Skip to content

GABRIEL KORBUS

Poemat o Annie

 

I. Przybycie Twardziela z Metropolis

Białogród

Zobaczyłem wielką puszczę Białogrodu,
Drzewa poskręcane jak zwłoki,
Zapomniani ludzie, wciągnięci
W serca z drewna, ponure krzewy,
Które rosły na skałach bez słońca,
Czułem ducha w lesie,
Który przechadzał się między drzewami,
I ją, Annę, której siła przenikała wszystko,
Liście były jak zielone gwiazdy,
A każde z nich miało gwiezdną moc,
Ludzie wchodzili tutaj zbierać grzyby
I polować na brykające sarny,
Ale ten, kto wszedł do lasu w noc przesilenia,
Nie wracał, ale wisiał na drzewie,
A z jego brzucha leciały jelita,
Dziwni ludzie snuli się jak zwłoki,
Ich spojrzenia były puste, to cel Nihilisty,
Jego pielgrzymka, wielkie samobójstwo,
Które nie miało końca, gubiło początek,
Dzieci ginęły jedno za drugim
I rodzice znajdywali tylko kubraczki,
A jednak w sercach dalej mieli jego,
Wielkiego i strasznego Króla Gór,
Który patrzył się z brudnych sadzawek,
Słyszeli trzepot fioletowych motyli,
Których skrzydła były jak z plastiku,
Które pojawiały się i znikały,
I niosły z sobą nieszczęście,
I straszną wolę tajemnego władcy.

 

II. Wspomnienia miłości

Kołysanka dla Jany

Śpij, moja Anno, śpij sobie,
Niech szumi miły las,
Niech zniknie wszelki strach,

Szumi wielkie morze,
Liście gubią zorze,
Niech cię tuli wiatr,
Bajki jak ze złotych kart.

Rośnie wielki krzew,
Pręży złotą brew,
Pnie gałązki mokre,
Gubi srebrne krople.

A ty śpij, Anno, śpij sobie,
Niechaj skrzypi tobie
Wielki letni las,
Suchy morski maszt.

Rzuć ten kolorowy czar,
Co rozprasza strachy mar,
Poleć jako biały ptak,
Nieś mnie na swym grzbiecie tak,
Abym widział wielki świat.

Złoty księżyc cię utuli,
Schowasz się w tęczowej kuli,
W opalowej korze,
Wszystko będzie dobrze.

Śpij, moja Anno, nie gub snów,
Jutro będziesz lecieć znów,
Aż do głębi starych roślin,
Gdzie się pręży srebrny muślin.

 

Król Gór

Widziałem, jak leciałaś,
Jako mewa biała,
Bez ludzkiego ciała,
Daleko, w gwiezdny gaz.

Szumiał gdzieś twój las,
Gdzie czeka wciąż Król Gór,
Twój niezburzony mur,
Twej duszy wieczny ból.

Lecz na co ból i twój Król Gór,
Gdy wiecznie płoną gwiazdy,
Swobody promień jasny,
Wolności piękny świat.

Więc poleć przez otchłanie próżni,
Przez ognie bólów, śmierci wróżby,
Uciekaj, on tam jest!

Twój wielki ból, twój wuj, Król Gór,
W zielonym, pustym lesie,
Swój mrok na plecach niesie,
Swój mrok — twój wieczny ból.

I dalej, w głąb, w zielonym lesie,
Gdzie echo głuche krzyki niesie,
Sadzawka brudna gnije,
W sadzawce są dwa kije.

Je w dłoniach dzierżył wielki Bóg,
Ten stary Wodny Brahman,
Nicości wiecznej brama,
Co plecy twoje tłukł.

Lecz po co las i po co Król,
I po co Wodny Brahman?
Nie tylko las na świecie stoi,
Nie tylko Bóg i Szatan.

Jest też i wiatr, i cień pod drzewem,
Jest też i szum, i śmiech pod niebem,
I chmury są, i gwiazdy.

Więc leć, uciekaj, byle dalej,
By nie miał cię twój Szatan całej,
By nie miał cię i Bóg.

Więc leć, uciekaj, byle dalej,
Ode mnie nawet i ocalej,
Bym nie miał cię i ja.

Więc poleć przez otchłanie próżni,
Przez ognie bólów, śmierci wróżby,
Uciekaj, on tam jest!

Twój wielki ból, twój wuj, Król Gór,
W zielonym, pustym lesie,
Swój mrok na plecach niesie,
Swój mrok — twój wieczny ból.

 

III. Ponowne spotkanie

Twardziel z Metropolis i Anna

Twardziel z Metropolis patrzył w jej twarz i zielone oczy, i zobaczył bliznę na jej lewej ręce. Wspomniał, że on to jej zrobił niedługo przed tym, jak utknął w Metropolis. Wypalił jej ranę w ręce, a ona się zgodziła, bo miał dać i faktycznie dał jej tym nieśmiertelność. Ale w tym było coś jeszcze, związał w ten sposób jej życie ze swoim, ona wtedy tego nie wiedziała, ale w ten sposób ograniczył ją, jej tajemniczy rozrost w kierunkach, których się nie domyślał, ale które przeczuwał. Widząc to, Twardziel z Metropolis pomyślał: „Sprytny wtedy byłem, co by nie mówić, kochaj lecz sprawdzaj, lepiej niech myśli, że nic nie pamiętam. Nieśmiertelność jest jak wsadzenie człowieka w formalinę, nie zgnije, ale też się nie rozwinie, zawsze pozostanie w tej formie, w której osiągnął nieśmiertelność, nawet jeśli dosięgnie potęgi, nie dosięgnie nieskończoności, śmierć jest naturalnie związana z życiem i przemianą, nieśmiertelny człowiek w pewnym sensie nie żyje, a raczej żyje, ale nie dla oczu wszechświata. Mało kto jednak o tym wie, mało kto zdaje sobie sprawę, że istnieją lepsze drogi, a jest to pierwszy krok ku prawdziwej mocy”.

 

Przyjście Anny

Twardziel z Metropolis stał nad złotym jeziorem boga Rosołowicza i myślał o swoim zwycięstwie nad Nosowąsem, dyktatorem Białogrodu i nad jego armią, której trupy leżały nieopodal, jako dowód potęgi i wielkości kosmicznego przestępcy. Nagle poczuł, że ktoś jest za nim, to była Anna.

— Oddaj mi śmiertelność — powiedziała, a jej słowa były ostre.

— Nie — odparł Twardziel z Metropolis.

— Zabiję Chinona, zabiję Nikitę, zabiję Świniowca, zabiję wszystkich, jeśli nie oddasz mi śmiertelności.

— Nawet gdybym chciał ci oddać śmiertelność, to nie jestem w stanie, oddałem cząstkę mojej boskości Brahmanowi, razem z nią straciłem tę zdolność.

— Tak? — spytała wściekła Anna. — To dobrze, to poczekaj — powiedziała i pstryknęła palcami, a Twardziel z Metropolis znalazł się w pustce, we wszechogarniającej czerni.

Rozpacz i strach wdarły mu się w ciało, nie było wyjścia z tej pustki, była ona jak wieczne spadanie, żadnych drzwi, żadnych okien, żadnej nadziei. Wisiał tak i wisiał, dusząc się płaczem i nie mając oparcia chociażby w podłożu, jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak bezsilny, nie wiadomo, ile czasu minęło, ale w końcu zobaczył złoty rozbłysk światła, stanął przed nim mężczyzna w złotej poświacie, ze złotymi włosami, który trzymał złoty kapelusz w ręku.

— Mamy pecha? — zapytał.

— Tak — odparł Twardziel z Metropolis. Nadzieja zalała mu serce, ale nie miał odwagi się cieszyć.

— Nie bój się, wszystko będzie dobrze.

— Kim jesteś?

— Jestem Złotym Mitrą.

— Jesteś Szczęściem.

— Tak.

— Dlaczego tu jesteś?

— Bo potrzebujesz pomocy, złote łabędzie śpiewały ci przy narodzinach, a Świniowiec jest jak zwykle przebiegły, wygląda na to, że zmusił mnie, żebym się pojawił.

— A w jaki sposób mógł cię zmusić?

— Jesteśmy ze sobą związani — powiedział Złoty Mitra. — Gdy wrzuciłeś planetę w gwiazdę, a cząstka twojej boskości poleciała do serca Brahmana, trafiła do mojej duszy. Na skutek tego, najprościej można powiedzieć, że jestem w tobie zakochany.

— Zakochany? Ty? A więc jestem nieśmiertelny? Nic nie może mnie tknąć? Zawsze będę mieć szczęście?

— To dużo bardziej skomplikowane, pragnę, żebyś był szczęśliwy, niekoniecznie, żebyś miał szczęście, gdybym zapewnił ci absolutne powodzenie, nie byłbyś wolny, a czy mógłbyś być wtedy naprawdę szczęśliwy? Jakby nie było, ja też jestem częścią Brahmana, dlatego się nie starzejesz, nie jestem w stanie zrozumieć subtelnych powiązań między nami.

— Nie wiedziałem, że tak będzie. Jesteś na mnie zły?

— Jak mogę być zły, przecież cię kocham! — powiedział ze śmiechem Złoty Mitra.

— Będziesz zły, jeśli zabiorę od ciebie cząstkę siebie?

— Nie będę zły, chociaż nie będę zakochany.

— Skąd wiesz?

— To moja prywatna sprawa, możesz mi uwierzyć albo nie.

— Jeśli nie odzyskam pełni swojej mocy, nie pokonam Anny.

— Odzyskanie cząstki to jedno z rozwiązań, oczywiście, jak to w świecie, jest ich dużo więcej.

— A jakie są?

— Tego nie powiem, chcę żebyś sam się domyślił.

— Tylko odzyskując cząstkę, mogę się stąd wydostać?

— Nie, są jeszcze trzy wyjścia, Świniowiec może zmusić Annę, żeby cię wypuściła, Anna może znaleźć powód, żeby cię wypuścić, albo ja mogę po prostu cię wypuścić.

— Świniowcowi by się udało?

— Prawdopodobnie.

— Mogłem ją zabić bardzo dawno temu.

— Intrygi przeplatają się w tym świecie w niewyczerpanej liczbie, niektórzy potrafią płynąć na nich, pociągać za sznurki rzeczywistości, żeby osiągać to, czego chcą, nigdy nie wiesz, co jest twoją decyzją, a co bożą manipulacją.

 

Znowu w świecie

Anna stała wśród wielkich dębów, las porastał wszystko jak gnijące zwłoki. Twardziel z Metropolis pojawił się z nicości i uderzył ją w twarz. Padła na ziemię i patrzyła mu w oczy spojrzeniem wilka.

— Odzyskałem swoją cząstkę boskości — powiedział, patrząc na nią z góry.

— Więc oddaj mi moją śmiertelność! — zakrzyczała Anna.

— Teraz jestem panem twojego życia i śmierci… I wybieram śmierć — powiedział i pstryknął

palcami, Anna nie zdążyła nic powiedzieć, rozdziawiła tylko usta i zastygła w plastikowej formie, Twardziel z Metropolis złapał ją za gardło, zacisnął dłoń i rozgniótł w proch, który poleciał na wietrze, i tak nikt już nie usłyszał o Annie ani Nihilipsie.

Król Gór Stał przed Twardzielem z Metropolis, jego twarz przybierała plastikowy wyraz i on sam chciał zrosnąć się z ziemią, ale Twardziel z Metropolis wskazywał na niego dłonią, a obrzydliwy starzec nie mógł zrobić nic.

 

IV. Rozstanie

Śmierć Anny

Król Gór patrzył na mnie, milcząc,
Ja zaś wskazałem na niego ręką,
Ból przeszywał go na wskroś,
Bo mieli w sobie swoje cząstki
I on kochał Annę, ten najpodlejszy
Ze wszystkich bogów, inkarnacja gwałtu,
A teraz musiał kochać mnie,
Bo ja władałem jej życiem i śmiercią,
Łzy leciały mu z twarzy,
Zlewały się w potok,
Który zalewał cały Białogród,
Tonęła ziemia w żalu jej władcy,
A ja stałem i patrzyłem jak wszystko ginie,
Tylko ci, których lubiłem, żyli dalej,
W moim sercu, w sercu Króla Gór,
Ginęły smutne fioletowe motyle
I pomarańczowe niebo,
A ja miałem wszystko
I rosłem w postać stalowego giganta,
Wyżej i wyżej, ponad planetę,
W wielką i szczęśliwą moc,
Gwiazdy mi nuciły,
A złote łabędzie jak w dniu moich narodzin
Śpiewały mi słodko do snu,
Ja jednak widziałem mój cel
I nie chciałem wcale teraz spać,
Żal mi tylko było wiatru,
Który wiał na pustkowiach,
Gdy człowiek był wolny
I nie widział nieskończoności świata,
Gdy mógł zanurzyć się w sobie
I w świecie, w łasce dobrego Brahmana,
Gdy mięśnie żyły, a oddech dawał szczęście.
Tego pragnąłem, lecz szedłem
Krok za krokiem z pustki w pustkę,
A na mym ramieniu moi przyjaciele,
Świniowiec, Nikita i Chinon, w daleką
Szliśmy podróż pod światłami słońc,
W daleki cel do bitwy bogów,
Zwyciężyć wszystko i przyjąć ich pokłon,
Wielką szczęśliwość mego przeznaczenia.

 

Wspomnienie o Annie

Pamiętam nasze długie godziny, które spędzaliśmy razem z Anną w jej domu. Stał nad rzeką, był przegryziony przez korniki, chylił się ku wodzie, a my siedzieliśmy i paliliśmy opium, śmialiśmy się, a dym wciągał nas w prąd rzeki. Śmiech przechodził w płacz, Anna mówiła o Królu Gór, o jego glistowatych dłoniach, o dziecięcych zabawkach, które ona próbowała ukrywać, a które on zawsze wyciągał spod łóżka i przykładał do ust z uśmiechem, o robaczywej miłości, którą pałali do siebie, i o wstydliwych pragnieniach, które nazywał swoją największą tajemnicą. A ona wierzyła mu, bo nie wiedziała jeszcze wtedy, że nigdy nie był człowiekiem. A wszystkie jej opowieści nasączone były słowami czystej miłości i pocałunkami, tak jak absynt nasącza się cukrem. Raz powiedziała mi: „Gdybym miała popełnić samobójstwo to tylko z jednym człowiekiem”, „Z kim?”, zapytałem, odpowiedziała: „Z tobą”. A ja słuchałem jej dzień po dniu, miesiąc po miesiącu i widziałem jej zielone oczy pełne roślin i lasów, i spojrzenie, w którym był cień, odpływałem na falach opium i ich wspomnień, które wzbierały na mnie jak wysypisko śmieci. Czułem, jak moje pazury się chowają, żal i ból to wspaniałe narkotyki, przybyłem do niej z kosmicznych podbojów i zbrodni, za mną była krew, ale tu było wygodne łóżko zepsucia, zbrukanie każdej czystości, które odbierało człowiekowi wolność, bo umysł jego był brudny i spowity straszną intencją. Są czyste zbrodnie i zbrodnie brudne, takie, które niszczą ciało i takie, które niszczą duszę. A ja patrzyłem na nią i nawet gdybym chciał, nie byłem w stanie jej tknąć, a z tyłu głowy miałem pytanie: „Czy to wszystko jest prawdziwe?”, czułem na sobie Króla Gór, który był wszędzie. Osłabiała mojego ducha i spowijała mnie swoim kłamstwem i swoją prawdą, ale ja jestem siłą, której nie można kontrolować. Nie chciałem jej zabić, chociaż wiedziałem, jaka jest niebezpieczna, niektórzy powiedzieliby, że nie mam prawa nikogo osądzać, ale prawda jest taka, że nigdy nie miałem ochoty udawać sprawiedliwości.

Gabriel Korbus (ur. w 1998 r.) — ukończył studia na filologii klasycznej na KUL-u. Mieszka w Lublinie. Autor słuchowiska Cantos opublikowanego na kanale YT grupy audiowizualnej „Nożyce Się Odezwą”.

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content