KONRAD LISKOWACKI
Użyteczni
Piotr podniósł żaluzje i wyjrzał przez okno w kuchni. Słońce świeciło już pełnym blaskiem, na niebie widać było jedynie drobne małe chmurki. Zapowiadał się kolejny bardzo ciepły, wręcz upalny letni dzień, taki jak kilka poprzednich i kilka następnych — o ile wierzyć prognozom.
Włączył radio, które natychmiast przyciszył, gdy wrzasnęło na niego reklamą środków na infekcje intymne, nastawił wodę na herbatę i zaczął przygotowywać kanapki na śniadanie. Wrócił myślami do ostatniej doby, do minionego dnia, kiedy to na cmentarzu w niewielkiej rodzinnej miejscowości pochował matkę. Pogrzeb był skromny, ludzi przyszło niewielu, bo matka była leciwa, jej koleżanki i koledzy w większości poumierali wcześniej albo dawno zmienili miejsce zamieszkania i na pogrzeb nie przyjechali, bo o nim nie wiedzieli bądź przyjechać nie mogli. Piotr musiał pozałatwiać jeszcze kilka formalności w miasteczku, zwlekał z powrotem i koniec końców w domu wylądował dopiero poprzedniego dnia bardzo późnym wieczorem.
Teraz był piątek. Piotra czekał zatem weekend, podczas którego miał zamiar poważnie zastanowić się nad swoją bliższą i dalszą przyszłością. Popijał herbatę i niespiesznie jadł kanapkę z żółtym serem.
— Smalec, odczep się. Jadłeś już, więc przestań żebrać. — Mężczyzna odtrącił nogą szarego kota, który ocierał mu się o nogawkę. Zwierzę spojrzało na niego z wyrzutem i z pewną rezygnacją zaczęło wylizywać resztki ze swojej miski.
Po śniadaniu Piotr wstawił naczynia do zmywarki i zaczął zastanawiać się, gdzie najlepiej zrobić weekendowe zakupy, gdy nagle usłyszał dzwonek do drzwi. Zdziwił się, bo pora była nietypowa, z nikim się nie umawiał, bo był typem samotnika i nie miał wielu znajomych. Administracja osiedla o wizytach zwykle uprzedzała, zaś listonoszka zawsze najpierw używała domofonu. Pomyślał więc, że to pewnie jakiś naciągacz albo świadek Jehowy, i początkowo nie zamierzał w ogóle otwierać. Dzwonek dzwonił jednak uporczywie i konsekwentnie na tyle długo, że Piotr z irytacją wreszcie wstał z krzesła i podszedł do drzwi.
— Kto tam? — zapytał zdecydowanym głosem, wyglądając jednocześnie przez niezbyt przejrzysty wizjer. Zdołał dostrzec przez niego sylwetkę człowieka w ciemnym garniturze, z jakąś teczką pod pachą, który na zadane pytanie nie odpowiedział, tylko wciąż naciskał przycisk dzwonka i najwyraźniej nie zamierzał przestać. Piotr zaklął, otworzył oba zamki do drzwi i na koniec same drzwi.
Mężczyzna wreszcie przestał dzwonić. Garnitur, w który był ubrany, granatowy i idealnie odprasowany, leżał na nim znakomicie. Pod szyją, na tle śnieżnobiałej koszuli, błyszczał jasnym błękitem krawat. Mężczyzna był starannie ogolony, a jego twarz wyglądała niemal dziecięco, tak była gładka. Starannie ułożone włosy i zapach lekkiej wody kolońskiej dopełniały obrazu modelowego młodego człowieka interesu.
— Dzień dobry — powiedział młodzieniec, uśmiechając się i ukazując rząd równych białych zębów. — Nazywam się Xavier Paolini. Czy mam przyjemność z panem Piotrem Rakoczym?
— Tak, to ja — odpowiedział Piotr, ale niezbyt głośno, bo wciąż dźwięczał mu w uszach odgłos dzwonka do drzwi.
— Świetnie! — Xavier wyglądał na autentycznie zadowolonego. — Czy mógłby mi pan zatem poświęcić parę chwil? To naprawdę nie potrwa długo. A jest dosyć ważne. — Ostatnie zdanie mężczyzna wypowiedział z większym naciskiem i już bez uśmiechu. Piotr nie uśmiechał się ani przez moment.
— Ale o co chodzi? — zapytał zniecierpliwiony. — Wie pan, miałem wczoraj ciężki dzień, wróciłem w nocy. Naprawdę nie mam ochoty na rozmowy. Jeżeli chce mi pan coś sprzedać…
— Ależ nie — przerwał mu dość obcesowo Xavier. — To raczej pan ma coś do sprzedania.
— Słucham? — Piotr zrobił dość głupią minę.
— Proszę mnie wpuścić. Wszystko panu zaraz wytłumaczę.
Piotr stał przez chwilę mocno niezdecydowany. Nie miał najmniejszej chęci wpuszczać tego natręta, ale jednocześnie coś mu mówiło, że nawet jeżeli odmówi, to i tak będzie miał kłopot, by się go skutecznie pozbyć. Ta myśl irytowała go w sumie bardziej niż ów nieproszony gość. W związku z tym niechętnie zrobił zapraszający do mieszkania ruch ręką. Paolini ponownie szeroko się uśmiechnął i prędko przekroczył próg, zamykając za sobą drzwi. Nie pytając o nic i nie czekając na pozwolenie, skierował się prosto do kuchni, gdzie usiadł przy stole i zaczął rozkładać na nim jakieś ulotki i foldery. Z teczki wyjął tablet w białym etui.
— Proszę usiąść — powiedział, wskazując drugie krzesło, jak gdyby sam był gospodarzem. — Zaraz wszystko się wyjaśni.
Rzeczywisty gospodarz miał ochotę zaprotestować z powodu takiej obcesowości, jednak darował sobie i z rezygnacją usiadł, mając nadzieję, że dzięki temu szybciej będzie miał z głowy całą sprawę. Choć tak naprawdę nie wiedział jaką i nie za bardzo go to w ogóle interesowało. Miał wrażenie, że siedzący wciąż przy misce kot patrzy na niego z dużą dezaprobatą.
— Mógłbym zacząć od jakichś neutralnych pytań czy komentarzy, ale za bardzo cenię sobie czas swój, jak i szanuję pański. Dlatego też od razu przejdę do rzeczy. Czy zna pan dobrze założenia Narodowego Programu Użyteczności i w pełni zdaje sobie sprawę ze swojego położenia? — Mężczyzna ułożył ulotki na stole tak, by były dobrze widoczne, wcześniej usuwając na bok pozostałości po śniadaniu, maselniczkę, opakowanie żółtego sera oraz kubek z wystygłą już zapewne herbatą.
— Programu? Położenia? — powtórzył powoli Piotr, wpatrując się jednocześnie w podsunięte mu ulotki. Widać było na nich modelową rodzinę: przystojny mężczyzna, młoda i radośnie uśmiechnięta kobieta, dziewczynka i chłopiec. Na jednej z ulotek rodzina szła brzegiem morza, trzymając się za ręce, na innej siedziała w ogrodzie przy suto zastawionym stole. Na obu widniał napis „Narodowy Program Użyteczności przyszłością Twoją i Narodu”.
— Wygląda pan na zaskoczonego, a nie powinien pan być — stwierdził Paolini.
— Zupełnie nie rozumiem, o czym pan mówi. Jaki program? Mówiłem panu, że nie mam czasu i ochoty…
— Musi pan rozumieć. — Mężczyzna znowu bez wahania wszedł Piotrowi w słowo. — NPU, czyli Narodowy Program Użyteczności, był testowany od bardzo dawna, a został wprowadzony oficjalnie w zeszłym roku i każdy obywatel został o nim powiadomiony drogą elektroniczną, na kilka sposobów.
Gospodarz milczał przez chwilę, patrząc w twarz gościa, który uśmiechał się, ale oczy miał zimne i pozbawione życia. Wreszcie Piotr odezwał się, nie bez odrobiny satysfakcji w głosie:
— Ostatnie kilka lat spędziłem za granicą. Nie interesowałem się szczególnie krajowymi sprawami, odciąłem się od rodzimych aplikacji, mediów społecznościowych, poczty elektronicznej. Do domu wróciłem parę miesięcy temu. Nie mam pojęcia, o jakim programie pan mówi i wcale nie mam ochoty wiedzieć. Jeżeli chce pan zostawić te ulotki, to proszę bardzo. Przejrzę je później. Teraz jednak byłbym wdzięczny, gdyby zechciał pan opuścić moje mieszkanie. Mam dziś parę rzeczy do zrobienia.
Xavier Paolini ponownie błyskawicznie starł uśmiech ze swojej twarzy i spojrzał na ekran tableta. Przez moment przesuwał po nim palcem.
— Tak, zgadza się — powiedział powoli. — Wiemy doskonale o tym, że przebywał pan za granicą. Jednak wszystkie informacje dotyczące NPU zostały panu wysłane, a wysłanie ich jest równoznaczne z zapoznaniem się z nimi przez pana. O, powiadomiono pana o programie dokładnie 1 marca zeszłego roku o godzinie 15. — Paolini obrócił ekran w stronę Piotra. Ten nawet nań nie spojrzał:
— Bardzo możliwe — rzekł. — Nic mnie to jednak nie obchodzi i nie widzę powodu, dla którego miałbym poświęcać więcej czasu na tę rozmowę. Powiedziałem, że przejrzę ulotki, skoro to takie ważne dla pana.
Xavier skrzywił się z dezaprobatą.
— Ważne dla mnie? Pan chyba rzeczywiście nie udaje i nic nie rozumie. W pana sytuacji jest to zarówno zaskakujące, jak i smutne. Chociaż w zasadzie nie ma już większego znaczenia.
Piotr poczuł, że krew napływa mu do twarzy i za chwilę straci panowanie nad sobą.
— Proszę pana… — wycedził. — Starałem się być grzeczny, ale pan stanowczo przesadza. Nie życzę sobie tego rodzaju komentarzy. Proszę natychmiast opuścić moje mieszkanie. Inaczej zgłoszę pana zachowanie komu trzeba. Zresztą i tak je zgłoszę, niezależnie od tego, czy pan zaraz wyjdzie, czy nie.
Xavier Paolini trwał na swoim miejscu niewzruszony i nie wyglądało na to, by zamierzał spełnić żądanie. Ponownie zerknął na tablet, przez chwilę najwyraźniej czegoś w nim szukał, a gdy znalazł, rozpromienił się i oznajmił:
— Pragnę pana poinformować, że pański Indeks Użyteczności w ostatnich miesiącach spadł w sposób zdecydowany. Na ten moment wynosi zero. A dokładnie… — Przesunął palcem wskazującym po ekranie. — Osiągnął zero dość gwałtownie, przyznam, w ciągu ostatnich kilku dni.
— Słucham?
— Pański Indeks Użyteczności. Spadł do zera. Kwalifikuje się pan do Izolacji i Utylizacji.
Piotr wstał od stołu tak gwałtownie, że aż przewrócił krzesło, na którym siedział, przez co Smalec miauknął przestraszony i wskoczył na okienny parapet.
— Proszę… Proszę natychmiast wyjść… — Chciał powiedzieć coś więcej i zdecydowanie bardziej dobitnie, ale zdołał wykrztusić z siebie jedynie tych kilka słów.
