Skip to content
e-eleWator zachodniopomorski miesięcznik literacki

WOJCIECH JUZYSZYN

Efemerofit. 4

Igor zdybał Natalię w korytarzyku, akurat kiedy po spuszczeniu żywicy wlazła do gabloty pokazowej i wykrajała martwej Kamili pozbawioną już palców stopę, by nakarmić nią Zygberta.

— Dzidzia, co ty robisz…

— O Jezu! A tata?! — Natalia sprawnie schowała piłkę do metalu za plecami.

— Patrzyłem na ciebie przez okno, pukałem do ciebie przez szkło [Piosenka Taconafide: Tamagotchi]. — Zakpił i puknął knykciem w tubę gabloty.

— Nie miał tata wrócić dopiero jutro pod wieczór?

— Nie spodobało mi się, że kazali na tym surwiwalu jeść robaki, wróciłem wczoraj w środku nocy. Odsypiałem, ale zbudziło mnie do kibla, idę, a teraz widzę, że odkrawasz siostrze stopę. Wytłumaczyłem się, teraz chyba twoja kolej.

— Załóżmy, że tata nic nie widział. — Puściła kumplowskie oko.

— Nie ma opcji. Do czego ci stopa siostry? Ach… Chcesz ją pewnie wszczepić Zidze zamiast tych protez.

— Nie, no, tato, co tata taki przedpotopowy. — Wujek już nie potrzebuje protez.

— A tak, on teraz tym… Takim drzewem jest.

Igor przetarł twarz, podkrążone oczy wskazywały możliwość nagłego zachorowania na narkolepsję.

— Mniejsza, wrócimy do tematu, zaraz padnę na pysk.

Natalia wyrzuciła górą stopę z gabloty, po czym w podobny sposób sama z niej wylazła, by finalnie jak zawsze zalać z powrotem zwłoki Kamili żywicą. Wzięła stopę, przytuliła ją do piersi i spojrzała na kuzyna: morda wytrzeszczona, bez oka, bez całej nogi, część brzucha odkrojona, jelita zastygłe w ruchu ku górze. Cud bursztynka.

Kamila, w bardzo podobnym stanie, jeno już druga noga została napoczęta, zaś wystające flaki ciekawiej się u niej rozwidlały, co można było przyrównać do misterności dzieła sztuki nowoczesnej.

Obecnie unosiła się w niespiesznie zastygającej żywicy, zupełnie jak wynaturzony noworodek w wodach płodowych lub raczej jak poharatany żołnierz po wojnie bezskutecznie odnawiany płynem regeneracyjnym.

Ciało Kamili dziwnie pyrkało i wytwarzało bąbelki. Natalia mocniej przytuliła się do stopy. Zwłoki wibrowały przez chwilę jak skwierczący na patelni skwarek, po czym ramię lekko się uniosło.

Natalia — naraz bladaczka na mordzie!

Ale to wszak tylko pośmiertne drgawki.

Udała się na działkę. Wywijając stopą Kamili radosne młyńce, przeszła przez ulicę. Zbliżało się południe, ale dziś Zima swą pałką władzy rozsądnie rozdysponowywała światłem i panował półmrok. Niebo zasnuwał całun chmur, którego fragmenty cały boży dzionek zbierały się w masywne struktury napowietrzne.

Bramka działkowa skrzypnęła. Natalia przelazła nad, następnie pod rosłym korzeniem Zygberta, z kanciapy wzięła szpadel, przebiła się przez zmrożoną glebę, wrzuciła stopę w dziurę, po czym zasypała ziemią.

Ziga mrugnął niespiesznie.

— Dziękuję, Natalio Moja Miła, że karmisz mnie swą siostrą oraz mym synem. Wyborna z ciebie dzierlatka.

— Ma wujek prestiżowy nawóz. Takie rzeczy to tylko w zakładach pogrzebowych po wysokich cenach schodzą.

Wujek nie zareagował, ale Natalia wiedziała, że kiwnął głową. Kiwnąłby, gdyby nie była na fest zrośnięta z pniem. Ziga czasem zapominał o swej nowej formie oraz jej ograniczeniach, dziewka więc nauczyła się interpretować pewne przestoje komunikacyjne.

Zima opierała się o bok pnia. Siedziała na ziemi, a dłonie jej blade i smukłe rozwidlały gałązki jemioły. Magicznie wstała, frunąc do góry, i gdy podeszła do Natalii, ta ujrzała, iż we włosy wplotła sobie liście pokrzywy.

— Natalio — tedy rzekła. — Muszę sprawdzić, jak bardzo jesteś hardą dziewczynką. Czy naprawdę jesteś hardaszcza.

— Mam walenia w piersi. — Wypięła ją.

— Muszę to sprawdzić. Czy pozwolisz?

Królowa wyjęła z falujących włosów dwa liście pokrzywy i przytknęła je do policzka dziewki.

— Piecze. — Zadrżała, lecz nie uciekła spod ziołowego nacisku.

— Powoduje nieprzyjemne doznania, prawda?

— Tak, piecze.

Zima wyrzuciła liście i powzięła kolejne, włosy stały jej niemal dęba. Korzenie Zygberta jęły ożywać, pięły się w górę, trzeszczały i skręcały w spirale, dążąc do fraktali, skręcały się jeden z drugim jak węże w lasce Asklepiosa.

Pośród leniwych drzewnych trzasków Pani Mrozu przytknęła garstkę liści do nozdrzy Natalii. Dziewka leciutko drgnęła, ale ni pisk najlżejszy nie wydobył się z monstrualnej wielorybiej piersi. Zima drażniła nos dziewki — przejeżdżała pękiem roślin z góry od nasady w dół do skraju nozdrza, góra, dół, góra, dół, aż wreszcie, kiedy zatrzymała się na moment na dole, wepchnęła pokrzywę do środka nosa. Natalia nie powstrzymała się i mocno zacisnęła powieki.

Trwały tak obie damy zawieszone w ciekawym wepchnięciu przez momentów parę.

— Wdychaj słowiańskość, Natalio. Poczuj ją. To twoja siła. Słowiańską pokrzywę wepchnęłam ci właśnie do nosa. Czujesz wszystko?

— Piecze.

— Otrzęsiny. Pokrzywa nic ci nie da. Ale wdychaj.

— Nie da?

— Wyzwoli.

— Piecze.

Korzenie Zygberta jeszcze nigdy wcześniej tak się nie porozrastały, wzwyż ku całunowi ciemnych chmur, na boki, aż rozsadzając siatkę wokół działki. Spirale spiral, fraktale fraktali.

Gdy zapadła noc, Zima wreszcie wyjęła z nosa dziewki pokrzywę. Natalia rozebrała się do bielizny, a Królowa obtoczyła całe ciało dzierlatki swymi kontrolowalnymi włosami, parząc ją po całości pokrzywami wplątanymi w fryzurę.

Proces nie trwał długo i gdy już Natalia przeszła chrzest Słowianina, Zima obcałowała ją topazami ust.

— Piecze?

Natalia naga jak dzikuska, Zima w swej sukni rozłożystej, całą noc ganiały się po plątaninach korzeni. Dziewka chowała się, a Królowa szukała. Gdy Natalia akurat natrafiała na korzenie uformowane w wiry, schodziła do środka wiru, kręciła się jak mysz w labiryncie. Kiedy zaś wchodziła na korzenie wiszące jeden nad drugim, wspinała się po drabinie aż pod niebo, gdzie razem zasiadały z Zimą. Raz, gdy tak odpoczywały tam, a chmury nocne się rozwiały, ujrzały spadającą gwiazdę.

— Niedługo będzie spadać ich więcej, wtedy trzeba będzie nam podróżować — rzekła Pani Mrozu. — Pomożesz mi.

Natalia spojrzała na uda Królowej, gdzie spoczywała pałka władzy. W diamencie na jej końcu odbijało się gwieździste niebo, jednak gwiazdy w odbiciu poruszały się, przemieszczały, ukazując przyszły rozkład materii wszechświata na wiele mileniów w przód.

 

Po słowiańskich otrzęsinach Igor pytał córy, co ona taka popalona i czy w pokrzywach się kąpała. Rodzice zauważyli, że z gablot pokazowych nieco ubywa, upomnieli więc Natalię, by się miarkowała w swym apetycie i jeśli naprawdę już musi odkrawać z siostry i kuzyna, to niech potem nie zapomina, by zalewać żywicą, aby nie pognili. „Jak mogłabym nie zalewać, dywagowała Natalia, przecież żywica jest taka logiczna”.

Nadto po słowiańskim chrzcie odmienił się rysunek na szafie przedstawiający rozprawę palową. Choć Natalia nie zwracała już od dawna na niego uwagi i właściwie o nim zapomniała, jak o wszystkich swoich artystycznych spłodzeniach, teraz już właściwie nie przerażał jej ani trochę. Rozprawa palowa stała się tylko niegroźnym westchnieniem przeszłości.

Pokrzywa zahartowała Natalię. Rysunek postrzegała jakoby poprzez magiczny śnieżny filtr, pachniał pokrzywami oraz ciałem Zimy. Obrazek nasiąkł czymś również przyjemnym. Natalia nigdy nie bała się herbatników, ale gdyby się bała, wiedziała, że po nasączeniu go herbatą wszystkie lęki by minęły. Coś podobnego rozmiękczyło kanciaste wspomnienie przelane na rysunek. Mentalna herbata.

Grywała dalej z Teodorem w Bladego Walenia, ostatnio nawet dostała łatwiejsze zadanie, aby cały dzień przechadzać się po domu w negliżu. Czuła potrzebę skonsultowania rozgrywki z Królową Mrozu. Ta jednak tylko odparła lakonicznie, aby Natalia nie zamykała się na plejadę możliwości.

Królowa chłodu pewnej nocy machnęła pałką władzy i wytworzyła ze śniegu rydwan ciągnięty przez dziki o złocistej sierści. Poleciały nim daleko, daleko, i była to pierwsza z wielu ich podróży.

Zasiadły na gałęzi drzewa, a dziki sapały i chrumkały na dole, odpoczywając po wojażach. Zima i Natalia obserwowały spadające gwiazdy nad surowym pustkowiem.

— Ileż ich tutaj jest. Nie widziałam jeszcze tylu spadających gwiazd.

— To nie one, Natalio, przecież widzisz, że nie gasną. To odległe komety, tylko niebo jest bliżej.

— Och. Płyną jak świecące wieloryby w lewitującym bąblu akwariowym.

— Dobrze ujmujesz w słowa.

Gdy rój komet przeleciał, Zima zeskoczyła z gałęzi, śnieżnomagicznie ciągnąc za sobą towarzyszkę. Przez chwilę stały w kotlince, aż z nieba jęły się sypać drobne szkiełka i miękko osiadać na glebie.

— Zbieraj je — poprosiła Pani.

— Skąd one lecą?

— Z kosmosu. Drobinki te odrywają się od ogonów komet.

Pomimo ciemnicy, szkiełka tęczowo się mieniły.

Zebrały całe ich mrowie do worów uszytych ze słoniowej skóry. Załadowały się na rydwan i wróciły. Odbyły jeszcze parę takich wypraw, szkiełka przechowując w kanciapie na działce. Czasem Zima karmiła jednym czy dwoma Zygberta.

— To takie szkiełko dałaś mu wtedy do zjedzenia? — spytała domyślna Natalia, odnosząc się do czasów, gdy Zygbert był człowiekiem, a raczej cyborgiem.

— Tak. Choć wtedy jeszcze tyle komet nie przelatywało i nie miałam ich dużo.

— Co one dają?

— Są po prostu smaczne jak rarytas — rzekł Zygbert.

— Te drobinki dla wielu są najzwyklejszym smakołykiem — sprecyzowała Zima. — Lecz dla niektórych to swego rodzaju pożywka.

— Och.

Mniej więcej dwa tygodnie przed końcem zimy wyprawy na rydwanie zakończyły się, zaprzęgnięte dziki zarżnięto, mięso połowicznie zeżarto, połowicznie zaś spalono na stosie jemioły i pokrzywy, aby złożyć w ofierze Odynowi.

— Drobinki te to kosmiczny plankton, pożywią wieloryba w twej piersi — wyjaśniła wkrótce Królowa. — Będziesz mi potrzebna dziś w kosmosie, tedy zjesz cały plankton ze słoniowych worów, który zebrałyśmy.

— W kosmosie? Ja?

— Tak, musimy przygotować dla Zygberta kanał, aby mógł udać się w daleką podróż.

— Ale przecież tak miło się tu zakorzenił.

— Natalio, widzisz, Zygbert nie jest Efemerofitem, może był nim przez jakiś wycinek czasu. To wieczny podróżnik, dlatego musi lecieć, a my musimy przygotować mu kanał przestrzałowy. Dlatego też pozwoliłam zachować mu onegdaj cieplny bąbel, jest to pogodowa aberracja, jednak wiedziałam, że już długo Ziga miejsca tu nie zagrzeje, tedy wyjątkowo przymknęłam oko.

— Tedy rozumiem. Skora jestem do pomocy, lećmy więc.

Natalia połknęła kosmiczny plankton, co do szkiełka, dzięki czemu przeistoczyła się w gwiezdnego wieloryba. Nim jeszcze nauczyła się panować nad wielkim ciałem morskiego ssaka, wtoczyła się masą na kanciapę, burząc dach i dwie ściany.

Oswoiła się w końcu i razem z Zimą ujeżdżającą pałkę władzy pomknęły w kosmos. Tam, w próżni już, Zima zsiadła z pałki, by przy jej pomocy sterować spoiwami magnetycznymi kosmosu. Utworzyła w polu magnetycznym kanał przestrzałowy aż do Ziemi.

— Natalio, musisz ustabilizować kanał.

Dziewka podpłynęła wielorybim cielskiem, przewróciła się do góry nogami i przytknęła wielorybi otwór na szczycie czaszki do krańca kanału. Dmuchnęła przez otwór potężnie, a powstały podmuch energii namagnetyzował ścianki kanału, aby struktura została zachowana. Dopiero wtedy Zima opuściła pałkę.

Wróciły, a Natalia legła w negliżu na glebie działkowej już w swej formie dziewczęcej. Zima na jej nagim ciału wyczarowała Ażurową Kryzę Chwały. Więc leżało nagie dziewczę jedynie z kryzą i odpoczywało po niemożebnym wojażu.

Zygbert musiał jeszcze wstrzymać się z odlotem, ponieważ kanał winien uprzednio napęcznieć magnetycznie. Azali zapanowała stagnacja działkowa, jednak wuj Natalii siłą woli pochował już niektóre korzenie w głąb pnia. Zrobiło się jakoś pusto.

Natalia była wymęczona, w domostwie regenerowała się herbatą z cukrem oraz czytaniem thrillerów. Raz komputer sam się jej włączył, ponieważ przyszła wiadomość od Teodora na czacie Blady Waleń.

„Zabij się”.

Natalia zignorowała zadanie po całości, zatem masażysta wypiął się na dzierlatkę i już dłońmi nie koił, a za to wrócił do manewrów, które Natalię wpędzały w nerwicę. Przy jej obecnym wymęczeniu wielorybim wojażem wyjątkowo źle to znosiła.

Pewnego dnia w okno pokoju dziewki zapukał dziobem wróbel. Domyśliła się, że Zima zaprasza na działkę.

Kanał przestrzałowy dojrzał magnetycznie, Zygbert pochował wszystkie swoje korzenie.

— Cóż, Natalio, na mnie przyszła pora. Takie już życie podróżnika z dalekich krain.

— Tedy rozumiem. Zatem to pożegnanie.

— Zacząć odliczanie? — wtrąciła Zima.

Natalia posmutniała przepotężnie. Teraz żegna wuja Zigę, a już niebawem pożegna i Zimę. Czy ta, która nastanie w przyszłym roku, to będzie ta sama osoba?

— Natalio, leć ze mną — rzekło drzewo.

— Ale nie mam już planktonu. Nie dam rady zmienić się w wieloryba.

— Ja w ciebie wierzę, twój waleń może wyzwolić się samoistnie.

— Może?

— Może — potwierdziła Królowa. — Jednak jesteś jeszcze osłabiona i nie radziłabym ci nawet próbować.

— Ale Natalio… — sapnął zmęczony Zygbert. — Od czego wszak są twoje łyżwy mentalne. Wykorzystaj ich potencjał, aby mknąć przez kosmos jako dziewczynka na łyżwach. Po chrzcie stałaś się dziewczynką wyzbytą z lęku. Jesteś gotowa na daleką podróż.

Zawahała się.

— Natalio, mówiłem ci, że jesteśmy bardziej podobni, niż sobie zdajesz sprawę. A wiesz, co jest naszym najbardziej wspólnym gruntem? Ojczyzną naszą wspólną?

— Tedy co?

— Nienawiść do kindersztuby, Natalio. Nienawiść do kindersztuby.

— Wujek…? Wujek nienawidzi kindersztuby?

— Owszem. To zła siła, która nas ogranicza. Zabija nasze piękne szczere instynkty.

