KAROL SAMSEL
Praktyki. 4
niedziela, 4 maja 2025
Nie chciałbym dożyć czasów, w których nauka stanie się realną niezdolnością do uprawiania metanauki, innymi słowy, w których opozycja „nauka — metanauka” nabierze kierkegaardowskiej ostrości „albo — albo”. Ale to samo dotyczy czasów, w których religia stawałaby się realną niezdolnością do uprawiania metareligii, teologia — metateologii, zaś literatura — niezdolnością do uprawiania metaliteratury. Wydaje mi się jednak, że do takich kierkegaardowskich czasów wszyscy zgodnie zmierzamy (czy może winienem powiedzieć, mógłbym powiedzieć, nie urażając tym razem niczyjego — delikatnego zmysłu prostoty — „metakierkegaardowskich”?, czy jednak kogoś urażę wulgarną złożonością własnych, tych formułowanych „zawile, bo złośliwie, a złośliwie, bo zawile” — myśli?). Co do delikatnego zmysłu prostoty, uwielbianego przez ogół, co, jeśli powiem — chociażby za Lindą Tuhiwai Smith — że to kolonializm, kolonializm umysłowy — i prostota prostotą, ale pod żadnym warunkiem nie należy o niej myśleć w tej chwili, gdy najważniejsze pozostaje decolonizing methodologies. Tyle mówiliśmy, przy okazji Rousseau, o umowach — umowie społecznej, przecież na podobnej zasadzie skonstruowane zostały umowy literacka — albo religijna — co jeżeli wszystko, co nam zaproponowano, to był, by zręcznie nawiązać, „styl kolonialny”, wszystko to były umowy kolonialne, kolonizujące? Mówię o tym, bowiem wszystko na to wskazuje: mamy XXI wiek i wszędzie — podkreślam, wszędzie — gdzie miały być słynne Roussowskie umowy, są gry: gry społeczne, gry literackie, gry religijne… Mówiąc, myślę, najdelikatniej, niewiarygodną głupotą byłoby założyć, że jest to zaproszenie do używania „delikatnego zmysłu prostoty” (byłoby to największą formą naiwności). Nic chyba bardziej przerażającego niż w dzisiejszych czasach promować prostotę i literaturę prostoty. To czasy posthistorii, tu już na prostotę nie ma miejsca…
W niewielu miejscach bardziej niż na uniwersytetach odczuwa się, czym jest — posthistoria. W salonie literackim? To wciąż jeszcze głupi karnawał lub postkarnawał — na akademii jest to postrzeczywistość. Dlatego bohaterem Praktyk jest także uniwersytet, w o wiele większym stopniu niż, chociażby, warszawskie saloniki wydawnicze, pielęgnujące świadomość i nieświadomość z równym, entuzjastycznym zapałem głębszego niezrozumienia. Jest język-dar i język-sługa z tym darem krążący, od człowieka do człowieka, właściwie. Wszyscy znamy tego drugiego przy niewielkiej znajomości pierwszego, którego niekiedy redukujemy, czynimy go „eliminem”, z którym niewiele da się dalej zrobić. To posthistoria. Nasze unwiersytety są posthistoryczne także w tym sensie, że są postintuicyjne. Polega to również na tym, że pozbyliśmy się właściwie wszystkich życiowych sposobności do tzw. transcendencji językowej. Żyjemy w tych samych językach — żenimy się w tych samych językach (klasach językowych), nasze żony oraz nasi mężowie mówią więc do nas w tym samym dokładnie języku, co my — a najważniejszym obszarem transcendencji językowej, właśnie, może stawać się małżeństwo, ono wymieniane jest najczęściej jako najważniejszy czynnik kształtu językowego dzieła sztuki… Nie angażujemy się językowo w religię — w światopoglądy — w ideologie — ani w ich konwersje. Doświadczenia języków, jakie w sobie posiadamy, ograniczają się do surowej emulsji pidżinu, która jest zaprzeczeniem samym w sobie, jeśli to użyteczność, to leniwa, taka, która wraca do swojej bezużyteczności zaraz po zastosowaniu. Tymczasem to transcendencja językowa czyni literaturę — i transcendencja, zarazem, czyni umowę w dobrym, Roussowskim tego słowa znaczeniu: po co nam stany trzecie albo mieszczaństwo, skoro, naprawdę, mamy to w sobie? Żyjąc od zawsze w tych samych grach społecznych, klasach religijnych, modelach językowych? Naprawdę, nie musisz zaczynać od zmiany samego siebie. Nikt nie każe ci wychodzić z siebie, przestań panikować — zdekolonializuj się, i tyle wystarczy — przed przystąpieniem do pisania powieści głęboko „zdekonwencjonalizuj” wszystko, czego twoje słowo miałoby zamiar dotknąć, bardziej chodzi tu o pracę duchową i fizyczną, o rozmysł aniżeli o trud: to fascynujący moment, w którym można mówić o mistyce dekolonialności (widocznej w tej jednej krótkiej chwili gołym okiem: właśnie po to, właśnie dla tej chwili kiedyś wymieniłeś kościół właśnie na nią, na kolonię: można to porównać do śmierci i zmartwychwstania, bowiem to coś w podobnym rodzaju, cud na miarę zmartwychwstania kolonii taką, jaką być powinna, na miarę Wielkanocy kolonii…).
