WOJCIECH JUZYSZYN
Efemerofit. 1
Od pewnego czasu Natalia przechodziła przez potworną katorgę, ponieważ jej siostra — Kamila — bez opamiętania trzaskała czekoladą. Szczęka Kamili była jak chudawy zabójca-dusiciel. Niby słabowicie wyglądający, jednak pełen mocy sprawczej. Znienacka wyłamywała zębami kolejne kostki czule inaczej tuż przy uchu znerwicowanej Natalii, która to w obawie przed zawałem serca zaczęła praktykować relaksy przeróżne głębokie.
Sole kąpielowe, kojący śpiew tukanów, automasaże, ciepłe kąpiele, mantry jogistyczne, masaże kamieniami, dzwonki wietrzne bambusowe, misy tybetańskie. Kamila jednak szturmowała siostrę czekoladą bez ustanku, częstotliwość niemożebnego trzaskania narastała, więc zbiedzona i pełna bladaczki siostra zamówiła sobie wizyty masażysty i to jako tako rekompensowało stresy.
Co więcej, Kamila przekonała ojca — Igora — aby i on trzaskał czekoladą koło ucha córy. Oszukała go, że w ten sposób sprawi Natalii przyjemność. Igorowi bardzo szybko się to znudziło, bo nie widział wcale, aby latorośl jakoś się cieszyła. Przepraszając Kamilę, uznał, że nie ma sensu trwonić czasu na tabliczki.
Kamila była rosłą dzierlatką i uprawiała jazdę figurową na łyżwach. Czyniła to razem z nieco starszym kuzynostwem Sieciechem oraz Jessiką. Przygotowywali się do amatorskich zawodów uniseks, pożerali mnóstwo protein i nagabywali Natalię przy każdej sposobności, aby i ona z nimi „nakurwiała płozą”. Zwłaszcza że Natalia była rzadką posiadaczką „łyżew mentalnych”. Widać to było gołym okiem, ponieważ chodziła w powietrzu jak na niewidzialnych koturnach.
Wszyscy obecnie byli studentami różnych kierunków i wszyscy oprócz Natalii bardzo cenili „kindersztubę”, czyli, najogólniej mówiąc, wypowiadanie się do rozmówcy w pełnej poszanowania manierze podczas podtrzymywania dyskusji.
Pewnego dnia Natalia relaksowała się w salonie swego domostwa, kreśląc na papierze ósemki. Wyobrażała sobie, że ma autyzm i że to jest jej sposób na rozładowanie wewnętrznego niepokoju. Taka myśl zawsze wzmagała u dzierlatki poczucie relaksu.
Coś lekko uderzyło o okno, bodaj kropla deszczu, nie wytrąciło to jednak Natalii z jej wyobrażeń o autyzmie. Uderzenia o szkło ponawiały się i w pewnej chwili dziewczyna zreflektowała się, że to nie może być deszcz, bo tak hardaszczo woda nie wchodzi przecie w interakcję z szybą, niemożliwość po prostu.
Zaciekawiona podeszła do okna. Na dole w ogródku stał wujek Ziga, przybyły podróżnik z dalekich miejskich krain. Pomachał do Natalii.
Wpuściła go, bo reszta rodziny pojechała do miasta po baterię do dzwonka do drzwi, który przestał działać, stąd też Ziga ciskać musiał w szkło kamieniami z ogródka.
Natalia wiedziała, że ta niedziałająca bateryjka to sprawka Kamili, pewnie wyssała z niej energię językiem. Takie wypady do miasta zawsze kończyły się wyżerką do syta w miejskiej dzielnicy gastronomicznej, co oprócz jazdy figurowej było głównym hobby Kamilki.
Teraz wujek Ziga stał już w pokoju Natalii i podziwiał obrazki, które narysowała i rozwiesiła na drzwiczkach szafy.
— Wiesz, tu kolory są zbyt blade, nie widzę w tym mięsistości! — komentował i przechodził do kolejnego obrazka.
Natalii przeszło przez myśl, że to wystawa dziewczęcych obrazków, a nie wędlin w sklepie mięsnym.
— Tu wyraźnie anatomia ci siadła, to jakiś detektyw? Jedno oko wyżej, drugie niżej, mogłabyś bardziej starać się o realizm. Groteska i inne finezje? Bitch, please… to było dobre w epokach zamierzchłych, teraz w sztuce dominuje dbałość o detale i prawdziwość! Płótno musi wybrzmieć potęgą piękna rzeczywistości!
„To nie płótno, to są kartki papieru”, Natalia może w rysowaniu starała się odbiegać od realiów, jednak w świecie głowy pozostawała zimną suczą dbającą o precyzję wypowiedzi.
Samotnicze jestestwo Natalii skowyczało do nieba, aby rodzina wróciła już z miasta i zajęła się nadaktywnym w swej krnąbrności wujem. Modły zostały wkrótce wysłuchane i już niebawem stali razem na parterze w salonie.
— Jest i bateria, Ziga, ale z tym dzwonkiem szopka. — Wzniósł opakowanie bateryjek Igor, ojciec Natalii i Kamilii.
— Bateria! U, U, U! — podłapał Ziga, wydał odgłosy orangutana, doskoczył do szwagra i jął okładać go przyjacielsko pięściami po klatce piersiowej.
Zaśmiewali się.
— Kama, Nati, zabawcie swego wuja, my z Kasią przygotujemy szybko jakieś przekąski — rzekł Igor. — Ziga! Trzeba było ostrzec, że będziesz… Zanim coś przyrządzimy, nalej sobie z barku czegoś.
— Och, tyle że mam numer tylko do Natalii, a ta z jakichś niejasnych i na pewno wydumanych przyczyn nie odbierała smartfona! — powiedział z wyrzutem. — Jesteś bardzo niedobrą bratanicą, ciuś ciuś, Nataleczka, ciuś ciuś! — Przejeżdżał palcem wskazującym po drugim wskazującym, jakby obierał marchewkę. Natalia czuła się co najmniej zmieszana.
— To ja ci już podaję swój! — zadeklarował Igor.
— Nie! — Zygbert wyciągnął dłoń. — Chcę mieć tylko numer do Natalii! To jest klimatyczne! Chcę, żeby to ona, właśnie ona, była łącznikiem między naszymi podrodzinami! Natalio, to na tobie będzie spoczywać ta odpowiedzialność! Musisz odbierać moje telefony, nie stosuj więcej żadnych pseudouników!
Natalia nie wiedziała, jak zareagować, speszyła się jeszcze bardziej.
Igor wzruszył ramionami.
— Twoja decyzja.
Igor i Kasia zniknęli w kuchni.
Kamila i Natalia siedziały na kanapie, Ziga przed nimi za stołem. Słychać było świerszcze za oknem, choć to zima. Zygbert zaczął wykonywać młyńce kciukami, gwizdał, spojrzał w górę.
— Macie niczego sobie sufit, czy mówił to wam już ktoś wcześniej? — spytał.
— Parę osób, tak, tak… — wydukała Kamila.
Robiło się coraz bardziej niezręcznie. Może gdyby nie powtórzyła tego „tak”, byłoby choć trochę luźniej. Milczenie przedłużało się, kciuki Zygberta furkotały w powietrzu.
— No, skoro krewniaczki nie chcą mnie zabawiać, to chyba czas sięgnąć do barku!
Zadowolony nalał sobie whiskacza. Nalał również Kamili i Natalii, i podał im po kielonku. Ziga wziął eleganckiego łyka.
— Natalio, nie żałuj sobie, nie żałuj sobie niczego, dziewczyno! Twoje studia są wymagające, potrzebujesz się wyszumieć w czasie wolnym! — zachęcał wuj.
Natalia zamoczyła tylko usta, nie miała teraz ochoty na alkohol. Było koło trzynastej. Kamila z kolei tylko mieszała alkohol, kręcąc kieliszkiem.
— Kamilo, proszę cię, nie chcesz być jak James Bond? On pijał wstrząśnięte, niemieszane, a ty sobie mieszasz trunek. Nie będziesz jak James Bond przez to!
— Ale lubię mieszać, mieszać, mieszać.
— No chyba że tak. Pełen szacun. A lubisz kiełbasę lub cegły?
— Zależy od permutacji.
— Spoko. Spoko, brachu, czuję twoje zwrotki. — Ziga wspinał się na wyżyny młodzieńczości. Czasem tak miał.
Zygbert wziął solidniejszego łyka.
— No dobra, patrzcie na to! Ziga was zabawi! Tylko nie mówcie rodzicom, że to zrobiłem, sztama?
— Sztama! — obie naraz odparły.
Zygbert wziął ogromnego łyka, tak że wychłeptał do dna swojego whiskacza. Podniósł palec, dziewczyny skupiły moc wzroku na policzkach wuja przepełnionych alkoholem. Policzki powróciły do normalnych pozycji, czyli trunek musiał opaść do żołądka. Ziga jednak nagle pochylił się, zatkał jedną dziurkę od nosa, a z drugiej strzelił płynem na blat stołu.
Kamila zbladła. Natalia jednak zaśmiała się i zaczęła klaskać jak trzpiotka ogłupiona narkotyczną siłą męskości. Ziga potrafił transportować płyny wyskokowe z jamy ustnej do zatok.
Źle się jednak złożyło, bo akurat do salonu weszli Igor i Kasia.
— Oho… A co tutaj się stało? — Igor spochmurniał. Piękny stół pokryty był wystrzelonym z nosa płynem.
Natalia i Kamila milczały, przecież obiecały, że nie powiedzą, sztama tutaj odeszła.
— Kamila pluła we mnie alkoholem!!! — Ziga natychmiast wskazał bratanicę.
Co śmieszne, tylko jego kieliszek był pusty. Zrobiło się naprawdę niezręcznie.
— To… Może my was jeszcze zostawimy na moment — rzekł Igor.
Udali się z Kasią na stronę. Naostrzyć pal dla Zygberta i przygotować łańcuchy na działce. Znów zapadła niezręczność, podsycona niedawnym zajściem. Kciuki Zigi kręciły młyńce.
— No to jak to, Kamilo, jest w końcu? Lubisz cegły?
— Wujek pije do konkretnych cegieł czy do konstruktu jako takiego cegieł?
— Jezusie Chrystusie Maryjny i Boże Przenajlmiszy Mój Najdroższy! — podniosła głos Natalia. — Jeszcze milisekunda tej jebanej kindersztuby, a wyzwolicie we mnie ogromne pokłady antykindersztuby! Kontrast, kurwa, mocium panki, kontrast! A tego byście, moi umileni krewni, nie chcieli!
Po chwili wrócili rodzice, pogaworzyli, pośmiali się z Zygbertem, a potem powiedzieli, że niestety, ale muszą zakuć go w kajdany na działce. Za pobrudzenie stołu.
Niespodziewana wizyta krnąbrnego wuja dobiegła końca. Gdy jeszcze w korytarzyku chwilę tak sobie na odchodnym gaworzyli, Ziga nagle wyjął tabliczkę czekolady i trzasnął nią tuż obok ucha Natalii.
— No, do chuja, wujek! — Kryzys Natalii się pogłębiał. — Czy Kamila wujkowi też skłamała, że to mnie ucieszy?!
— W żadnym razie. Dała mi po prostu dwie dychy. — Zygbert pomlaskał czekoladą i schował sobie resztę na wieczór. — Dobra, to widzimy się pewnie pod wieczór, może jakiś seansik machniemy, co, młode?
Kamila zmarszczyła czoło.
— Jak to pod wieczór?
— No przecież będę odbębniał karniaka u was na działce.
— Ach, no tak. I co, wujek się tak na to zgadza?
— Przecież nabroiłem. Każdy nasz czyn znajduje ujście w konsekwencjach. Wieczorem będę pewnie spał w gościnnym, ale przekradnę się do którejś z was i zrobimy sobie wujkowo-bratanicowy seans! U, U, U! Seans! — Uderzył się w klatkę jak goryl.
— Ach, nie, wujek nie zrozumiał — zaczęła klarować Kamila. — Będzie wujek spał w kajdanach i obroży w tej kanciapie na działce.
Zygbert na moment strapił się, lecz od razu poweselał.
— A więc aż tak nabroiłem! — zaśmiał się.
— Tu nie chodzi o stopień nabrojenia. Po prostu takie są zasady.
Jakiś czas później Natalia i Kamila popijały herbatę na balkonie przy salonie i obserwowały, jak nieopodal, po drugiej stronie ulicy, Igor i Kasia zakuwali wujka w łańcuchy pośród działkowych krzewów. To było mgliste, klimatyczne popołudnie.
— Kamila. — Natalia szczęknęła filiżanką, odstawiając na spodeczek. Wyrafinowaną metodą odłożyła talerzyk na stolik między nimi. — Naprawdę nie podoba mi się twoje zachowanie. Nie wiem, co ta twoja główka sobie ubzdurała, ale spróbuj przekabacić jeszcze jedną osobę, żeby trzaskała czekoladą koło mojego ryja, to pomogę Zygbertowi w pieleniu działki latem, ale zamiast grabek użyję twojego cielska. Usztywnię cię sznurami i będę ryła w glebie twoim ryjem, twoimi szkaradnymi zębami.
Kamila promiennie się uśmiechała niczym niewinny źrebak i miło spoglądała na swą siostrę.
Dopiły w spokoju herbatkę. Kamila próbowała kindersztubowych podejść, ale Natalia bez słowa raczyła się piciem i spoglądała ku działce. Wreszcie zabrały zastawę i zamknęły balkon. Natalia została w salonie sama. Spozierała przez ażurową firankę, rodzice nadal stali z Zygbertem. Zwykle to tyle nie rwało, musieli mieć jakieś problemy z zapięciem kajdan.
Natalia tak naprawdę w głębi serca bardzo podziwiała Zygberta. Gdy tak śledziła, jak rodzice przypinali go łańcuchem do obręczy przytwierdzonej do kanciapy, docierało do niej gromkimi obrazami, jaki to los jest nieprzewidywalny. Wujek Ziga będzie teraz dosłownie na wyciągnięcie ręki przez pewnie najbliższy miesiąc.
Po policzku Natalii spływała łza. Dziwna łza ulgi, szczęścia, a nawet wyzwolenia.
Natalia napompowała opony swych terenowych rolek, w uszy wpuściła tęskne bity nocnej muzyki. Wybrała się na wojaż samotnego wilka po wertepach pobliskiej ścieżki rowerowej. Zapuściła się w głuszę, w morze drzew, niczym wielorybnik skory do spontanicznych łowów.
Gdy dotarła na szczyt wzgórza poza miastem, piłując w rolkach jak szatan na sterydach, uwolniła stopy z pojazdów i oparła się plecami o pień jesionu.
Westchnęła tęsknie, wspominając, jakie to szczęście, że po drodze nie rozjechała żadnej norki tudzież łasicy. Jazda nocą po lesie ze słabą czołówką to zupełnie nie w stylu Natalii, ale co mogła zrobić, gdy zew przygody wzywał.
Uniosła głowę ku niebu, spozierając na księżyc i gwiazdy poprzez gęstą siatkę listowia. Rozpieszczona pędem grzywka powiewała trącana nocnymi zefirami. Natalię brało na śmiech — odkryła właśnie swój autorski sposób na przemożną relaksację układu nerwowego. Tak ostatnio nadwyrężonego czekoladowymi trzaskami siostry.
Rolki w terenie nocą z akompaniamentem tęsknych bitów, w których gotycka wampirzyca woła za swym wampirzym kochankiem, którego brzydcy wieśniacy nakarmili czosnkiem.
Cóż poza tym jest bardziej kojącego niż mroczne, wilgotne knieje, w które zagłębić się można całym swym jestestwem?
Po powrocie Natalia położyła się na biurku i za karę za nieroztropną jazdę po ciemku oślepiała się przez kwadrans powziętą z blatu lampką. Cóż za konstruktywna, samokrytyczna osobowość.
Ułożyła się wreszcie spać, a przez zabawy z lampką jeszcze długo, długo wielokolorowe ciapki majaczyły jej w polu widzenia.
Potem zaczęły się romanse z masażystą rzecz jasna. Zaczęło się od wspólnej konsumpcji omletów ryżowych na stole do masażu, a skończyło na miszmaszach cielesnych tamże również, nawet bywało, że zaaferowani do nieprzytomności wgniatali w tapicerkę okruszki ryżowych przysmaków. Szeleścili opakowaniami, pływali w nich, kruszyli niepożarte jeszcze omlety, które to i tak mieli w przerwach od anatomicznych igrzysk wchłonąć, aby zaspokoić rosnący apetyt, którego nijak nasycić się nie dało.
Natalia nie czyniła tego kierowana prawdziwą żądzą, a raczej rozstrojeniem emocjonalnym, które oczywiście fundowała jej kochana siostrzyczka wyekwipowana w oręż czekolady.
Biedna Nataleczka miała ochotę podejść do Kamili, paść na kolana, rozpłakać się i po prostu wyć wniebogłosy: „Czemu mi to robisz? Czemu mi to robisz, siostro?”. Ale honor, hardaszczość — ni w ząb nie pozwalały.
Toteż pewnego dnia, gdy już pięć razy dostała zawału przez czekoladowe trzaski, wyrwała Kamili tabliczkę i rozpierdoliła ją o podłoże. Impet spowodował, iż czekoladowa miazga niemal wsiąknęła w panele.
— Nie! Nie usidlisz mnie, Kama! Czekolada nie wystarczy, abyś okiełznała potężnego walenia, którym jestem w środku! — Trzepnęła dłonią o pierś. — Czy ty myślisz, że wyposażona wyłącznie w kakaowy łakoć rozgromisz wielkie oceaniczne monstrum? Oj, grubo się mylimy, siostrzyczko, grubo! Jak śmiesz porównywać się do dzielnych wielorybników, którzy przebywają kolejne mile morskie, aby pośród mroku fal upolować ssaka-potwora!
Kamila miło uśmiechnęła się do siostry.
— Och, siostrzyczko, a więc jesteś waleniem? Zatem pozwól, że przysposobię sobie odpowiedni harpun.
Przemiły jej uśmiech powodował u Natalii torsje, zupełnie jak wtedy, gdy ktoś drapie po tablicy nieobcinanymi od tygodni paznokciami.
Do domu wpadało często kuzynostwo reprezentowane przez Sieciecha i Jessikę. Zwłaszcza po treningach jazdy figurowej z Kamilą, aby mościć się na kanapie w salonie i pić z termosów gorącą czekoladę.
Patrzeli wtedy z żalem na Natalię, iż nie kultywowała z nimi sztuki jazdy na lodzie i zamiast relaksować się po hardaszczym treningu, zaczytuje się w gnuśnych opowiadaniach, celując w nich z pogardą łokciem wspartym na podłokietniku.
— To już dwa tygodnie, jak Ziga jest na działce — rzekł raz Sieciech podczas wchodzenia z czekoladą w siorbiące interakcje. Mówił o swoim tacie, który jednak posiadł pseudonim przez wzgląd na młodość ducha oraz ogólną młodzieżowość.
Również Jessika wtedy uprawiała żonglerkę siorbnięć.
— Tak, długo jeszcze będziecie karać nam ojca? — dopytała.
Kamila odstawiła swój termos, puknął o blat stołu wielce profesjonalnie, jakby trzpiotka miała zaraz sprzedać pracownikom firmy swą opinię o zainwestowaniu w pakiet akcji.
— Och, wiecie… — Uśmiechnęła się tajemniczo. — Tyle, ile trzeba.
— Szkoda, szkoda. — Jessika również majtnęła termosem na blat. — Miasto za nim tęskni, ubożeje bez niego. On tu nie pasuje, tutaj na totalnych przedmieściach, to nie jego zew, tutaj nie rozwinie skrzydeł, a raczej zdegraduje się do formy larwalnej.
Twarz Kamili pozostała niewzruszoną maską.
— Droga kuzynko. Mógł nie strzelać z nozdrza alkoholem na blat.
Kamila i Jessika udały się na górę, pomasować po wysiłku mięśnie na wałkach, a potem pleść sobie warkocze.
— Nie idziesz z nimi? — spytała Natalia, nawet rada, że nie ostanie tutaj sam na sam z opowiadaniem, w którym właśnie psychopata wkrajał ofiarę pod dywan.
— Nie spieszno mi do plecenia warkoczy — żachnął się obrażony.
— Ale na wałku byś się pomasował.
— Dziś wyjątkowo nie. Pozostawię moje mięśnie spiętymi. Od czasu do czasu należy urozmaicać plan treningowy.
— Pewnie ci się po prostu nie chce.
Kuzyna opanowała bladaczka obrażalskości, więc Natalia postanowiła załagodzić:
— Ale cieszę się, że tu siedzisz, jakby co. Akurat mam wyjątkowo bestialskie fragmenty w historyjce, nie wytrzymałabym sama.
— Och, ale właśnie zmierzałem do kuchni. — Podniósł się częściowo z sofki.
— Oj, mam cię na klęczkach przeprosić za ten wałek? Przepraszam, szanowny kuzynie.
Sieciech zdziwił się wielce — kuzynka zastosowała tak niepasującą do niej, przemiłą kindersztubę.
— Przeprosiny jak najbardziej przyjęte. Ale tu nie rozchodzi się o obrażalskość, po prostu chciałbym indywidualistycznie chłonąć klimat wieczoru w opustoszałej kuchence. Zerknę na mrowie gwiazd, posłucham świstu imbryka, ot, takie indywidualistyczne właśnie chętki osobnicze.
Natalia fuknęła pod nosem, cała kindersztuba uleciała z dziewki jak powietrze z balonu miętego w dłoniach przez ogorzałego barbarzyńcę. Zatopiła się w fotelu i w samotności przeżywała grozę nietuzinkowej historii swego ulubionego pisarza thrillerów.
Jednak snuła fantazje już tylko o napompowanych oponach rolek terenowych, o zbawiennych nocnych wypadach. Kamila grasowała po chacie, a to oznaczało groźbę czekoladowych trzasków.
Dni stawały się coraz krótsze, mróz progresywnie postępował, wreszcie jak co roku zima zaczęła wieść prym, a dwa dni po tym majestatycznym obrzędzie przekazania pałki władzy przez złotą jesień (pałki władzy) w ręce Chłodnej Pani (pałki władzy) nastała Wigilia Bożego Narodzenia.
Do domu rodzinnego Kamili i Natalii powoli zjeżdżała się familia, wczesne wigilijne popołudnie wnosiło w serca biesiadników rozkosz przenajświętszą, zwłaszcza że jeden wuj przetransportował zza granicy największe rarytasy zaawansowanych alkoholików — plejadę przeróżnosmakowych butli.
— To co, chyba dopuścimy Zigę do stołu? — Igor zbierał opinie. — Odkujemy go? Biedak już ponad miesiąc w tych łańcuchach.
— No oprócz drobnych przerw na usługi w domostwie — sprecyzowała Kamila.
— Odkujmy wujka — rzekła zdecydowanie Natalia, zerkając z salonu na odśnieżającego działkę Zygberta.
Zygbert był bardzo wdzięczny, bo miał odmrożone stopy i parę palców u dłoni.
— Jezu, jak się cieszę! — Opatulony kocami pił ciepłe kakao wręczone przez Kamilę. — To jednak prawda, że na Święta króluje miłość i wybaczenie! — Spojrzał na swoje sine ręce. — To przezabawne, że dłonie mi się odmroziły częściowo, tylko cztery palce w obu dłoniach. Natalio. — Skierował facjatę ku bratanicy ślęczącej nad telefonem. — Natalio, myślisz, że mam już martwicę w stopach i dłoniach?
— A jak wujek czuje? — Próbowała pomóc, jednak nie odrywała wzroku od ekranu. Zombie tak już mają.
— No właśnie nie mam pewności, jeszcze nigdy nie miałem martwicy, ale zupełnie nie mam czucia w stopach, więc myślałem, że może to to.
— Wujek, naprawdę nie wiem — rzuciła Natalia i zatopiła się już do cna w przeglądaniu produktów sklepu kosmetycznego.
Ziga uśmiechnął się lubieżnie i spoglądał pikantnie znad parującego kubka. Cisnęło mu się bodaj na usta pytanie, czy Natalia ma już swoją męską armię seks niewolników i przy pomocy makijażu tworzy z nich ślepe, posłuszne drag queen, na szczęście do salonu wkroczył Sieciech. Ziga drgnął i spojrzał na młodziana, który wybawił Natalię od prowadzenia niezręcznej rozmowy.
— Synu, miałeś kiedyś martwicę i dałbyś mi radę opisać, czego się dokładnie wtedy doświadcza?
Sieciech zgarnął jakiś talerzyk ze stołu.
— Nie, jeszcze nie miałem.
— A planowałeś może kiedyś mieć? — dopytał Ziga.
— Nie planowałem w sumie. To niedobrze?
Natalia fuknęła nosem.
— Takich rzeczy się nie planuje! — Oderwała się na moment od świata podkładów, maskar i lakierów. — To jakby spytać nastolatka, czy planował mieć pryszcze albo cukrzyka, czy rozpisał już sobie za brzdąca terminarz wstrzykiwania insuliny.
Ziga strapił się nieco.
— Ależ, Natalio. I po cóż ta ironia? Święta to czas miłości, twój ton głosu jednak temu przeczy. Miłujmy się może chociaż odrobinkę? Patrzcie, mnie zwolniono z robót na działce i nawet dostałem koce i kakao, żeby zwalczyć potencjalną martwicę, o, witaj Kasiu!
Do salonu weszła Kasia po talerze.
— Mógłbym cię spytać, szwagierko, czy miałaś kiedyś martwicę?
Kasia nie miała, ani żaden z innych domowników, który przewinął się w najbliższym kwadransie przez salon. Zygbert pytał każdego, kto tylko się napatoczył.
Igor zwołał walne zgromadzenie w kuchni.
— Myślicie, że on tak po japońsku prosi, żebyśmy wezwali mu lekarza? — zbierał opinie.
— Nawet jeśli, to nie ma opcji — prychnęła Kamila. — Przecież zasady zakucia na działce wyraźnie mówią, że opieka medyczna nie jest uwzględniona.
— Ale… martwica.
— Ojcze, sami z matką ustaliliście zasady zakucia działkowego, chcesz je teraz złamać?
— Nie na mojej wachcie, Igor. — Kasia błysnęła oczami.
— Brawo, mamo. Dzięki tobie jeszcze nie straciłam wiary w rodzicielstwo. High five!
Przybiły sobie wysoką piątkę.
Ażeby nie łamać zasad, nie wezwano dla Zigi lekarza, zgromadzenie dobiegło końca. Natalia jeszcze wzięła na stronę Igora.
— Czy tata kiedykolwiek spojrzał na moje stopy w pełni świadomie? — spytała zaciekawiona.
Igor ugryzł mentalnie wąs.
— Nati, co to za dziwne pytanie? Do wujka Zygberta na działkę dołączyć chcesz?
— Tata spojrzy! Proszę.
— No, dobra… Rany, Nati! Ty lewitujesz!
Igor po raz pierwszy w dwudziestoparoletnim życiu córki spojrzał świadomie w dół na jej stopy.
— O nie! Sieciech pewnie wciągnął cię w tę jogę i sobie jakieś chore medytacje-lewitacje uprawiacie!
— Nie, no, papa. Ja tam mam łyżwy mentalne po prostu. Chciałam się tylko upewnić, czy tata to też tak postrzega.
— No postrzegam.
— No i ja dziękuję bardzo. Udam się na spoczynek.
— Tylko tymi płozami mentalnymi nie pooraj sobie pościeli — zakpił.
Natalia wdrapała się na górę. Męczyła ją Wigilia jak diabli, więc miała koło szesnastej zwyczaj krótkiej drzemki, żeby mieć więcej sił na nudne rozmowy dorosłych toczące się przy wigilijnym stole.
W ten czas na dole świąteczna krzątanina odbywała się bez opamiętania, talerze dźwięczały, kolejne potrawy witały na stole i apetycznie parowały cząsteczkami zapachowymi, za oknem pociemniało na dobre.
Kamila, wieczny głodomór, nie mogła powstrzymać ślinotoku, ciągnęła za sobą po podłodze bardzo długie sznury śliny, gdziekolwiek tylko się udawała. Zygbert zaproponował, że zadzwoni do kolegi dentysty, Andrzeja, i ten przywiezie ssawkę dentystyczną do odsysania śliny, ale stanęło na tym, że Kasia wręczyła córce miseczkę od moździerza, aby tam wydzielina ustna bezpiecznie skapywała. Moździerz był pod tym dachem bezużyteczny, więc nijak nie szkoda go było brudzić.
Natalia poniekąd się zregenerowała i zeszła na dół, gdy prawie wszystko było gotowe. Na arenę konsumpcyjną właśnie wkroczył kompot, przyniesiony przez podchmielonego już dość mocno wuja, choć subiektywnie był bardzo trzeźwy.
Dziewka zastała kuzynów Sieciecha i Jessikę oraz siostrę Kamilę przylepionych do szyby w salonie. Kamili oczywiście spływała liana ze śliny do miseczki. Natalia dojrzale wsparła ramiona na oparciu fotela, skrzyżowała nogi jak femme fatal.
— No i co wy tam, bobaski, pierwszej gwiazdki wypatrujecie? — rzuciła przez salon do krewniaków.
— Ćśś, Nats — zganiła ją Jessika. — Zaburzasz świąteczne pole.
— Patrzcie, jest — Kamila wypatrzyła jako pierwsza.
Pałka władzy wybitnie dobrze leżała tego roku w dłoniach Królowej Mrozu, bowiem dokładnie w Wigilię, dokładnie w chwili, gdy na niebie pojawiła się pierwsza gwiazda, z nieba posypał się również pierwszy śnieg.
— Och, śnieg pada. Czysta radość — westchnęła Jess. — Jak dawno nie było śniegu na święta…
— To kwestia pałki władzy — sprecyzował Sieciech obcykany w obrządkach różnych kultur. Pokiwał głową z uznaniem. — Szacunek dla zimy, no i dla pałki. Zapowiada się im dobra współpraca w tym roku.
— Tak, Siecieszku — rzuciła Natalia. — Po świętach zapiszemy cię do psychiatry, już nie musisz nas o to ciągle prosić.
— Oj, Nati — odparł. — Jak ty nie kminisz obrządkowości, to nie mam pytań.
Wreszcie uczta się zaczęła, wymogła to Kamila i to w dwojakiej manierze: po pierwsze błagalnymi strąkami śliny, a po drugie nagabywaniem, że tradycji musi stać się zadość, gdyż pierwsza gwiazda migoce, więc czas, aby do wieczerzy zasiadać.
Potrawy jakoś szybko minęły, desery weszły na salony. Sieciech nie cierpiał kompotu i gdy tylko dzban znajdował się bliżej niego, dusił się na pokaz, aby przypomnieć krewnym, co by nie wlewali mu mętnej cieczy do szklanki, bo nie wiadomo, jakim atakiem może się to skończyć: szału czy paniki. Szklankę z bałwankiem wolał gorliwie zapełniać colą.
Natalia miała nieszczęście siedzieć naprzeciwko Kamili — Kamila co chwila brała dwie, trzy kostki czekolady i patrząc w oczy siostry, trzaskała czekoladą, szeroko otwierając memłające usta.
Kamila dobrze wiedziała, że to wpienia siostrę. Kakaowa miazga w paszczy siostry to nieapetyczny widok. Natalia odłożyła w pewnym momencie widelec i przestała jeść stefankę. Napisała Kamili krótkiego esemesa:
„Zamykaj mordę, jeśli nie chcesz mieć wykrojonego kolana”.
Kamila odczytała i kulturalnie zaśmiała się do siostry przez stół, zaraz po tym wzięła osiem kostek i wszystkie zgruchotała, mlaszcząc, pracując szczęką w zakresach maksymalnych i miło kierując oczy ku siostrzyczce.
Natalia miała dość, wzięła wielki nóż do krojenia ciasta i wpełzła pod stół.
— Mamo, tato! — Kamila krzyknęła. — Natalia weszła pod stół!
— Jezu, dziecko, czego ty tam szukasz — skarcił Igor.
Natalia musiała zawrócić, tuż przed wbiciem ostrza w rzepkę siostry. Dyszała, zmęczona przeprawą pod sklepieniem stołu, rozpalona gniewem. Piorunowała spojrzeniem Kamilę i nie wypuszczała z dłoni noża trzymanego na sztorc.
Tak minął deserek, odbyły się rytualne szeleszczenia worami z prezentami. Po nacieszeniu zmysłu Thorina bogactwami materialnymi czwórka najmłodszych biesiadników udała się na spacer, co by chłonąć rzadkie ostatnimi czasy zjawisko pogodowe — opad śniegowy.
Śnieg na drodze pierdział pod stopami, gdy kierowali się naturalną ścieżką rowerową w stronę ławek leśnych pod daszkiem. Natalia zmarkotniała — jeśli opad się utrzyma, nici z jej rolkowych wypraw, nici z relaksu, rolkowe opony nie będą już nabrzmiałe, stracą na sprężystości, sflaczeją jak uszy goblina. Natychmiast jednak zadarła hardaszczo podbródek, patrzyła w niebo i mimo że śnieżynki dokonywały abordażu oczu, ni w jedno mrugnięcie nimi nie poszła.
„Nie dam się pokonać. Śnieg mnie nie powstrzyma. Będę jeździć choćby po ślizgawicy. Walenia skrytego w mej piersi nie ujarzmi ni czekolada siostry, ni śnieg nieba, ni żaden nawet żywioł najgroźniejszy. Tak mi dopomóżcie wielorybie śpiewy podmorskie”.
Po drodze toczył się ożywiony dyskurs o życiu rozpłodowym borsuczyc i nie ustawał aż do ławeczek pod daszkiem. Gdy zasiedli na chłodnym drewnie, chuchając w dłonie dla optymalizacji przepływu cieplnego w organizmie, Jessika ponownie wyraziła żal nad ojcem — iż musiał trwać zakuty w łańcuchach działkowych.
— To go wykończy psychicznie…
— Mówiłam — próbowała uciąć Kamila. — Sam sobie zasłużył. Nabroił i teraz odpokutowuje.
— No tak, ale biedny on. W sumie to nie do końca prawda, co powiedziałam, że on taki miejski wilk. On jakby nigdzie nie ma miejsca, jego jedynym domem są dalekie krainy i nieustanny ruch.
Ławeczki z dwóch stron ochraniały drewniane ścianki ułożone w klin, dając trochę schronienia.
— Zamieć, jakby wkurwiony olbrzym chuchał — ozwał się Sieciech, opatulając kurtką.
Wnet na żerdzi łączącej słupy podtrzymujące daszek usiadł cichutko wróbel, zerkał na ludzi głodnymi oczyma, wyczekując chlebowych zrzutek.
— Ptaki to majestat — rzekła Jess.
— Prawda — potwierdził Sieciech. — Natalio, a wiesz, co jeszcze jest majestatyczne?
— Nie wiem… oliwka smażona na patelni?
— Nie, Natalio, chodzi mi o jazdę figurową na łyżwach.
Zawiało, przez chwilę śnieg padał ukośnie, daszek leciutko skrzypnął pod naporem wietrznej siły.
— Siostro, czemu z nami nie jeździsz? — spytała Kamila. — Brakuje nam twego pierwiastka osobniczego. Aby wyzwalać progres, wzniecać artyzm, aby nasze siły witalne trwały i aby pożywiał on nasze mięśnie z żelaza. Musimy trwać na lodzie razem, jako drużyna.
— I ten ptak, Natalio — dodała Jessika. — Nie chcesz być lekka, wolna i piękna jak on? Właśnie to da ci jazda figurowa. Właśnie to.
— Jeźdźij z nami, jeździj — poprosiła siostra.
Wróbel obrócił główkę, przeskoczył parę razy po żerdzi. Zawiało, kurtka Sieciecha łopotała. Skrytego w mroku młodziana owiewały tumany wślizgującego się pod dach śniegu, nos pochylonej głowy sterczał ponuro spod kaptura.
— Bo nigdy nie będziesz jak ten ptak — dokończył.
Wróbel zerwał się do lotu, zniknął w drzewach. Rodzina wywierała niewerbalną presję. Natalia miała wrażenie, jakby wgapiali się w nią zakapturzeni sekciarze.
— Jestem kimś więcej niż ptakiem — wyrzekła, tłumiąc dziwny szloch.
Natalia w głębi piersi była niewzruszonym waleniem, gdzie tam jej do lekkości, ona zakrzywiała przestrzeń samą swoją masą. Pompa tłocząca krew przetransformowała kształtem w małego wieloryba, który tryskał z otworu czaszkowego posoką, by dalej zasilać krwioobieg.
Kamila stanęła przed nią.
— Zatem kim, kim jesteś, siostro?
Dziewka wycelowała hardaszczyj podbródek w bok, spojrzała przez zawieje śnieżną na odległe wzgórza zasnute puszystym kożuszkiem mlecznej mgły.
— Jestem Natalią.
Osobowość dziewki nigdy wcześniej nie była tak spójna.
— Jestem waleniem.
Wojciech Juzyszyn (ur. w 1992 r. w Szczecinie) – prozaik. Ukończył Zachodniopomorski Uniwersytet Technologiczny na kierunku elektrotechnika. Opowiadania publikował w „Twórczości”. Mieszka w Szczecinie.
aktualności o e-eleWatorze aktualny numer archiwum spotkania media autorzy e-eleWatora bibliografia
wydawca kontakt polityka prywatności copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved
copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved