Skip to content

JAKUB MICHAŁ PAWŁOWSKI

Siorbanie Wergilego [tryptyk]. 3 — Brzytwa

I.

Niechże Pan nie zadaje pytań, nie widzi Pan, w jakim jest stanie? Kobieta z wygoloną głową wtulała się bez czułości w gruby sweter bosmana. Kryli twarze przed smugą światła z policyjnych latarek zapalonych przedwcześnie. Nie znał dziewczyny, znalazł się tu przypadkowo, nie miał dziś żadnych rejsów, tak płynął, dla rozrywki. Powiedział, że ją zna, by dali jej dziś spokój. Była bardziej nawet ogłuszona niż rozdygotana, choć nie był mistrzem nazywania kobiecych stanów, zwłaszcza tych ekstremalnych. Znalazł ją na pomoście, powstrzymał dogasające zaczepki paru oprychów. W uczonych kodeksach są kary i kary kwalifikowane, wioski mają swoje prawo, w tej wiosce, z której uciekła, obowiązywał dekalog kwalifikowany, surowszy od kamiennego oryginału. Zdaniem wioskowych policja nie strzegła miejscowego dekalogu, działała jak przybysz z zewnątrz, miała swoje nieskuteczne, malowane prawo. Niechętnie z nią współpracowali, karę wymierzali sami. Tak było i tym razem, tyle że dziewczyna najpierw obraziła ich prawo, potem jego egzekucję. Bosman wymógł na policjantach, by przesłuchali ją następnego dnia. Tak, zaopiekuje się nią, a rano sam dowiezie łodzią. Teraz siedział z nią na pomoście i milcząco gapił się w tarczę zachodzącego słońca. Ogolona na łyso wyglądała jak młody więźniarz, mimo to tulił ją mocno, nie pytając, za co ją ukarali, zachód słońca był odpowiedzią na wiele wątpliwości i to, jak na razie, musiało wystarczyć. Jak zbity pies, jak ranne zwierzę, smutnymi ślepiami patrzyła w przyszłość, która mogła nie nadejść. Bosman i dziewczyna z wioski… Gdy zachód spopielał, a potem sczerniał, odpłynęli łodzią do jego przystani. Do domku na wyspie, tuż przy ujściu rzeki do morza, weszła niepewnie. Nie było ciepłej wody, miała natomiast swoje łóżko i jajecznicę na boczku na śniadanie. Wstała rano, chciała mu usmażyć naleśniki, ze zdziwieniem dostrzegła, że stary bosman był już w kuchni. Nic nie mówił, czuł, że gdy zapyta, jak spała, tym bardziej będzie musiał zapytać, co stało się w wiosce. Ona wciąż wyglądała męsko, do ogolonej głowy doszły jeszcze jego ubrania, nie miała sukienki, wszystkie zostały w wiosce, z pomostu zgarnął ją w tym bezpłciowym gieźle, które porwała na strzępy w nocy. Zjedli w milczeniu, uśmiechnęła się ze dwa razy i wykonała ruch, jakby czesała włosy. W świetle dziennym nie wyglądała, jakby ją ogolono, ale wyszarpano włosy tępym narzędziem, na przykład sierpem. Na skroni miała długą strugę zaschniętej krwi. Wziął gazę, wodę utlenioną i delikatnie, ale stanowczo, przetarł jej głowę. Powiedz im dzisiaj prawdę, nie bój się — poprosił, dopijając kawę na ganku. Nerwowo podrygiwała nogami, zorientował się, że stres ma jeszcze jedno źródło. Po chwili przyniósł z poddasza trochę kobiecych ubrań. Zrozumiała, że to po zmarłej żonie. Ruszyli, najpierw łodzią, potem autobusem. Pod posterunkiem wypatrzyła trzech mężczyzn z wioski, zaczęła uciekać, bosman pobiegł za nią i złapał. Na komisariacie nic nie powiedziała, pokiwała głową, gdy policjant zapytał, czy sama to sobie zrobiła. Bosman był wyrozumiale rozczarowany, nie wiedział, jak jej pomóc, jak skłonić do mówienia. Wieczorem wypłynął po ryby.

 

II.

Wrócił, ona stała na półpiętrze prawie nago, nie myślał, że czeka go jeszcze kiedykolwiek taka obecność. Było w jej pozie coś w z Wenus Botticellego, bezwłosej. Na stoliku położył bukiet herbacianych chryzantem. Dlaczego to robisz? Nie jestem ani ładna, ani mądra, do tego wioskowa ze mnie ofiara z wyrokiem… Sprowadzę na twój dom nieszczęście, ani mnie nie ochronisz, ani siebie. Bosman nie tknął rozebranej dziewczyny, włożył kwiaty do wazonu, wszedł do kuchni i w milczeniu, nucąc jedynie coś pod nosem, zaczął patroszyć przyniesione ryby. Ona zakłopotana ubrała szlafrok, zeszła na werandę, położyła nogi na stole i zapaliła fajkę. Kiedy przyrządził ryby, podszedł. A gdybym powiedziała, że tam w wiosce kogoś zabiłam i dlatego mnie ukarali, i dalej będą karać? Przytulił ją bez słowa, tytoń przemieszał się z zapachem ryb, nie przeszkadzało im to jednak, wiatr załatwił resztę. Docierało do niego z wolna, że skoro nie robi nań wrażenia, że tuli potencjalną morderczynię, to albo poczuł spóźniony zapach mięty, który go odurzył i powalił, albo to śpiew bardzo starego łabędzia, w każdym razie ogolona dziewczyna nie była mu obojętna. Nie rzucał jej na tapczan, co tłumaczył sobie szlachetnością własnych poczynań albo starczym pragmatyzmem wziętym z trzeźwej oceny sytuacji, bilansu szans, mocy i śmieszności. Gdy tak przemyśliwał sam siebie, ona wyszeptała coś w lęku, najpierw tego nie usłyszał… I tak mnie dopadną… Nie zaprzeczył, nie przytulił jej także mocniej.

 

III.

Obudził się, usłyszał hałas, zajrzał do sypialni, spała, zszedł do salonu, zapalił światło. Nalał whisky, idąc z powrotem na schody poczuł wiatr, jakby zza drzwi, i kątem oka dostrzegł ruch za komodą. Zrozumiał, że ktoś tu jednak jest. Przyczaił się na półpiętrze, po chwili na schody wtoczyło się dwóch mężczyzn w kominiarkach. Wychylił się i zapalił światło, jednemu pozwolił uciec, drugiego zachował dla siebie, porządnie go obezwładniwszy. Chcieli albo zabić dziewczynę, albo ją porwać. Co takiego wam zrobiła? — zapytał i docisnął głowę oprycha do ściany, zdjął zeń kominiarkę, mężczyzna strasznie się ślinił, ręce bosmana po chwili były mokre, słów jednak brakowało. Zostaw go, nic nie powie. Sam zobacz — namawiała dziewczyna, która wyszła z pokoju zbudzona przez hałas. Bosman otworzył mu siłą usta i spostrzegł, że mężczyzna nie ma języka. Nie licz, że napisze coś na kartce, jest analfabetą. Pozwól mu odejść. Bosman myślał przez chwilę, po czym puścił niemego intruza, domorosłego porywacza. Niczego się nie dowiedział, na dywanie przy komodzie znalazł łańcuszek z dziwnym symbolem, nie pokazał go dziewczynie. Wiedział, że nie są już tutaj bezpieczni.

Wypłynął, ryby były im potrzebne, nie stać go na steki, koninę albo królika, świeżego halibuta, łupacza i flądrę, podane z podpiekanymi warzywami z ogródka przy chacie, mógł dziewczynie zagwarantować co dnia. Do tego dobry alkohol, piwniczkę miał bowiem lordowską, a damy lubią do jedzenia dobry alkohol (sam należał do ginącego gatunku, który w kobiecie, nawet znalezionej, nawet takiej z niejasną przeszłością i bez bujnego warkocza, widział zawsze damę i tylko damę). Wypłynął z jeszcze jednego powodu, potrzebował samotnej refleksji. Zadbał o to, by ktoś do niej zaglądał. Szalał wiatr, który sam określał mianem mówiącego, nie było lepszej aury do gruntownych przemyśleń. Zdjął czapkę, odgarnął włosy, podłubał w uszach, wystarczy tylko wsłuchać się w wielogłosową kantylenę mówiącego wiatru, nic więcej. Wtedy gdy ją znalazł, nie pływał wcale przypadkowo, coś kazało mu wejść na łódź i ruszyć gdziekolwiek. Podpłynął do pomostu akurat wówczas, gdy goniło ją dwóch takich, nie z wioski, z miasteczka. Ci z wioski o jej ucieczce dowiedzieli się później. Uciekała przed tymi dwoma, bo już wszystkich wokół się bała, nie widział nigdy tak przerażonej istoty. Wskoczyła do łodzi, tupała nogami, by odpływał, on jednak pogonił oprychów i wezwał policję. Przez chwilę nawet pomyślał, że dziewczyna mogła uciec łodzią sama, nie potrafiła jednak jej odpalić. Zniósł ją na pokład, zauważył jednak, że nogi miała we krwi, posadził ją zatem na powrót na pomoście, zszedł do wody i umył jej uda i łydki. Sam grzebał się godzinami w rybach, nie przeraził go zapach uryny. Potem siedzieli na pomoście, patrząc na zmieniające się kolory słońca. Jak ją chronić? Jest stary, traci siły, szeryfa z westernu pogra jeszcze czas jakiś, potem wylezie z niego skapciały staruch z dobrze maskowaną sztuczną szczęką, zanikami pamięci, nerwobólami w krzyżu. Co ma jej jednak powiedzieć? By znalazła innego opiekuna? Na pewno w miasteczku każdy chciałby pobawić się w rycerzyka dla ogolonej dziewczyny z tej pieprzonej wioski… A i ona swym milczeniem nie pomagała. Bez wiedzy o tym, co dokładnie się stało, nie mógł pomóc skutecznie, bo przed czym tak naprawdę miał ją chronić… Skoro ci z wioski ich namierzyli, muszą albo być bardziej czujni, albo ona musi zacząć współpracować z policją, albo muszą znaleźć nową kryjówkę. I jeszcze jedno zaprzątało mu głowę nawet teraz, wszystkie błyski na niebie, kształty na wodzie i w powietrzu układały mu się w jeden natrętny obraz, w ten znak z łańcuszka znalezionego przy komodzie. Nie ma wyboru, musi się udać do wioski.

 

IV.

Popaprańcy… Poparańcy! — tyle wyciągnął od policji na temat wioski. To zresztą nie była wioska w klasycznym znaczeniu, tylko niewielka osada na leśnej polanie. Wziął ze sobą broń, najwyżej powybija popaprańców. Wszedł do lasu, wolał niemy bezkres wody niż tajemniczą duchotę drzew, statki widma niż wyjące leśne upiory. O wiosce nikt nigdy nie mówił dobrze, właściwie nikt nic nie wiedział. Gdyby nie krzywda dziewczyny, nigdy by się tu nie zapuścił. Złapał się na tym, że on, stary wilk morski, pogromca niejednego suma, lodowej kuli i sztormu, wierzył w te wszystkie fantazje i historyjki. Wszedł przez bramę z dwoma aniołami, wyglądała bardziej jak na cmentarz niż do wioski, potem dowiedział się, że to cherubiny strzegące raju, wiecznego szczęścia, którego nie należy zakłócać bez powodu. Anioły zdawały się przyzywać, jakby czekały nań od dawna. Za bramą dostrzegł dwadzieścia siedem piętrowych drewnianych domów z niewielkimi gankami, kaplicę, plac z wielkim krzyżem i parterowy pawilon ze zdobieniami na dachu, stodołę, cztery studnie. Od razu go przeszukali i zabrali mu broń, wiedzieli kim jest i po co przyszedł. Kazali mu włożyć giezło podobne do tego, w jakie ubrana była ona, gdy znalazł ją na pomoście. Wyjaśnili mu, że jeśli tego nie uczyni, nie porozmawia ze starszyzną. Upokorzony wciągnął na siebie płócienny kaftan i ruszył w milczeniu. Wprowadzili go do pawilonu, który podzielony był na trzy części: Dom Dziewic, Dom Pasterzy i Dom Starszyzny Zgromadzenia. W korytarzu ze trzydzieści wizerunków w aureolach. Nie był gorliwym chrześcijaninem, chodził jednak na religię i miał niezłą pamięć do twarzy, mimo to nie rozpoznawał żadnej z nich. Niepokoiły go jednak oczy wszystkich tych świętych. Starszyzna zasiadała w sali bez okien, z wielkim kominkiem i kamiennym stołem. Darujmy sobie formalności, co takiego zrobiła wam ta dziewczyna. Jaką winę, żeście ją ogolili, jak ciężką grzesznicę? Dlaczego musiała uciekać? — dopytywał bosman. Przemowę zaczął starzec, przy którym rybak wydawał się nieopierzonym majtkiem. Stał wsparty o zabawną srebrzoną laskę z nieproporcjonalnie dużą główką. Zacznijmy od początku, jak się Pan pewnie domyśla, to nie jest zwykła wioska. Mamy tu swoje porządki i cele. Nadrzędnym celem wspólnoty, której przewodzę jako Czujny Pasterz Baszanu, jest wieczność, jedyna i prawdziwa, wolna od spekulacji i malarskich upiększeń. Wykład teologiczny nie jest Panu, jak mniemam, potrzebny. Oczywiście działamy legalnie, w gablocie znajdzie Pan pozwolenie podpisane przez gubernatora. Wszyscy przebywają tu za własną zgodą. Asiah mieszka tutaj od urodzenia, tu w wiosce poczęło się jej życie. Podczas niedzielnej celebracji Ofiary Wszechświata, wstąpił w nią zły duch i w nieokiełznanej konwulsji, złorzecząc wszystkim, w tym Najwyższemu, napluła do Kielicha Arki. Stwierdziła przy tym, o absurdzie!, że woli dobre wino od krwi barana. Rozumie Pan, wino… — Bosman starał się przybierać przytakujący wyraz twarzy, gdy tym czasem starzec klasnął z uśmiechem w swoje małe rączki. Pokazano mu oczywiście z nabożeństwem to zbezczeszczone naczynie, jakby okazanie miało stanowić jakiś dowód. Starzec wyjaśnił, że po incydencie jej ojciec, młodszy pastor zgromadzenia, dostał wylewu. Tak! Dwa dni po ucieczce Asiah zmarł, nie omieszkał, rzecz jasna, wyrzec się córki. Tragiczna historia — zawodził starzec, machając laską gdzie bądź. Asiah została skierowana na Kosmiczne Oczyszczenie, rozpoczynające się od kastracji wszystkich diabelskich miejsc, w tym owłosienia. Bosman zrozumiał, skąd strugi krwi na głowie, szyi, ale i na udach. Takie oczyszczenie odbywa się w odosobnieniu na Polanie Drzewa Ygdrasil pod przewodnictwem Strażnika Purystycznej Rozkoszy i Świętej Kory, trwa trzy doby. Takie mają przepisy, to rutynowa procedura, gubernator zatwierdził wszystkie ich odrębności prawne. Asiah uwiodła Strażnika, potem obezwładniła go, odgryzając mu ucho. Zanim uciekła, zrabowała także Skarbiec Niepokalanych Niemowląt. Na koniec wystąpień poproszono bosmana, by zastanowił się, czy na pewno chce chronić taką niebezpieczną istotę. Nie chciał zmówić z nimi „ekumenicznej” modlitwy. Jak najszybciej opuścić wioskę — oto czego chciał. Po wyjściu musiał wystrzelić parę razy w powietrze, drzewa i wodę. Przed oczyma wirowały mu wszystkie quasi-chrześcijańskie totemy, kątem oka zobaczył też króla olch ze świtą, padł, zawał, lekarz w miasteczku, a potem do łóżka. Na stoliku w sypialni spostrzegł herbaciane chryzantemy. Dziewczyna zdjęła bluzkę, położyła się obok i tak spędzili pierwszą wspólną noc. Co to jest Skarbiec Niepokalanych Niemowląt? — zapytał z uśmiechem, całując szyję Asiah.

Jakub Michał Pawłowski (ur. w 1977 r.) — dr n. hum., literaturoznawca, badacz europejskiego romantyzmu (dysertacja: Romantyczny teatr mistycznego okrucieństwa. Słowacki i Artaud, 2012), związków tegoż z ekspresjonizmem, awangardą i modernizmem. Prawnik, twórca spektakli teatralnych (Symbolatorium, Projekt V, Projekt Parsifal), lektor, podróżnik, przewodnik po Berlinie, Bristolu, Dreźnie, Hamburgu, Lipsku, Londynie, Lubece, Lwowie, Poczdamie, Quedlinburgu i Wiedniu, rzecznik prasowy Muzeum Sztuki w Łodzi (2023). Debiutował poetycko w „Przeglądzie Powszechnym” (1999). Autor tekstów naukowych, esejów, artykułów popularyzatorskich; współpracuje z redakcjami: „Kuriera Szczecińskiego”, „Spotkań z Zabytkami”, „Teologii Politycznej” i portalu Histmag.org. Mieszka w Szczecinie. Wydał przewodnik Austria (2020).

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content