Skip to content

PAWEŁ NOWAKOWSKI

T1

Tyberiusz Oktawian Lilarusz obudził się skoro świt, tuż po trzynastej, gdy pierwsza zmiana triakonterów schodziła na drugie śniadanie serwowane przez podstarzałe galeonki, a przygotowane na nocnej zmianie przez odzianych w skóry dydelfów gigantów, spłodzonych onegdaj na piaszczystych rantach wzdłuż zachodnich brzegów Brahmaputry, z opadłych resztek ze stołów wielkohegemonów surówek ze stali, żelazonu i sztucznego kawioru z pangi. Był wypruty z krzepkości, a ręczna omnipotencja nadgarstkowa uniemożliwiła mu wytwór młodzieżowej fryzury na plecach. Uwielbiał bowiem smarkateryjne rauty pełne żwawych niuansów i papirusowych njusów, kiedy przekupne trynidadzkie migdałowciątka trajkoczą jak nienaoliwiony mechanizm z Antykithiry na zmianę z bażancim skrzekiem, gdy ptak utożsamia się z ptasznikem, słoń ze słońcem, a małpa z małopludem. Za nic miał ostrzeżenia zmarłego na schistosomatozę przyjaciela, Szekspirotrepa, kiedyś faraona Egipsu, który mementorił, że „młódź kiedyś była wymuskana, ciekawsza uniwersum i słusznie atrakcyjnościowa”. Tyberiusz zaś sławił harmonijną emerytalność, pełną alabastrowego fetoru i nietuzinkowej zrzędliwości. Gloryfikował przekleństwa i wszelaki kał.

Po kilkuminutowym drążeniu palcami w dowewnętrznych otworach i wyjęciu z nich pozostałości niedobitków wełnianych farfocli z tuniki, strzępów ekskluzywnych pit oblanych konstantynopolitańskim majonezem i rudymentów rozkładającego się nadbrzusznego owłosienia, Tyberiusz podniósł się powoli z barłogu, rozprostowując krzywulce chwytakowe, strzelając kośćmi do tarczy ze sflaczałego piernatu wiszącego u nietonia na tronie w stylu kolonialnym późnej Persji. Dolna część szczęki opuściła górną i drgając jak w dreszczach niespokojnych, poruszyła się w poziomie kilkanaście razy. Z otworu do dozowania pokarmu wydobył się dźwięk godny szlachcica na gumnie równemu skrzypkowi na strzesze, wstał z rokokowego, ale z op-artowskim naleciałościami, typowymi dla okolic amazońskich miast ludu Upano, szezlonga i usiadł na wypacykowanym na khaki sella curulis.

Pomyślał, że chciałby zapisać się jakimś po byku hitem w hitografii, by następne pokolenia postawiły mu pomnik z biotytu w centrum Kędzierzyna-Capa, cyzelowały jego tors na karolińskich monetach sześciofuntowych, banknotach emitowanych w Peru, a późnej na blankietach kredytowych w Dacji, Tracji i Perforacji. Chciałby znaleźć się w księdze rekordów Gangesa [powinno być chyba Gangesu, wszak Marco Lecholo dotarł do Bharatu już wcześniakowato, dżdżystym porankiem, owiniętym pajęczynowatym babinym latem], pobijając, na przykład, kartograficzny rekord układu słonecznikowego [składający się ówcześnie — jak to bezczelnie wmawiał niedouczony Kallippos z Kyzikos — tylko z pięćdziesięciu palet] o trzynaście procent.

Mógłby napisać tuzin sztuk: Sztuczki i kwark dziwny, Sztuczki i foton, Sztuczki i taon, Sztuczki i gluon, Sztuczki i mion itd., ale był niepiśmienny. Jak ci, co głosują nie na tych, tylko na tamtych, nie wiedząc, że tamci i ci to ci sami, tylko mają inne widelce od podcinania gardeł.

Mógłby też zwyciężyć w jakiejś idiotycznej wojnie, gwałcić, siekać, podpalać, odpłatnie pozować Francisco José de Goi y Lucientes czy Zdzisławowi Spazmksińskiemu, tyle że prawosławne atomowe miecze bojowe zmagazynował w podziemnych silosach w którymś z pseudoperipterosów. Niestety, nie pamiętał w którym. Starość…

Tyberiusz łyknął z pucharu Likurga odrobinę ciężkiej wody z nanocząsteczkami flakonu po maseczce z miodu, ołowiu, rtęci, miąższu chleba i żółtka jaj kiśćca srebrzystego, zaznaczając izotopami niepotrzebne wiązania wodorowe w stopach i paznokciach, które raz na kwartał mieszkalno-usługowy w zabudowie śródmiejskiej jego osobista znachorka usuwała zgrzebnym usuwaczem z, aż do przesady, porowatej pemzy. Lubił tę procedurę i polecał wszystkim znajomym [bo w sumie to był fajny i przystojny gość].

Zamknięty w klatce Faradaya dudek, odmierzający idealnie czas, co do oberońskiego tygodnia, wyartykułował typowe, niskie, trójsylabowe dudnienie „du-du-du”, oznaczające coś nieoznaczonego, zaawizowując wetknięte pod wrota awizo z anatomicznym rysunkiem obranego ze skórki banana.

Nadszedł czas na wyżerkę.

Paweł Nowakowski — Tyberiusz Tercjusz Bordoindygowiusz.

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2025 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2025 e-eleWator
all rights reserved

Przejdź do treści