— Tedy z wujem lecę. Nie mam pytań.

Serce dziewki zawrzało na myśl o przygodach, które w kosmosie dla nich się unoszą. Nim jednak ruszyli, uczuli spontaniczną potrzebę symbolicznego wyzwolenia się od kindersztuby.

Ziga szumiał medytacyjne liśćmi, Natalia czuła parapsychiczną więź z wujem, gdy ona również, z zamkniętymi oczyma, poddała się mantrom wyzwoleńczym. Poczuła w swej piersi walenia zew wolności, piękno nieograniczonej przestrzeni.

Włazy mentalne puściły, wszędzie wlała się woda, naokoło nich przepływały stada pięknych wielorybów, a w ich wielorybich pieśniach dziewczę słyszało majestat świata alternatywnego, w którym roztacza się plejada niesamowitości. Pieśniach wyzutych z kindersztuby, naturalnych i tęsknych. Instynkt dziczy wibrował we wszędobylskiej mokrości.

Fantazja odpłynęła, mantry dobiegły końca.

Królowa Mrozu pobłogosławiła ich pałką władzy, aby w podróży wszystko szło pomyślnie. Rozpoczęła odliczać od dziesięciu w dół. Zygbert zaczął wibrować, z korony odrywały się pojedyncze listki, ziemia jęła się trząść.

— Trzy, dwa, jeden.

Pień Zygbert trząsł się bez ograniczeń, wreszcie oderwał się od gleby, podstawa korzenia wypluwała smugi ognistej energii. Drzewna rakieta pomknęła ku niebu, Natalia natychmiast zerwała się, zapierając się mentalnymi łyżwami o cząsteczki powietrza.

Zygbert przymykał oczy, kojony pędem, jakiego jeszcze nigdy nie zaznał. Towarzyszył im wróbel, tedy tak w trójkę w kosmos się wbili. Wróbel zamknął tam oczy i zamarł. Przez moment jeszcze się wznosił, po czym zaczął spadać. Bez powietrza obumarł. Opuścił swych kompanów tak prędko.

Także w próżni łyżwy Natalii dawały wspaniałe oparcie. Pruli przez gazowe obłoki, wbijali na pasma asteroidów, jak na szaloną wieloskrętopasmówkę. Gwiazdy ich nie spalały, a jasność pieściła oczy. Do karamboli z kometami nie doszło, gdyż te miarkowały się w trajektoriach. Żywili się drobinkami odpadającymi z ich ogonów, aby wspomóc swą żywotność. Zanurzali się w mgławice, wdychali je i halucynowali, opar dobrze wchodził.

Natalia ujrzała gazowego Teodora, który machał do niej, pikantnie rozwalony na stole do masażu. Wyjmował kredki z jej pudła i nonszalancko je wąchał, jakby były przedłużeniem jego lubej, no bo w końcu były.

Nieco dalej na jeziorze gibały się gabloty pokazowe z Sieciechem i Kamilą, pokaleczone ciała wyjątkowo dobrze komponowały się z kosmicznymi pejzażami. Na zamarzniętej części tafli Jessika kręciła piruety na łyżwach, lecz prawdziwych, nie mentalnych, pryskając czekoladą spod płóz, bo tafla była czekoladowa. Łyżwiarka zataczała żywotne ósemki, a w ślad za nią podążał radosny wróbel-elemel.

Przy jeziorze rosły krzewy. Rodzice zakuwali tam Zigę w łańcuchy działkowe, jeszcze miał stopy i był człowiekiem. Wolną jeszcze ręką chłeptał whisky prosto z butelki. Sieciech ładował też tam karne pale działkowe na wielką balistę i strzelał nimi w dalekiego Ymira skrytego za osłoną z lodowych chmur.

Gdzieś zupełnie wyżej rotowała monstrualna filiżanka herbaty, oblegana przez roztrzaskujące się samoistnie bloki czekolad. Przefrunęła nad nią wielka książka, ulubiony thriller Natalii, kłapiąc okładką i sypiąc ze środka śniegiem. Daleko nie zaleciała, rozjechały ją rolki terenowe, rozbijając na pył. Natalia nigdy wcześniej nie widziała tak dobrze napompowanych kół.

