Skip to content
e-eleWator zachodniopomorski miesięcznik literacki

GRAŻYNA OBRĄPALSKA

Jak położenie geograficzne kształtuje rolę Ameryki w świecie

Ameryka zaczęła się od siły geografii — znaczenie tego stwierdzenia i wypływające z niego konsekwencje są oczywiste dla każdego interesującego się tym wielkim krajem. Poznanie Stanów Zjednoczonych — i to na wielu poziomach — jest niemożliwe bez spenetrowania jak największej jego części. Bez podróży poprzez kraj, jego zrozumienie jest niemożliwe.

Przemierzali tę trasę — od jednego do drugiego wybrzeża, poprzez środkowy zachód — pierwsi osadnicy i pionierzy. Była to długa, niebezpieczna, skomplikowana podróż. Teraz jest to dość łatwe — sprawny samochód, kilkakrotnie uzupełniany bak, czas i pieniądze wystarczą. Drogi najczęściej są przyzwoite.

Amerykę całkowicie zmienił system autostrad, który powstał dzięki prezydentowi Dwightowi D. Eisenhowerowi, który podpisał w 1956 roku Federal Aid Highway Act, którego celem było zbudowanie około 65 000 kilometrów połączeń drogowych. Był to największy państwowy projekt w historii USA.

Obecnie w Stanach Zjednoczonych istnieje blisko 74 000 kilometrów autostrad przecinających wielki kraj. Najdłuższy odcinek, od Seattle aż do Bostonu, liczy blisko 5000 kilometrów.

Przechodząca przez stan Nowy Jork NY State Thruway, której pierwszy odcinek powstał w 1954 roku, była świetnie przygotowana do ułatwienia podróży. State Thruway miała miejsca odpoczynku niezbędne do napełnienia baku, skorzystania z toalety i odpoczynku, tzw. Rest Areas.

Kiedy podpisywano w 1956 roku Federal Aid Highway Act, przyjęto zasadę, że miejsca odpoczynku powinny być ulokowane co pół godziny jazdy. Zasada nie mogła być sztywna, ważna była także topografia terenu. Wiele z tych miejsc pod koniec lat 60. XX wieku wyglądało bardzo dobrze — były stoliki z obrusami, podróżujących obsługiwali kelnerzy, jedzenie było przyzwoite. Później nastąpiła epoka bałaganu, śmieciowego jedzenia, popularnych sieciówek. Serwowano okropną kawę. Teraz jest znacznie lepiej. Oprócz śmieciowego jedzenia można zjeść coś znacznie zdrowszego, są sałaty, owoce, kefiry. Kawa też jest lepsza, a toalety sprzątane są regularnie.

Przed zbudowaniem połączeń drogowych rolę systemu transportowego w znacznej mierze odgrywały rzeki. To był kraj Marka Twaina. Ameryka ma liczne rzeki z najdłuższym odcinkiem spławnym na całym świecie.

Przez długi czas w USA prym wiodło wschodnie wybrzeże. Stamtąd wywodziła się prawie cała amerykańska arystokracja. Z tej części USA pochodził jeden z najwybitniejszych amerykańskich prezydentów, Theodore Roosevelt. Jego ośmioletnia prezydentura wyróżniła się szczególnie. Ten intelektualista, czytający jedna książkę dziennie, obdarzony wizją Ameryki jako potęgi, stworzył między innymi pierwszą światową flotę.

Najlepiej widoczna jest jego konsekwencja i wyobraźnia w projekcie zbudowania Kanału Panamskiego (1903-1914). Na tym projekcie wielu połamało sobie zęby — najbardziej spektakularnie Francuzi. Budowa kanału panamskiego to fantastyczny przykład francuskiego i amerykańskiego podejścia do rozwiązania problemu.

Sama historia budowy Kanału Panamskiego jest fascynująca. Łączenie mórz i oceanów od starożytności pobudzało wyobraźnię. A o spięciu wybrzeży Atlantyku i Pacyfiku myślano od początku hiszpańskiej inwazji na tę część świata.

Wizja przesmyku panamskiego ciągle kusiła, pobudzała kreatywność. Któż mógł to lepiej zrobić niż Francuzi po sukcesie budowy Kanału Sueskiego, który — otwarty w 1869 roku — skrócił drogę z Europy do Indii o siedem i pół tysiąca kilometrów.

Inwestycją zajął się twórca sueskiego projektu Ferdinand de Lesseps. Panama okazała się bardzo trudna. Kiepsko opracowany i przygotowany projekt, długa pora deszczowa, ukształtowanie terenu, wreszcie choroby tropikalne, które kosztowały życie ponad 20 tysięcy budowniczych — wszystko to doprowadziło Francuzów do spektakularnej klęski i wywołało we Francji polityczne i prawne burze wokół projektu kanału. Osiemset tysięcy drobnych udziałowców straciło oszczędności całego życia.

Ale o projekcie myślano nadal. Zabrali się do tego Amerykanie, i po trwających wiele lat przygotowaniach przystąpili do budowy w 1904 roku. Potrzebna była także rewolucja i trochę zabójstw — jak zwykle zrobiona amerykańskimi rękoma. W rezultacie stosunkowo niewielkiego, jak na rewolucje inicjowane przez USA, przelewu krwi, Panama oderwała się od Kolumbii, której była częścią.

Po uporaniu się z epidemią malarii i żółtej febry, roznoszonych przez wszechobecne w gorącym, wilgotnym klimacie komary, co udało się to amerykańskiemu epidemiologowi Williamowi Gorgasowi, można było rozpocząć skomplikowany projekt.

Wizerunkowo wyglądało to zupełnie inaczej. Budowniczy Kanału Sueskiego, Ferdynand Marie de Lesseps, przypłynął z Francji, aby obejrzeć postępy w budowie, wybierając najpiękniejszą porę roku. Towarzyszyła mu młoda, piękna żona i liczna świta. Zabrał ze sobą ulubione rumaki, także kolekcję ulubionych win. Jedna z ulic w Colon jest do tej pory wybrukowana butelkami ułożonymi szyjkami w dół. Amerykański prezydent Theodore Roosevelt przyjeżdżał wielokrotnie, zawsze w najgorszej porze roku, unikając harmonogramów, pojawiał się bez uzgodnienia, maszerując w błocie i deszczu.

Kanał został otwarty w 1914 roku. Przez siedemdziesiąt pięć lat pozostawał pod jurysdykcją amerykańską i ostatecznie został przekazany Panamie w 1999 roku. Historia budowy kanału pokazuje, że wyzwoliła ona wyobraźnię tysięcy wynalazców, pozwoliła użyć nowych mieszanek stali i betonu, które przetrwały ponad sto lat i nie zawiodły. Wdrożono masę innowacji, a wszystko odbyło się bez cienia skandalu.

 

Podróż przez obecne Stany Zjednoczone nie napawa takim optymizmem. Poza wschodnim wybrzeżem zaczyna się inna Ameryka, ta połknięta przez ekonomiczną śmierć i globalizację.

Przejeżdżamy przez zaniedbane, częściowo opuszczone miasta i miasteczka, ze stacjami benzynowymi i ulokowanymi przy nich sklepikami, gdzie największym powodzeniem cieszą się bilety licznych loterii. Im bardziej ograniczony budżet, tym większy procent wydaje się na zwodnicze gry. Każdy w końcu zna kogoś, komu się powiodło i wygrał miliony.

Globalizacja kreuje gwałtowne zmiany. Wykluczone zostają miliony obywateli, którzy — z przyczyn wyznawanych wartości, psychologicznych potrzeb, sytuacji finansowej, nawet wyglądu fizycznego — nie chcą i nie mogą zaadaptować się do wielokulturowego świata.

W otoczeniu dobrze zarabiających, szczupłych, regularnie korzystających z siłowni, przestrzegających diety, ładnie ubranych, o każdym kolorze skóry, wielu sponiewieranych, nieładnych, często otyłych, niezdrowych, biednych, źle ubranych, głęboko religijnych mieszkańców kontynentalnej Ameryki zostało skazanych na wykluczenie. To alternatywny świat, świat zamkniętych małych sklepów, z napisami „for sale” w zaniedbanych oknach.

Mieszkańcy, często palacze, wyglądający tak, jakby stracili nadzieję, są jednak ciągle, w odróżnieniu od mieszkańców wielkich metropolii, uprzedzająco grzeczni. Są pełni godności, brakuje im cynizmu i ironii. Wszędzie są amerykańskie flagi. I kościoły. To ludzie wierzący w Boga, honor i militarne instytucje. Jest mniej zapatrzenia w siebie i rozbuchanego ego. Dla nich Trump reprezentuje antypolityka, buntującego się przeciwko elitom, które się nimi kompletnie nie zajmują. Są jednak wyalienowani przez obie partie. Dlatego populistów słucha się chętnie.

Jest też koszmar cywilizacji — tak samo wyglądające sieciowe hotele, restauracje, fast foody, wielkie centra handlowe. Piekło jednakowości. To głębokie Południe, Ameryka Faulknera. Tam klimat, przyroda, wilgoć w powietrzu sprawiają, że wszystko jest inne. Nawet domy są znacznie mniejsze, budowane bez nieznośnej ostentacji. Coraz częściej widoczne są historyczne oznaczenia, pomniki i tablice. Im bardziej USA się globalizuje, tym częściej mieszkańcy sięgają do lokalnej historii. Każdy potrzebuje zakorzenienia. Z tym jest zresztą coraz gorzej. Lokalne pomniki, tablice, flagi, poddawane są surowemu osądowi. Niepoprawne historycznie czy politycznie są usuwane.

Globalizacja spowodowała także głębokie zmiany psychologiczne.

 

Ameryka McDonalda. Na prowincji ta niezwykle popularna sieć spełnia także rolę kleju, który spaja miejscową społeczność. Kiedy ci biedniejsi czują się odizolowani i dręczy ich pustka, szukają fizycznej bliskości innego człowieka. Odkrył to w swoich podróżach poprzez Amerykę Chris Arnade, dziennikarz i fotograf, który jest autorem szeregu artykułów i świetnych zdjęć. Arnade udokumentował niezwykle zjawisko — McDonaldy spełniające rolę ośrodków kultury.

To one ofiarują socjalny network, fizyczny kontakt z innym człowiekiem bez osądzania i wartościowania. Bo bez fizycznego kontaktu karłowaciejemy. Dlaczego tę rolę spełnia sieć, a nie prowadzone przez rząd liczne świetlice czy równie liczne organizacje non-profit? Odpowiedź jest oczywista — nie trzeba się tam zapisywać, przestrzegać godzin, brać udział w obowiązkowych zajęciach, respektować regulacje. Być odsądzonym, z przyklejoną etykietą. Odwiedzając rano McDonalda, ale wyłącznie na głębokiej prowincji, możemy trafić na grupę seniorów, spotykających się regularnie przy śniadaniu, pijących całkiem dobrą kawę. Toalety tam są czyste i nie ma gminnej biurokracji. Spotykają się Latynosi, biali i czarni, miejscowi obywatele. Także dla najbiedniejszych, uzależnionych, bezdomnych McDonaldy są integralną częścią życia. Jedzenie jest tanie, w ubikacjach można się umyć. Na prowincji, nie tak jak w wielkich miastach, można także długo siedzieć.

 

Stany Zjednoczone są ciągle wielkie. Ludzkość wymaga estetyki, poczucia limitu i proporcji — to znane stwierdzenie. Dlatego też za dużo przestrzeni bywa niebezpieczne, a olbrzymie odległości te proporcje niszczą. Zupełnie inaczej jest w Europie.

USA, praktycznie nie dotknięte przez zniszczenia II wojny światowej, o zróżnicowanym klimacie, bogatych złożach mineralnych, licznych źródłach wody, mają oceany, które bronią kraju i kontynentu. Te olbrzymie zalety są systematycznie okrawane — przez koszty urbanizacji, rosnącej populacji, zmian technologicznych, pazerności wielkich korporacji.

W USA ciągle widoczna jest pewna duma z armii, ale już tylko poza wielkimi miastami. Leczy z niej obecność weteranów bezsensownych wojen, walczących z psychologicznymi traumami i innymi problemami. Coraz bardziej zdezorientowani są mieszkańcy środka USA, w za szybko zmieniającym się świecie, wartościach, których nie mogą zrozumieć. Tutaj półciężarówki i broń spełniają także formę narzędzi obrony przeciwko brakowi samorespektu i traconej tożsamości.

Na pustyniach, pozbawionych wody niezbędnej do życia, jest coraz więcej wielkich kasyn, gdzie życie bez klimatyzacji jest niemożliwe. Tam często szukają schronienia ludzie marzący o jeszcze jednej — trzeciej szansie w życiu.

 

Jaką rolę powinna obecnie odgrywać Ameryka?

Wszystkie ostatnie konflikty i wojny były olbrzymią pomyłką, kosztowały miliardy, olbrzymie straty w morale, tysiącach żołnierzy, których trzeba było pogrzebać, miliony zabitych, pozostawione ruiny i zachwiany porządek społeczny w Iraku, Libii, Syrii, Afganistanie. Coraz mocniej brzmią głosy: nie chcemy być strażnikami świata. Nie chcemy wysyłać naszych dzieci na wojnę. Nie chcemy zabijać innych.

Amerykanie są coraz mniej naiwni, coraz mniej wierzą politykom i instytucjom.

A świat pęka, rodziny rozpadają się coraz częściej, Afroamerykanie mają się coraz gorzej i przechodzenie do klasy średniej jest trudniejsze niż w okresie segregacji. Jak ma wychować dzieci samotna matka z dziećmi mającymi różnych ojców? A małżeństwo nie opłaca się. Samotne matki dostają więcej z kasy państwa. W większych miastach 70% dzieci rodzi się w związkach pozamałżeńskich. Ameryka powinna myśleć o swoich obywatelach, przede wszystkim, a z tym jest coraz gorzej.

Czy Ameryka długo jeszcze będzie najważniejszym graczem na arenie międzynarodowej? Wojny się toczą, ale najważniejsze, że nasi żołnierze nie giną — powtarzają amerykańscy politycy. W 1996 roku dziennikarka Lesley Stahl przeprowadziła ikoniczny już wywiad z Madeleine Albright, 64. sekretarzem stanu Stanów Zjednoczonych. W konsekwencji amerykańskich sankcji w Iraku zmarło pół miliona dzieci, czy to było warte tej ceny?, zapytała dziennikarka. Wybór był trudny, ale było warto, odpowiedziała bez cienia wahania Madeleine Albright.

Geografia ciągle jest olbrzymią siłą Stanów Zjednoczonych. Chronionych przez dwa oceany, dzielących granice tylko z Meksykiem i Kanadą, posiadających ponad osiemset baz militarnych na całym świecie, trzymających się krzepko. Strefa Gazy spływa krwią, Ukrainę pokrywają coraz liczniejsze groby, ale to wciąż bardzo daleko.

Grażyna Obrąpalska (Grażyna Martenka-Obrąpalska, ur. w 1950 r. w Szczecinie) – poetka, prozaiczka, krytyczka literacka. Przez trzy ostatnie lata życia Jarosława Iwaszkiewicza zajmowała się jego literackim archiwum. Mieszkała w Warszawie, Nowym Jorku, Atenas (Kostaryka); obecnie mieszka w Miami i w Warszawie. Wydała powieść Nowa czerwona sukienka (2006), prozę Przystanek Kostaryka (2013) oraz tomy wierszy: Za dużo języków (2009), Z podróży (2013), Podróże w pamięć (2017), Zanim pogubią się litery (2023).

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content