KONRAD LISKOWACKI
Krótka chwila oddechu. 1
Kiedy byłem dzieckiem, mama zawsze powtarzała, żebym nie marnował wody podczas mycia zębów. Pomyśl o dzieciach w Afryce, mówiła. I myślałem. Wyobrażałem sobie wychudzonego czarnoskórego chłopczyka, siedzącego na środku pustyni pod palącym słońcem, oblizującego koniuszkiem języka suche, spierzchnięte wargi. Obraz ten tak mnie pochłaniał i tak sam się wprawiałem w stan grozy i współczucia, że zapominałem zakręcać wodę. Myłem więc zęby, woda z odkręconego kranu lała się do umywalki, a mały Afrykańczyk umierał w mojej głowie z pragnienia i skwaru.
Na naszym osiedlu mieszkał Ahmed, murzyński chłopiec (wtedy nikt nie mówił inaczej niż „Murzyn”). Zapytałem go kiedyś, czy to prawda, że w Afryce dzieci nie mają co pić i woda jest tam taka cenna. Powiedział, że nie wie, ponieważ urodził się w Polsce i jeszcze nigdy w Afryce nie był, a poza tym Afryka jest ogromna i na pewno gdzieś wody jest więcej, a gdzieś mniej. Aha, odparłem i wzruszyłem ramionami, chodź pobiegać dookoła bloku.
Z kolegami często biegaliśmy dookoła bloku, to była taka nasza podwórkowa rozrywka, bo na osiedlu nie bardzo było gdzie biegać, a boisko piłkarskie przeważnie zajmowali starsi chłopcy, z którymi nie należało zadzierać, jeśli nie chciało się wrócić do domu z podbitym okiem albo rozkwaszonym nosem. I nawet nie chodziło o to, że ci starsi jakoś szczególnie nas nie lubili, nie, po prostu pilnowali swojego terytorium i nie mogli pozwolić, by jacyś małolaci pętali im się między nogami i jeszcze może wypaplali rodzicom, że widzieli starszych chłopaków palących papierosy.
Tak więc poszedłem z Ahmedem pobiegać. Zdyszałem się prędko, już pod koniec pierwszego kółka. Określenie „bieganie dookoła bloku” może się wydać mylące, bo tak naprawdę było to kilka przylegających do siebie budynków i trasa takiego biegu dookoła nich wcale nie była krótka i łatwa.
Umówilismy się na trzy okrążenia. Ahmed odsadził mnie już po pierwszym, a potem z uśmiechem czekał na mecie zlokalizowanej przy trzepaku na podwórzu pod moim domem. Uśmiechał się szeroko i bez trudu mogłem podziwiać rząd jego białych równych zębów. Coś mi mówiło, że sam nigdy nie będę miał ani tak białych, ani tak równych.
Dobiegłem do „mety” dysząc ciężko i z trudem łapiąc oddech, próbując nabrać w płuca jak najwięcej powietrza. Chwytałem je tak szybko, że aż mi się w głowie od tego zakręciło i pociemniało przed oczami. Wreszcie doszedłem do równowagi, splunąłem na ziemię i spojrzałem na Ahmeda. Znowu wygrałeś, mruknąłem, zawsze wygrywasz. Oczywiście, uśmiechnął się jeszcze szerzej, potrenuj trochę, to może mnie w końcu pokonasz.
Popatrzyłem mu w oczy. Nigdy cię nie pokonam, powiedziałem z pełnym przekonaniem, i świetnie o tym wiesz. Przestał się uśmiechać. Chwycił dłońmi poręcz trzepaka i podciągnął się do góry. Nie, wcale nie wiem. Głupi jesteś, jeśli z góry się poddajesz. Miał rację, ale ja z kolei wiedziałem, że trenowanie nic nie da. Brakowało mi nie tylko oddechu na trasie, ale i cierpliwości, by popracować nad kondycją. Najzwyczajniej w świecie nie chciało mi się. Wolałem poczytać, pooglądać telewizję albo pograć na komputerze. Rzuciłem Ahmedowi zdawkowe „cześć” i skierowałem się w stronę swojej klatki schodowej. Marta cię lubi, rzucił nagle za mną, powiedziała mi to. Zatrzymałem się i odwróciłem w jego kierunku. Kłamiesz, powiedziałem spokojnie, niemożliwe, żebyś to od niej usłyszał, ona nie lubi Murzynów. W jej rodzinie nikt ich nie lubi. Ahmed uśmiechnął się krzywo. Mnie lubi, ja jestem czarny mniej.
Wróciłem zdenerwowany do domu i zamknąłem się w swoim małym pokoju pełnym książek, pluszaków, klocków Lego i figurek G.I. Joe.
Marta była dziewczyną z klatki obok, blondynką z długim warkoczem przewiązanym fioletową wstążką. Lubiłem ją i jej towarzystwo, ale sądziłem, że nie zwraca na mnie większej uwagi. Była dwa lata starsza i musiałem jej wydawać się strasznym dzieckiem. Niby to żadna różnica, ja dwanaście lat, a ona czternaście, ale w tym wieku to wręcz lata świetlne, zwłaszcza w przypadku różnych płci. Naturalnie wtedy jeszcze sobie z tego w pełni sprawy nie zdawałem, ale podskórnie to wyczuwałem. Tym bardziej, że zdarzało mi się widywać Martę razem z tymi starszymi chłopakami z boiska. Rozmawiała z nimi, spacerowała i śmiała się. Do momentu, w którym nie przyłapało jej na tym któreś z rodziców. Matka Marty wydawała mi się zawsze pogodna, ale jednocześnie bardzo zmęczona i strasznie stara z wyglądu. Z kolei ojciec był wysokim i wysportowanym mężczyzną o ponurej twarzy, na której nigdy nie widziałem uśmiechu. Podobno pracował na kolei, choć inni twierdzili, że jest marynarzem. Mówiono też, że leje żonę i córkę. I to wcale nie po pijanemu, tylko tak dla zasady, pod byle pretekstem. A przebywanie Marty w towarzystwie starszych chłopców o nie najlepszej opinii było pretekstem wręcz idealnym. Kiedyś widziałem przez okno, jak po cichu podszedł do całej gromadki siedzącej na trawniku niedaleko śmietnika. Tej części trawnika nie było widać od strony ulicy, więc Marta mogła czuć się bezpieczna i nie obawiać się, że ojciec zauważy ją, wracając z pracy. Tamtego dnia jednak skręcił do śmietnika, by wyrzucić jakieś papiery. Roześmiana grupa umilkła błyskawicznie. Chłopcy bąknęli „dzień dobry”, po czym wstali i poszli w swoją stronę. Mężczyzna przez chwilę patrzył za nimi, po czym przeniósł wzrok na córkę, która wciąż siedziała na ziemi, unikając kontaktu wzrokowego z ojcem. Ten wyciągnął rękę w jej stronę i coś powiedział, ale nie dosłyszałem. Wtedy Marta wstała i również coś powiedziała. Po chwili aż podskoczyłem, bo mężczyzna dwukrotnie uderzył dziewczynę w twarz, z lewej i prawej strony, tak że zachwiała się i z trudem złapała równowagę, ratując się przed upadkiem.
Ojciec chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę domu. Poddała się temu bezwolnie, a kiedy przechodziła pod moim oknem, nasze spojrzenia się spotkały. Wstrzymałem oddech, a Marta podniosła prawą pięść i znacząco kilka razy stuknęła się nią w szczękę. Dobrze wiedziałem, co taki gest oznacza na podwórku. Miałem milczeć, nie mówić nikomu o tym, co przed chwilą widziałem, bo w przeciwnym razie będzie źle — i dla niej, i dla mnie. Bardziej jednak dla mnie. Oczywiście nie zamierzałem nic mówić. Bo po co miałbym opowiadać o czymś, czego i tak wszyscy się domyślali.
*
Zaczęły się wakacje i zapomniałem o całym incydencie z Martą.
W dniu zakończenia roku szkolnego padał deszcz, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Z dumą niosłem do domu swoje świadectwo pełne „trójek” i „czwórek” poprzetykanych gdzieniegdzie „piątkami”. Kawałek papieru bez czerwonego paska mókł sobie w strugach lejącej się z nieba wody, ale zupełnie nie zwracałem na to uwagi — liczył się wyłącznie fakt, że mam przed sobą dwa miesiące beztroski.
Coś ty zrobił z tym świadectwem, Matko Boska, mama pokręciła głową, gdy po powrocie z pracy wzięła do ręki przemoczoną kartkę papieru. Nie mogłeś tego gdzieś schować? Przecież z trudem można odczytać oceny. O, nawet tusz z pieczątek się w niektórych miejscach rozmazał. To dokument, naucz się szanować takie rzeczy.
Pokiwałem grzecznie głową na znak, że rozumiem i nauczę się szanować takie rzeczy. Moje myśli krążyły już jednak gdzieś zupełnie indziej, bardzo daleko. To znaczy daleko w sensie tematu, bo jeżeli chodzi o odległość liczoną w metrach i czasie, to nie była ona wcale tak duża. Myślałem mianowicie o osiedlowym biegu, który miał się odbyć za kilka dni na naszym podwórku. Cztery okrążenia dookoła bloku. W samo południe, w piątek. Zgłoszenia przyjmował Paweł z sąsiedniej klatki. Kolegował się z Ahmedem podobnie jak ja, był jego sąsiadem z naprzeciwka. Jakiś czas temu wpadli na pomysł, by uczynić nasze bieganie ważniejszym, nadać mu jakąś rangę i powołać do życia cykliczną imprezę biegową, odbywającą się raz na jakiś czas.
Paweł wymyślił nazwę: „Pierwszy Osiedlowy Bieg Dookoła Bloku”. Nie była zbyt oryginalna, przyznaję. Obowiązywały zgłoszenia. W biegu mógł wziąć udział tylko ten, kto w określonym czasie (maksymalnie na dzień przed startem) zgłosił się do rywalizacji. Pobiec mogli wyłącznie chłopcy nie młodsi niż 12 lat i nie starsi niż 14. Dziewczyny nie były brane pod uwagę, o parytecie nikt w tym czasie nie myślał, nie tylko dlatego, że nie znaliśmy takiego słowa. Po prostu nikomu z nas przez głowę nie przeszło, że moglibyśmy ścigać się z płcią przeciwną. Przecież to byłoby niedorzeczne, jak chcą, to niech sobie same zorganizują bieg.
Nagród za zwycięstwo nie przewidziano, ale tata Pawła pracował w drukarni i obiecał, że zdobywcy trzech pierwszych miejsc dostaną pamiątkowe dyplomy wydrukowane w tejże drukarni na sztywnym i lśniącym papierze. Szczerze mówiąc, dyplom nieszczególnie mnie interesował, nie tylko dlatego, że niespecjalnie wierzyłem w możliwość zajęcia miejsca w pierwszej trójce, i nie dlatego, że zwycięstwo w zasadzie jeszcze przed startem miał w kieszeni Ahmed. Dla mnie zdecydowanie ważniejszy był sam start i świadomość udziału w czymś prawdziwym, co zostanie zapisane i zapamiętane przynajmniej na jakiś czas. Byłem tym faktem niesłychanie podekscytowany od dobrych kilkunastu dni, od momentu, w którym dowiedziałem się o Biegu.
Mimo że wtedy, gdy Ahmed mówił o konieczności potrenowania, zbyłem jego słowa, to jednak kolega wszedł mi na ambicję. Zacząłem trenować, biegać sam w wolnych chwilach i niezależnie od pogody. Nie łudziłem się nadzieją na wygraną, ale chciałem po prostu wypaść jak najlepiej, nie skompromitować się, powalczyć, zostać zapamiętanym choćby do nastepnego biegu, choć wcale nie miałem pewności, że jeszcze jakikolwiek inny tego typu się odbędzie — wszak dzieci często mają słomiany zapał i coś, co wydaje im się początkowo atrakcyjne, nagle szybko zaczyna je nużyć. Dlatego tak ważny był ten pierwszy Bieg przez duże „B” — bo zarazem mógł być tym ostatnim.
Biegałem więc. Przynajmniej dwa razy dziennie, o stałych porach, rano i pod wieczór, często w obu przypadkach przy słońcu, bo przecież późną wiosną i latem dzień jest długi. Wkładałem do kieszeni krótkich spodni elektroniczny stoper i uczciwie mierzyłem sobie czasy okrążeń. Nie były najlepsze, moja forma nie dawała mi raczej większych szans na sukces, bo nadal szybko dostawałem zadyszki i nawet musiałem przystawać, bo pojawiały się mdłości i kolka odbierająca oddech. Przynajmniej jednak mogłem bez obaw spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie: stary, zrobiłeś, co się dało, a co będzie, to będzie.
Na dzień przed Biegiem poszedłem do Ahmeda do domu. Drzwi otworzył mi jego tata, wysoki, sympatyczny mężczyzna. Miał na sobie białą koszulę, pachniał intensywnie jakąś wodą kolońską. Uśmiechnął się do mnie, a jego uśmiech był jeszcze bielszy niż Ahmeda. Przez chwilę przebiegła mi przez głowę idiotyczna myśl, by zapytać tatę kolegi o ten brak wody w Afryce, ale szybko uznałem, że to wyjątkowo durny pomysł.
I jak, zapytałem Ahmeda, gdy już znalazłem się w jego pokoju, dużo osób się zgłosiło?
Siedzieliśmy na ciemnozielonej kanapie i popijaliśmy z wysokich szklanek brzoskwiniową ice tea, którą przyniósł nam tata Ahmeda.
Pokój mojego kolegi niczym szczególnym nie różnił się od pokoi chłopców w jego wieku. Poza tapczanem było w nim jeszcze biurko pod oknem, stolik z ustawionym na nim komputerem, regał z książkami, na ścianach trochę plakatów: Michael Jackson, Depeche Mode i coś tam jeszcze, czego nie rozpoznałem, bo nie interesowałem się za bardzo muzyką. Był też plakat reprezentacji Nigerii w piłce nożnej. Sport lubiłem — nie tylko uprawiać, ale i oglądać, więc bez trudu rozpoznałem piłkarzy na zdjęciu: Amunike, Ikpeba, Amokachi, Yekini… Mógłbym bez trudu wymienić największe nigeryjskie gwiazdy, nawet nie patrząc na podpis pod zdjęciem.
Co się tak lampisz? Pierwszy raz jesteś u mnie, dobra, ale spodziewałeś się dzidy i afrykańskiej maski na ścianie? Ahmed był wyraźnie rozbawiony. Podobno moja babcia w Lagos miała jakąś maskę w domu, ale nie wiem. Nie byłem tam, mówiłem ci.
Odburknąłem coś, bo faktycznie spodziewałem się zobaczyć coś egzotycznego, a najbardziej egzotyczny był sam Ahmed.
No więc jak?, wróciłem do postawionego wcześniej pytania, ile osób pobiegnie, wiesz?
Chyba dziesięć. Pij herbatę, tylko zimna ma smak.
Dziesięć… Pomyślałem, że to i dużo, i mało. Nie licząc Ahmeda i mnie, to ośmiu chłopaków. Od niektórych na pewno biegam szybciej, ale raczej nie od wszystkich.
Zaraz sprawdzimy, Ahmed sięgnął do szuflady biurka i wyjął kartkę A4. Masz, powiedział, to kopia listy Pawła. Dał mi ją dzisiaj. Może jeszcze ktoś się dopisze, ale wątpię.
Szybko przebiegłem wzrokiem imiona i nazwiska. Wszystko było napisane ręcznym pismem, a to Paweł miał niezbyt ładne, ale jakoś udało mi się wszystko odszyfrować. Znałem każdego z zawodników, Tomek Jędras i Krzysiek Stachurski byli nawet moimi kolegami z klasy, resztę kojarzyłem z podwórka. Najgroźniejszym przeciwnikiem wydawał mi się Robert Powroźny. Był o rok starszy ode mnie, mocno wyrośnięty i wytrzymały. Widywałem go na szkolnym boisku, ćwiczenia i biegi nie sprawiały mu chyba żadnych trudności, w nogę też grał swobodnie i od niechcenia, strzelał bramki na zawołanie. No i zawsze otaczały go dziewczyny. Kiedyś widziałem go również wśród tych starszych chłopaków, z którymi Martę przyłapał jej ojciec. Nie przeganiali go, palił papierosy i przeklinał, jakby miał tyle lat co oni, czyli 15-16. Musiał czuć się jednym z nich.
Może jest szansa na trzecie miejsce, przebiegło mi przez głowę. Ale równie dobrze mogę przybiec na końcu.
To będzie ciekawy bieg, powiedziałem i dopiłem herbatę. Rzeczywiście, kiedy przestała być tak zimna, jednocześnie straciła swój pierwotny smak.
Ahmed uśmiechnął się, jednak tym razem jakoś tak blado, nie pokazując zębów, co miał w zwyczaju. Może zorientował się, o czym myślę.
cdn.
Konrad Liskowacki (ur. w 1981 r. w Zielonej Górze) – ukończył studia prawnicze na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Szczecińskiego (2005) oraz studia z zakresu prawa europejskiego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu (2006). Autor tekstów krytycznych i esejów publikowanych na łamach „eleWatora”, „Kuriera Szczecińskiego”, „Latarni Morskiej”, „Migotań”, „Pograniczy” i „Toposu”. Mieszka w Szczecinie.
aktualności o e-eleWatorze aktualny numer archiwum spotkania media autorzy e-eleWatora bibliografia
wydawca kontakt polityka prywatności copyright © 2023 – 2025 e-eleWator . all rights reserved

copyright © 2023 – 2025 e-eleWator
all rights reserved