KAROL SAMSEL
Praktyki. 2
wtorek, 25 marca 2025 roku
Zwiastowanie Pańskie. Ważne święto. Najważniejsze praktyki twórczości rozgrywają się najczęściej właśnie między nim a Zesłaniem Ducha Świętego (co w 2025 roku będzie oznaczało między 25 marca a 8 czerwca…): to dwa najważniejsze epistemologiczne święta chrześcijańskiego kalendarza… Nie wyobrażam sobie, że mógłbym zostać oszukany przez własny intelekt, bo intelekt jest, w moim najgłębszym przekonaniu — głosem życia. Moja samotność jest w tej sytuacji samotnością intelektu, a więc (radykalną) samotnością życia, naprawdę nie chodzi tutaj o pychę, bowiem po co pycha jedynemu przebudzonemu wśród śpiących, przed kim, mówiąc wprost, miałby swoją pychę obnosić? Właśnie uzmysławiam sobie, że do pewnego stopnia mówię tu językiem mitu Getsemani, że to rodzaj Getsemani intelektu — i uzmysławiam sobie, jak bezproduktywne muszą być wszelkie zwiastowania i zesłania — w uniwersum Getsemani… Cała futurologia literacka jest dla mnie „literaturą w cieniu Getsemani”, Lem mówił o Summa technologiae, ale to „Summa getsemani”. Nasz wiek również w całości charakteryzuje całkowity: getsemanizm… Co za wyraziste słowo — getsemanizm, getsemantyka, getsemantyczny i niegetsemantyczny…
„Odra” odmówiła mi druku fragmentów dziennika na swoich łamach. Proponowałem pismu moje wrażenia z Imagine (16-17 marca), Krzysztof Śliwka (literacko-wydawniczy) odesłał tekst Marcie Mizuro (recenzje), Mizuro zaś stwierdziła, że prawo do subiektywnie poprowadzonych recenzji ma w „Odrze” tylko Jacek Sieradzki, cała reszta przyjmowanych tekstów powinna natomiast być utrzymana w klasycznej poetyce. „Stawiamy na nią, bo chcemy, żeby pewne gatunki się zachowały czy też wręcz przetrwały”, odpisała mi Mizuro, wstrząsająco elokwentnie. Michał Trusewicz ma uraz kręgosłupa — nie przyjedzie zatem do Ostrołęki promować Plemienia, bardzo mu współczuję… — myśląc o tym, że może nie ma chwilowo pomysłu na siebie, zaproponowałem pisanie o Marku Słyku, do nowego numeru „eleWatora”, przyjął propozycję w swoim miłym stylu — więc z uprzejmością, pomieszaną chyba jednak z jakąś szczerą ciekawością sprawy. Do Ostrołęki przyjedzie, w takim razie, Adrian Sinkowski, porozmawiamy o literaturze — nie chciałem tracić terminu, wiedząc, że zamówiliśmy już na spotkanie kamerzystę i wszystko mogłoby być utrwalone. Jednocześnie chciałem wypróbować bliższy kontakt z Adrianem, z którym rysuje się już, pomimo różnic, rodzaj głębszego braterstwa. Pomimo różnic, podkreślmy, które są znaczące. Na określenie twórczości takiej, jak moja, Adam Pomorski użyłby pewnie określeń w rodzaju „faustyzm stylistyczny” (jest do tej kategorii bardzo przywiązany), a Sinkowski nie ma z faustyzmem stylistycznym wiele wspólnego — jego poezji z Raptularza i Atropiny bliżej do anhellizmu, nawiasem mówiąc: jest w nim coś z Anhellego, jakaś delikatność, czy wręcz — serdeczna bezinteresowność mogąca kojarzyć się z anielstwem… Mnie bliżej do Szamana, ale polski Faust zawsze jest Szamanem lub jakimś jego rodzajem…
Wczorajsze seminarium integracyjne należało do tych najlepszych i najtrudniejszych, prezentowały się cztery osoby z projektami własnych doktoratów, zaczęliśmy od Shubhangi, Shubhangi Rawat, która mówiła o etycznych implikacjach religijnej prostytucji dziewcząt w ramach indyjskiego rytuału Devadasi: zapytywałem ją również o to, jak z perspektywy jej zorientalizowanej etyki, oczywiście w ścisłym odniesieniu do bolesnych problemów ofiar, nieletnich ofiar Devadasi, funkcjonuje podział na etykę oraz moralność, czym różniłaby się etyczna, a czym moralna ocena procederu-rytuału Devadasi, pytałem też o interpretację pojęcia przyzwolenia w indyjskim modelu religijności… Po Rawat wystąpił Aliaksandr — Aliaksandr Razhkou, który mówił o doświadczeniu religijnym udzielającym się białoruskim graczom gier video, w rozmowie ze mną, po zajęciach, Razhkou kładł nacisk na to, że białoruskie gry video funkcjonują także jako narzędzie kulturowego oporu, dlatego bardzo istotnym jest, ażeby utrzymywały swój charakter inicjacyjno-wtajemniczający, bo dopiero podobne zaplecze udziela realnego tonu i głębi sprzeciwu wobec rosyjskich ikonosfery — i ikonocentryzmu. Zasugerowałem Razhkou, że na podobnych zasadach funkcjonuje też cały rosyjski postmodernizm, a powieści Pielewina czy Jerofiejewa polegają właśnie na tym, by dekompresować rosyjski literaturocentryzm — od dawna będący narzędziem logocentrycznej propagandy Kremla… Może trzeba na nowo przeczytać Doświadczenie religijne Williama Jamesa i rozważyć jakie, konkretnie, elementy, układy, struktury doświadczenia religijnego zawierają powieści funkcjonujące w charakterze wielkich postmodernistycznych wystąpień (może dochodzi tu do całej serii jakichś nieoczywistych odreligijnych zapożyczeń)? Myślę również, że na podobnej zasadzie — to znaczy: czytając Doświadczeniem religijnym Jamesa Marka Słyka, doszłoby się do znaczących wniosków na temat kryptoreligijności polskiego postmodernizmu. Przeczytać Słyka Jamesem, zwłaszcza utwory najważniejsze, takie jak W barszczu przygód, to bardzo dobry pomysł na własny szkic do „eleWatora”.
Nauka to forma teatru, a teatr to forma nauki, katharsis jest doświadczeniem, którego udziela także nauka, a może przede wszystkim nauka, właśnie poprzez swoją teatralność, a może przede wszystkim — poprzez swoją metateatralność. Nie bez powodu amerykańskie szkoły międzydziedzinowe są prowadzone przez artystów, wiele o tym przeczytacie Państwo choćby w The Oxford Handbook of Interdisciplinarity… Przypomnę słowa Krystiana Lupy, teatr zwalcza życie wsączające się na scenę, zwalcza metodycznie, w ramach etosu, który właściwie jest antyetyką — chce zostać czystą enklawą, tej enklawowości żąda również widz przywiązany do sterylności, w której zbudował całe tradycje, całe teodycee… Chciałbym tu czegoś w rodzaju dramatu naukowego, może być komedii naukowej, w stylu Czechowa — najlepiej — w całości rozgrywającej się na Uniwersytecie Warszawskim, bardzo zepizowanej (sprozaizowanej), i oczywiście — wyreżyserowanej przez Lupę. Możliwe, że kiedyś ja sam napiszę ją, czy raczej: nabędę wystarczających umiejętności, aby ją należycie napisać…
środa, 26 marca 2025 roku
Strumień konfesji jest porażający — jednak mówię o porażeniu w sensie całkowicie fizycznym, nie o — niefizycznej metaforze. Porażenie konfesją narracji przypomina rodzaj cyrografu, po którym nic już nie jest tym samym, czym było. Cyrograf działa jak żelazna zakładka na rzeczywistość: nazywamy coś pokojem, powiedzmy, jednak nasz język, jeśli wcześniej był wykorzystywany do załatwiania „konfesyjnych porachunków”, les partitions confessionelles, powiedzmy, „pracuje” nazwowo… niewłaściwie… porażając istotę całych naszych relacji — więc nazywamy coś pokojem, co jest zaledwie paktem o nieagresji, lecz (można powiedzieć) — na prawach podstawienia, przyjmujemy to, co niedostateczne — za metonim, za część większej całości… Uważamy, krótko mówiąc, że „ktoś, kto wyznaje”, godzien jest większego zaufania, ale nic z tych rzeczy, ktoś, kto wyznaje, uczestniczy, po wittgensteinowsku biorąc, w grze językowej wyznawania — grze romantyzmem wyznania, performatyzmem, to naprawdę istotne, by śledzić, co robimy każdego kolejnego dnia — z rzędu… I właśnie tym powinny być dzienniki… Jeżeli jednego dnia piszemy konfesje, to byłoby dobrze zweryfikować, co robimy następnego. A może nakładamy na rzeczywistość „żelazną zakładkę”? Nikt nie sprawdza, co wielcy wyznający robią dzień po przebudzeniu, może załatwiają „porachunki”?
To bardzo istotne zrozumieć, że jeżeli zacząłbym pisać tutaj o czymś osobistym, co byłoby częścią mentalnego pejzażu mojej (niementalnej) relacji ze światem — załóżmy, że miałbym wspomnienia zauroczeń doktorantami Szkoły Doktorskiej, której przewodniczę — podkreślam: załóżmy — zniszczyłbym ideę pisania w ogóle… Tak, ideę pisania w ogóle… Książka zaczęłaby służyć celom policzalnym i mierzalnym, działałby szantaż emocjonalny (ewentualnie: szantaż antyemocjonalny, bo przecież i on jest możliwy…), narracja nabrałaby charakteru terapeutycznego lub antyterapeutycznego, stała się innymi słowy brudna, albo oczyszczająca — dokładnie tak jak u Elizy Kąckiej piszącej w celach oczyszczeniowych, a przecież nie chodzi mi o zrobienie jej moimi Praktykami na złość, nie chodzi mi o pisanie książki brudnej, komukolwiek na złość — nie chcę, po prostu, odcięcia od głębi, nie ciągną zatem mnie do siebie ani motywy emocjonalne, ani antyterapeutyczne, ani także — motywy antyemocjonalne, ani antyterapeutyczne. Jeśli wolno mi ująć sprawę w krzywdzącym oraz lapidarnym bonmocie, szukam wolności od zgiełku, również — zgiełku filologicznego, od lat uważając, że filolodzy są działkowiczami o mentalności zbrodniarzy oraz zbrodniarzami o mentalności działkowiczów. Towarzyszy im wyobrażenie na swój temat jako o specjalistach (najlepiej) od krwawych zadań w (najlepiej) białych rękawiczkach. Wszystko, oczywiście — w ramach „konfesyjnych porachunków”. A więc mówisz mi, że dziś relacja między autorem a czytelnikiem jest to specjalnego rodzaju przymierze, że tam, gdzie zaczyna się literatura, rozciągają się tereny terapeutyczne przygotowane specjalnie dla ciebie? Nie przyszło ci do głowy, że to pewnie kolonizacja przy pomocy terapii? Że przygotował całą tę literaturę „terapeutyczny kolonizator”? W końcu nie pomyślałaś, nie pomyślałeś, że wszystko to, to, czego słuchasz, przygotowała specjalnie dla ciebie — mafia przymierza — i ktoś tak bardzo rozdwoił nasze mity jedności, że musimy uznać dziś nawet mafijność ręki wyciągniętej do zgody? Język już nie jest atrapą, język staje się złym cudem. Literatura już nie jest atrapą, literaturą staje się złym cudem: złe cudy zaś pozwalają nam unieważniać wszelkie warunki, które niegdyś traktowaliśmy poważnie, na przykład, pojęcia doskonałości. Jeśli komuś nie podobały się pojęcia doskonałości, dyskutował z nimi, mając je nawet za antychrysta. Dziś kwituje się te pojęcia uśmiechem — niedorozwinięte bestie niepoważnych i niedających się pojąć czasów… Na co komu antyk? Przemierzymy go na skróty — przy pomocy antycznej konfesji — powiedzmy, że napiszemy krótkie opowiadanie, pt. Ismena. Płacz, Antygona. Płacz, napiszą je — Olga Tokarczuk, Małgorzata Lebda, Eliza Kącka, Mateusz Pakuła — i ruszymy dalej…
wtorek, 1 kwietnia 2025 roku
To nie są dobre czasy dla literatury, słyszę… Może powinniśmy jednak powiedzieć prawdę — jak dobre są to czasy dla literatury… Jak złe są to czasy dla antyliteratury? Mam wrażenie, jakbyśmy tkwili w samym centrum cywilizacyjnego kompleksu księżnej Diany narzekającej na brak uznania… To właśnie w ten sposób wygląda — literatura jest Dianą domagającą się uznania, mimo tego, że je stale otrzymuje… Skarżymy się na lekceważenie, nieuwzględnianie naszej perspektywy — całkowicie ignorując to, że w dobie gwałtownych zmian lekceważenie jest nową neutralnością. Negatywnie zaklinamy rzeczywistość. Eliza Kącka może mieć do mnie żal, ja zaś, z kolei, mogę mieć żal do Elizy Kąckiej — i jest to właściwie znany typ żalu, jest to żal Exupery’ego do Manna, i — zapewne — żal Manna do Exupery’ego… Nic w tym nowego… Czarnowidzowie nie dostrzegają ryzyka zagłady, negatywne zaklinanie rzeczywistości odwraca uwagę od katastrofizmu — to może powinno zatrzymać nas szczególnie długo przy sobie. Potrzeba jasnowidztwa — „jasnowidzkiego optymizmu”. Chcę przez to powiedzieć, że dopiero optymizm realnie stwarza możliwość myślenia o katastrofie, dopiero, wiosna, jej ostrość widzenia, prawdziwie nasuwa myśl o zagładzie. I dlatego krytyk nie będzie nigdy prorokiem, a prorok nigdy nie stanie się krytykiem…
Tak, to są bardzo dobre czasy dla literatury, skoro ma przestrzeń, by tak otwarcie ujawniać swoją słabość, swoje nieprzygotowanie do czegokolwiek… Mający się dobrze — uczeń, który jest jednak nieprzygotowany do lekcji — świadczy dobrze o szkole, do której uczęszcza… To są bardzo dobre czasy dla literatury, skoro może ona udostępniać aż tyle miejsca dla prowizoryzmu, twórczości prowizorycznych warsztatów, dzieł, które wyzbyte patronatów oraz matronatów okazują się zupełnie niewładne i stają się glinianymi nogami kolosów na glinianych nogach. Jestem, widać, człowiekiem XX-wiecznym i mówię to wszystko ze swojej ubiegłowiecznej perspektywy. Mój rok urodzenia to 1986, załóżmy, że Joyce rodzi się per analogiam w 1886 roku i jest całkowicie XIX-wieczny. Jest absurdalnie zależny od Byrona, a może nawet — od Hugo. Czy to porównanie świadczy na niekorzyść długów, które poczyniłem ja — a może właśnie to anachronizmy i epigonizmy czynią nas awangardzistami? Może James Joyce ma w sobie więcej z Victora Hugo niż myślimy? A przynajmniej może da się pomyśleć Joyce’a całego z Hugo — o wiele łatwiej, wiele łatwiej: niżeli w ogóle podejrzewamy…
środa, 2 kwietnia 2025 roku
Myślę o niebezpieczeństwie groteski, a właściwie o swojej niewierze, aby groteska potrafiła dobrze służyć jakimkolwiek formułom pojemnym, zwłaszcza — epice pojemnej… Groteska jest rodzajem skrótu myślowego, elipsy, zabójczego zaokrąglenia całej możliwej, napinającej się do wyzyskania, subtelności nadarzającego się ironizmu. I owszem, istnieje polska szkoła groteski, choć nikt nie nazywa tak jej wprost, a już całkowitym, zdaje się, nieporozumieniem, jest nazywanie jej adeptów — ironistami… Ale nazywa ich ironistami — wszystko to w Polsce uchodzi płazem z bardzo prostego powodu, nasza estetyka jest, może mówiąc najkrócej, lewiscarrollowska. Co takiego zrobił właściwie Lewis Carroll? Z całej metafizyki spuścił powietrze, a tak odchudzone formy metafizyczne przechowuje dalej — w podobnej postaci, niejako in potentio-in reductio? Wszystkie polskie pojęcia literackie są — moim zdaniem — kopiami in potentio-reductio dawnych wypełnionych powietrzem arcyform (witkacowskiej, gombrowiczowskiej etc.)… Taki jest również polski postmodernizm, cały lewiscarrollowski z gruntu, estetyczny, choć podaje się za etyczny, ale to diabeł, jedynie, przebrał się za księdza i ogonem na mszę dzwoni. Postmodernizm, tymczasem, pozostaje najsilniejszy w tzw. kategoriach lekkich — to usiłowałem wyrazić, pisząc Niemożliwość Piety… — niestety, od lat postrzegamy go jako obóz zamknięty, tzw. kategorii ciężkich. Bartnicki, Pietrala, czy Świerkocki również? Zapytam go o to dzisiaj w Ostrołęce, podczas promocji Lizabójcy…
Jeżeli odpowiadać miałbym sam, powiedziałbym, że wielki postmodernizm, taki, zatem, od Bartha i Bellowa, kojarzy mi się z ironizowaną subtelnością, by nie powiedzieć, z subtelizacjami tekstu powieściowego… Od podobnych standardów jesteśmy jednak daleko, dążąc nade wszystko do pogłębiania nałogowej, moim zdaniem, relacji z groteską, to zaś deformuje oraz ogranicza nasz obraz awangardy, dzisiaj bowiem trudno wyobrazić sobie jakikolwiek inny awangardowy postmodernizm niż ugroteskowiowiony? A zironizowany? Subtelnie zironizowany, najlepiej, za pomocą rozrastającej się ironicznej impresji, finalnie przekształcającej się w niejako samorodzący się tekst, niekiedy niezależny od fabuły? To próbowałem osiągać, wpierw pisząc Pietę, a następnie — Primę… Odczuwam dość silnie — myślę, że nie bez racji — że na taki postmodernizm nie ma w Polsce miejsca… Nie ma też miejsca na analogiczny awangardyzm, awangardyzm „kategorii lekkich”, niekiedy bardziej bluźnierczy niż ten proponowany w „kategoriach ciężkich”. To wzmacnia lewiscarrollowskie status quo — taką również mamy fantastykę — lewiscarrollowską, i taką antyliteraturę — też lewiscarrollowską. To jedyna dostępna nam miara naszego estetycznego nieposłuszeństwa. Jeżeli, ewentualnie, mamy zatem promować nieposłuszeństwo, to koniecznie w tych, a nie innych granicach pojęć — odpowiednio zabezpieczonych, lewiscarrollowskich, mądrych — a znaczy to pewnie, także, niegodzących w polski interes literacki. To właśnie polski interes literacki podpowiada nam pojęcia takie, jak postmodernizm i modernizm… Dokładnie tak jest… Myślę również, że nasze rozumienia postmodernizmu i modernizmu więcej mają wspólnego z polskością niż jakimikolwiek dyskursywnymi wyznacznikami „na zachód od nas”… Johnem Barthem czy Douwem W. Fokkemą…
cdn.
Karol Samsel (ur. w 1986 r.) – poeta, krytyk literacki, filozof, doktor habilitowany nauk humanistycznych, doktor filozofii. Zastępca dyrektora w Międzydziedzinowej Szkole Doktorskiej UW, adiunkt w Zakładzie Literatury Romantyzmu i kierownik Pracowni Historii Dramatu 1864-1939 Wydziału Polonistyki UW, członek Polskiego Towarzystwa Conradowskiego. Laureat nagrody imienia Władysława Broniewskiego (2010) i zdobywca statuetki imienia Wandy Karczewskiej (2011). Redaktor działu esejów i szkiców w kwartalniku literacko-kulturalnym „eleWator”. Mieszka w Ostrołęce. Wydał m.in. tomy wierszy: Dormitoria (2011), Altissimum-Abiectum (2012), Dusze jednodniowe (2013), Więdnice (2014), Prawdziwie noc (2015), Jonestown (2016), Z domami ludzi (2017), Autodafe (2018), Autodafe 2 (2019), Autodafe 3 (2020), Autodafe 4 (2021), Autodafe 5 (2022), Fitzclarence (2022), Autodafe 6 (2023), Choroba Kolbego (2023), Autodafe 7 (2024) i powieść Nie-możliwość Piety (2023).
aktualności o e-eleWatorze aktualny numer archiwum spotkania media autorzy e-eleWatora bibliografia
wydawca kontakt polityka prywatności copyright © 2023 – 2025 e-eleWator . all rights reserved

copyright © 2023 – 2025 e-eleWator
all rights reserved