Skip to content

PAWEŁ ALBO POCZYTALION

Styczeń ‘25

 

1.

Nie wykluczam, że ta książka wykluczy niejednego. Z kręgu czytelników uważnych, cierpliwych i empatycznych. Wymagać bowiem będzie od nich wyjątkowej uwagi, szczególnej cierpliwości i prawdziwej empatii.

Ale jestem przekonany, że znajdzie się też wielu takich, których zachwyci. W kręgu odbiorców, którzy jej odbiór mają już wdrukowany w swój czytelniczy gen od wczesnego dzieciństwa. Wystarczy zajrzeć na stronę Wydawnictwa Czarne, które opublikowało zbiór opowiadań Michelego Mariego Ty, krwawe dzieciństwo, a teraz chwali się opiniami na jego temat. Są nie tylko entuzjastyczne, ale też bardzo osobiste. Właśnie takie, jakie wygłaszają na temat swoich ulubionych książek ci, którzy od urodzenia stali się ich adresatami.

Mówiąc żartem: gdyby się zdarzyło, że Michele Mari (ur. w 1955 r.) — ceniony pisarz włoski — „największy żyjący” (jak twierdzi inny włoski autorytet Andrea Coccia) z jakichś tajemniczych powodów zapomniał, że to on tę książkę napisał, to jej lektura mogłaby być dla niego prawdziwym wstrząsem. Ukazałaby go bowiem z okrutną precyzją i dogłębnie, bo też w niezwykle kolorowym powiększeniu, jako tego, kto stał się sobą — raz na zawsze — już dawno, w dzieciństwie właśnie. Oj, jest nas takich, choć sądzę tu tylko po sobie, bardzo wielu.

Zacznę jednak od ostrzeżeń. Pretensjonalny — mimo że wytłumaczalny — tytuł (wiem, wiem, dzieciństwo kształtuje, ale też rani), prawie zupełny brak akcji (żadnych — nie tylko ważnych — wydarzeń, a już zwłaszcza ich rozwoju) oraz swego rodzaju fetyszyzm, jakim jest obarczona każda obsesja przeradzająca się w namiętność, to raczej obciążenie niż atuty tej książki.

Tyle że Mari opowiadający o swoim dzieciństwie wpisuje się w ten podgatunek literacki, który tworzy arcydzieła, ale też sentymentalne banały, naprawdę intrygująco i oryginalnie.

Dość nietypowe to skądinąd dzieciństwo, bo żadne tam podwórko, plac zabaw czy kopanie piłki z kolegami — a królestwo samotnych zabaw żołnierzykami, metalowymi modelami samochodzików, a zarazem raj kolekcjonerski, przepełniony miłością do komiksów i trzeciorzędnej literatury s.f., a także kosmos czytelniczy, w którym herosami byli dla niego autorzy klasycznych powieści przygodowych o piratach, rozbójnikach, poszukiwaczach skarbów.

A wszystko to zanurzone w języku na poły poetyckim, na poły encyklopedycznym, a wszystko to niby sen, niby majak, pełne detali ostrych i kłujących jak szpilki, a równocześnie pozbawione wymiaru i zasnute mgłą jak wyblakła fotografia. Mari zdaje się też czasem lekceważyć czytelnika, jakby pisał wyłącznie dla siebie — sporządzając szczególnego rodzaju inwentarz pamięci; stąd na przykład tytuł opowiadania nawiązujący do pewnego sławnego westernu — Człowiek, który zabił Liberty Valance’a — nieusprawiedliwiony na pozór niczym, co dałoby się z treści wyczytać. Polski czytelnik traci też sporo frajdy w lekturze, bo Mari odwołuje się często do realiów bardzo i tylko włoskich.

Ale tonacja tych opowiadań, może raczej obrazów wspomnień, ich główna idea — że rodzimy się, ale i umieramy już w dzieciństwie — oczarowuje bez względu na to, skąd nasz ród. Proza piękna, gęsta i ciemna, a i gorzka jak spadziowy miód.

[Michele Mari, Ty, krwawe dzieciństwo, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2024]

 

2.

Informacja wydawcy (Marginesy), że Słonimski. Heretyk na ambonie Joanny Kuciel-Frydryszak, autorki głośnych Chłopek i Służących, to I wydanie tej biografii jest, mówiąc najdelikatniej, myląca. Książka ukazała się już jakiś czas temu (2012), pod tym samym skądinąd tytułem, nakładem wydawnictwa W.A.B. w ramach cenionej serii biograficznej Fortuna i Fatum.

Ale Marginesy przyzwyczaiły nas już do tego typu zabiegów — podobnie było np. z opisywaną tu przeze mnie biografią Tadeusza Boya-Żeleńskiego, też przejętą przez to wydawnictwo od W.A.B. — niezbyt fair wobec czytelnika, choć zapewne jakoś tam formalnie uregulowanych między zainteresowanymi autorami i oficynami.

W tym zresztą przypadku autorka dokonała jednak jakiejś pracy, którą można by uznać za zmiany uprawniające do nazywania tej edycji pierwszym wydaniem. O czym wydawca zawiadamia — cokolwiek dyskretnie — na jednej z wewnętrznych stron okładki. Czepiam się jednak, bo takie postępowanie edytorów staje się ostatnio dość powszechne; wyczuwając koniunkturę, tłuką kolejne wydania bez przesadnej troski o ich aktualizację, a już o czytelnika nie troszcząc się wcale.

Przechodząc jednak do samej książki. Nawet to, że Joanna Kuciel-Frydryszak słabo wykorzystała okazję, by rzecz o Słonimskim mocniej związać ze współczesnością — czym on sam byłby bez wątpienia zainteresowany, jako że wobec tejże współczesności byłby dziś na pewno bezkompromisowo krytyczny — nie zmienia ogólnej postaci rzeczy. Takiej oto, że i dziś jest to książka wybrzmiewająca bardzo głośnym tonem sprzeciwu w stosunku do przejawów różnego rodzaju nietolerancji, ksenofobii, agresji, które to postawy zdominowały nasze życie publiczne w przeciągu ostatnich kilkunastu lat.

Albowiem życie Antoniego Słonimskiego, poety, satyryka, recenzenta kultury i obyczaju, reprezentanta elit intelektualnych i opozycji czasów PRL — a poza wszystkim Polaka boleśnie związanego ze swoimi żydowskimi korzeniami i Żyda wiernego swojemu polskiemu sercu — samo dostarczyło mu tylu trudnych i gorzkich lekcji, że wraz z upływem lat stał się niepisanym ministrem w departamencie szacunku wobec praw demokracji i drugiego człowieka.

On, o którym mówiono w czasach jego pierwszej chwały — a zaczęły się one już przed wojną, gdy współtworzył słynną grupę poetycką „Skamander” i brylował na salonach Warszawy jako zjadliwy recenzent teatralny (najkrótsza recenzja z francuskiej farsy Kartka papieru brzmiała: „Dlaczego tylko Kartka? Cała rolka!”) — że obdarzony jest szczególnie rozrośniętym „gruczołem złośliwości”, umacniał się latami w swoim krytycyzmie wobec świata, a polskiej rzeczywistości przede wszystkim, ale też umiał się z czasem zdobyć na głęboką, sprawiedliwą refleksję na temat Polski i Polaków i nie ustawać w poszukiwaniach takiej postawy, która niezłomność łączyłaby z aprobatą dla warunków, w jakich nam żyć przyszło.

Joanna Kuciel-Frydryszak pisze o tym wszystkim żywo i ze swadą, choć chwilami jakby zbyt pospiesznie. Koncentruje się bowiem na pikantnych szczegółach jego życia (niezbyt przystojnego mężczyzny, który miał wielkie wzięcie u pań i bardzo burzliwe romanse) oraz ewolucyjno-rewolucyjnych przemianach poglądów swojego bohatera — za młodu: komunizującego lewicowca, na starość: konserwatywnego demokraty i liberała — czemu zresztą daje wyraz podtytułem swojej książki (Heretyk na ambonie), mniej uwagi poświęcając jego gasnącej z latami muzie poetyckiej czy ukrytemu życiu wewnętrznemu.

Ale ten efektownie pomyślany bieg przez płotki (przez plotki też) uwikłanego w politykę literata daje w sumie wrażenie pełnego, bo wyrazistego właśnie portretu. Słonimski jawi się na nim jako człowiek z charyzmą i charakterem, piekielnie inteligentny i przenikliwy, acz niepozbawiony wad — zwłaszcza w życiu prywatnym i towarzyskim; a przede wszystkim jako Ktoś. Postać z autorytetem, który przychodziło uznawać nawet jego wrogom.

Jakże nam brak takich ludzi dzisiaj. Potrafiących spojrzeć na nasz grajdołek z krytyczną uwagą, bez taryfy ulgowej, ale też z dystansem, który był pochodną poczucia humoru, z którego Słonimski słynął — dowcipu angielskiego w formie, lecz w stylu bardzo „słonimskiego”, niepodrabialnego.

[Joanna Kuciel-Frydryszak, Heretyk na ambonie, Marginesy, Warszawa 2024]

 

3. 

Milan Kundera zmarł w roku 2023, pozostawiając po sobie blisko dwadzieścia dzieł — powieści i książek z pogranicza prozy i eseju — pisanych początkowo po czesku, a po wyjeździe z Czechosłowacji i zamieszkaniu we Francji (1975) już tylko po francusku. Książki to w większości znakomite, a przede wszystkim inteligentne. Będące świadectwem rosnącej u pisarza z wiekiem świadomości twórczej, czyniącej zeń prawdziwego mistrza literackiej formy, ale zarazem, jednak i niestety — jak zauważają niektórzy jego krytycy i czytelnicy — dowodem negatywnego wpływu tejże świadomości na proces twórczy, co uwidacznia się w książkach autora Nieznośnej lekkości bytu poprzez przewagę formy nad treścią i w nadmiarze dywagacji wobec myśli przewodniej utworu. To tak mówiąc po akademicku i ogólnie biorąc, bo w praktyce wygląda to w ten sposób, że Kundera pisał z roku na rok mądrzej, ale gasił tą mądrością emocje. Swoje i czytelnika.

No, cóż, niżej podpisany Poczytalion (tym razem — i w następnych odjazdach — skracający swoje przystanki/analizy) też ceni sobie najbardziej debiutancki Żart Kundery (1967) — tragikomiczną opowieść o czeskim (czechosłowackim!) inteligencie, który przez przypadek wikła się w intrygę, która niszczy mu (nie tylko jemu zresztą) życie, ale przy okazji ukazuje mu groteskowe i ponure paradoksy socjalizmu „krajów demokracji ludowej”.

Świetna to była powieść, co jednak nie znaczy, że nie cenię późniejszych książek Kundery. Przeciwnie — cenię je coraz wyżej, tyle że — cóż — coraz mniej lubię.

Milan Kundera, Czech żyjący we Francji, chowając w sobie Milana Kunderę sprzed emigracji na Zachód, stał się bowiem tak bardzo europejski i uniwersalny, aż stał się prawdziwym erudytą, kąpiącym się w źródłach europejskiej i światowej kultury, pisarzem tak uniwersalnym, że w zasadzie przezroczystym.

Owszem, ocalił twarde sedno swojego pisarstwa — czeski sceptycyzm i to ironiczne spojrzenie Środkowoeuropejczyka, który wie, na czym polega wartość różnorodności tudzież harmonia sprzeczności — ale tragikomiczny ton wcześniejszych swoich książek rozpuścił przy okazji w etycznym wszystkoizmie, a żywe dramaty ludzi i krajów, w których owi ludzie żyją, przesłonił błyskotliwą żonglerką pojęć oraz spiętrzonymi paradoksami na usługach filozoficznej drwiny.

Stał się mądry, sceptyczny, widzący i wiedzący wiele, nie wyzbył się goryczy, która nie pozwoliła mu przesłodzić zachodnioeuropejskiego doświadczenia, ale ten jego kunszt i samoświadomość mędrca unieruchomiły go jakby w przestrzeni, jaką jest rzeczywistość, poszerzona o przeszłość, w której czuł się tak swobodnie jak w teraźniejszości. Takie książki czyta się z wielką satysfakcją, ale nie odciskają się one na naszej duszy, że powiem — celowo — z odrobiną egzaltacji.

Podobnie jest z powieścią Nieśmiertelność, mającą premierę w roku 1990, a wydaną teraz ponownie (wydanie to już czwarte) przez W.A.B., które podjęło się zadania godnego braw — czyli pełnej edycji dzieł tego pisarza. Nowa edycja Nieśmiertelności (swoją drogą, jak to metafizycznie brzmi — taka nowa Nieśmiertelność!) ukazała się w przekładzie (znakomitym!) Marka Bieńczyka. Któremu własna umiejętność pisania esejów w widoczny sposób zdaje się tu pomocna w translacji. Kundera przetłumaczony przez Bieńczyka jest bowiem zarazem błyskotliwy, swobodny w przechodzeniu z wątku na wątek, jak też właśnie — zgodnie z oryginałem — bardzo naturalny w tej swojej dykcji powieściopisarza bawiącego się refleksją wychodzącą poza główny nurt fabuły.

Prozaik Kundera, dla którego powieść — jako gatunek — jest królową literatury w ogóle (patrz: jego ważna książka Sztuka powieści, 1989), wydaje się tu naprawdę igrać z powieściową formą, ukazując się czytelnikowi jako Autor, Narrator, a i sam Kundera, stojący ponad obiema tymi pisarskimi rolami, jawi się tu jednak głównie jako wytrawny eseista, czerpiący obficie z francuskiego racjonalizmu i liberalizmu spod znaku Voltaire’a, zafascynowany prawdą, ale też wątpiący w źródło rzeczy i prawdę samą w sobie. Tak czytana Nieśmiertelność, proza o różnych aspektach tytułowej nieśmiertelności — twórcy, ale też człowieka po prostu — to duża intelektualna frajda, wędrówka po epokach i stylach, gra refleksji budzonych na różnych piętrach rozumu i fantazji. Kiedy się ją czyta, widać jak wiele brakuje wielu dzisiejszym prozaikom (zwłaszcza w naszym kraju), pozbawionym tak przenikliwego umysłu, lecz i wdzięku w dzieleniu się jego przymiotami, jakim dysponował Kundera.

A jednak po odłożeniu książki zostaje się z refleksją, że wzięliśmy udział w interesującej, chwilami inspirującej dyskusji, tylko jej wątek gdzieś nam uleciał, a inspiracje nie potrafią dla siebie znaleźć celu.

[Milan Kundera, Nieśmiertelność, W.A.B., Warszawa 2024]

Paweł Albo Poczytalion (ur. w 1965 r. w przysiółku Szczecin Dąbiego) — z wykształcenia ornitolog. Mieszał w Kantucky i Bismarck (Niemcy), dziś: Niezbyt Dobra koło Szczecina. Miłośnik starej Broni (imię psa, dokładniej: suki). Publikował w prasie krajowej, polonijnej, milenijnej i codziennej („Głos Louisville”, „Głos Pomorze”, „Kurier Szczeciny”), magazynach poświęconych niezdrowemu żywieniu („Piwariat”) i pismach literackich (m.in.: „Czas Chałtury”, „Nestor”, „Wsypa”, „Faza”, „Kwartalnik Artystyczno-Krytykancki”). Wydał m.in. wiersze i epitety Życie skocznikiem (2007), powieść ontologiczną Wandalizm. Motyw kobiecego samobójstwa w poezji współczesnej (2013) oraz wszystkie oszczędności z konta dolarowego w PKO S.A.

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content