Skip to content

RAFAŁ KASPRZYK

Na mieliźnie czasu, czyli zmarszczki na płaskowyżu

Zupełnie nie rozumiałem i nie potrafiłem sobie wytłumaczyć tego, dlaczego podczas lektury książki Roberta Gmiterka, Oikoumene. Na Roztoczu świata — nominowanej [i słusznie] w 2021. roku do Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus — towarzyszyło mi w głowie coraz to głośniejsze echo teorii amerykańskiego matematyka i meteorologa Edwarda Nortona Lorenza. Teorii znanej szerzej w popkulturze jako „efekt motyla”, która mówi o tym, że niewielka, niezauważalna niemal zmiana w jednym miejscu może powodować ogromne, wręcz katastrofalne, zmiany w zupełnie innym obszarze geograficznym. I że wszystko zależy od warunków początkowych, a więc ruchów skrzydeł motyla.
Zadałem sobie wtedy pytanie o to, co by było, gdyby Lorenz tworzył swoją teorię w oparciu nie o meteorologię, a o literaturę. Jak ta teoria wtedy by się prezentowała? Do jakich efektów końcowych doprowadziłyby warunki początkowe? Z jak wielkim ekstremum wewnątrzbytowym mielibyśmy wtedy do czynienia? Jedno jest pewne: punktem wyjścia w tej teorii z pewnością byłby Gmiterek — jak dla mnie mistrz warunków początkowych — który delikatnym trzepotem słowa wywołuje w czytelniku, a więc w tej drugiej stronie literackiego świata, egzystencjalne tornado myśli i emocji. Zrozumiałem to dopiero wtedy, gdy dotarłem do ostatnich stron książki. Ale po kolei.

I
Co to znaczy, że Gmiterek jest mistrzem warunków początkowych? To pierwsze pytanie, z wielu, na które próbowałem sobie odpowiedzieć, podczas wchodzenia, wgryzania się, niejednokrotnie wpadania wręcz w przepastną ciszę tych krótkich próz poetyckich, dla których tło stanowią — jakże genialne w swej harmonii ze słowem — fotografie. I nieważne, na której stronie otworzy się tę publikację, to za każdym razem harmonia, jakieś ich przedziwne metafizyczne zjednoczenie, zespolenie, kompatybilność, aż biją po oczach, po sercu, po duszy. To właśnie ta cisza i jej umiejętne rozpoznanie na granicy zdań, na granicy słów, pod nimi, nad nimi, obok nich, ale i w nich samych sprawia, że jest w tej książce „piękno, które boli” i „pali jak diament podniesiony z ognia” (s. 14). Cisza, której językiem komunikacji ze światem zewnętrznym staje się „wszystko, co po drugiej stronie swojej rzeczy mieszka” (s. 17). Jednak, aby przyswoić ten język i zrozumieć go na tyle dobrze, by zacząć się nim posługiwać, co często graniczy z cudem, trzeba najpierw dokonać rzeczy dużo bardziej nieosiągalnych, ale nie niemożliwych. Po pierwsze: trzeba wejść w siebie na tyle głęboko, do takiego miejsca, gdzie już nie ma nic, prócz świadomości istnienia sensu stricto, a właściwie współistnienia z tym, co tylko pozornie wydaje się, że nie istnieje. Po drugie: koniecznym staje się pewne dostrojenie własnego widzenia do tego współistnienia, do tej koegzystencji rzeczy widzialnych i niewidzialnych, a przecież istniejących in spe. I po trzecie wreszcie, co jest chyba najtrudniejsze ze wszystkich powyższych, trzeba posiąść umiejętność przeniesienia, przetłumaczenia tych ontologicznych komunikatów, wydobycia ich w przestrzeń rzeczywistości słowa.
Gmiterek to wszystko ma. Wszystko umie. Potrafi perfekcyjnie władać językiem nieistnienia. Gramatyką ciszy. Deklinacjami milczenia. Ale i to na nic by się zdało, gdyby nie fakt, że w dużej mierze, jak sądzę, miejsca — same w sobie — otwierają się przed nim. Czują go. Pewnie dlatego komunikują się z nim. Choćby odpryskiem porcelanowego zdjęcia na grobie Marii Sokół, ukłuciem świata, pustą ramą portretu, krzesłem za zamkniętymi drzwiami, opuszczonymi cerkwiami, przydrożnymi krzyżami czy nawet ostatnim przystankiem PKS, gdzie „nikt już nie przystaje. I nic nie przystaje do tego, co było” (s. 33).
Oczywiście, tych wszystkich komunikatów zza czarnej kurtyny niepamięci jest znacznie, znacznie więcej i nie sposób wymienić ich wszystkich. Nic więc dziwnego, że Gmiterek zatytułował swoją książkę greckim terminem oikoumene, którego w starożytnym świecie używano dla określenia zaludnionej ziemi. Bo taki właśnie — tętniący życiem — świat Roztocza opisuje na kartach tej książki. Przywraca w niej do życia miejsca zapomniane. Wskrzesza z odmętów niepamięci ludzi, oddając im należny szacunek i cześć. Reanimuje słowem historie przykryte grubą warstwą ziemi. Zakrzywia czasoprzestrzeń, demaskując ułudę czasu minionego, który w roztoczańskiej gmiterkowszczyźnie po prostu nie istnieje. Udowadnia, że śmierć jest jedynie swoistym przejściem w wyższy stan skupienia energii, która stale krąży wokół i objawia się w najdrobniejszych drganiach przestrzeni. Nawet „na końcu świata, na brzegu Pohyblicy, w opustoszałej przystani” gdzie „siedzi ostatnia pamięć. O wszystkich, którzy są na drugiej stronie, o tym, co było tutaj, zanim świat zatonął, o kolorach, o liczbach, o zapachu września, o dźwięku saksofonu i smaku czereśni. O tym, co było, a nie ma” (s. 73). Wszystko jednak zależy od poziomu śmiercioczułości obserwatora. A tej Gmiterkowi z pewnością nie brakuje.

II
Zostawię na chwilę podmiot opisujący i zajmę się tym, co jest opisywane i jak jest opisywane, bo to też jest bardzo istotne dla zrozumienia głębi przekazu, jaki kryje się w tym symetrycznym świecie obrazu i słowa.
Na 27. stronie autor pisze bardzo znamienne zdania: „(…) tam, gdzie krzyżem leżą krzyże, jest jeszcze miejsce na jeszcze. Może jest miejsce na wszystko”. Co prawda, słowa te są pisane o konkretnym miejscu: wzgórzu w Żmijowiskach, gdzie znajduje się greckokatolicka Cerkiew Zaśnięcia Matki Bożej, zamknięta dla kultu od 1947 roku, ale myślę, że śmiało można je wypowiadać w większości miejsc Roztocza. I to „jeszcze” i „wszystko” długo nie dawało mi spokoju. Rezonowało we mnie po przeczytaniu Oikoumene. Prowokowało. Zmuszało do refleksji i zadawania sobie samemu kolejnych pytań, które pojawiały się w głowie mimochodem, gdy wchodziłem w te wszystkie historie, przywołane przez Gmiterka na kartach książki. Przyznaję, że nie wszystkie nazwy wsi, miasteczek i miejsc były mi znane, ale z pomocą przyszedł mi internet, i kiedy zaznajomiłem się z tymi wszystkimi dramatami, to nawet początkowo byłem trochę zły na autora, że o tym nie napisał więcej. Ale dość szybko zrozumiałem swój błąd.
W pierwszej chwili pomyślałem sobie o tym, że może właśnie Gmiterkowi o to chodzi. Po co pisać o tych wszystkich śmierciach? Wystarczy je pokazać. Ale w taki sposób, aby uświadomić czytelnikowi, że właściwie wszyscy jesteśmy równi wobec śmierci i nie ma żadnego znaczenia, czy na nagrobku pojawi się język polski, cyrylica, jidisz czy jeszcze inny. Że wszyscy i wszystko tak samo jednako podlega tej nieuchronnej, kosmicznej entropii śmierci. I on właśnie to robi za pomocą swoich fotografii, jakby chciał powiedzieć: „Czytelniku, popatrz na ten obraz! Wejdź w niego! Zastanów się! Zatrzymaj na chwilę! Zobacz jak czas wszystko weryfikuje! To on jest naszym wrogiem, a nie drugi człowiek. To z nim powinniśmy walczyć o pamięć, a nie pomiędzy sobą!”. Dlatego powyżej napisałem, że Gmiterek jest mistrzem warunków początkowych.
Powiem więcej, on idzie jeszcze dalej. To, że pokazuje obraz wywołujący w czytelniku różne spectrum emocji, to jedna strona medalu. Ale to co robi, nakładając na te obrazy słowo, to zupełnie co innego. Zdjęcie jest zaledwie pewnym preludium, prologiem, próbą ognia dla emocjonalnej inteligencji każdego, kto sięgnie po lekturę. Ten zaś, kto przejdzie przez ucho igielne obrazu, zrozumie — nie tylko — słowo, będące pierwotnym tworzywem powołującym do istnienia. Ale przede wszystkim doświadczy kosmosu, który „nie da się objąć. Nie ma ramion. Nawet, gdy wokół mroźna, kłująca biel czerni” (s. 37), zrozumie, że „z nitek ciemnej materii tkane są gwiazdy jutra” (s. 37), że „niekiedy to, co widzimy, jest niewidzialne” (s. 56). A co z tymi, którzy nie zdadzą próby? Ano ni mniej, ni więcej, jak tylko: „zamki na piasku (…) soboty pustych cerkwi, metalowe klatki i surowa reguła ptasiej bezdomności (…), zamknięte furtki (…)”.

[Robert Gmiterek, Oikoumene. Na Roztoczu świata, Wydawnictwo Czuły Brabarzyńca, 2020]

Rafał Kasprzyk (ur. w 1980 r. w Nisku) — poeta, społecznik, współgospodarz cyklicznych spotkań literackich „u Łuczeńczyka” w Gminnej Bibliotece Publicznej w Ludwinie. Dwukrotny laureat międzynarodowej „Podróży Poetyckiej” (2007, 2008). Laureat licznych konkursów poetyckich, m.in. im. Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej (2012, 2018), im. Leopolda Staffa (2017). Publikował w „Afroncie”, „Akancie”, „Arkuszach Literackich”, „Dzienniku Polskim”, „Frazie”, „Helikopterze”, „Odrze”, „Przekroju”, „Tlenie Literackim”, kwartalniku mniejszości polskiej na Ukrainie „Krynica”, na stronie internetowej wydawnictwa J oraz w kilku antologiach. Wydał tom wierszy Interakcje (2018).

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content