Skip to content

MACIEJ MELECKI

Razy ocen

Szorstka zawiesina zawężonej w litych transzejach jawy przybliża coraz
Szybciej do muru, mimo wiecznego oddalenia od jego początku,
Wrośniętego i tak w przełyk. Żywe reszty z niestrawionych do końca
Postaci, toczących życie na krawędziach schodzenia w coraz bardziej grząski
Zanik, bezwolnie zwisają z wieszaków lub kołków, przewijają się w
Blaknących kadrach, mieszczących rozwiane kontury prędkich przemieszczeń,
Na tym jedynym już do ostatka wirażu metrażu, kiedy podmywa mnie w każdym jego
Kącie pływ osadzającego się kamienia. Poprzerastane żeliwnym ożebrowaniem
Sufity w trzech salach, skumulowane wyładowania u wejścia, bezwyjściowe
Zawieszenie w kosiku aort, jakby się tkwiło w czworobocznym podwórku
Od momentu jego domknięcia, gdy bez przerwy rygluje nas jeżący się wysięg
Szumu. Odludne powały zjawień w oczach zarzucanych sieci przestrajają

Każdą sekundę w niczyją metę, mieniącą się złuszczoną rdzą, warstwą miedzi
W wykopanym dole. Zaplot z momentalnych chceń ujawnia podspodne
Wszelkiego fiaska, wyboistej przesłony wrażonej w prześwit, dającej
Prostopadły wgląd w obustronny, kolonizujący rozkład danego scalenia,
Zszywanego na krótko łuku odchodzenia poza obrys stałego punktu w dziennej
Stratosferze trwania. W tym chrobocie nie ma żadnego klucza. Kolejna część
Nie powiększa całości, pozostaje sieroca, tylko dla siebie, bezużyteczna mimo
Przypisywanej jej funkcji, jak w piekarniku, w którym nie płonie syczący gaz,
W szerokim przesyle sczeźnięć co rusz aktywowanych konieczności. Nie sięgaj
Poza inny spust. Masz tylko chwilowy równoważnik i niezmienny wykrot na
Linii danego kierunku, wystawiony na razy ocen marionetkowych posługaczy,

Za każdym razem skonfrontowany z niczym. Klepisko tych wznoszeń to tylko
Opadanie bez dna. Sprężanie odoru we wnękach krótkotrwałych pobywań. Zawsze
Będzie tylko inny koniec, inaczej nastający od tego, który się właśnie kończy
W zasupłanym odbiorze jego oznak, gdyż dana pochodna jest tylko rozmijaniem
Się z ostatecznym powodem, stąd wiecznozmienna tego postać, wynikająca
Wszak tylko z rojeń, narzucanych sobie zapadni wyparć, bez najmniejszej zgody
Na drążący każdego brak, maskowany stugębną pychą, długą jak rozpruty iskrą
Szew nieba. Błędnik wszystkich relacji rzadko omija rowy, podparcia są chwilowym
Magnesem przyciągającym nas do stale skrywanego chłamu w kolejnej rundzie chybień,
Wypatrywaniu przez gawiedź następnego potknięcia. Lutowany stale płat. Okowy
Wzmacniane tektoniką spędu. Kolejne zera po przecinku swego losu wpychają cię

W wyściełany mierzwą tor, jakby nie było im dane szersze skracanie czasu,
Sterowalne bardziej niż dyszel przedostają się rumorem przez ostęp poziomu,
Na obrotowym stołku siedząc, aż po ziszczenie swoich chciwych planów,
Zmatowiali jak piwniczne okienko. Nieustanne wmawiania rzekomej mocy,
Symulowane obrazkami jej wymiary, przeistaczające się jej postaci są zgrzebłem
Napędzającym popyt, owym wiatrołomem jego serpentynowego zapadliska, w którym
Posiada się tylko hologramy przeżyć, puste bony i ruchome przedziały wypełnione
Zwidami realnych wymarć. Przechył rośnie stale między zastygającymi falami,
Zator wieńczy oścień zwarć, spopielenia rozciągają wądół w nawisie brunatniejącego
Dryfu, który pokrywa najmniejszy szczęt odmowy, bo gdziekolwiek indziej chciałoby
Się odnaleźć nowe pasma, pęta cię powróz rozdroża zmniejszającego wszelki rozziew
Do długości skobla, ażeby nie tylko przeciąg dociskał do szramy progu zgrudziały cień.

 

Przerost

Chlewna mierzwa. Macierz sztywna jak zwichnięty
Popręgiem węgieł. Otwarty bok ostrzowo
Odrutowany niczym porzucona szczęka. Przyrost
Garbnych kopców prochu. Narzynany zwłokami
Przegub mroku. Żrąca maź w śladzie po chwiejnym
Kroku. Wymioty bez daty ważności. Rotująca kość
W zakleszczeniu kryzy. Data przydatności danego końca.

 

Przepust

Samoczynne ruchy szpadla, jak wskazówki bez pokrowców, przecinają kable
Łączące z rozdzielniami prądu, przyspieszając czas o ćwierć tonu obrotu na
Milimetr, domykając przez to kolejny klaser zjaw. Nikogo nie będziesz już
Miał na wyciągnięcie takiej właśnie kolby odległości, w przesiece rozsiewanych
Śrutów, dalekobieżnych rżysk każdego odwrotu, kiedy pada jedna po drugiej
Obrotowa opinia, cembrowina kołującego zaniku przechyla jeszcze bardziej
Spad dla rozdeptanych strat, chromych zasuw błyskawicznie blokujących kolejne
Dni. Przekopany mrok. Odleżyny na bokach. Pośrodku spiralnie opadające
Wgłębienie. Przekątne bólu poszerzają szczelinę między ubytkami a resztą

Śledzącą wahający się tor, w którym zawiązały się ościste wiry. Kołpak rozchodzącego
Się kroku. Skronie przewiercane jak sklejka. Miazga wewnątrz kła. Dorzecza kwaśnych Mgieł.
Siedmiomilowy obwód pustki wchłaniający najdrobniejszy przeciąg ziejący
Spod progu, wypełniony powietrznym pyłem, staje się naszym nieusuwalnym ryftem,
Gruboziarnistym południkiem przebiegającym po każdym dnie papilarnego
Śladu następnego wymuszenia, któremu jest się poddawanym, w zaciskanym na szczęce
Stryczku, za który będziesz wleczony przez rewiry tego przyziemnego kołowrotu,
Zahaczany o jego sztywno wystające drągi, rozcierany i mielony młyńskim
Kamieniem spadającej w swą lukę gwiazdy, na podołku szorstkiego zniesienia,

Przeniknięty rombem przypływu mazutu, kiedy ruchy szatkownicy będą coraz prędsze,
Aż po zlanie się w rozedrgane pasmo ultramagnetycznych fal. Naprzemienne
Odpychania i ściągania wyzuwają przyczepność z wszelkich dojść, chrypi więc
Rosnącym brakiem ułamek wolnego wciąż podłoża, odśrodkowa naszych
Trzygodzinnych przejść na zahoryzontalny brzeg, gdzie przez chwilę nie gliwieje
Szpik tego przyszpilenia, naprzeciw przedsionka każdego dźgnięcia w osierdzie
Tchu, jakby rozstrój tego unerwienia był trzpieniem sięgającym poza morgę owalnego
Wykrojenia, gdyż zapędzania do chlewu rojonych racji trwają krócej niż runda taśmociągu,
A powszechne wybory większości są owego właśnie spętania emanacją, kneblujące

Odsłuch tego, co robią, szmatami nasączonymi płynnym arszenikiem omamienia.
Inni przeto to kostropate truchła, w niecce zimnego piekła zwieńczonego piknikami,
Na które zwabia się smażonymi na jadzie kiełbasami, jadalnymi trocinami placków,
Pękami rozdawanych chorągiewek. Zostajemy gdzieś w połowie bezdennego włoku,
Mając nad sobą połamaną kryzę chlupoczącej tafli, poprzez swój wysokopienny
Przestwór przemawiając gulgotem tlenowych baniek, lecz wciąż jeszcześmy nie do
Końca złowieni, zygzakowato przechodząc na drugi garb niżu, i by w tym zagonie
Goryczy cumować tylko o świcie, ażeby ten przepust był nieludny od szram, bez
Dowolnie przestawianej zwrotnicy, musimy być piwnicznym światłem przegrodzeni.

Kierujemy się surowym nurtem żrącego odpływu poza przedłużane stale mury
Najbliższego przeciążenia, utrafiani dawkami paraliżującymi wyrywanie się z tego
Mordostanu, jaki rośnie na zawietrznej ich poczynań, choć i tak pełzają już na plecach
W tym obłąkanym kordonie. Rzuty takich planów tworzą wielościan zapadnięcia, obornik
Na jego spodzie wydeptywany jest w prostopadłe korytarze, na zakrętach których tli
Się łuczywo uśmierzającej nieco ten Harar chwili. Wykrot nie większy niż pięść.
Chrząstka swobodniejszego haustu ciekłego tlenu przebija się na krótko przez ostęp
Zewu, po czym grzęźnie w łędze półobrotu jeszcze pochwytna odnoga tego koryta,
I prycha gaszonym wapnem przeskoczony rów, kiedy gaźnik nadal pracuje na jałowym
Biegu, w oczekiwaniu nierównym dla każdej ze stron na odstrzelenie nieswojej próżni.

 

Wyciemnienia

Wyszarzały dzienny mrok. Płynny ołów widłowego
Powietrza wskroś wieloocznej krtani odmyka kancerujący
Przepust, byś był wiecznie skołowanym odrzutem, od którego
Odbijać się będzie chromy spłacheć wypleciony z
Błotnych dróg, gnilnych przędziw kolejnego łożyska.
Zamglony jar każdej szczeliny, gdzie nie wniknie nawet
Płowa iskra. Bezdenne przepadanie, stepowienie każdej
Przegrody. Zeskrobany z łusek grzbiet, namokłe
Węzłowisko w prochu tego skraju.

 

Ryft

Sfery dookolnego regresu spełzające ze swych siatek południków, aż po
Samo dno nawierzchni naszego przechodzenia w nowe, bieżące odmęty,
Rozstrzygają każdy, obłocznie niemy, moment, dzieląc go na znikliwy odprysk
Z zastygłego szlamu i na szarą kliszę zatrzymującą ruch w zagięciu osi kierunku.
Narzynane smagnięciami przęsła naszych wykluczeń chyboczą się na tej
Mieliźnie niczym smęt. Między tymi rozdzieleniami koczują wahnięcia, rwące
Pasma przenikania w coraz bardziej pokawałkowane meandry poszczególnego

Bycia przy narastającym wytraceniu każdego ogniwa łączącego początek
Z zakrętem, gdyż do końca nigdzie nas nie ma, kiedy przechodzimy
Przez zasłony i trzymamy się trajektorii śledzeń punktów przystawania
Na rozdrożu, tak by wybór nigdy nie mógł okazać się na tyle trafny,
Ażeby sięgnął losowego celu. Unieruchomienie jest przenoszeniem się
W martwą głębię, brodzenie po obrzeżu zawsze doprowadza do wydrążenia
Środka, przeskok poza ramę świtu w najbardziej twardy azymut pory

Nakłada prędki zacisk na skronie przypadku. Gruboziarnisty sztych. Spękany
Róg złuszczonego płatu farby. Rozbudowany schron pominięć. Rozkorzeniony
Szkorbut roku, tam, za dymiącym murem, jakby bezokim cyklonem,
Szczerzy swoje szczęki, każdego pilnie obierając na swój rzutki celownik,
Abyś tkwił na wylot, przetknięty pętlą przepadku, w bezładnym wycofywaniu
Się, aż poza zagony storpedowanych oznajmień prześlepionych lat. Niedaleko
Już jesteśmy, Panie bez berła, niczym innym nigdy nie będąc, jak twym

Zgładzeniem, unieważnieniem twojego wyobrażenia, w naszym bezistociu,
Twoim przenicowaniu, gdyż niczym byłeś na progu podłożonym nam
Pod grdykę, w samosterownym trzpieniu nicestwienia wszelkiego znaku,
Ogarka uwitego z ostów. Grząski lód. Potliwe ściany przegród. Bezdomne
Charczenie sąsiada pod drzwiami na schodowej klatce, w kikucie zamkniętej
Godziny, otwiera w tobie chrobotem zewłok wieczoru. Wyrastamy spopielonymi
Pędami z zamarzłej macierzy, na kolejnym obłąkanym kilometrze rundy

Rozmijania się z uncjami świateł stałego rozproszenia, w seriach zdławień
Swej koślawej motoryki, samym centrum szumu informacyjnych skaz jedynych
Prostolinijnych komunikatów, rotowani płaskimi saltami, przeszywani igłami
Ogłuchłych ech, po stronie przeniesienia się za tamtejszą krawędź życia bez
Czadu w smogowym przyparciu do żerdzi codziennej marszruty po czworaku
Mechanicznych przystąpień do lady lub witryny. Mrocznieje ten przesył.
Poszarpane nawroty grzybni. Okulały odgłos zepchnięć na najdalszy plan

Nieobecnienia mnożonych napięć przez zerojedynkowe pola trafień, byśmy
Mogli jeszcze o czymś stanowić, wyprzągłszy się z wszelkich tutejszych szeli,
Na parę kroków w bok pełen ogłupiających atrap realnego doznawania bólu
Szczęśliwego zakończenia, kiedy nieustannie chodzą nad tobą, jakby na rękach,
Przestawiając krzesła z jednego kąta w kąty otwieranych szaf, jako foniczne
Oznaki aktywnego pobywania na swojej pięciolinie sprzężeń z poziomem
Pierwszego piętra, przeczołgując się przez dekoracje oraz talizmany swego

Pospiesznego trwania. Skrócenie fazowych odroczeń, przybój kiereszujących
Racji ujednolicania i oficjalnych narracji o jednolitości pachołków tejże nacji,
Do której statystycznie zalicza się ciebie w opłotkach tego kraju, gdzie czeźnie
Się wystawiony na prędkie widzimisię zawiadowców mogących zetrzeć cię
W gorzki piarg, byś w tężejącym rozszczepieniu trwał, nadziewany na widłowy
Wózek zamordystycznych chceń. Porywisty pat. Trójzębny spad. Wiecznie
Niedomknięty wykaz strat. Skawalony w rudę przeciąg w każdej ze szpar.

 

prezentowane wiersze pochodzą z tomu Przeciwujęcia, który ukaże się w tym roku w WBPiCAK w Poznaniu

Maciej Melecki (ur. w 1969 r.) – poeta. Mieszka w Mikołowie. Wydał tomy wierszy: Te sprawy (1995), Niebezpiecznie blisko (1996), Zimni ogrodnicy (1999), Przypadki i odmiany (2001), Bermudzkie historie (2005), Zawsze wszędzie indziej wybór wierszy 1995-2005 (2008), Przester (2009), Szereg zerwań (2011), Pola toku (2013), Inwersje (2016), Prask (wybór wierszy w języku czeskim, 2017), Bezgrunt (2019), Trasa progu – wybór wierszy 1995-2020 (2020), Druzgi (2021) oraz tomy prozy: Gdzieniegdzie (2017), Nigdzie indziej (2021).

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content