Rolki przemieniły się w zaprzęgnięty dzikami rydwan prowadzony przez Panią Mrozu. Przecięła drogę Natalii i Zygbertowi tuż przed nosami. Chwilę po tym pojazd wpadł w gąszcz pokrzyw i tam eksplodował, ostała się tylko pałka władzy. Obracając się, powoli wpadała w czerń kosmosu, a w jej diamencie Natalia ujrzała tym razem nie przyszłość wszechświata, a całe swoje życie, krótkie jak opad i wznos powieki.

Wszystko to było stworzone z gazu, w ruchu i dalekie jak sen.

Natalia i Ziga mknęli wśród gwiazd nie wiadomo jak długo, sklejeni solidnym spoiwem relacyjnym, zasileni potężnym paliwem podobieństwa, aż dziewka ujrzała w jednej z mgławic Kamilę, nie z gazu, a prawdziwą. Unosiła się w całej dziewczęcej krasie, bez cielesnych ubytków, pośród gazowych pasm.

— Wujek zaczeka, upewnię się, czy czasem moja siostra czegoś nie knuje.

Zeszła z trasy i śmignęła szybko do krewnej.

— Kamila, co tutaj robisz?

— Zostań tu ze mną, siostro. — Miło się uśmiechnęła. — Zamieszkamy w tej mgławicy.

Dopiero teraz Natalia uczuła, ile tutaj nagromadziło się miłości i piękna pośród tych gazów. Może to właśnie cel jej podróży.

Natalia odwróciła się do drzewa zawisłego w próżni i tylko wujowi pomachała. Ten nijak nie zareagował, choć dziewka wiedziała, że kiwnął głową, i udał się dalej sam, w podróż ku krainom przedalekim.

— Tam, na Ziemi… — zaczęła Natalia. — Masz godnego zastępcę. Córa zastępcza Teodor bardzo się w ciebie wczuwa, skąd on tak dobrze cię znał?

— Teodor nie do końca był świadomy swych działań. Czasem nieco się nim posługiwałam, a czasem oddawałam mu świadomość.

— Siostro, ty i zza grobu jesteś nie do okiełznania.

— Miło mi to słyszeć. Siostro, cieszę się, że jesteśmy wreszcie znów razem. Cieszę się, że moje wiadomości do ciebie docierały.

— Tak, docierały. Ale nie wykonałam ostatniego zadania, siostro. Nie chciałam się krzywdzić.

— Och, to nic takiego. Ważne, moja droga, że wreszcie jesteśmy razem.

***

Znaleźli ją w bladaczce na działce. Wykręcona na śniegu Natalia była biała jak papier. Wyglądała zupełnie jak blady waleń leżący w martwicy na plażowym piachu.

Policjanci otoczyli strefę taśmami, jeden coś notował w kołonotesie.

— Spojrzy pan tutaj. — Policmajster wskazał opakowanie po lekach. — Pana córka najpewniej przedawkowała psychotropy.

— O matko — Igor gryzł wąsa. — Czemu ona to brała?

— Może artystka?

— Malowała, ale hobbystycznie.

— Nieistotne, artyści często coś biorą, żeby „podrasować” myślenie, ujrzeć wizję, której bez wspomagaczy by nie wymyślili. Czasem nawet widzą obrazy, wie pan, mają omamy.

— Ale czemu przedawkowała?

— Powiem wprost, wygląda to na samobójstwo. Przyczyny będziemy dociekać, o ile po prostu w halucynacjach coś jej się nie przestawiło i nie łyknęła wszystkiego dla fazy.

Również i Teodor tam stał, w swoich dziewczęcych włoskach. Powieki opuchły mu chochliczo jak jeszcze nigdy.

— No cóż. — Igor był przybity. — Rozumiem, że ciało córki zostanie zabrane.

— Tak, musimy zrobić sekcję zwłok. Powiem wprost, mogę panu polecić dobry zakład pogrzebowy. Mamy z nimi umowę, ale polecam też, ponieważ są solidni, może nie do końca tani, ale… Wiadomo.

— Ach, rozumiem. A może panowie weszliby na kawę? — Igor nieco się uśmiechnął. — Postawiliśmy obok salonu nad wyraz ciekawe gabloty pokazowe.

Wojciech Juzyszyn (ur. w 1992 r. w Szczecinie) — prozaik. Ukończył Zachodniopomorski Uniwersytet Technologiczny na kierunku elektrotechnika. Opowiadania publikował w „Twórczości”. Mieszka w Szczecinie.

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content