworzyć nową semantykę języka, nową perspektywę widzenia zdekomponowanego świata, co znajduje swoje echo, choćby w wierszu Oddech to słowo [s. 13], gdzie poeta mówi wprost:

i czas nazwać na nowo
podstawowe rzeczy miłość jutro ogień woda (…).

W tym miejscu warto zadać sobie pytania, czy autokreacja języka, pojęć, aksjomatów, jakichkolwiek idei dotyczących spraw pewnego rodzaju postistnienia jest w ogóle możliwa? Czy możliwe jest nazwanie bezradności wobec nagłych odejść, zniknięć, zamilczeń? Na pierwszy rzut oka wydaje się to być nieosiągalne, ale tylko w perspektywie horyzontalnej, a więc na linii doświadczenia podmiot — świat realny, widoczny, namacalny, organoleptyczny. Inaczej jednak sprawa się przedstawia, kiedy do głosu dopuści się szeroko pojętą „ośmieloną wyobraźnię”, a jeszcze jak podsyci się to swoistym surrealistyczno-onirycznym obrazem… Wszystko nabiera zupełnie innych barw. Wszystko przechodzi przez filtr otwierający bramy do innej materii, do innego wymiaru. To właśnie dzieje się w poezji Rutkowskiego. Nagle „(…) inne siły podpisują się na naszych czołach” [Nawracanie, s. 14] i stawiamy „(…) stopy/ tam gdzie ich nie ma” [Czarnolas, s. 15].

Druga część tomu zatytułowana to ten taniec, zadaje się być jeszcze drogą — choć już coraz bardziej świadomą — horyzontalną, ale ciążącą coraz mocniej ku perspektywie wertykalnej, łączącej ponad wszelką wątpliwość to, co za horyzontem istnienia, z tym, co jeszcze po bytności zostało. A co zostało? Odpowiedź można znaleźć już w pierwszym wierszu, Menuet [s. 20], gdzie pojawia się słowo totentanz (taniec śmierci, dance macabre), które przywodzi na myśl choćby balladę J.W. Goethego z 1813 roku, zatytułowaną Taniec śmierci. Czy zatem tą bramą do wertykalnego doświadczenia może być ten taniec? Zadaje się, że w tych siedmiu wierszach — bo tyle ich jest w drugiej części — Rutkowski przechodzi przez ten bolesny rytuał dance macabre. Zmaga się nie tylko z sobą samym, ale też niemal z fizycznym doświadczeniem przychodzącej śmierci, co dość mocno i sugestywnie sygnalizuje w wierszu Przesunięcie [s. 21], gdzie zapisuje takie oto frazy:

(…) zza horyzontu niepokojąco zwielokrotnione
słońce wpada do mojego rodzinnego domu
i poszerza jego korytarz jak dwa ustawione
naprzeciw siebie lustra uchylam drzwi

do łazienki w której dźwięk maszyny do szycia
zadomowił się od pierwszych chwil w szpitalu
przed którą siedzi naga śmierć woła o całą armię
o oddział butów o odziały ubrań szyje chorągiew

i ciągle jej mało tego co po tobie zostało
a w mojej twarzy jest czegoś o wiele mniej
we wnętrzu moich kości głuchy stukot
o przeszłości która już jest wolna (…).

Konfrontacja z tym, co nieuchronne, przybiera na sile. Ciężki oddech śmierci nie daje za wygraną. Zagarnia kolejno różne elementy rzeczywistości, jak choćby „przedmioty codziennego użytku / o niestraconej barwie tak samo jak po dziadku // tak samo martwe (…)” [Rzeczy ze szkoły, s. 24]. Stwarza swój własny subregion, gdzie „w sadzawkach i stawach małe fale układają się / w bardzo dobrze znaną i kochaną twarz (…)” [Prawo ojca, s. 27]. To na jego terenie podmiot liryczny zaczyna toczyć kolejną batalię z bólem utraty. Tym razem jednak pole walki przenosi się do wewnątrz. A więc na otwarty teren świadomości. Tu jest najtrudniej. Nic więc dziwnego, że w cytowanym już wierszu Rzeczy ze szkoły, poeta widzi się na moście, co budzi dość mocne skojarzenia z obrazem Edvarda Muncha, Krzyk. A nawet więcej, bo kiedy czyta się drugą strofę wiersza Hals [s. 26]:

(…) wyciągnij rękę zgłoś się
pójdziemy do kółeczka
belgijka menuet w środku walc wiedeński
czy spotkamy się w nim kiedy zgaśnie świeczka (…)

ma się wrażenie, jakby poeta po prostu krzyczał gdzieś w niebo, niepogodzony z tym, co go spotkało. Mam jednak takie poczucie, patrząc na trzecią cześć książki przez pryzmat ostatniej frazy, zamykającej część wcześniejszą, która brzmi: „wymieniłem ojca na syna” [Prawo ojca, s. 27], że koniec końców na swój sposób Rutkowski okazał się zwycięzcą w tej pozornie skazanej na niepowodzenie bitwie. Jego wygraną zaś odczytuję w wierszu Pilnuję pola [s. 30], w którym padają dość znamienne słowa, sytuujące go na pozycji wygranego:

więc wstaję biorę krzesło wychodzę
już wiem

że ten cały świat
to tylko ja.

Cała część trzecia — z największą ilością wierszy — jest niejako pieśnią zwycięstwa, choć niepozbawioną niepokojów i obaw, ale one są już zupełnie inne. Zakotwiczone w rozpoznaniu i nazwaniu tego, co wcześniej ani uświadomione, ani nazwane do końca nie było. Zapewne z pomocą Rutkowskiemu przyszła I Ching, czyli Księga Przemian, z której zaczerpnął jeden z heksagramów o numerze 11, który składa się z dwóch trygramów [Kun (Ziemia) nad trygramem Qian (Niebo)] symbolizujących harmonię tego, co na górze, z tym, co na dole. I te właśnie zaczątki harmonii, a więc wymienianej już wcześniej przestrzeni wertykalnej, pojawiają się coraz wyraźniej w ostatniej części książki, nosząc znamiona jakiegoś iluminacyjnego komunikatu z zaświatów. Ale i pogodzenia z naturą rzeczy, którego tutaj nie brakuje, bo jak inaczej rozumieć słowa wiersza Spokój [s. 39]:

uspokoiło mnie wykupienie dla siebie kwatery
na cmentarzu w wieku trzydziestu kilku lat
(…)
mój grób mocne spojrzenie w przyszłość
rodzaj suchego źródła na którego pustkę teraz patrzę
pomniki ze spiżu to nic w porównaniu
z popiołem którego źródło jest w tobie.

Czekam na kolejną książkę Rafała Rutkowskiego z nieskrywaną niecierpliwością i z ciekawością, w którą stronę skieruje swój poetycki dyskurs.

 

[Rafał Rutkowski, siej czas, wydawnictwo j, Wrocław 2024]

Rafał Kasprzyk (ur. w 1980 r. w Nisku) — poeta, społecznik, współgospodarz cyklicznych spotkań literackich „u Łuczeńczyka” w Gminnej Bibliotece Publicznej w Ludwinie. Dwukrotny laureat międzynarodowej „Podróży Poetyckiej” (2007, 2008). Laureat licznych konkursów poetyckich, m.in. im. Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej (2012, 2018), im. Leopolda Staffa (2017). Juror m.in. konkursu im. Anny Kamieńskiej na najlepszą książkę poetycką województwa lubelskiego. Publikował w „Afroncie”, „Akancie”, „Arkuszach Literackich”, „ArtPapierze”, „Dzienniku Polskim”, „eleWatorze”, „Frazie”, „Helikopterze”, „Nowym Kozirynku”, „Odrze”, „Przekroju”, „Suburbii”, „Tlenie Literackim”, kwartalniku mniejszości polskiej na Ukrainie „Krynica”, na stronie internetowej wydawnictwa J oraz w kilku antologiach. Wydał: Interakcje (czyli życie oparte na węglu) (2018) i Dychotomię (2020).

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2025 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2025 e-eleWator
all rights reserved

Przejdź do treści