Paolini nie ruszył się. Strzelił jedynie kręgami szyjnymi i palcami u rąk. Piotr dostrzegł jednak pewną zmianę w jego oczach, które pociemniały i ich spojrzenie stało się głębsze, niemalże świdrujące.
— Niestety nie będę mógł od razu spełnić pana prośby. Zrobię to dopiero wówczas, gdy będę miał całkowitą pewność, że w pełni rozumie pan swoją sytuację i podporządkuje się przewidzianej w tego typu przypadkach procedurze. Zapewniam, że i tak wszystko jest od dawna ustalone, więc pana protesty są bezcelowe i nie na miejscu.
Piotr stał przy stole, opierając dłonie o blat i wpatrując się w ciemne i puste oczy intruza. Miał ochotę uderzyć go, zepchnąć z krzesła, opluć. Nie zrobił jednak żadnej z tych rzeczy. Zamiast tego nalał sobie wody do szklanki i usiadł ponownie naprzeciwko młodego mężczyzny. Wypił wodę jednym haustem i odstawił szklankę zdecydowanym ruchem.
— Czego pan ode mnie chce, do jasnej cholery? — zapytał.
— Ja osobiście nic. Jestem tylko posłańcem. Na razie… — Młodzieniec uśmiechnął się blado. — Bardzo nie podoba mi się pańskie zachowanie, ale zrobię wyjątek i spokojnie panu wszystko wyjaśnię, bo sprawia pan dość żałosne wrażenie. Pod jednym warunkiem: nie będzie pan krzyczał, ani mi przerywał. Możemy się tak umówić? — Piotr lekko skinął głową. — Świetnie. Proszę pana… Narodowy Program Użyteczności klasyfikuje wszystkich obywateli państwa pod kątem ich przydatności dla społeczeństwa, użyteczności właśnie. Każdy człowiek ma własny Indeks Użyteczności, IU. Pańskie IU wynosi obecnie okrąglutkie zero, jak już zresztą wspominałem. Do niedawna było wyższe, choć też, co trzeba uczciwie przyznać, nigdy nie było szczególnie wysokie. Zdaję się, że w pańskim przypadku maksymalna wartość wynosiła 5. Jest pan osobą samotną, bez rodziny, partnerki, dzieci. Historia pana życia też nie rokuje pod tym względem najlepiej, ponieważ jest pan typem introwertycznego samotnika i domatora, który nigdy nie był w stałym związku z osobą płci przeciwnej. Stracił pan ojca w dzieciństwie, co automatycznie obniżyło pana IU. Teraz w dodatku zmarła pana matka, co poskutkowało wspomnianym spadkiem indeksu. Z korzyści NPU korzystać mogą w pełni osoby, których IU kształtuje się na poziomie nie niższym niż 5, nazywamy ich po prostu Użytecznymi. Natomiast wszyscy obywatele z indeksem 2 lub poniżej tej wartości są przewidziani do Izolacji i Utylizacji, ewentualnie do przynajmniej jednego z tych rozwiązań. W pana przypadku będą to oba, ponieważ trudno wiązać z panem większe nadzieje pod kątem jakiejkolwiek przydatności. Mógłbym na ten temat mówić godzinami, bo tak zostałem przeszkolony i na tym polega moja praca, między innymi. Ale, wybaczy pan, nie jest pan moim jedynym klientem dzisiaj i nie mogę poświęcić panu całego dnia. Dlatego też na razie poprzestanę na tym i ewentualnie postaram się odpowiedzieć na jakieś pytania, jeżeli oczywiście ma pan takowe.
Piotr Rakoczy siedział jak sparaliżowany. Czuł się niczym bohater głupiej komedii albo koszmaru sennego. Chciało mu się śmiać, a jednocześnie miał świadomość, że siedzący przed nim mężczyzna mówi śmiertelnie poważnie. No chyba że jest wariatem albo świetnym aktorem i jego kosztem wykonuje praktyczne ćwiczenie warsztatowe.
— Tak, mam kilka pytań — rzekł i chrząknął kilka razy, bo gardło miał suche jak wiór, mimo wypitej niedawno wody. — Pierwsze będzie banalne: czy to Proces Kafki?
— Czyj proces? — Paolini zamrugał oczami. — Nie jest pan oskarżony, jeżeli o to pan pyta. To procedura standardowa.
— Spodziewałem się podobnej odpowiedzi… To może powie mi pan w takim razie, kim są ci tak zwani użyteczni, i kto może mieć najwięcej punktów w tym waszym programie.
Xavier Paolini rozpromienił się i aż wyprostował na swoim krześle.
— To bardzo proste — rzekł tonem znawcy. — Najwyższe wartości IU uzyskują osoby w wieku produkcyjnym, mające stabilne zatrudnienie, posiadające stałych partnerów i małoletnie dzieci, do tego zdrowe, bez nałogów. To najwyższa kategoria Użytecznych. Tak naprawdę Program jest dla nich dedykowany i oni właśnie korzystają ze wszystkich jego funkcjonalności. Wszystko pięknie opisane zostało w ulotkach NPU, które leżą przed panem. Wysoko w naszym Programie znajdują się też jednostki, które muszą się opiekować młodszym rodzeństwem, ewentualnie starszymi i chorymi krewnymi…
— Przepraszam, ale to się kupy nie trzyma, ten cały korporacyjny bełkot, którym mnie tu pan raczy — wtrącił się Piotr. — Starsi i chorzy krewni, według tego co pan mówił wcześniej i jeżeli potraktujemy ów absurd poważnie, powinni mieć ten cały indeks na tak niskim poziomie, że opiekowanie się nimi jest bez sensu.
— Myli się pan. Dla tych starszych osób taka opieka jest swojego rodzaju nagrodą za wychowanie dzieci i przysłużenie się społeczeństwu we wcześniejszych latach. Dajmy na to pańska matka miała przez lata IU na poziomie 6-7. Choć, przypominam, w czasach jej młodości Program był dopiero w fazie testów i dane nie są do końca miarodajne.
— Niech się pan, z łaski swojej, odczepi od mojej matki — wycedził Piotr.
— Oczywiście. Podałem tylko najbliższy panu przykład. Nie muszę dodawać, że tak długo, jak żyła, pańskie IU było stabilne, zwłaszcza że przysyłał pan z zagranicy pieniądze na jej leczenie. A teraz… — Młody mężczyzna rozłożył ręce w geście bezradności i rozczarowania.
Piotr wzdrygnął się, bo Smalec, który bezszelestnie i niezauważenie zeskoczył z parapetu, zaczął ocierać się o nogi — najpierw stołu, a potem jego własne. Nagle zaświtała mu w głowie pewna myśl.
— Smalec! — powiedział głośniej, niż zamierzał. — Co ze Smalcem?
Paolini uniósł brwi.
— Przepraszam, nie rozumiem. Jaki smalec?
— O niego pytam. — Piotr wskazał palcem kota. — Kot. Ma na imię Smalec. Mieszka ze mną. Utrzymuję go, karmię, daję dach nad głową i uczucie. — Zaczął się nerwowo śmiać, głaszcząc jednocześnie po głowie łaszącego się zwierzaka.
Paolini uśmiechnął się z politowaniem i pokręcił głową.
— Niestety, zwierzęta nie mają znaczenia dla Programu. Dotyczy on wyłącznie ludzi. Nawet gdybyśmy nagięli specjalnie dla pana przepisy, to i tak niewiele by to zmieniło w pana sytuacji. Kot mógłby podnieść IU najwyżej o punkt.
— Ale ja jestem mu potrzebny! A on mnie! — krzyknął Piotr.
— To nie ma znaczenia. I miał pan nie krzyczeć.
