JAREMA PIEKUTOWSKI
O zającu
Lopezowi Mausere
Zając nasz jest. Polski jest. Niby szary, bury, a biało-czerwony. Uciekający jest, bo, jak głosił Lech Janerka, „zając to tak naprawdę jedna wielka ucieczka”. Esencję zająca ujmował frapujący wiersz, który ktoś mazakiem nabazgrał na przełomie lat 80. i 90. na postkomunistycznym bunkrze w Szczecinie:
„Nie bij matki
Nie bij ojca
Zabij zająca
Bo zając długie uszy ma
I szybko spierdala”
Forma i treść w jakimś sensie stanowią tu jedność. Zwróćmy uwagę na misterne przeniesienie akcentu na końcową sylabę w ostatniej frazie. Jest to rym żółty, spopularyzowany i mistrzowsko rozwinięty przez Jacka Kleyffa, taki rym, który już, już się ma zrymować i przeskakuje w ostatniej chwili, bądź przeciwnie (i to jest ten przypadek): rymuje się, ale tylko pod warunkiem dokonywanych przez czytelnika przeróbek akcentu, nacisku zgłoskowego itp. Czy nie tak postępuje też zając, przekornie przystosowujący się do skomplikowanej topologii pól i lasów?
Zając wyraża cienie i blaski polskiej duszy. W jego ogonie, czyli w omyku już się one odbijają. W omyku, który od góry czarny jest, agresywny, niczym, Boże wybacz, niemiecka glapa; a z dołu jednak on biały, miękki, polski, delikatny. Puchem łabędzim pokryty. Foczym lanugo.
Zacznijmy od cieni: nie dość, że szarak (szaaary ich strój, amaranty zapię-te pod szyyy-ją), to jeszcze — jak pisał anonimowy autor wiersza — szarak spierdalający intensywnie, wręcz waleczny w swoim spierdalaniu. Taki wyrzut sumienia wobec wszystkich wokół: „Patrzcie, oto wam zajęczę, jak zajęczo cierpię, otom przez wrogów otoczon, oto bezwzględnie spierdalać muszę, za wolność, panie, za wolność mi te siekacze wybili, za wolność zajęczą wargę nosić muszę, przez niedźwiedzia rosyjskiego, przez wilka niemieckiego otoczon”. Ciągła skarga i modlitwa. Bez przekleństwa nawet, bo co za przekleństwo przejdzie przez te zajęcze zęby, do marchewek nawykłe, do żucia korzonków, nie do szarpania mięsa żywych czy martwych ofiar.
Ale nie zatrzymujmy się na cieniach, o nie. Oddajmy zającowi, co zajęcze. Nie tylko symbolem ofiary, nie tylko symbolem nieszczęścia jest zając. Gdyby był nieszczęściem, byłby pozbawiony długich nóg i długich uszu, tej skutecznej aparatury do wczesnego wykrywania zagrożenia i unikania go. Miałby króciutkie nóżki żółwia i znikome, niewidoczne wprost uszy kreta, i na pewno wyginąłby w pierwszym pokoleniu swojego gatunkowego istnienia. A tak nie jest tylko symbolem ucieczki, ale i sprytu, wszak w anegdotach ludowych zając zawsze i wilka, i niedźwiedzia wyonacy, i lwa nawet, króla zwierząt, jak w pewnym dowcipie, w którym zając biegał po lesie i wrzeszczał na głos: „wyruchałem lwicę, wyruchałem lwicę”. Czy głosił prawdę, tego i z dowcipu się nie dowiemy; elastyczności, w każdym razie, nie można szarakowi odmówić. O płodności jego mówić nie będę: jest przecież oczywista.
Gromada — ssaki, rząd — zajęczaki. Lepus europaeus L. Kiedyś przypisany do gryzoni, ale nie, jednak to zwierzę osobne. Atypowość jego tkwi między innymi w tych neurotycznych uszach. Neurotyzm polega właśnie na przedwczesnym wykrywaniu zagrożenia. Problem z neurotyzmem polega na tym, że impulsy mówiące o zagrożeniu wpływają do tych wysokich jak wieże uszu nie z zewnątrz, a od wewnątrz, z wnętrza wydłużonej, zajęczej czaszki, z przejętego lękiem, drobnego (choć, przyznajmy, sprawnego) mózgu. Tak zając z pewnym doświadczeniem w ucieczce przed wrogiem zaczyna mylić zagrożenie realne z urojonym i głosić to zagrożenie innym zwierzętom. Wszak, jak głosi inny dowcip, zając to największy plotkarz w lesie. Niektóre zające próbują nawet z tej działalności czerpać profity. Nie będę jednak zwierzęcia z tego rozliczać. Wszak trzeba jakoś sobie radzić — powiedział baca i zawiązał buta glizdą.
Niewątpliwym jednak pozytywem jest ta osobność zająca. Osobliwość wręcz. To, że zając nie jest gryzoniem, że z takim impetem, jak sprężyna wyskoczył z tej Linneuszowej szuflady. Zając nie jest szczurem, nie jest nawet myszą, nie żeruje na ludzkim majątku. Idźmy dalej: zając też nie jest świnią, choćby chciał tak Art Spiegelman. Nie da się go utuczyć, udomowić, przyzwyczaić do chlewa. Zająca, co najwyżej, jak mówił wspomniany Kleyff, można wpuścić do świni. Jeśli się zmieści. I od lat trwają zawody we wpuszczaniu zająca do świni, zwane dla niepoznaki polityką. Nagrodę dostanie ten, kto skuteczniej wpuści zająca do świni. Niektórzy, co udowodnił Stanisław Bareja, potrafią zrobić coś niemal odwrotnego: wpuścić kota w zająca, a dokładniej — w zajęczą skórkę, ale taki fałszywy zając zawsze im wejdzie na drzewo. Więc i fałszywe zające regularnie płatają psikusy zawodowym macherom od losu. Ekipa jest wówczas bardzo zdenerwowana.
Odróżniwszy tedy zająca od szczura i wieprza, trzeba jednak też zdecydowanie odróżnić go od królika, czyli od jego własnej, zwulgaryzowanej, wykastrowanej wersji. Od tego klona bezjajecznego, puchatego, bezradnie kicającego po kątach. I tu dochodzimy do trudnej prawdy o nas samych: zającami jesteśmy. Zającami jesteśmy, a królikami koniecznie być chcemy. To pod wodzą jakiegoś papieża króliczego, albinosa o czerwonych oczach, to pod przewodnictwem innego mrocznego wodza rewolucji króliczej, co uszy ma na sztorc postawione, a oczy z kolei — dla niepoznaki — czarne. To pod wpływem charyzmy amerykańskiego, kreskówkowego rabbita, to pod ciężkim knutem rosyjskiego zajca, co przecież i wilka pogonić umie, nu, pagadi! I żyje potem taki królik jako zabawka dla możnych, wypuszcza się go czasem z klatki, żeby sobie pobiegał. Ale gdzie tam, nie na trawę się go wypuszcza, a na podłogę zawalonego klockami dziecięcego pokoju w apartamencie gdzieś na Wilanowie. I w końcu wyczerpują mu się baterie, i przestaje się ruszać. Leży martwy do góry palnikiem, że tak jeszcze raz, w ramach klamry, zacytuję Lecha Janerkę. Wtedy przychodzą porządkowi i w plastikowym worku na śmieci marki Jan Niezbędny zbędne resztki zająca trafiają pod płot, w najlepszym wypadku w głąb grządki. Tak oto zającami jesteśmy dzikimi, leśnymi, a udomowić się chcemy, bo dzikość nasza własna nas pęta, więc jednymi pętami drugie pęta chcemy unieważnić.
Ale i tak zając, nasz, polski, wielkanocny, nadzieją stoi. Nadzieja plus Wielkanoc równa się przecież zmartwychwstanie. Od spierdalania do zmartwychwstania. Zwykły, polski los. Kochajcie zająca, dziewczęta. Kochajcie, do jasnej cholery.
Jarema Piekutowski (ur. w 1978 r. w Szczecinie) — pisarz, publicysta, socjolog pracujący w IT. Członek „Laboratorium Więzi”, współpracuje z Centrum Wyzwań Społecznych UW. Publikuje na łamach m.in.: „Dziennika Gazety Prawnej”, „Rzeczpospolitej” i „Tygodnika Powszechnego”. Komentuje kwestie społeczne, kulturalne i polityczne m.in. w: Tok FM, Polskim Radiu 24, TVP Kultura. W latach 2007-2013 śpiewał w zespole muzyki dawnej Pomerania Ensemble, od 2020 r. współtworzy awangardowy projekt muzyczny The Klassa Project. Wydał powieść biograficzną G.K. Chesterton. Geniusz ortodoksji (2013, wyróżnienie w ramach nagrody Feniks 2014), zbiór analiz Od foliowych czapeczek do seksualnej recesji (2020), wywiady: Rzeczpospolita trzecia i pół. Wywiad rzeka z Ludwikiem Dornem (2021), Propaganda, która zabija. Kulisy walki z pandemią w Polsce. Wywiad rzeka z prof. Wojciechem Maksymowiczem (2021), Cyber kontra real. Cywilizacja w technopułapce. Wywiad rzeka z prof. Andrzejem Zybertowiczem (2022).
aktualności o e-eleWatorze aktualny numer archiwum spotkania media autorzy e-eleWatora bibliografia
wydawca kontakt polityka prywatności copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved
copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved