Skip to content
e-eleWator zachodniopomorski miesięcznik literacki

ZYGMUNT FICEK

W długo oczekiwanym brzasku

W długo oczekiwanym brzasku jest deszcz
i świt następuje później. Jest wcześnie, cichnie

wiatr. Spokój dosięga nawet czarnego kota, który
wyzbywa się nocnej ruchliwości na rzecz
wytrwałego snu u wezgłowia okna, za którym
gołąb grzywacz od wczorajszego wieczora; który
zgęstniał potem; oznajmia
swoje przybycie z dalekich stron. Pomiędzy

drzewami podwórza niesie się mgła. Spowija
nieśmiały — co dopiero co spod śniegu otwiera
swe zielone oczy — trawnik. I rozmywa kontury
bloków, które tak z rana dalej są pogrążone
w ciszy jeszcze wieczoru, która każdemu wciąż
daje szansę odebrania sobie głosu,

lecz nikt się nie kwapi, więc cisza może sobie
spokojnie być i leżeć w oknie pod postacią

czarnego kota. Jak również w postaci nieruchomo
stojącej za oknem i wpatrującej się prosto w oczy
zwierzęcia i oczy człowieka, mgły. Która
pogrążona jest, czy to we śnie — takim
z otwartymi
oczami — czy też w sobie tylko właściwej

niejasności. Wydarzenia, co na pewno się zdarzą,
jakoś jeszcze nie wpadły na to, by zacząć
się dziać. Jedynie budzik, co od dawna już
nikogo nie budzi, tyka sobie cichutko i wyobraża
sobie wieczność, która tak samo tyka, z tą różnicą
tylko, że ona tyka i będzie tykać zawsze, bo
ona raczej nigdy się nie psuje. Ten bardzo stary

czasomierz już nie broni się przed myślą, że
przecież, gdy wszystko wokół samo z siebie
stygnie i zastyga nieruchomo, takie
jego — mechanicznego
budzika tykanie, jest bez sensu. Ale. Jakiś

sens w tym wszystkim musi widzieć sroka, bo
nie przejmując się ani wszystkim, ani niczym,

zaskrzeczała, przeleciała, przyleciała i dalej
skrzeczy. Obudzi.

Pobudzi całe osiedle, bo przecież ona na nic nie
patrzy i niczym się nie przejmuje, tylko się drze.

Sama czarno biała i jako taka — jako takie widzi
za Pewne wszystko, a ledwo zobaczy, patrzy od
nowa, i od nowa się dziwując, wrzeszczy, bo od
nowa śnieg posypał i trawnik, i drzewa, i mgłę.

I wszystko wydaje się, że jest bratnią duszą
Czarno-białej sroki. Taka

sroka — prosta miejska dziewczyna — jak się
już powiedziało — widzi wszystko i niezwykle
uważnie na to wszystko wciąż od nowa patrzy,
i na nowo się
dziwuje, i ciągle od nowa przeraźliwie skrzeczy.

A jak już wiemy, czarnego kota dosięgnął stoicki
spokój, co zaowocowało tym, iż wyzbył się nocnej
ruchliwości na rzecz wytrwałego snu u nasady
okna, za którym
jest szalenie szara mgła i szaleje szalona sroka.

A komuś, zupełnie nie zdającemu sobie sprawy
z niczego, co tu się dzieje, a przede wszystkim
nie zdającemu sobie sprawy z filozoficznego
podtekstu zaistniałych i opowiedzianych tu
zdarzeń, może błędnie i zupełnie nieopatrznie
przyjść do głowy, że sroka po prostu drze się

na widok wylegującego się na parapecie kota.

Jednakowoż stanowczo i z całą mocą stwierdza
się niezbicie, że takiego rozumienia należy się
czym prędzej wyzbyć, gdyż jest ono z gruntu
niedorzeczne i fałszywe, i z całą mocą kolejny
raz należy podkreślić, i zaznaczyć, iż takiego
rodzaju rozumowanie podważa

niewątpliwy filozoficzny, a zarazem estetyczny,
oraz historycznoliteracki

kontekst zaistniałych i przytoczonych zdarzeń.

 

W ziemię wbił oczy

W ziemię wbił oczy w czarnym fraku
złotodzioby kos, gdzie obok dżdżownic są
drapieżne krety i tunele też kopią przebiegłe
nornice, wtem z ziemi wyjrzy bezoki Starzec
Kret i rzecze:

za panowania bezdusznej a świętej ironii źle
dzieje się wszystko

O ZŁOTOOCY O SPIŻ
OWI O BRĄZ OWI O STAL OWI STALE
O ZŁOTO UCZENI O ZŁOTO UŚCI O NA
MIĘTUSTWIE PAN UJ ĄCY PAN OWIE
I PAN IE O NIEWYSŁOWIENI
KAT ONI WY

WSZYSCY chociaż kropelkę patosu spuście
nam tu na ziemskie krecie dżdżownicze
nornicze niwy nasze, to może nie będzie

tak prędko gniło WAM TAM i nam tu to
wszystko i to,
że nie zmartwychwstaniemy,
już nie będzie takie pewne

to wszystko.

Z gałązki forsycji zwanej złotym deszczem
gwiżdże dojmująco pięknie złotodzioby
złotooki w czarnym fraku kos. Znowu

jest wiosna radosna. Zatem. To wszystko.

 

Jacy tacy

Jacy skromni, tacy łagodni, jacy oświeceni,
tacy mądrzy, a jacy empatyczni, a bogobojni,
a pyszni jak pączki w tłusty czwartek
w maśle pływające, że

i Pan Bóg boi się do nich bez kija przystąpić.

 

Kiedyś zapytałem

Kiedyś zapytałem mamę — Co to jest pycha.
Mama mi na to — Jedna święta szła do nieba.

Mama chyba wymieniła jakieś imię, ale go
nie pamiętam. Szła do nieba i wiele małych,
drobnych, mało ważnych — chyba z czyśćca
albo prosto z ziemi — duszyczek, pouczepiało
się jej szat, aby razem z nią wejść do krainy

wiecznej szczęśliwości. Ale ta święta bardzo
tym zniesmaczona gwałtownie się otrząsnęła
i jeszcze się otrzepała, a te biedactwa
pospadały z powrotem, ale i ona
spadła razem z nimi. Z tym, że ona na samo

dno, raczej czyśćca, bo przecież chyba nie
piekła. Mama tego nie dopowiedziała. Ja do
dziś dnia słyszę, jak na koniec mama mówi
smutno — widzisz, co to jest pycha. Co

ona czasem z ludźmi robi. Nawet ze świętymi.

 

Słychać szklany głos

Słychać szklany głos talerzy, które układasz
na półce, i ten głos, niczemu się nie dziwiąc,
łączy się z cieniami odlotu, to jest głosami
zbierających się do drogi jaskółek, które
przecież są w tym, co — dawno. I są tam, gdzie
dawno nas nie ma. Czy one kiedyś przylecą

i w pamięci — z pamięci jak z nut będą lepiły
i ulepią gniazda. Bo przecież nie tu i nie dziś
kiedy nie ma tu miejsca ani dla jednej

jaskółki. Dziś. Chyba tylko we śnie
udałoby się powrócić tak głęboko w dawien
dawno, by jak wtedy było
miejsce, pod niskim — gdzie dało się sięgnąć
ręką — naszej stajenki okapem, kiedy jaskółki
zapamiętale lepiły gniazda, a młode
w nich zakwitały, kwitły
i rozlatywały się. Migały tuż przed oczami,
czarno-biało zaludniając powietrze.

I, jak umiały, wróżyły wszystko, co daje się
i czego nie dawało się wywróżyć

z lotu jaskółek. I te jaskółki przepowiedziały
i uskrzydliły pogodę tego lata, i wszystkich tych
lat, co się potem odkładały i odłożyły po skórą
jesionów i pod powiekami otwartych

oczu. Głęboko. Jeszcze śniących. Wciąż.

Zygmunt Ficek (ur. w 1952 r. w Białce k. Makowa Podhalańskiego) — poeta, fotograf, nauczyciel. Absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego. Mieszka w Krakowie. Za osiągnięcia twórcze otrzymał Nagrodę Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2023). Wiersze publikował m.in. w: „Akcencie”, „Bibliotece Kraków”, „Czasie Literatury”, „Dzienniku Polskim”, „Frazie”, „Halach i Dziedzinach”, „Nowym Napisie”, „Płaju” i „Toposie”. Wydał tomy poetyckie: Łagodność ostrych szczytów (1998), Prawdziwa baśń o Mroziliszku (2002), Uroczystość czerpania chłodu (2008), Wołanie doliny (2011), Litania do Archanioła Michała (2012), Rękopis (2014), Pod okapem burzy (2017), Dzień po długiej drodze (2019), Kiełkujące ziarno piasku (2020), Na przedprożach baśni (2020), Noc, która nie śpi (2021), Dusza ogrodu (2022), W świetle wieczoru (2023), a także albumy fotograficzne — zbiorowe: Polskie Parki Narodowe (1994), Polska Fotografia Krajoznawcza (2000), Mistrzowie Polskiego Pejzażu (2001) oraz indywidualne: Babia Góra (1995), Tatry (2000), Tatry Wysokie (2002).

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content