Skip to content
e-eleWator zachodniopomorski miesięcznik literacki

KRZYSZTOF MACIEJEWSKI

Dachau Doggin’

Przyszli późnym wieczorem, gdy dogorywaliśmy na śniegu w parującej ciszy. Czasami nawet sił na umieranie brakuje, wielu z nas jednak znalazło na to jakieś głęboko ukryte pokłady. Mnie jednak za bardzo miażdżyły depresyjne stany, zresztą różnie diagnozowane przez kolejnych lekarzy.

Ze zdrowiem psychicznym jest łatwo – dość oczywiste jest określenie tego stanu, gdy nic nam nie dolega. Jeżeli jednak nie mamy tyle szczęścia, to musimy pogodzić się z nieuniknioną mozaiką chorób składających się na pełny obraz. A może raczej mówić powinienem o tyglu, nie o obrazie? Każda z interpretacji miesza się z innymi, zawiera w sobie elementy obce, przysposobione z innej strony psychiatrycznej wiedzy. I to właśnie spotyka każdego, bo w każdym z nas inne są proporcje zdrowia i choroby, obłędu i nadziei na wyleczenie.

Ale przyszli do nas, jak wspomniałem, wieczorem i na pierwszy rzut oka wyglądali na naszych, chociaż niczego nie można być przecież pewnym. Zostało nas najwyżej kilkaset osób żywych, praktycznie sami młodsi, ale nie za bardzo. Starcy i najmłodsi nie sprostali warunkom, dali się zamordować w okrutnych chwilach likwidacji obozu.

Dogorywaliśmy, a oni przyszli, co wywołało przedziwną reakcję, jak wtedy, gdy adrenalina pozwala biec godzinami z zerwanymi więzadłami w kolanach, albo kiedy matka podnosi samochód, by wydobyć spod niego swoje dziecko. Uznaliśmy, że musimy pokazać swoją siłę, swoje nadwątlone pragnienie przetrwania. Niektórzy z nas byli w szoku i nie mogli uwierzyć, że w końcu są wolni. Inni zaś wiedzieli, że gdy tylko nadarzy się okazja, przystąpią do oddawania swym oprawcom sprawiedliwości za lata obozowego piekła. Byli wśród nas zarówno mężczyźni, jak i kobiety, ale nikt nie był zainteresowany miłością ani delikatnością. Chcieliśmy jedynie bólu, krwi i zemsty.

Część z nas znalazła się w sali dezynfekcyjnej, a wokół pochylały się stalowe natryski, jakby przyglądając się temu, co się działo. Bez wątpienia, my – więźniowie obozu – przeszliśmy wiele, a to sprawiło, że zapanowała w nas furia i nienawiść. Teraz mieliśmy sposobność, by rozładować swoje emocje. Zaczęliśmy się pieścić, całować i dotykać. Szybko jednak zorientowaliśmy się, że to nie wystarcza. Chcieliśmy czegoś więcej, czegoś zdecydowanie bardziej brutalnego. Wkrótce krew zaczęła lać się po podłodze, a krzyki i jęki wypełniły przestrzeń. Porzuciliśmy wszelkie zasady i zaczęliśmy gwałtownie rzucać się na siebie. Jedni chcieli zemsty, inni tylko chcieli wreszcie poczuć się żywi. Ciała wirowały w tańcu, bijąc się nawzajem pięściami i kopiąc. Członki i pięści wciskały się we wszystkie możliwe otwory. Rozpaczliwe krzyki splatały się w jedno i przerażające dźwięki wypełniły kaplicę. Nikt nie wiedział, kiedy to się skończy. Obóz został wyzwolony, ale teraz znowu byliśmy uwięzieni – w kręgu swoich własnych pragnień i obsesji. Kiedy przemoc w końcu opadła, wszyscy leżeliśmy bezwładnie na ziemi, z krwią i brudem przylepionym do ciał. W komorze gazowej zapadła cisza, przerywana jedynie ciężkimi oddechami i rytmicznym stukaniem serc. W końcu jedna z kobiet powoli podniosła się z podłogi. Zmarszczyła czoło i zrozumiała, że teraz wszystko będzie inne. Że nigdy już nie będzie tą samą osobą. Że życie niesie ze sobą więcej niż tylko przetrwanie. Jednakże nigdy nie zabraknie wspomnień o tamtej nocy.

