Skip to content

PAWEŁ NOWAKOWSKI

TM2

— Twoja czapka jest beznadziejnie szpetna, moja czapka jest nadzwyczajnie upojna.

— Dlaczego?

Bęcwał. Wszyscy wiedzą, że w roku 1720 w Mantui wiosna była sroga. Vivaldi, który co wieczór zabawiał się lalkami, razem z innymi czterdziestoletnimi skrzypaszczypaczami, wiolonczobuczami, altówkopiszczelami i kontrabarbaszami basowymi, w tak zwanym limonkowym pokoju infantylizmów, tuż obok głównej sali oberży „Pod wydźwiękiem”, cierpiał na mrowienie potylicy. Nie miał nudności, wymiotów, biegaczki, światłowstrętu, śrubkowykrętu czy nadwrażliwości na dźwięki, więc ówczesny praMaslow, praAdler czy inny praJung [gubię się w chronologii i terminologii psychoeksperckiej] zdiagnozował stres [niedoborem witaminy B6 i B12 nikt wtedy się nie entuzjazmował]. Mantua zaś to nie Wiedeń, tak jak Bezrzecze to nie Bełtno. Po śmierci Ferdynanda Karola IV Gonzagi i zjednoczeniu Księstwa Mantui z innymi posiadłościami cesarskimi przez Habsburgów, zapanowały tam niskie temperatury [do dziś ten czasokres zwany jest przez tamtejszych AA „wargowym zlodowaceniem”], krowy przestały się cielić [do dziś w tamtejszych zakładach przetwórstwa wszystkiego w byle co mówi się o „bezmlecznych latach”], a autochtoni okryli się wstydem [do dziś się kroją, dźgają, szlachtują, dziurawią i skalpują potylice].

A czapka wiadomo — chroni potylicę jak nikt i nic innego; jest niezbędna.

Dlatego.

 

— Twoja czapka jest hiobowa, moja czapka jest zjawiskowa.

— Bo co?

Tłumok. Latem Vivaldi miał zwyczaj upijać się przed piętnastą. Oczywiście poza niedzielą, kiedy to odprawiał nie tylko posłów greckich, ale i inne czynności, zgodnie z comiesięcznym grafikiem, publikowanym przez prezbitera na korkowej tablicy wiszącej w przedsionku zakrystii. Grafik, cyzelowany króliczym piórem i tabelkowany mahoniowym przymiarem kreskowym koloru zieleni Veronese’a, ozdabiany był przez siostry Euzebiuszki lirycznymi motywami zwierzęcymi typu zaschnięta larwa pluskwy czy zmiażdżony sandałem niepylak apollo. A purytańska gawiedź w Amsterdamie, rozpuszczona przez kwintyliarderów Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, ale nagryziona przez zębiszcza dżumy, nieskora była przystać na takie genderowe desenie, chowała się po korcami kolców, za horyzontem zajść, przed deszczem perseidów, w szafie pełnej trupów, za tapczanem ewenementów, zdrowo jak koń mechaniczny i za immunitetem omylnych imamów. Czapki pełne bilonu, fasycnatory z kryształkami lodów waniliowych czy nawet toczki z okazji Wesak, nie frapowały Vivaldiego — zapruty leżał w rowie melioracyjnym, klecąc w myślach bachanalne melodie, bez królika Bugsa, TW „Dionizosa” i kaczora Daffy’ego. Ile razy uszatka ratowała mu życie, tyle razy wpadał mu do głowy trip-hopowy melanż, co zapisywał w kościelnym kajecie razem z innymi notyfikacjami o urodzinach, chrztach i apostazjach.

Bo to.

 

— Twoja czapka jest martwa, moja czapka jest moja.

— Naprawdę?

Na rany Gajusza Juliusza Cezara. Tajemnicą poliszczynela jest przecież epizod, gdy nałożnica Vivaldiego z sierocińca dla dziewcząt Ospedale della Pietà, romansująca naraz z wikarym i diakonem, zafrasowana różnorodnością doznań od każdego z Bel Ami, przepisując poplamione podczas namiętnej konsumpcji cytrusów z ziemi Afrów rękopisy Antonia, pomyliła jesień z zimą. Były to czasy ukrywania wszystkiego co naturalne i eksponowania kosztownej, acz modnej sztuczności [coś jak dziś z deproporcjonalizacją ust, nosa, oczu, brwi i innych wypustków]. Czapki, zwłaszcza najkultowe, najcudaczne, najinfernalne, stosowano globalnie, ustawicznie, w świątek, piątek i sunday, ale ewentualnościowo. Nałożnica nie miała jednak wyboru [dziś znamy ją jako Dziewczynę z perłą], zapatrzyła się na reklamę konewek: „żyj narzędziami, będziesz wszędzie”, a to najgorszy scenariusz [pisany nocą]. Malachitowe kufi Witka, kuzyna Vivaldiego, po śmierci właściciela zmieniło fakturę na nievatowską, oscylując wokół wszystkiego co ważne [pieniądze, ogolone golenie, prestiż, brak włókniaków na twarzy i charyzma], mimo że martwe, żyło w pamięci RAM, a oprawą towarzyszyło weneckim AA na wszystkich oficjałkach, aż do 1968 roku.

Naprawdę.

Paweł Nowakowski — jeden z tych trzech [ze Słowenii]

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content