KONRAD LISKOWACKI
Któregoś popołudnia
Któregoś dnia, późnym popołudniem, po powrocie z pracy, Krystian po prostu zniknął. Nie zorientował się od razu, musiało minąć chyba dobre pół godziny, nim zdał sobie sprawę z tego, co się stało.
Z początku był bliski paniki, miał ochotę krzyczeć z całych sił, chociaż przypuszczał, że i tak nikt go nie usłyszy. Potem jednak uspokoił się na tyle, na ile było to w ogóle możliwe, by rzeczowo przeanalizować sytuację, w której się znalazł. Przede wszystkim powoli, krok po kroku, prześledził swoją drogę z pracy do domu. Wychodząc z biura, powiedział „do widzenia” strażnikowi. Ten grzecznie odpowiedział, więc jeszcze wtedy wszystko musiało być w porządku. Później Krystian wsiadł w zaparkowany pod pracą samochód. Powrót do domu zajął mu kilkanaście minut. Zanim znalazł się w mieszaniu, kupił jeszcze gazety w saloniku prasowym. Zapłacił gotówką, doskonale pamiętał, jak wydano mu resztę. Czyli wtedy też jeszcze nic złego się nie działo. W takim razie, kiedy?
Może… Tak, to musiało nastąpić tuż przed wejściem na klatkę schodową w jego bloku! Zanim wystukał na panelu domofonu kod do drzwi na klatkę, te otworzyły się za sprawą Ani, dziesięcioletniej dziewczynki spod dwójki. Minęła go bez słowa, chociaż przecież zawsze grzecznie mówiła mu „dzień dobry”. Zdziwił się trochę i zrobiło mu się przykro, bo lubił Anię i za każdym razem, gdy ją widział, starał się powiedzieć jej coś miłego. Może była zamyślona albo coś się stało, próbował ją usprawiedliwić w myślach.
Drzwi do mieszkania były otwarte. Żona Magda i córka Kamila musiały być więc w domu, a przynajmniej jedna z nich. Zdjął płaszcz i buty, jak zwykle umył ręce w łazience i przejrzał się w lustrze. Zaczynam gdzieniegdzie wyraźnie siwieć, powiedział do siebie. Westchnął z rezygnacją i poszedł do swojego pokoju, gdzie położył się na kanapie i zaczął przeglądać gazety. Nie bardzo jednak mógł skupić się na czytaniu. Zastanawiał się nad nierozwiązanymi problemami, które piętrzyły się w pracy, spokoju nie dawała mu też ta mała Ania, która zignorowała go przy drzwiach do klatki. Począł się też dziwić, dlaczego w mieszkaniu jest tak cicho, skoro drzwi były otwarte i jego żona albo córka powinny być w domu…
Ilekroć wracał z pracy, szedł najpierw do swojego pokoju. Było to o tyle uzasadnione, że bardzo często to właśnie on jako pierwszy pojawiał się w mieszkaniu i nie musiał się z nikim witać. Dlatego tego dnia odruchowo zrobił to samo. Ale panująca cisza i niejasny niepokój, który zaczął odczuwać, kazały mu wstać i pójść sprawdzić, co robią pozostali domownicy.
Wstał z kanapy i jego wzrok spoczął na regale z książkami. A w zasadzie powinien był spocząć, ponieważ w miejscu, w którym zawsze stał pełen książek mebel, była teraz goła ściana, na której wisiał plakat jakiegoś zespołu muzycznego. Krystian zamrugał oczami. Jeśli miał to być żart Kamili, to wcale nie wydał mu się śmieszny. Jeszcze mniej zabawne było to, że Krystian zupełnie przestał poznawać swój pokój. Tak naprawdę na miejscu był tylko stolik nocny i kanapa. Gdzie się jednak podziała szafa na ubrania, wieża hi-fi, komputer…
Oszołomiony i zdumiony wyszedł do przedpokoju i skierował się w stronę kuchni. Z pewną ulgą zauważył siedzącą przy kuchennym stole Magdę. Była ubrana w szlafrok (trochę dziwne o tej porze, przemknęło mu przez myśl) i paliła papierosa, patrząc w okno. Powiedział „cześć” i lekko poddenerwowany zaczął się dopytywać, gdzie są jego rzeczy i meble z pokoju, i co w ogóle to wszystko ma oznaczać. Magda w ogóle nie zareagowała na jego pytania i nadal w milczeniu paliła papierosa, nie zaszczycając męża ani jednym spojrzeniem. Krystian, coraz bardziej zirytowany, podniósł głos i kategorycznie domagał się wyjaśnienia sytuacji. Kobieta jednak wciąż zdawała się go nie dostrzegać. Krystian poczuł, że dostaje gęsiej skórki, bo zaczął sobie zdawać sprawę, że żona nie tyle go ignoruje, co po prostu go nie dostrzega, tak jakby go w ogóle obok niej nie było. Nabrał powietrza i podszedł do Magdy, by ją dotknąć, potrząsnąć nią, wywołać jakąś reakcję. Próbował wyciągnąć dłoń w jej kierunku, ale nie był w stanie. Bardzo chciał to zrobić, jednak ręka jak gdyby nie odbierała sygnału z mózgu i tylko zwisała bezwładnie, a on stał bez ruchu z osłupiałym wyrazem twarzy.
I pewnie stałby tak jeszcze dłużej, nie mogąc zrozumieć, co się właściwie dzieje, gdyby nie Magda, która w pewnej chwili zdecydowanym ruchem zgasiła papierosa w popielniczce, przeciągnęła się i wstała, po czym wyszła z kuchni. Przez moment nawet zawiesiła wzrok na Krystianie, ale było to spojrzenie tak przezroczyste i niewidzące, że chyba wolałby, by nie spojrzała w tę stronę w ogóle.
Poszedł za nią bezmyślnie i zobaczył, jak wchodzi do sypialni i zamyka za sobą drzwi. Chciał wejść za nią, jednak zrezygnował — przeraził się, że mógłby zobaczyć tam jakiegoś innego mężczyznę; w takim dniu jak ten, możliwe było chyba wszystko, a już najbardziej rzeczy, które do niedawna wydawały mu się całkowicie niemożliwe. Skierował się więc ponownie w stronę łazienki. Było tak, jak się spodziewał — brakowało jego grzebienia, szczoteczki do zębów, przyborów do golenia. Na szczęście nadal widział swoje odbicie w lustrze. Przerażony wzrok, worki po oczami, zakola i przyprószone siwizną włosy nie pozostawiały żadnych wątpliwości, że patrzył teraz na siebie. Dlaczego więc inni go nie widzieli?
Postanowił, że spróbuje gdzieś zadzwonić, do kogokolwiek — do Kamili, któregoś z kolegów z pracy. Wyciągnął z kieszeni kurtki swój telefon komórkowy i wszedł w książkę telefoniczną. Była pusta, podobnie zresztą jak lista ostatnich wykonywanych i odbieranych połączeń. Krystianowi zachciało się śmiać i płakać jednocześnie. Przecież to był jakiś absurd, jeszcze parę godzin temu rozmawiał przez ten sam telefon, i to z kilkoma różnymi osobami.
Wpatrywał się tępo w ekran telefonu z ikonkami różnych aplikacji i czuł, jak drży mu ręka, w której trzymał urządzenie. Spróbował sobie przypomnieć numer telefonu do córki. Przyszło mu to z niejakim trudem, ponieważ od tego jest książka telefoniczna, by nie zaśmiecać sobie pamięci niepotrzebnymi ciągami cyfr. W końcu wystukał te właściwe. „Wybrany numer jest nieprawidłowy”. Spróbował jeszcze raz — to samo. Zaklął i zamachnął się, by rzucić telefonem o podłogę, ale jednak się powstrzymał.
Przez następne kilka godzin chodził po mieszkaniu, raz po raz stwierdzając, że brakuje wszystkich rzeczy, które do niego należały, że to jest jego mieszkanie, w którym zna każdy kąt, i w którym spędził ostatnie kilkanaście lat, ale kompletnie pozbawione śladów jego obecności, jakby go tu nigdy nie było.
Przez cały czas nie czuł w ogóle głodu, choć nie jadł nic od śniadania. Nerwy i napięcie zrobiły swoje. Chciało mu się jedynie pić. Pił zimną wodę bezpośrednio z kranu, bo jakoś nie mógł się przemóc, by napić się czegoś innego ze szklanki.
W dalszym ciągu nie miał odwagi zajrzeć do żony. Parę razy przystanął jedynie przed drzwiami sypialni i nasłuchiwał, ale niczego wartego uwagi nie usłyszał. Być może Magda spała.
Były chwile, w których Krystian zastanawiał się, czy nie zadzwonić jeszcze do kogoś, na przykład do rodziców. Albo czy nie wyjść na dwór, pojechać do któregoś ze znajomych. Miał jednak dziwne przeczucie, że to absolutnie nic nie da. Samochód co prawda stał na parkingu przed blokiem — widać go było z okna w kuchni — ale wcale nie było pewności, czy kluczyk by teraz do niego w ogóle pasował.
Na dworze zrobiło się ciemno. Krystian siedział w fotelu w pokoju gościnnym i próbował wymyślić coś sensownego. Myśli jednak tylko gnały mu przez głowę, nie układając się w żadną rozsądną całość i podsuwając coraz to głupsze i nieprzydatne pomysły i rozwiązania.
Z owej gonitwy myśli wyrwał Krystiana dźwięk otwieranych drzwi. Przez krótką chwilę wydało mu się, że były to drzwi wejściowe, ale od razu zorientował się, że usłyszał te do sypialni. Zobaczył Magdę. Stała w przedpokoju, tak jak wcześniej ubrana w szlafrok. Miała rozczochrane włosy i zaspany wyraz twarzy. Ziewnęła i poszła w stronę kuchni. Krystian usłyszał, jak otwiera lodówkę, a następnie nalewa sobie wodę do szklanki. Niedługo potem pojawiła się ponownie. W milczeniu obserwował jej ruchy. Raz czy dwa razy wypowiedział jej imię, niezbyt głośno, jednak w mieszkaniu panowała niemal kompletna cisza, więc kobieta z pewnością bez problemu powinna była go usłyszeć. Nie zareagowała w żaden sposób, co Krystiana już nawet specjalnie nie zdziwiło. Zobojętniał na wszystko, czuł się trochę tak, jak stojący przed plutonem egzekucyjnym skazaniec, który wie, że nie ma już najmniejszej nadziei na nic.
Magda udała się w stronę łazienki. Zamknęła za sobą drzwi i za moment dał się słyszeć przerywany co jakiś czas szum wody — brała prysznic. Później Krystian usłyszał charakterystyczny szum suszarki do włosów. W końcu kobieta wyszła opatulona ręcznikiem i ponownie udała się do sypialni, z której niedługo potem wyszła ubrana w bluzkę i spódnicę, uczesana i umalowana. Założyła buty, lekką kurtkę i opuściła mieszkanie, zamykając drzwi na klucz. Najwyraźniej miała nocną zmianę, co zdarzało się rzadko, najwyżej raz, dwa razy w miesiącu.
Krystian wstał z fotela i poszedł do łazienki. Powietrze w niej wciąż było duszne i wilgotne po niedawnym prysznicu, dało się też wyczuć zapach lakieru do włosów i słodkawych perfum. Lustro nad umywalką wciąż było nieco zaparowane. Przystanął przed nim i napisał palcem pospolite przekleństwo, żeby za chwilę ze złością je zetrzeć. Bezmyślnie brał do ręki stojące na toaletce flakoniki, tusze do rzęs, kremy do rąk i twarzy. Nie dotknął za to szczoteczki do zębów, jedynie spojrzał na nią — stała w ceramicznym kubku. Jedna. Nie było więc nie tylko jego szczoteczki, ale i tej należącej do Kamili. Już wcześniej zwrócił uwagę na to, że nie widzi za wielu śladów obecności swojej córki, jednak był tak pochłonięty samym sobą i tym, co go spotkało tego dnia, iż nie przejął się specjalnie, że nigdzie nie dostrzegł ubrań Kamili, jej butów i książek oraz rzeczy osobistych. Tłumaczył to sobie tym, że studiowała w innym mieście i do domu przyjeżdżała rzadko, a swoje rzeczy przez cały ten czas trzymała we własnym pokoju. Dziś był on zamknięty. Na klucz. Krystian dopiero teraz sobie to uświadomił, gdy patrzył na tę jedną jedyną szczoteczkę do zębów.
Wyszedł z łazienki i skierował się w stronę pokoju córki. Był ciemny i cichy. Przez matową szybę nic nie dało się dostrzec. Krystian nacisnął klamkę. Zaskrzypiała i z oporem ustąpiła pod ciężarem dłoni, jakby od bardzo dawna nikt jej nie dotykał. Pomieszczenie było zamknięte na głucho.
Krystian poczuł, że robi mu się zimno i gorąco zarazem. Przetarł zimne i spocone czoło mankietem koszuli, poszedł do kuchni napić się znowu wody z kranu, po czym wrócił do pokoju, który nie był już jego, i rzucił się na tapczan, tak jak stał, w ubraniu. Zgasił światło i leżał na plecach, wpatrując się w sufit. Czuł się wyczerpany, zdezorientowany i przerażony. Pragnął zasnąć. Przecież w filmach i książkach często tak bywało — człowiek przeżywał koszmar, który wydawał się jawą, a na następny dzień wszystko wracało do normy. Krystian leżał więc na wznak i czekał na sen, który nie przychodził. Trzecia nad ranem, czwarta. Na dworze zaczęło robić się jasno, dało się też słyszeć ptaki aktywne już o tej porze na pograniczu nocy i świtu.
Wciąż nie spał, gdy wpół do szóstej Magda wróciła do domu. Słyszał, jak spuszcza wodę w łazience, robi sobie herbatę w kuchni, kroi chleb na krajalnicy. Gdy ponownie zniknęła za drzwiami sypialni, by się zapewne trochę zdrzemnąć po pracy, Krystian zdał sobie sprawę, że już nie zaśnie. Nie tylko tego dnia — w ogóle. Zdecydowanie gorsza była jednak świadomość, że choć dla Magdy nie istniał, nie było go w tym mieszkaniu, to już nigdy nie będzie w stanie go opuścić. Był tego bardziej niż pewien.
Podniósł się do pozycji siedzącej i w bladym świetle budzącego się dnia popatrzył na swoje dłonie, na bliznę na lewym kciuku, obgryzione paznokcie, jakby próbując się upewnić, że wciąż jest tym kimś, kim był jeszcze wczoraj. Z kieszeni marynarki wyjął portfel, a z niego dowód osobisty, karty bankomatowe, kilka banknotów i monet, zmięty paragon ze sklepu AGD. Wszystko to umieścił pod narzutą tapczanu, portfel włożył ponownie do kieszeni a sam znowu się położył. Zawsze wstawał około ósmej, niezależnie o tego, czy był to dzień roboczy czy weekend. Spojrzał na zegarek — przed momentem minęła siódma. Miał więc jeszcze dużo czasu.
25.04.2022
Konrad Liskowacki (ur. w 1981 r. w Zielonej Górze) – ukończył studia prawnicze na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Szczecińskiego (2005) oraz studia z zakresu prawa europejskiego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu (2006). Autor tekstów krytycznych i esejów publikowanych na łamach „eleWatora”, „Kuriera Szczecińskiego”, „Latarni Morskiej”, „Migotań”, „Pograniczy” i „Toposu”. Mieszka w Szczecinie.
aktualności o e-eleWatorze aktualny numer archiwum spotkania media autorzy e-eleWatora bibliografia
wydawca kontakt polityka prywatności copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved
copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved