J.O.B
trudno. jest świetnie.
jeszcze niedawno nie sypiała nago,
nie rzucała stylonowych gadżetów
na oparcie krzesła. raczej rzadko
budziłeś się z wrzaskiem.
dotąd sypiałeś pod kołdrą z waty.
po papierosy schodziłeś do kiosku
po prawej, klatka schodowa była
węższa. i co z tą rudą, której
olfaktoryczne znamiona nosiła
poranna gazeta? głupio wyszło.
trudno. jest świetnie.
nie podnosisz słuchawki, bo pęknie
bańka, membranka, życzenie
szybkiego powrotu do.
piątek. podwajam zakłady.
prawdopodobnie
już się nie odezwiesz.
a u nas zima. dwa piętra niżej
ktoś smaży żeberka, na drzwiach
sąsiada spod trójki wisi kartka:
„dwunasta – pierwsza
czasami nas nie ma, ale częściej jesteśmy,
po czwartej głośno pukać”.
i dziwi mnie tylko ten przecinek.
mogłoby być bez przecinka.
patrzę w dół, a w dole
pełne tramwaje,
puste chodniki
i stonka aut.
nieliczni przechodnie trzymają się toreb
i zamków w kieszeniach – talizman zupełnie zbędny,
biorąc pod uwagę inteligentny iloraz
rzezimieszków. mała ruda z okna tramwaju
pokazuje mi język: angina ropna.
megalopolis.
ciekawe, dlaczego taksówkarze
po ciemku zaglądają nam w twarze
wnikliwiej, po co jadą wolniej i czemu
w witrynach odbicia są zawsze pociechą
po twardym zderzeniu ze srebrem
poszycia szklanych tafli. ciekawe,
że tylko z daleka potrafimy patrzeć
na siebie, nawzajem, na chwilę potem
zostawiając głośne upuszczenia. dlaczego
chodniki kleją się do butów, buty
do dywanów, dywany z kolei
mają tę szczególną cechę, którą
od niedawna nazywamy redundancją.
czemu wszędzie jest daleko stąd, a
najdalej wciąż megalopolis. mam je
pod powieką, co wieczór, zasypiając
w nim, nabywa się obywatelstwa
alternatywnego świata.
zwiastowanie.
wszystko takie jedyne, a mogłoby runąć na chwilę
przed emisją wieczornych wiadomości. tuż
przed wyjawieniem ostatniej woli przodków,
pośród łoskotu typowej dla tej części świata
maszynerii mizernych kopii szalonego wahadła.
mogłoby. ale się trzyma, nie puszcza. w rogu sali
preparuję suszki wspomnień fryzur właścicieli mopsów.
każda sekunda premiowana czasowym zwolnieniem
od nerwowych tików zwiastujących niepokalane poczęcie.
brak przyjdzie na świat w chwili spotkania nikogo
z nikim. będzie sączył patykiem na wodzie pisane historie,
po to tylko, by wypłoszyć spokój z jego domu. by się
napaść, pęknąć i dać miejsce nieszczęściom innego rodzaju.
biuro podróży trzecią klasą.
a.b.
mam kieszonkowe sny. w tych snach
kieszonkowe brzmi jak szelest traw
i ja pośród nich. i jestem tam
dla zabawy, niczego nie zbieram, nie muszę
tej trawy rozdzielać na źdźbła ani nic z tych rzeczy.
po prostu: jestem na pikniku.
mam pewne powody do zadowolenia, bo przecież:
konkurencja(stop)ostateczny wybór(pauza)
trudny(stop)materiał(pauza)jest
zapowiedzią(stop)na pewno
nie skierowałbym go jeszcze do(stop)mam nadzieję,
że intuicja mnie nie zawiodła i postąpiłem(pauza)
słusznie stawiając na(stop).
wracając do snów: telefon dzwoni do mnie
w tych snach notorycznie. sytuacja ekonomiczna
pozwala zachować silne więzi
z faktycznie nieistniejącymi ludźmi i to jest chyba to,
co najbardziej podnieca mnie w cywilizacji.
j.o.b (ur. w 1978 r.) – poetka. Finalistka i laureatka wielu konkursów literackich (jako Joanna Obuchowicz) m.in. im. Jacka Bierezina (2003) i im. Rafała Wojaczka (2003). W roku 2004 wzięła udział w „Odsieczy” w ramach „Portu Literackiego Wrocław”.
aktualności o e-eleWatorze aktualny numer archiwum spotkania media autorzy e-eleWatora bibliografia
wydawca kontakt polityka prywatności copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved
copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved