Skip to content
e-eleWator zachodniopomorski miesięcznik literacki

ZBIGNIEW CHOJNOWSKI

Na rozdrożu

Był za mały i jeszcze niezbyt silny, żeby odciągać worki ze zbożem spod młocarni. Postawili go z tyłu do odbioru słomy. Nie nadążał. Kłęby wirującego kurzu drażniły gardło i płuca. Kaszlał aż do łez. Nieodebrana słoma groziła zatrzymaniem rozwibrowanej młocarni. W jej huku i wyciu podszedł do niego pan Parzych z widłami jak rogi diabła. Dał znać, żeby kaszlący pomocnik żniwiarzy odszedł na bok. Zmęczył się szybciej niż przyszedł. Skóra na rękach i nogach pocięta milimetrowymi igiełkami szczypała i nie mógł zebrać myśli. Przy studni stało niemiłosiernie powyginane blaszane wiadro do połowy wypełnione wodą. Ręce po łokcie zanurzył w chłodzie. Szczypanie zelżało. Chłopca z obolałą miną wypatrzyła pani Parzychowa. Zaprosiła do kuchni. Wyciągnąwszy cynowy kubek z czarnym uchwytem, nalała do niego kompotu. Śliwkowy zapach uniósł się znad szorstkich dłoni kobiety. Dopiero teraz odczuł, jak bardzo chciało mu się pić. Pani Parzychowa nie odstawiła kanki. Trzymała ją cierpliwie i przechylała powoli, aby zdążył podstawić naczynie po następną porcję napoju. Spojrzała na stół, gdzie pod lnianą ścierką wybrzuszał się duży bochen. „Ze smalcem?” — zapytała, biorąc nóż do ręki. Skinął głową i po chwili nie tyle jadł, ile wyrywał zębami kęsy chleba ze smakowitą białą puszącą się w ustach tłustością. Kiedy wczesnym rankiem obudziła go matka ze słowami, że ojciec nie wrócił na noc i „musisz jechać do Parzychów”, nie przekąsił nawet suchej, a zawsze słodkiej przylepki. W kiszkach zagrało już po kilkunastu minutach jazdy składakiem na kolonię, gdzie wznosiły się gospodarcze budynki z czerwonych cegieł i szarych kamieni. Zatrzymał się na pylistej drodze, od której odchodziły porośnięte wysoką ostrą trawą i zielskiem miedze. Wszedł tam, gdzie rosła zdziczała jabłoń. Obejrzał się dookoła. Pofałdowane prostokąty pól z rżyskiem lub kartofliskiem prześwietlało wschodzące słońce. Ani jednego człowieka. Wszędzie jakby iskrzyły się głosy niewidocznych skowronków. Zerwał owoc z pierwszej niskiej gałęzi z rachitycznymi listkami. Pierwszy kęs żółtawego miąższu tak zakwasił kubki smakowe, że wypluł go czym prędzej. Zrobił coś złego i natychmiast został ukarany? Podniósł nóżkę podpierającą rower i ruszył, jakby chciał wycisnąć z siebie wzbierające poczucie winy. Potem na podwórzu Parzychów obszczekały go psy. Został skierowany pod wyjącą i wysypującą z siebie z jednej strony ziarno, a z drugiej wytrząsającą tumany kurzu i słomę młocarnię. A po odprawieniu go spod niej w kuchni słyszał tylko bzyczenie namolnych much. Gdy pojadł, Parzychowa rozkrojony chleb przykryła troskliwym ruchem. Kankę postawiła na cemencie w sieni. Chłopczyk skądś wiedział, że powinien jeszcze pozostać. Kobieta, zbliżywszy się do zdezorientowanego nagłością zdarzeń blondynka, nie przejmując się, że ledwo zaczął chodzić do szkoły „od szóstego roku życia”, jak podnoszonym głosem oznajmiali rodzice, odezwała się konkretnie, że jego ojciec powinien tu być od rana. „I niech zara przyjeżdża z pieniędzami”. Dodała już spokojniej, że darmo robić nie będą. „Pany i dziedzice wyginęli na wojnie”. Coś go dziabnęło od środka. Popędził na czerwonym flamingu. Z polnej drogi w ten gorący czas od ruchu kół podrywał się pył gryzący w brązowe od opalenizny szczupłe łydki. Osiadał też na żółtych spodenkach na gumkę. Chłopiec pedałował, ile sił w nogach, wyobrażając sobie, że jest Ryszardem Szurkowskim, który wygra kolejny etap Wyścigu Pokoju. Początkującemu kolarzowi z Nowych Gut omykała się stopa, a kierownica szła na boki. Droga była na tyle szeroka, że umożliwiała jazdę zygzakiem. Cóż z tego, że starał się jechać prosto. Dopiero parę tygodni temu opanował jazdę na rowerze. Damka oparta o dom Grużewskich zainteresowała go kolorowymi siatkami na obu kołach. Te, obracając się, tworzyły wrażenie rozchodzących się barwnych kręgów, jak w nakręconym bąku, który chłopczyk dostał od Świętego Mikołaja. Niewinna gra barw była zupełnie czymś innym niż wyzywający tęczowy pochód dziesiątki lat później. U Grużewskich w obejściu bezludnie. Choć go nie uczono jazdy na rowerze, postawił jedną stopę na pedale, a drugą się odepchnął. Nie dosięgał siodełka, więc jechał na stojaka. Utrzymywał chwiejną równowagę. Brak poziomej ramy w damce dawał chłopcu swobodę ruchów. Z podwórza wyjechał na puściutką szosę. Poruszał się prawą stroną. Obok Cwalinów za zakrętem zderzyłby się z warszawą. Skręcił odruchowo na piaszczyste pobocze. Przewrócił się, bo nie wiedział, jak zahamować. Rower nie ucierpiał. W ustach smak ciepłego piachu. Ból kolana i łokcia niedługo ustąpiły. O siniaki i zadrapania nie będzie pytany. W drodze od Parzychów do domu już umiał hamować. Pojazd zaczął dziwnie podskakiwać na kamykach, takich samych jakie widział na stacji PKP w Okartowie. Kolarz w żółtych spodenkach zatrzymał rower akurat na rozdrożu. Tędy sunęły kiedyś pociągi zaprzężone w czarne lokomotywy spowite w białą parę. Gdyby znienacka jedna z nich nadjechała z wąwozu, zgnębiony rowerzysta z przebitą dętką nie miałby żadnych szans. Na wszelki wypadek ciszę nad nieczynnym nasypem kolejowym przecięły jaskółki swoim ciwit ciwit.

7 czerwca 2023

Zbigniew Chojnowski (ur. w 1962 r. w Orzyszu) – poeta, krytyk literacki, profesor nauk humanistycznych, nauczyciel akademicki Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Mieszka w Purdzie. Laureat nagrody dla „wybitnych talentów liryki polskiej” (1998, podczas Niemiecko-Polskich Dni Literatury w Dreźnie) oraz Nagrody Stowarzyszenia Literackiego w Suwałkach (2002). Tłumaczony na angielski, bułgarski, czeski, francuski, litewski, macedoński, niemiecki i rosyjski. Wydał tomy poetyckie: Śniardwy (1993), Cztery strony domu (1996), Mam pytanie. Wiersze dla Witka i innych dzieci (2002), Prześwit (2002), Ląd gordyjski (2006), Rozwidlenia (2008), Kamienna kładka. Wiersze wybrane z lat 1980-2011 (2012), Bliźniego, swego (2012), Widny kres (2017), Zawsze gdzieś jest noc (2018), Tyle razy nie wiem (2022), Co to to (2023) i zbiór sentencji: Tarcze z pajęczyny (2022). W przekładzie Libora Martinka na język czeski ukazały się tomy: Mazurské odjezdy. Vybor poezie z let 1980-2011 (2012) i Mazurské dedictví (2013). Jego wiersze publikowano w wielu krajowych i zagranicznych antologiach.

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content