Ci z nas, którzy zostali na dziedzińcu, powitali przybyszów. Nic nie znaczyły teraz mundury wrogiej armii. Zamiast uciekać, grupka mężczyzn i kobiet zbliżała się do siebie, tworząc tłum, tańcząc i śpiewając. Zupełnie jakby nie doświadczyli lat cierpienia z rąk tych, którzy pojawili się może po to, by błagać o wybaczenie? Radość więźniów była bezgraniczna, a chęć do życia – teraz niczym nieograniczona. Zaczęli przepychać się, tłoczyć i całować, ich ciała, które przez wiele lat były traktowane jak przedmioty, teraz zaczęły się mieszać z przybyłymi. Nie było już więźniów ani oprawców, byli tylko ludzie, którzy potrzebowali odrobiny przyjemności i wolności. Seksualna orgia była jedynym sposobem, aby w końcu poczuć się żywymi. Głośne jęki i krzyki rozbrzmiewały na całym polu, a tłum stawał się coraz większy. Ludzie nie myśleli o przyszłości, nie myśleli o swoich rodzinach, które zostawili w obozach lub na pobojowiskach bitewnych. Byli tu i teraz, w pełni korzystając ze swojego wolnego ciała i umysłu. Uciechy trwały całą noc, a kiedy słońce wschodziło, zaczęli się rozchodzić, opuszczać to miejsce, które przez wiele lat było ich więzieniem. Wszyscy zostawili to miejsce wraz ze swoimi wspomnieniami, by zacząć nowe życie. Ich orgia była jedynym sposobem na odzyskanie godności i wolności, które zostaną z nimi na zawsze.

* * *

Było to po wyzwoleniu obozu, kiedy tłum wyzwolonych więźniów wypłynął na ulice pobliskiego miasta jak fale na brzegi. Tłum składał się z mężczyzn i kobiet, którzy przez lata cierpieli tortury i zaniedbanie, ale teraz byli wolni. Byli wolni, ale ich wolność była pełna niepokoju, bo wewnętrzna wolność, wolność umysłu, wciąż jeszcze nie była im dana.

Ponieważ więźniowie byli wygłodniali, zaczęli rzucać się na jedzenie, które znajdowali na ulicach, w sklepach i magazynach. Rozpoczęły się bachanalia jedzenia i picia, w których każdy brał udział. Tłum znalazł się w transie, a jego pragnienie było nie do zaspokojenia.

Ale to nie był koniec. Masy ludzkie zaczęły zbliżać się do siebie, dotykać, całować, przytulać. Początkowo były to proste gesty, ale wkrótce stały się coraz bardziej zmysłowe i ekstatyczne. Mężczyźni i kobiety zaczęli uprawiać ze sobą seks na oczach innych, ale nikt nie protestował. Wszyscy byli wolni, a ich ciała były teraz narzędziami wyzwolenia. Nie było już granic między nimi. To był tłum, jedna masa ciał i myśli, zdominowana przez pragnienie. Wszyscy byli równi, wszyscy byli jednym.

Jednak ta wolność była chwilowa, niczym błyskawica na niebie. Wkrótce grupy zaczęły się rozpraszać, a jednostki zaczęły się oddzielać, aby szukać własnych celów i marzeń. Wtedy zrozumieli, że ich wolność była tylko iluzją, bo prawdziwa wolność zaczyna się w środku.

W tamtej chwili, gdy rozproszył się na cząstki, tłum wyzwolonych więźniów przypominał mi wieżę Babel, która miała dotrzeć aż do nieba, ale została zniszczona, gdy ludzie przestali mówić tym samym językiem. To, co zjednoczyło ich na chwilę, teraz oddzielało ich, a każdy z nich musiał znaleźć własną drogę do odkupienia.

A ja stałem tam, wśród nich, obserwując i pisząc, jakby to wszystko miało jakiś sens. Ale może byłem tylko i wyłącznie kronikarzem, który szukał w tym wszystkim inspiracji i piękna, który szukał języka, by opisać ten tłum i jego orgię wyzwolenia.

* * *

A w innym miejscu seks grupowy wciąż trwał. Byli więźniowie obozu tworzyli teraz jakiś zmutowany organizm, który porusza się wśród drzew i krzewów, nie mając w sobie ludzkiej godności i szacunku. Ci, którzy wciąż uprawiali miłość, zapomnieli o wszystkim poza sobą i swoimi ciałami. Inni zaczęli oddawać się brutalnym aktom przemocy i krwawym rytuałom, które same w sobie stawały się coraz bardziej przerażające i okrutne. Zdominowani przez głębokie instynkty i chęć przeżycia, jakby nie byli już ludźmi, ale jakimiś gatunkami nieznanych zwierząt. W końcu wyzwoleni więźniowie zaczęli powoli opadać na ziemię, wyczerpani i bezsilni. Ich ciała pokrywały się brudem i krwią, a ich dłonie trzęsły się z wysiłku. Gdy upłynęło już wiele godzin, osiągnęli pewną dziwną równowagę, a ich ciała zaczęły działać w harmonii, jakby były częścią większej całości. Wszyscy wiedzieli, że nigdy już nie będą tacy sami. Byli zrujnowani i zranieni, a ich dawna wolność wydawała się daleka i nierealna. W ich duszach tkwiła teraz jakaś ciemna plama, która nigdy nie zostanie usunięta.

* * *

A potem szedłem… Pamiętałem, że kiedy wyzwolono obóz, poczułem wolność. Ale czym właściwie ona była? Wolnością od czego? Nie odnajdywałem już w sobie żadnego zainteresowania światem, w którym przyszło mi żyć. Nie pasowałem do niego – byłem jak obcy element, który nie powinien nigdy opuścić obozowej kaźni.

I wtedy zobaczyłem ją – kobietę, która stanęła przede mną wśród tłumu. Była piękna – o takim rodzaju piękności, która przyciąga uwagę, ale jednocześnie odpycha. Kobieta, która znała moje sekrety, moje cierpienia. Bo była moja, chociaż młodsza i piękna, ale tak bardzo bliska. Znaliśmy się od zawsze.

Więc zaczęliśmy się rżnąć w imię odzyskanej właśnie wolności, bo przecież warto było jakoś uświęcić ten fakt. Nie istniały żadne granice, nic nie mogło nas zatrzymać. Nie ma nic bardziej uwodzicielskiego niż wolność, a my wiedzieliśmy, że tylko ona może przynieść nam prawdziwe szczęście.

Przestaliśmy zwracać uwagę na innych, na ich krzyki, błagalne wołania. Mieliśmy w sobie tylko siebie – ja i ona. Nasze ciała splatały się ze sobą, a nasze dusze zanurzały w świecie rozkoszy, której wcześniej nie poznaliśmy

Jednak ta wolność była tylko złudzeniem. Wolność, której nigdy nie odnajdziemy, bo jest tylko iluzją. Była to tylko kolejna pułapka, w którą wpadłem. I znowu zrozumiałem, że nigdy już nie będę wolny.

A kobieta, która stanęła przede mną, przestała być kobietą. Stała się tylko kolejną ofiarą, która spłynęła z moich dłoni.

styczeń-luty 2023

Krzysztof Maciejewski (ur. w 1971 r.) – pisarz, krytyk literacki i dziennikarz. Mieszka w Sulejówku. Publikował w większości czasopism fantastycznych. Wyróżniony w konkursie Gildii Horroru za krótkie opowiadanie grozy. Wydał zbiory opowiadań: Osiem (2011), Album (2013), Dziewięćdziesiąt dziewięć (2015) i powieść Śniące ściany (2017). Jego opowiadania znalazły się w licznych antologiach, m.in. w: City 1 (2009), 2011 (2011), City 2 (2011), 2014 (2014), City 3 (2016), Licho nie śpi (2018), 2020 (2020), Sny umarłych (2020).

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content