*
Muszę pamiętać o tym, że nieufność do mnie, nawet wrogość w stosunku do mnie, wynikają z bardzo konkretnych, złożonych, ale za to całkowicie zrozumiałych powodów. Jestem filozofem. Sam wytwarzam swe własne narzędzia, filozof dla mnie to w pierwszym rzędzie odpowiedzialny metametodolog, bardzo dbający w działaniu o to jednak, żeby nie uprawiać — „samometodologii”. Dlatego moim naturalnym żywiołem jest esej, nawet jeżeli muszę go korektować, bo jest, powiedzmy, nazbyt „autometodologiczny”. Skąd nieufność i wrogość? Stąd, że nie korzystam z obszaru dotkniętego kolonializmem, czyli z tradycyjnej metodologii humanistyki… To czyni mnie niezależnym, i to w nieprzyjemnym znaczeniu, znaczeniu sub specie aeternitatis, który większość myli z próżnością. Jestem pokorny, bez pokory nie mógłbym być etyczny…
poniedziałek, 23 czerwca 2025
Wydaje mi się, że to, co czyni Praktyki, zwłaszcza — Praktyki 2025, tak dobrymi, są moje nadprzeciętna inteligencja oraz erudycja, pierwsza jest ciosem łaski, druga jest ciosem pracy, chociaż powinienem powiedzieć — ciosem zależności albo wręcz nałogu — jestem twórczym pracoholikiem: i chciałbym podkreślić, co to znaczy: zależy mi na jakości pracy, którą wykonuję, nie na jakości pracy, którą przyjmuję — chcę z każdej pracy wydobyć jej arcysens, arcymateriał, materiał na perłę: czy mamy jasność w tej materii…? Nie daję się wodzić za nos własnemu snobizmowi, od kilku lat jednak wybieram dużo ostrożniej: nie poddaję się każdemu podszeptowi altruizmu — wciąż odwiedzam szkoły, wiele lat już nie współpracowałem z przedszkolami, ale rozważam coraz częściej spotkania z dziećmi. To wszystko, o co toczymy dynamiczne spory krytycznoliterackie, tj. sądy, preferencje, gusta, przyzwyczajenia warsztatowe — jest dla mnie jałowe: to nie jest kwestia snobizmu ani tym bardziej arogancji. Chodzi mi o to, że jakości warsztatowe, w tym jakości warsztatowe — literatury, ale uwaga, uważam, że także — religii! — to coś, co chłoniemy, mówiąc wprost: chłoniemy: nie ma w tym naszej zasługi, bo jest to niezależne od naszej inteligencji. Tutaj można podążać za warsztatem z różnym stopniem opanowania, można też podążać za trendem… Ale w naśladowaniu trendów nie ma nic artystycznego, naprawdę. Dopiero w inteligentnym ich opracowaniu! Tu naprawdę ma znaczenie, czy ktoś ma 80, 110, 120, 125, ewentualnie 140. To nudne — latami dyskutować o warsztacie, który mogą wybrać wszyscy poza niepełnosprawnymi intelektualnie, a nie z tym, co my z nim robimy! Te demony — powracają zawsze. Można nie chcieć kreatywności, wyobraźni, nazwać to wszystko więc przeżytkiem — stwierdzić, że nasze czasy mają być czasami poetyckiego działania, jednak wszystko to powraca, zawsze pod inną nazwą — bo jest wiecznym stylem myślenia. Dziś powróci w tym dzienniku jako inteligencja, proszę się z nią zmagać, cóż, najwyżej wyjdą Państwo na mało inteligentnych lub nieinteligentnych, ale przecież nie musi tutaj zależeć Państwu na inteligencji — tak bardzo, jak mi — nikt nie nazwie Państwa głupimi. Jednak z określeniem „przeciętnie inteligentnych” proponowałbym się już powoli oswajać…
Gdybym miał dziś szansę na nowo zacząć swoje badania, pracowałbym, jeśli mogę zawierzać takim intuicjom, jako psycholiteraturoznawca — do zbadania jest wszystko, i to: chyba jasne. Ale coś, co — latami zaniedbywane, wymaga natychmiastowej kwerendy — to pytanie o wiek umysłowy pisarzy. Badałbym tutaj właśnie iloczyny inteligencji pisarzy w przedziałach czasu we wszystkich dostępnych mi pokoleniach, a zacząłbym od przebadania Urszuli Kozioł oraz Józefa Hena (póki jeszcze żyją)… Trzeba to zrobić w wymagającym systemie nieankietowym, co wymaga — biblijnego wręcz w założeniach! — „powszechnego spisu”: chciałbym, ażeby w podobne prace angażowali się współpracujący z psychologami literatury pracownicy Pracowni Badań Statystycznych IBL. U źródeł wielu sporów tak tych krytycznych, jak i historycznych — tkwi (oczywiście, jako jeden z powodów) — różnica inteligencji, mówiąc nieprofesjonalnie: „różnica umysłów”. Warto wiedzieć, ile sporów w Polsce spełnia warunki bycia sporami umysłowymi, a więc może również mieć charakter sporów poznawczych: ze względu na czyjeś ograniczenia poznawcze i czyjeś braki owych ograniczeń. Chyba nie będziemy do końca literatury mówić o czyimś hermetyzmie oraz — udawać, że istnieją kaprysy pisarzy: fanaberie, snobizmy: że oni na złość nam czytelnikom postanowili być niezrozumiali? A może będziemy? Uważam, że złość na czytelnika jest ważnym motorem działań twórczych, jednak zasięg jej występowania jest dużo mniejszy aniżeli bylibyśmy skłonni zakładać: podejrzewam, że każdy z nas uważa siebie za ofiarę — jakiejś złości skierowanej przez autora na czytelnika? Co, mam rację? Wiem również, że niektórzy uważają się wręcz przez swoich autorów — napadnięci? Straumatyzowani? Jakże inaczej wyglądałaby historia polskiej literatury, gdyby przeprowadzono — pośród polskich literatów — testy na inteligencję już od momentu ich (testów) odkrycia?
cdn.
Karol Samsel (ur. w 1986 r.) – poeta, krytyk literacki, filozof, doktor habilitowany nauk humanistycznych, doktor filozofii. Zastępca dyrektora w Międzydziedzinowej Szkole Doktorskiej UW, adiunkt w Zakładzie Literatury Romantyzmu i kierownik Pracowni Historii Dramatu 1864-1939 Wydziału Polonistyki UW, członek Polskiego Towarzystwa Conradowskiego. Laureat nagrody imienia Władysława Broniewskiego (2010) i zdobywca statuetki imienia Wandy Karczewskiej (2011). Redaktor działu esejów i szkiców w kwartalniku literacko-kulturalnym „eleWator”. Mieszka w Ostrołęce. Wydał m.in. tomy wierszy: Dormitoria (2011), Altissimum-Abiectum (2012), Dusze jednodniowe (2013), Więdnice (2014), Prawdziwie noc (2015), Jonestown (2016), Z domami ludzi (2017), Autodafe (2018), Autodafe 2 (2019), Autodafe 3 (2020), Autodafe 4 (2021), Autodafe 5 (2022), Fitzclarence (2022), Autodafe 6 (2023), Choroba Kolbego (2023), Autodafe 7 (2024), Autodafe 8 (2025) i powieść Nie-możliwość Piety (2023).
aktualności o e-eleWatorze aktualny numer archiwum spotkania media autorzy e-eleWatora bibliografia
wydawca kontakt polityka prywatności copyright © 2023 – 2025 e-eleWator . all rights reserved

copyright © 2023 – 2025 e-eleWator
all rights reserved