JAKUB MICHAŁ PAWŁOWSKI
Amfortas. 2
V.
Sedinum, gród gryfa dziesięć wieków później, widowisko na spowitej mgłą Wyspie Lastadia i w starych stoczniowych halach, pięćdziesiąt mil od mitycznej stolicy Wikingów. Szaleństwo mew nad głowami. Amfortas jak wiejski świątek, zasiadający na pieńku, opierający głowę na rękach, w utrapieniu, widoczny zza kraty, witający widzów, gra świdrujących spojrzeń już na wstępie. Bandaże, rozchełstana koszula, grube pończochy, korona… Początek spektaklu, tu autor wzruszył się mglistym refleksem realnego wydarzenia… Z kolei na jąkającym się poczciwym głupcu dziurawe sztruksy i zniszczony sweter, jednak taki, który nosi na sobie wciąż jeszcze ślady dawnej świetności, cały Parsifal to były człowiek, była cywilizacja, kultura, przeszła twórczość, przyprószony mit. Lohengrin niczym tajemniczy dandys z dziewiętnastowiecznej powieści, njuejdżowska Kundry z naszyjnikiem i mieczem. Po spotkaniu z patrzącym Amfortasem wejście do właściwej przestrzeni, nad którą wisi prawdziwa ryba, ciągnący za sobą nosze król ścina ją, rozpoczyna się podróż przez ziemię jałową. Następują teraz początkowe minidziałania, mikroekspresje, snują się w rozproszeniu, każdy bohater ma swój akt, to świat w stadium rozpadu. Po nich rozpoczyna się najważniejszy ciąg działań zbiorowych, intencjonalnie najważniejszy akt spektaklu. Widzowie (dwadzieścia do pięćdziesięciu osób) usadzeni przy długich stołach (są wszak dla uczty-ofiary), spotykają się z Amfortasem, jego cierpiącym ciałem, zwłaszcza zaś raną. Po kąpieli w jeziorze (miednica) Amfortas usadzony na zabytkowych noszach (pierwsza wojna światowa) i wniesiony między widzów, na stoły, razem z nim chleby. Reżyser spektaklu (autor?), stale obecny w przestrzeni między aktorami a widownią, zachęca do kontaktu z królem-rybakiem, do czuwania, do dotykania rany, Amfortas zsuwa się ze stołu na ziemię, przechodzi na kolana widzów, któryś z nich sam wciąga go do góry, przez jednych tulony, odrzucany przez innych. Każdy z nich decyduje w sumieniu, w jaką interakcję z Amfortasem, a raczej jego umierającym ciałem, chce i może wejść. Z oddali, jak dzikie zwierzęta, czają się postaci dramatu: Kundry, Lohengrin, Parsifal. W eter uchodzi, paruje wiele stanów widowni, z pozoru pobocznych, nawiedzenie ruchomego grobu, grób-ciało nawiedzający każdego z widzów, gdyby komunia nie była tylko krążkiem… Po chwili zmiana tempa, funeralny rytm zostanie brutalnie przyspieszony, szalony bieg Amfortasa i Kundry, na końcu uwieńczony aktem z jej włosami, setki misternie wydobywanych dźwięków. Na koniec każdy widz wprowadzany do zaciemnionej komnaty i częstowany przez Kundry winem ze „świętego” kielicha. Intymny moment z graalową dzikuską, zadającą do ucha tajemnicze pytanie, niedomagające się wszakże werbalnego responsu, tuż potem szokujące wyjście na nocne powietrze dwudziestego pierwszego wieku. Żadnych oklasków i podziękowań, po licznych intymnych aktach, zbliżeniach, aktorzy szczelnie oddzieleni od swoich widzów. Po zdjęciu bandaży okazało się, że Amfortasa grała kobieta.
VI.
Brakowało mu lasu, puszczy, dzikości, zwierząt i powietrza. Jedynym miejscem w okolicy, mogącym dostarczyć podobnych wrażeń i wypełnić jakoś ujawnioną pustkę, był zagajnik nad jeziorem, gdzie pierwszy raz ujrzał Amfortasa. Kiedy dochodził do wody, zobaczył lądujący na tafli rydwan bez kół, zaprzężony w łabędzia. Wysiadł z niego młody mężczyzna, może nieznacznie starszy od Parsifala, okryty wykwintnym srebrnym płaszczem. Sprawnie przypiął rydwan do pomostu, po czym żwawym krokiem ruszył w stronę zamku, minął Parsifala, uśmiechając się. Wyglądał, jakby podróżował między przeszłym a przyszłym, miał coś nierealnego w sobie, choć Parsifal, długo jeszcze wodzący wzrokiem za postawnym młodzieńcem z długimi włosami i królewskim zarostem, nie potrafił uzasadnić takiego przeświadczenia. Myślał o tym długo. Gdybym miał kiedyś syna, chciałbym, żeby był właśnie taki jak on, pomyślał.
Tymczasem na zamkowym dziedzińcu wylądował krogulec z wiadomością od Galahada.
VII.
Opatką Glastonbury była w onym czasie Deborah, siostra Amfortasa, kobieta tyleż piękna, co przedsiębiorcza. Wieczorem na grzane piwo zachodził do niej szmugler Timothy. Swych gości podejmowała wybornym stekiem wycinanym z baranka mistycznego, regenerującego swe ciało w porannych ablucjach. Podczas jednej z wizyt mniszka podzieliła się marzeniem wystawienia w opactwie prawdziwie unikatowej relikwii, mogącej dorównać innym klasztornym skarbom, w tym koronie cierniowej. Słynny Święty Graal był także zakonnym wianem króla-rybaka, ofiarowanym opactwu przez samego Józefa z Arymatei. Myślała zatem o pęku piotrowych kluczy otwierających bramę z czyśćca do sali sądu ostatecznego, piórach ze skrzydeł archanioła Michała, siódmej pieczęci, czy genitaliach świętego Sebastiana. W klasztornym pandemonium, urządzonym w oryginalnym Diabelskim Młynie, Deborah przechowywała już szczękę Ewy, którą wgryzła się w jabłko z drzewa poznania, kainowy sztylet, pokaźną część bestii ugodzonej przez świętego Jerzego. Patriarcha Antiochii za całkiem korzystną cenę oferował jej oryginalną trąbę jerychońską, kosz, w którym znaleziono Mojżesza oraz misę, na której spoczywała ścięta głowa świętego Jana Chrzciciela z zalegającym na niej do dziś strzępkiem brody proroka. Jest tylko jedna jedyna relikwia, rzekł tajemniczo Timothy, z którą żadna inna nie może się równać. Słucham…, odrzekła Deborah, uzupełniając jego kielich po brzegi. Ciało twojego brata jest taką relikwią…, zakończył. Tysiące wiernych przybywających do Kaplicy Najświętszej Rany, kilka złotych dukatów za widok świętego ciała, kilkanaście za możliwość włożenia dłoni do wnętrza rany, kilkadziesiąt za kawałek bandaża z królewskim osoczem. Koszty utrzymania szlachetnego zewłoku prawie żadne, miał w głowie szmugler. Opatce nie trzeba było mówić dwa razy, wszystko sczytywała z jego myśli. Po prawdzie koncept Timothy’ego napawał ją drżeniem, modlitwa mieszała się z pożądaniem, dzieciństwo spędzone w Ziemi Świętej wirowało jej przed oczyma, nocą w jej łożu wykuwał się plan kradzieży dostojnego ciała, po obfitym śniadaniu wysłała szmuglera z glejtem i eskortą. Po dwóch dniach konwój był już w zamku. Deborah zapraszała brata na odpust, ponieważ się wahał, Timothy miał go porwać. Śpiącego Amfortasa włożono do beczki po śledziach, sam szmugler miał go udawać jeszcze przez następny dzień, by uśpić czujność Rycerzy Graala. Czmychnąć miał dopiero z łodzi na jeziorze, dokąd przynoszono królewski zewłok codziennie po zmroku. Pech chciał, że szmuglera z eskortą i beczką po śledziach podpatrzył błąkający się nocami po zamkowych korytarzach Parsifal. Zapach solonych ryb w kaplicy pobudził jego czujność. Złodziei żywej relikwii przykładnie ukarano, włócznią, wyciągniętą wprzódy z niegojącej się rany Amfortasa, przebito ciało Timothy’ego, następnie wsadzono je do beczki po śledziach i odesłano do Glastonbury, uprzednio obcinając eskorcie języki. W ten sposób Deborah otrzymała swoją relikwię, rana szmuglera nigdy się nie zagoiła, a jabłonie w opactwie poczęły rodzić owoce w kształcie ryb. Opatka, zobaczywszy oszpecone ciało kochanka, ogoliła głowę, kazała wypalić sobie jedną pierś oraz zadąć jerychońską trąbą wprost do ucha, na skutek czego ogłuchła, przynajmniej na dźwięki ziemskie.
Kolejnej nocy Parsifal znów zszedł do kaplicy, Amfortas trzymał głowę na stole, jakby zasnął podczas wieczerzy, kielich był przewrócony, krew broczyła na podłogę, Parsifala zdumiało, że właściwie każdy mógł wówczas wejść i zabrać cenny przedmiot. W chwili tej bowiem przez komnatę i łoże przechodziły tysiące ludzi, mówiących w różnych językach, wszystkie przeszłe i przyszłe pokolenia misjonarzy i czcicieli. Parsifal stał zagubiony i samotny: nie zejdzie już więcej nocą do kaplicy, ma w głowie mętlik. Niejasnych, choć magnetyzujących obrazów jest zbyt wiele, prawie niczego się nie dowiaduje z tego nocnego popatrywania, nie pojmuje swojej dziejowej misji, zresztą innych misji także, te codzienne miraże pchają go w stronę zwątpienia albo szaleństwa. Lękał się tłumów pojawiających się, to znów znikających, wędrujących przez albo pod znakiem Graala, ideą tyleż ważną, co niepewną, a nawet złowieszczą. Poczciwy głupiec stawał się nieufny, a tego plan nie przewidywał.
Tymczasem Galahad przemierzał krainy Albionu. Całą drogę wypełniał anielskie wskazania, przede wszystkim pościł, miał po temu także własne powody, gdy bowiem jadł mięso, jakiś głos mówił mu: „Jesteś dzieckiem iluzji, dzieckiem mgły. Uważaj, bo mgła szybko opada”. Młodzieniec nie wiedział, co to znaczy, przeczuwał, że chodzi bardziej o daleką przeszłość, może o jego rodziców, niżeli o przyszłość. Przy rybach bywał bardziej rozmodlony i bezkrytyczny. W nowej zbroi o barwie szafranu i lawendy, wysmarowany balsamem, dotarł w końcu do oberży Pod Pyskatym Prosięciem. Posłusznie unikał kobiet, jadł powściągliwie, pozwolił sobie jedynie na karafkę czerwonego wina, uznał bowiem, że skoro ujrzeć ma święty kielich, pamiętający ostatnią wieczerzę, jego zawartość nie może być mu obca. Po paru głębszych zasnął, pominął nawet kompletę, rano przypomniał sobie, że miał nawiedzić komnatę Arundela, zbiegł pospiesznie na dół i jął wypytywać oberżystę, ten patrzył nań długo w milczeniu, po czym poinformował go, że markiza zamordowano po wczorajszej wieczerzy. Galahad wrócił do pokoju, zasłonił okno, zamknął drzwi na klucz i położył się łóżku, wiedział bowiem, że niedopełnienie wskazań anioła może się skończyć źle. Na poduszce spostrzegł także dość pokaźny kosmyk kruczo czarnych włosów, trzymając je w ręku — miały piękną barwę i zapach — zaczął powątpiewać, czy nocą na pewno dopełnił ślubów czystości. Wychodząc z komnaty potknął się o wysadzaną rubinami taszkę.
Dość niespodziewanie wezwano Parsifala do kaplicy. Rycerze Graala zasiadali wokół stołu, nie było natomiast Amfortasa, obok katafalku ustawiono wielkie drewniane koło, przy nim siedział tajemniczy mężczyzna w kapturze, z kosturem w ręku. Gurnemanz pokazał Parsifalowi krzesło, ten dokuśtykał, zasiadł, wiercił się niecierpliwie, w milczeniu przyglądając się rycerzom. Sprawa jest bardzo poważna, rozpoczął Gurnemanz. Jak ci wiadomo, krainę uratować może jedynie odzyskanie włóczni, tej samej, którą najpierw przebito bok zbawiciela, a potem podstępny Klingsor ugodził króla Amfortasa i wykradł ją z zamku. Odzyskać świętą włócznię może jedynie młodzieniec czystego serca. Dwa dni temu Amfortas pobłogosławił twoją krucjatę, zostałeś wybrany, niestety w międzyczasie powzięliśmy wątpliwości co do twojej czystości, musimy zadać ci kilka pytań. Czy jesteś gotów? Parsifal kiwnął głową. A zatem, czy w drodze do zamku, dopuściłeś się jakiejkolwiek czynu niegodnego rycerza? Parsifal pokręcił głową przecząco. Czy na pewno w drodze do zamku nie dopuściłeś się zbrodni? Przemoczony z nerwów Parsifal, wiercący się wciąż na krześle, i tym razem pokręcił głową przecząco dwa razy. W twarzach rycerzy żałośnie szukał wsparcia, sprawiedliwy może wszak zostać niesłusznie posądzony, były to nieliczne momenty, kiedy żałował, że nie może mówić, póki co pienił się tylko jak prawdziwy kaleka. Parsifalu, zapytam raz jeszcze, czy w drodze do zamku nie zabiłeś nikogo?, kontynuował Gurnemanz. Parsifal aż wstał z wrażenia, rycerze wyczuli jego oburzenie. Mamy świadka, że dopuściłeś się w lesie zabójstwa. Parsifal osunął się na ziemię, rycerze zaczęli go cucić, Gurnemanz dał znak mężczyźnie w kapturze, którym okazał się Merlin. Czarownik wkupił się w łaski Rycerzy Graala, nie przypadł natomiast do gustu Amfortasowi, który po wysłuchaniu jego opowieści i szemranej oferty splunął tylko w jego stronę. Merlin wyprowadził z przedsionka starszą kobietę. Oto czarodziejka Gudrun, widziała w lesie twoją zbrodnię. A oto dowód, rzekł Gurnemanz, a Merlin ściągnął z wielkiego koła ciemną płachtę, następnie wykonał wahadełkiem parę ruchów przed oczyma kobiety, potem podprowadził jej bezwolne ciało do drewnianego koła i osadził na przęsłach w rozkroku, następnie zapalił jakieś zioło, spojrzał triumfalnie w stronę ocuconego, co prawda, ale bliskiego płaczu Parsifala, a następnie wprawił koło w ruch. Kobieta zaczęła wrzeszczeć. Czarodziejko Gudrun, czy widziałaś w lesie tego młodzieńca, który solennie poprzysiągł, że jest czystego serca?, dopytywał starzec. Parsifal zerwał się z krzesła, chciał zatrzymać koło, spojrzeć kobiecie w twarz, protestowało całe jego ciało. Tak, tak, jego właśnie widziałam za wierzbowym gajem. To na pewno on, odkrzyknęła z ruchomego koła. Czy możesz potwierdzić, że młodzieniec ten dopuścił się zabójstwa? Tak, odpowiadała Gudrun, ma krew na rękach. Apatyczny od paru chwil Parsifal milczał… Przecież nikogo nie zabił. Gudrun, czy możesz wskazać, jak tego dokonał? Koło zatrzymało się akurat, a czarodziejka położyła obie swoje ręce na szyi. A więc uduszenie…, kwitował Gurnemanz, w kaplicy dało się wyczuć szmer, rycerze szeptali poruszeni. Czy jesteś w stanie wyjawić, kto padł ofiarą uduszenia?, dopytywał prawie szeptem. Merlin poruszył szybciej kołem, kobieta wirowała nad kaplicą, machina bliska była rozpadu. Taaak! Udusił małą, bezbronną… rudą, wrzeszczała. Tak, tak, słuchamy, podsycał Gurnemanz. Wiewiórkę, wykrzyczała, a potem zwymiotowała, plwociny wylądowały na przesłuchującym i na Merlinie. Zaaabiłem wiewiórrrkeeeeę, powtarzał z trudem, przez zęby, jakby zachłysnął się powietrzem, a na pewno przycinając sobie język, bo z jego ust wypłynęła krew. Nie czekając na werdykt podejrzanego trybunału, Parsifal wykuśtykał z kaplicy. Nim ukażesz na powrót, że twoje serce jest czyste, zakazujemy ci prowadzenia świętej misji, krzyczał na odchodne Gurnemanz… Weźmie tobołek i wyjdzie stąd, dokuśtyka z powrotem do Walii, wcale nie musi zostawać sir Parsifalem, nie zrobi już niczego dla tych złych, pokrętnych ludzi, którzy za nic mają prawdę, sakramenty i maluczkich. Biedaczek chciał tylko uratować jałową ziemię, ale jak uratować tych ludzi…
VIII.
Zatrzymał się nad wodą, siadł między trzcinami, popatrzył na wysmakowaną zbroję, nowy kirys i opachę, dotknął twarzy, przestraszył się, bo nie poznał swoich rysów, położył się na piasku. Trzech rzeczy nie chciał na pewno: bycia dzieckiem, bycia rycerzem, bycia dojrzałym, a wszystkie one majaczyły mu teraz w jednym kadrze. Czuł, że wejdzie do Komnaty Graala z kimś jeszcze — i że nie będzie to król Amfortas — że już od dawna miksuje z kimś swoją wyobraźnię i pragnienia i tylko czasem było mu z tym lepiej, za młody był na takie tajemnice i współobecności. Męczyło go, że doświadczy tajemnicy bez najmniejszych zasług, że mawiają o nim „sir” , mimo że nie ma nawet piętnastu lat… czystość serca to tak niewiele… Bycie nowym Salvatorem to marzenie każdego krzyżowca, marzenie gorzkie, bo pełne wyrzeczeń, ziemskość była jednak w cenie, nie bał się niebezpieczeństw, ale już bólu — tak. Za to, by krogulec zaniósł bezpiecznie wiadomość do zamku Amfortasa, bym odróżniał iluzję od prawdy, bym pokochał prawdę bardziej niż siebie — modlił się Galahad. Za to, byś pozwolił mi jeszcze poczuć wiatr i bym razem z jego powiewem odszedł z jałowej ziemi — modlił się Amfortas. Za to, by mój syn został prześwietnym rycerzem, a ja bym… zaczął mówić — modlił się Parsifal. Za to, bym zawsze pamiętała o tym, co zrobiłam, by Parsifal zgryzł pogardę możniejszych, oparł się magii, uratował jałową ziemię, a z czasem wyrzekł słowo — modliła się krwistowłosa Kundry. Za to, by Elsa wybaczyła mi wszystkie sekrety i pomyślała kiedyś o zbawieniu mojej duszy — modlił się Lohengrin. Za to, by ziemia jałowa zyskała najmądrzejszego z władców — modlił się Gurnemanz. Za to, by żadna krew, ani święta, ani najbardziej pospolita, nie broczyła nigdy bez sensu — modlił się Graal. Za to, by świeży radosny chleb dla każdego był naszą przyszłością, by pamięć odkleiła się wreszcie od pożądania — modliła się ziemia jałowa. Modlący się w tej samej godzinie słyszą ponoć wzajemnie swoje modlitwy… Panu miłe takie wielokrotności, wspólnoty…
W głowie Merlina nie było miejsca na modlitwę, fantazjował za to niebezpiecznie o śmiertelnej walce dwóch smoków i o uciechach z Kundry. W jego leśnej pustelni kolejny gryf zniósł jajka, mag uderzył w klatki, aż zawyły. Oby tylko Galahad dotrwał w swej misji, a za chwilę wszyscy zapomną o Klingsorze, Amfortasie, Parsifalu, a wspomnienie Kundry czy Gurnemanza wzbudzi jedynie serdeczny śmiech. Bajkę o Rycerzu Łabędzia zastąpi widowisko, magia, sztuka. Znikną wszystkie te Wielkie Czwartki, Piątki i Niedziele. Odzyskana ziemia jałowa zmieni się w ogromny plac budowy, święty Graal na szczycie nowej Wieży Babel… jeszcze wszyscy dziękować będą Merlinowi! — dzwoneczki przy kapturze szalały.
Dzień i noc mówili teraz o sir Galahadzie, jaki jest szlachetny, piękny i czysty, że już wyruszył z Glastonbury. Tylko on uratować może Amfortasa, szeptali, akurat teraz, gdy Parsifal bliski był pozyskania włóczni. Nieznany właściwie nikomu Galahad drażnił Parsifala… Na czym polegała jego czystość? Że przyjmuje dwa razy dziennie komunię? Że nie miał jeszcze kobiety? Że jest nieślubnym synem kochanka Ginewry? Że nie dotknęła go jeszcze żadna choroba? Że nie miewa grzesznych myśli w łożu? Że nie udusił po drodze żadnej wiewiórki…?
Wbrew zakazowi sformułowanemu przez Gurnemanza i własnym wątpliwościom co do zamkowych wydarzeń, charakterów i intencji jego mieszkańców, Parsifal cały czas planował odzyskanie włóczni. Był jeszcze jeden powód, chodziło o kobietę, słyszał bowiem, że Kundry pozostaje w mocy Klingsora i co noc tunelem między światami wracać musi do jego zamku, gdzie staje się jego nałożnicą. Uwolni zatem i włócznię, i krwistowłosą dziewczynę. Podsłuchał także, że rycerze określali zamek Klingsora, w którym przetrzymywał świętą włócznię, mianem nieistniejącego. Długo myśląc o tym, jak sforsować miejsce pełne złych mocy, którego tak naprawdę nie ma, i to bez właściwie żadnych sojuszników, przypomniał sobie noc, gdy przyuważył lądowanie Lohengrina na rydwanie z łabędziem. Przybywający z innych czasów pojazd i sam młodzieniec, który okaże się przecież jego synem, wydali mu się wystarczająco nierealni, by uznać, że w istocie nie istnieją. Tylko zatem nieistniejącym pojazdem mógł dostać się do zamku podstępnego Klingsora.
Podszedł do łabędzia, uraczył go pokaźniej wielkości kryształkiem trzcinowego cukru, usadowił się w rydwanie i ruszył, najpierw dryfując chwilę po tafli jeziora, potem już nad ziemią. Kiedy znaleźli się nad zagajnikiem, skąd widoczny był ogromny, ale posępny zamek Amfortasa, usłyszał kobiecy głos. Pomogę ci, znam drogę, szeptała. Parsifal zerkał to w górę, pod rydwan, to w głąb, po chwili zorientował się, że przemawia do niego dostojna łabędzica. Jestem Elsa, narzeczona Lohengrina, to ja zapytałam go na zaślubinach o jego pochodzenie i dlatego musiał uciec, nie wie o tym, że ubłagałam druidów, by zamienili mnie w łabędzia, tak bym cały czas mogła być z ukochanym, kontynuowała. Zaraz dolecimy do zamku Klingsora, dam ci kilka wskazówek, jak odzyskać włócznię. Rozmawiali jeszcze przez chwilę przy wtórze szalejącej wichury, rydwan chwiał się na wszystkie strony, po czym wylądowali na dachu. W zamku nie było służby, Klingsor wieczerzał przy dźwiękach florenckich lutni, których nie było. Witaj, sir Parsifalu, najdzielniejszy z rycerzy! Piękny wyczyn, żaden ze śmiałków nie odzyskał włóczni, bo żaden nigdy tu nie dotarł, proste, prawda? Jestem zatem pełen podziwu dla twojej odwagi i wyobraźni. Twoje zdrowie! Kobiety cię uwielbiają, rzekł do speszonego Parsifala. Tak, tak, twoja matka, Kundry, Elsa, nawet zniewieściały Amfortas. Ponoć sama Ginewra także wdzięczy się już do twojego portretu… Siadaj, zjedz coś. Zmęczony? Wyjawię ci, chłopcze, pewną tajemnicę. Włócznia jest najprawdziwsza, leży tam, zobacz, podejdź, nie bój się. Rzeczywiście przebito nią bok Chrystusa, sam ją podawałem Longinusowi na Golgocie, w tym sensie jest świętą relikwią, tworzy z kielichem pewną całość, komplet świętych zabawek, że tak się wyrażę. Kiedy stwórca strącał mnie z niebios z trzecią częścią gwiazd, mój diadem roztrzaskał się na kawałki, ze szczątków klejnotu powstał Graal. Brakuje zatem tylko korony cierniowej, w której aktualnie zwykła zasypiać chciwa Deborah z Glastonbury. Nie od ugodzenia świętą włócznią jednak pochodzi niegojąca się rana Amfortasa. Skąd zatem? Cnotliwy król-rybak zapłonął kiedyś dziką żądzą do Kundry. Tak! Zaczaił się nawet w szuwarach, gdy kąpała się nago w jeziorze nieopodal zamku, tam gdzie widziałeś go po raz pierwszy, podczas szarpaniny ugodziła go muszlą, najpierw w genitalia, potem zdarła mu kawał skóry z uda, razem ze ścięgnami… Rana faktycznie się nie goi, Amfortas naprawdę cierpi, muszla niewątpliwie miała magiczną moc, może nawet religijną, nie potrafię tego wyjaśnić, a Kundry milczy. Amfortas nie zna prawdy, wówczas nad jeziorem stracił z bólu przytomność, szok dopełnił reszty, łatwo było wcisnąć tym jego smętnym rycerzykom jakąś bohaterską bajankę. Rozumiesz? Nic nie mówisz… Odzyskanie włóczni owszem odczaruje krainę, przywróci ziemi żyzność, oczyści powietrze, nie zasklepi jednak niegojącej rany. To zrobić może tylko Kundry. Tak! Ma nawet specjalny balsam, musi tylko wysmarować całe jego ciało. Włócznia jest twoja, wybacz, że nie było tu żadnej bitwy, szarpaniny, albo że nie uraczyłem cię jakąś zagadką. Elsa zrobi ci w drodze powrotnej parę sińców i zadrapań, by Gurnemanz mógł się przeżegnać na wstępie, włócznia w twoich rękach pozbawi go ostatecznie korony Amfortasa, o której od zawsze marzył. Do zamku zabierzesz także rydwanem Kundry, dopełni dzieła. Podróż tunelem wymaga wyczerpującej hipnozy, oszczędzimy sobie zatem tym razem merlinowych sztuczek.
Rana pęczniała, broczyła ropą i stawała się coraz większa, ubywało natomiast Amfortasa. Odór był tak ogromny, że trudno było zachować jakikolwiek respekt dla świętego ciała, Rycerze Graala przeczuwali, że władca nie dotrwa do Zielonych Świątek, na próżno, póki co, wyczekiwano tajemniczego Galahada. Tymczasem Parsifal, Kundry i Elsa pożegnali Klingsora i opuścili nieistniejący zamek. Parsifal nie miał narzędzi, a i sposobności, by rozważyć na dobre, z kim tak naprawdę rozmawiał na zamku. Nie wiedział także, co w jego opowieści było prawdziwe. Zaległ zatem w rydwanie wtulony w Kundry, mając nadzieję, że uda mu się zaprowadzić w końcu ład w smutnej krainie Amfortasa. Już kiedy lecieli nad jałową ziemią, pewnie za sprawą świętej włóczni, na ich oczach pola zrzucały z siebie pył, kurz i posuchę, nabierając barw i woni. Widzieli z góry, jak przez pola pędził już pszeniczny, jak one długowłosy, Galahad, wpięty w grzywę swego dostojnego wierzchowca. Po wylądowaniu na tafli jeziora ruszyli od razu do kaplicy, powitały ich dzwony i tysiące zapalonych świec. Z podniesioną jak monstrancja włócznią, Parsifal, przy wtórze Te Deum, wkroczył do świątyni. Nikt nie patrzył już na jego kuśtykanie czy niemotę, Amfortas uniósł się na łożu-katafalku, wyglądał jak dorżnięte co dopiero monstrum, wygłodzony gryf, zwłaszcza w świetle tylu świec. Czy włócznia jest autentyczna?, zapytał oficjalnie Gurnemanz. Tak!, odpowiedział bez wahania Amfortas. Sprawdźmy to, Panie, prosił starzec. Dobrze, więc najpierwszy z parów tego królestwa ma tu szczególny przywilej, odrzekła niespodziewanie Kundry, a Parsifal przekazał włócznię Amfortasowi. Dostojny Gurnemanzu, wystaw bok, sprawdzimy świętą ranę na tobie. W kaplicy zapanował popłoch. Panie… I ty, szlachetny Parsifalu, i… ty, Kundry, proszę uznajcie mnie za niegodnego takiej próby, ten zaszczyt przynależy tylko władcom z chrystusowego pnia, starzec klęknął przed nimi i zapłakał, Amfortas spojrzał na Gurnemanza z politowaniem, nie chciał go jednak dalej upokarzać tylko dlatego, że był tchórzem. Wyjdźcie zatem wszyscy z kaplicy, nakazał Amfortas, po czym ułożył się na katafalku. Po chwili tuż obok niego zalegli Kundry i Parsifal. Leżeli przez chwilę w bezruchu i milczeniu, poruszały się tylko ich oddechy, przybywające zresztą najpewniej z tego samego źródła. Po chwili Kundry wyjęła flakonik z olejkami i rozsmarowała je po całym ciele Amfortasa, podczas gdy Parsifal dotykał jego rany włócznią. W kaplicy cała trójka została jeszcze trzy doby, nikogo nie wpuszczano do wnętrza, nawet zniecierpliwionego Galahada. Trzeciego dnia oklaskami wywołano Amfortasa na zewnątrz, ten odwinął wszystkie bandaże, przemył ciało pośród ożywionej przyrody i podnieconego tłumu poddanych, bez niegojącej się rany, wyglądał jak wieczny młodzieniec, świeży i odnowiony. Naprzeciw tłumowi nie wyszedł za to Parsifal, który poczuł się bardzo źle i leżał skulony na łożu-katafalku, Kundry została z nim w kaplicy, pielęgnując go z troską, wiedziała bowiem, co to mogło znaczyć.
Jakub Michał Pawłowski (ur. w 1977 r.) — dr n. hum., literaturoznawca, badacz europejskiego romantyzmu (dysertacja: Romantyczny teatr mistycznego okrucieństwa. Słowacki i Artaud, 2012), związków tegoż z ekspresjonizmem, awangardą i modernizmem. Prawnik, twórca spektakli teatralnych (Symbolatorium, Projekt V, Projekt Parsifal), lektor, podróżnik, przewodnik po Berlinie, Bristolu, Dreźnie, Hamburgu, Lipsku, Londynie, Lubece, Lwowie, Poczdamie, Quedlinburgu i Wiedniu, rzecznik prasowy Muzeum Sztuki w Łodzi (2023). Debiutował poetycko w „Przeglądzie Powszechnym” (1999). Autor tekstów naukowych, esejów, artykułów popularyzatorskich; współpracuje z redakcjami: „Kuriera Szczecińskiego”, „Spotkań z Zabytkami”, „Teologii Politycznej” i portalu Histmag.org. Mieszka w Szczecinie. Wydał przewodnik Austria (2020).
aktualności o e-eleWatorze aktualny numer archiwum spotkania media autorzy e-eleWatora bibliografia
wydawca kontakt polityka prywatności copyright © 2023 – 2025 e-eleWator . all rights reserved

copyright © 2023 – 2025 e-eleWator
all rights reserved