Piotr próbował uspokoić oddech i zebrać rozproszone myśli. Nie wierzył w ani jedno słowo, które usłyszał, ale zaczął sobie zdawać sprawę, że to w jakiś upiorny sposób jest kompletnie nieistotne. Myślał, co powinien zrobić, czy do kogoś zadzwonić, popytać, poradzić się, co robić w tej całej idiotycznej sytuacji. Nie bardzo jednak wiedział do kogo, czy jest osoba godna zaufania, która nie potraktuje go jak jakiegoś szaleńca i uważnie wysłucha. Szukał w pamięci, ale nikogo takiego nie był sobie w stanie w tym momencie przypomnieć. Uświadomiło mu to, jak samotnym tak naprawdę był obecnie człowiekiem. I tak naprawdę dopiero to na serio go zasmuciło i przeraziło, zdecydowanie bardziej niż wszystko inne tego dnia.
Spróbował bronić się w jeszcze inny sposób, choć bez większej nadziei na to, że będzie w stanie wygrać z kimś, kto i tak już wcześniej podpisał na niego wyrok.
— Przecież jestem jeszcze młody — powiedział. — Mam szansę na rodzinę, pracę. Wszystko przede mną. Nie jestem emerytem, kimś ciężko chorym. Płacę czynsz, płaciłem podatki. Mam świetne wyniki badań, własne mieszkanie… Nie, ja chyba zwariowałem. Co ja w ogóle wygaduję…
W oczach Xaviera pojawiło się coś na kształt znużenia. Westchnął.
— To wszystko prawda, ale tylko z pozoru — rzekł tonem, który wskazywał na to, że nie lubi opowiadać o oczywistościach. — Ścieżka pana życia nie daje większych nadziei na to, że faktycznie znajdzie pan pracę i założy rodzinę. Szanse na to są minimalne, jeśli mam być całkowicie szczery, a ryzyko duże.
— To jakiś absurd. Stek bzdur. Nie wierzę w te pańskie idiotyzmy. A nawet gdyby było w nich ziarno prawdy, to ja mam swoje prawa. Są jeszcze sądy, media, instytucje międzynarodowe!
Xavier wyglądał, jakby usłyszał doskonały dowcip, którego dotąd nie znał.
— Tak — powtórzył. — Są jeszcze sądy, media i instytucje międzynarodowe.
Piotr znowu powstrzymywał się przed tym, by go czymś nie uderzyć.
— Czy ma pan w ogóle jakieś dokumenty? — zapytał. — W zasadzie od tego powinienem zacząć. Jest pan w moim domu, opowiada mi głupoty, straszy i obraża. Proszę o dokumenty.
Xavier, jak gdyby tylko na to czekał, sięgnął do kieszeni garnituru na piersi, wyciągnął z niej dwie plastikowe, ofoliowane karty i podał je rozmówcy. Jedną z kart był tradycyjny dowód osobisty, drugą zaś legitymacja ze zdjęciem, wystawiona na nazwisko Xavier Paolini, który, zgodnie z widniejącą na niej informacją, był starszym referentem w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i specjalistą NPU. Piotr wpatrywał się w logo i znak wodny MSW i podpis ministra. Nie był specjalistą, lecz dokument nie dawał podstaw do podejrzewania jakiegoś fałszerstwa.
— Dlaczego tak się pan nazywa? — spytał, bo już nic innego nie przyszło mu do głowy.
— Ojciec był Włochem, matka pół-Portugalką — odparł. — Byli jednak jednocześnie wielkimi polskimi patriotami. I mieli bardzo wysokie IU — dodał z dumą.
— Nie wątpię… — mruknął Piotr i oddał mężczyźnie dokumenty. Nagle postanowił zakończyć sprawę na dobre, niezależnie od tego, co tak w rzeczywistości miało to oznaczać. Chciał już tylko pozbyć się z domu tego dziwnego człowieka, więc wyrzucił z siebie: — Dobrze. Rozumiem, choć nie rozumiem. Co mam teraz robić?
— Nic, absolutnie nic. — Xavierowi wyraźnie ulżyło. — Zajmiemy się wszystkim. Proszę czekać na sygnał i jedyne, co mógłbym jeszcze panu zasugerować, to żeby nie opuszczał pan miasta. A tym bardziej kraju. To chyba wszystko, broszury zostawiam…
— Czy w broszurach jest coś o Izolacji i Utylizacji?
Paolini uśmiechnął się wyrozumiale, jakby jakieś dziecko zadało mu wyjątkowo naiwne pytanie.
— Pan chyba żartuje. Przecież nikt nie chciałby w ten sposób zniechęcać i niepokoić uczestników i beneficjentów Programu.
— No tak, naturalnie… Czyli mam czekać po prostu?
— Tak. Czekać. To kwestia paru dni. Proszę się nie niepokoić.
Mężczyzna zabrał ze stołu tablet, wstał i wyciągnął dłoń na pożegnanie. Piotr uścisnął ją machinalnie i skrzywił się z obrzydzenia — była zimna i śliska.
Paolini wyszedł, kłaniając się z udawanym szacunkiem, i po chwili w mieszkaniu zapanowała cisza, jakby nic się nie działo i nie zakłóciło spokoju tego przedpołudnia. Tylko odsunięte krzesła w kuchni oraz ulotki na stole świadczyły o tym, że cała rozmowa nie przyśniła się Piotrowi. Wziął do ręki owe ulotki, z których uśmiechały się do niego rozanielone twarze młodych ludzi i dzieci. Zmiął je, nie czytając, i wyrzucił do kosza pod zlewem.
Nie miał już chęci iść na żadne zakupy. Z szafki nad zlewem wyjął napoczętą butelkę whisky oraz szklankę. Wrzucił do niej kilka kostek lodu i wypełnił do połowy trunkiem. Nałóg alkoholowy. To na pewno dodatkowo obniża mój indeks, pomyślał i uśmiechnął się krzywo.
Poszedł do sypialni i usiadł na niepościelonym łóżku, sącząc powoli whisky i dolewając jej sobie od czasu do czasu.
Na nocnej szafce leżał telefon komórkowy. Piotr wziął go do ręki i zaczął przeglądać książkę telefoniczną. Smalec wskoczył na pościel i ułożył się na niej, pomrukując z cicha. Piotr zatrzymał się przy jednym z kontaktów. Klara J. Przyjaciółka ze studiów. Właśnie przyjaciółka, bez żadnych podtekstów. Miał z nią kiedyś bardzo dobry i stały kontakt, ale od jakiegoś czasu nie rozmawiali. Odezwała się niedawno, gdy umarła jego matka. Nie miał pojęcia, skąd się dowiedziała, ale nie zaprzątał sobie tym głowy. Ważne, że do niego zadzwoniła ze szczerymi kondolencjami. Postanowił, że teraz zadzwoni do niej sam. Spróbuje pogadać, może jakoś się spotkają. Whisky była mocna i dobra, dzięki niej wizyta Xaviera Paoliniego wydawała się już czymś tak śmiesznym i nierzeczywistym, że Piotr niemal o niej zapomniał.
Klara odebrała po dłuższej chwili, gdy już miał zamiar się rozłączyć.
— Piotr? To ty? Fajnie, że dzwonisz. Co u ciebie? Jak się trzymasz?
— A dziękuję, powoli do przodu. Wczoraj matkę pochowałem. Staram się teraz wszystko sobie uporządkować w głowie, ale nie jest łatwo. Zastanawiałem się, czy nie znalazłabyś dla mnie w najbliższych dniach odrobiny czasu. Moglibyśmy się spotkać na jakiejś kawie, pogadać. Nie chcę, żeby to zabrzmiało żałośnie, ale po prostu nie mam z kim, a czuje się średnio. Z tobą zawsze dobrze mi się rozmawiało, więc pomyślałem… — Wypowiedział te zdania bardzo szybko, na lekkim rauszu. Teraz zawiesił głos, czekając na reakcję. Ta przez chwilę nie następowała. Wreszcie usłyszał w słuchawce:
— Wiesz, ostatnio mam sporo spraw. Dziecko choruje, a mąż wyjechał…
Piotr dopił alkohol i odstawił szklankę na szafkę.
— Krótkie spotkanie — powiedział. — Nie proszę o wiele.
— Postaram się — odpowiedziała Klara bez entuzjazmu. — Może w poniedziałek po południu. Ta kawiarnia, do której chadzaliśmy grupą może być?
— „Słoneczna”? To ona jeszcze jest? — zdziwił się.
Klara roześmiała się.
— Jest, oczywiście, że jest. Tylko już nie tak obskurna jak za naszych studenckich czasów.
— A jeśli tak… — Piotr również się zaśmiał. — Jak najbardziej może być. Z chęcią ją sobie odświeżę. A słuchaj… Jeszcze jedna rzecz przyszła mi do głowy. Był dzisiaj u mnie taki facet. Wariat jakiś. Opowiadał mi o strasznych głupotach, programie użyteczności, indeksach różnych i tego typu bzdurach. Zajął mi sporo czasu, był impertynencki i straszył mnie jakąś, nie uwierzysz, utylizacją. Nie przejąłem się tym specjalnie, bo za granicą nic o tym nie słyszałem. Ty wiesz coś o tym więcej? On niby miał dokumenty, ale dzisiaj to nie problem. Powinienem to gdzieś zgłosić? Jak uważasz?
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza. Nienaturalnie długa. Piotr pomyślał, że kobieta może się rozłączyła albo przerwało połączenie, ale jednocześnie słyszał jej oddech. Wreszcie odezwała się, cicho i spokojnie, z nutą żalu w głosie:
— Piotr, patrzę na kalendarz i jednak nie będę mogła się teraz spotkać. Mam dużo zobowiązań i jeszcze to dziecko. Przepraszam, nie dam rady.
— Chociaż pół godziny. To nie musi być kawiarnia. Jeżeli nie chcesz zostawiać dziecka, to podjadę. Tylko podaj mi adres, bo go nie znam.
— Naprawdę nie mogę. Przykro mi — powiedziała mechanicznym tonem i rozłączyła się, zanim zdążył cokolwiek dodać. Próbował zadzwonić jeszcze raz, jednak odpowiadał mu wyłącznie sygnał zajętości. I tak kilkukrotnie. Wreszcie dał za wygraną. Chciało mu się płakać. Zerknął na pustą szklankę i jeszcze bardziej pustą butelkę. Położył się na łóżku w ubraniu, na plecach, i patrzył, jak sufit wiruje nad nim. Odwrócił głowę w bok i spojrzał w oczy Smalcowi. Były szeroko otwarte, żółte i obojętne. Piotr zrozumiał wtedy, że kot wie wszystko. Zakrył twarz dłońmi. Bał się, że gdy ponownie spojrzy na Smalca, zobaczy na jego pysku szyderczy uśmiech.
18 lipca 2023
Konrad Liskowacki (ur. w 1981 r. w Zielonej Górze) – ukończył studia prawnicze na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Szczecińskiego (2005) oraz studia z zakresu prawa europejskiego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu (2006). Autor tekstów krytycznych i esejów publikowanych na łamach „eleWatora”, „Kuriera Szczecińskiego”, „Latarni Morskiej”, „Migotań”, „Pograniczy” i „Toposu”. Mieszka w Szczecinie.
aktualności o e-eleWatorze aktualny numer archiwum spotkania media autorzy e-eleWatora bibliografia
wydawca kontakt polityka prywatności copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved
copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved