Skip to content

MARTA KUŁAJ

Zimne tulipany

 

Przed wilią

Zrzucanie czap śniegu z gałęzi. Niczemu nie służy, bo za chwilę znów napada, pada od kilku dni, bez ustanku, świat to jedna wielka biaława czapa, przed oczami biała płachta, mieni się tylko i mnoży w nieskończoność. A jednak sprawia dziecięcą radość strząsanie śniegu z gałęzi i patrzenie, jak uskakują w górę, na moment, na jedną chwilę odzyskują lekkość, znów zielone, przyprószone białym pyłem.

To też tylko chwila.

 

Ulica

Światła jeszcze się nie zmieniają, cały czas dla nas i dla nich po drugiej stronie czerwone. Pulsujący dźwięk przypomina, że trzeba czekać.

Wchodzi na pasy, kilka kroków i już jest na środku. Kiedy nadjeżdża samochód, ten po naszej lewej, krok dzieli go od chodnika.

Zdążył.

Ma czapkę na czubku głowy, na tak zwane słowo honoru, kurtkę rozpiętą. Rozgląda się na prawo i lewo, ale na nikim nie skupia uwagi.

Podnoszę wzrok i patrzę mu prosto w oczy, kiedy jest tuż obok. Odwzajemnia, choć w moim jest chyba mniej cierpliwości. Tak miasto na mnie wpływa. Zmieniające się nieustannie światła i dźwięki o tym przypominające.

— Cześć — mówi.

Trwa chwilę, nim mu odpowiem.

Odpowiadam.

Nie znamy się. I nie poznamy.

Idzie dalej. Ja też. W innym kierunku.

Śnieg pada coraz gęstszy.

Jest biało.

Marzec.

 

Tulipany

Przy ulicy, na chodniku, kilka metrów od przejścia dla pieszych, stoi kobieta za stołem przykrytym kwiatami. Tulipany i coś jeszcze.

Dzieli mnie od niej spora odległość, pięćdziesiąt metrów, może mniej, może więcej, nie zatrzymuję się.

Widzę, jak mężczyzna, który dopiero co dobiegł do straganu i wyciągnął w biegu portfel, już chwyta za bukiet, którego tamta nie wybrała, nie zdążyła, rzuca banknot i biegnie dalej.

— Chcesz kwiaty?

Kobieta, do której skierowane jest pytanie, kręci głową. Jest ciemno, widać niewiele, ale to zauważam. Nie chce rzeczywiście.

Przez chwilę ich obserwuję. Odchodzą, idą w stronę parku, już ciemnego i prawie zupełnie pustego, jeśli nie liczyć dwojga wyrostków, z których jedno siarczyście klnie.

Kobieta przy straganie zaciera dłonie.

Jest zimno.

 

Powrót

Kiełbasę trzyma w łóżku, w skrzyni na pościel, po stronie, po której kładzie poduszkę. Siedząca przy stole dziewczyna nie pyta, dlaczego. Kiedy z góry schodzi syn i zagląda do szafki, szukając i wyciągając, cokolwiek w niej znajdzie, wszystko jest jasne.

Stara kładzie kiełbasę na stole, na ceracie z cięciami mniej więcej centymetr jedno od drugiego. Tnie i zostawia na ceracie jeszcze jedno cięcie. Nóż jest za ostry, ostrzyła go wczoraj i naostrzy jutro, musi być ostry, żeby tę kiełbasę ciąć.

Na koniec kroi chleb, pajda gruba, ale dziewczyna nie mówi nic. Czeka, aż tamta położy na niej kilka plastrów kiełbasy, a kiedy woda w garnku na parapecie zaczyna bulgotać i kiedy stara wyciąga grzałkę, dopiero wtedy widać zmianę na twarzy dziewczyny. Nie uśmiecha się, ale nie jest już tak smutna, jak przed chwilą.

Wyszła ze szkoły, wstąpiła. Potem pójdzie, ale porządek będzie już zakłócony. Herbata jest gorąca. Nie pije jej zachłannie, nie można.

Płatki śniegu odkładają się na szybie coraz szybciej. Są tam jednak ułamek sekundy.

 

Gazeciarz

Kiosk stał do wiosny. Potem rozebrali go i pozostała tylko cementowa wyspa. Potem i ją skuli kilofami i łomami, a potem wszystko wywieźli za miasto. Posłużyło do utwardzania dróg albo do czego innego.

Właściciel żył jeszcze pięć albo sześć lat, wszystkie już potem jako tako, i jesienią, zimą prawie, odprowadzili go na cmentarz. Dużo ludzi się zeszło, przysłuchiwali się plebanowi, który wychwalał właściciela, a i słusznie, bo jako pierwszy wstawał w miasteczku, jeszcze nim ruszały tłumy na stację, żeby do miasta jechać do pracy, zanim jeszcze cysterny z mleczarni i do mleczarni ruszały, on już siedział w kufajce w kiosku i czekał na klientów.

Noc jeszcze była prawie.

 

Napisy

Wiele napisów. Większości z nich już nie ma.

„Bar”, „Pawilon Odzieżowy”, „Kwiaciarnia”, „Mleczarnia”, potem dołączył do tego „Sklep Mięsny” bez nazwy, choć ludzie potocznie jakoś go między sobą nazywali i „Sklep Nabiałowy”, gdzie można było kupić nie tylko ser i masło, ale przede wszystkim, do pewnego momentu, lody. Nazwy zwykłe, niczym się nie wyróżniały.

Szykowali napisy, z metalu wycinali litery, z kartonu, na różne okoliczności wyrzynali, wyrywali. Przewalało się to potem po ulicach, po strychach, po zarośniętych zielskiem podwórkach, widać było czasami jeszcze na starych zdjęciach.

Były tam jeszcze inne: „Ośrodek Zdrowia” i „Apteka”. Ale to już dużo później dodali.

I napis „Cmentarz Komunalny” ułożony z zardzewiałych po latach liter, wcześniej.

Takie same niewyraźne, w kamieniu wytłoczone, wybite, wyżłobione były na płytach.

Gdzieniegdzie zaczynały odpadać lub traciły kolor. Zwłaszcza gdy były ze zwykłej naklejki.

Miały być trwalsze.

 

Głosy

W mieście nie dzieje się dużo. Czasem królik przebiegnie środkiem ulicy, czasem przebiśniegi przebiją glebę w czyimś ogródku. Za wcześnie jak na niezerwane kartki ze zdzieraka. A poza tym niewiele dzieje się u nich.

Czyjaś żona szuka męża. Czyjś mąż szuka żony. I znajdują się w końcu w domu.

Jest jak żywy trup wtedy. Oczy nie potrzebują powiek. W szkłach szafek kuchennych odbijają się twarze świętych z przeciwległej ściany. Radio gra cicho albo nie gra wcale.

Ze szkoły, która obok, wybiegają dzieci. Szkoła „wypluwa” je co czterdzieści pięć minut. Nauczyli się na pamięć. Nie krzyczą albo to tu nie wdziera się nawet oddech.

Cicho jest jak makiem zasiał.

Oznaka życia.

Marta Kułaj — absolwentka filologii klasycznej i polskiej Uniwersytetu Warszawskiego, doktor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa. Publikowała m.in. w „Twórczości”.

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content