MAŁGORZATA POŁUDNIAK
Cykl pomarańczowy. 4
Cisza w pomarańczy [wariacja na temat sardynki]
Cisza nie puka do drzwi, wchodzi, gdy sięgasz po pomarańczę
i nagle przypominasz sobie, że dziś miałaś do kogoś zadzwonić.
Ale nie dzwonisz. Przekrawasz owoc, jakby to była rozmowa —
Cząstka po cząstce, oddech po oddechu, z ciszą zawiniętą w błonki,
pękają bez dźwięku.
W środku sardynka. Mała, przesolona, wspomnienie zdania,
którego nie powiedziałaś w porę. Przytula się do wnętrza jak do snu,
który nie zna języka.
Są rzeczy — istnieją tylko raz — skurcz soku na nadgarstku,
cienie dwóch palców na obrusie, wzór — zostawia gorycz
na końcu języka.
A potem zostaje tylko miękka skórka z wyschniętym środkiem.
Cisza. Usiadła na parapecie
i czeka.
Nie na słowo,
na to, że zrozumiesz bez niego.
Dlaczego nie jestem owocem [wariacja na temat pomarańczy]
Nie jestem pomarańczą. Choć czasem wydaje mi się,
że coś we mnie fermentuje — resztka dnia, który nie został zapisany.
Mogłam być słoikiem. Albo sardynką.
Czasem wystarczy źle odczytać przepis, żeby nie powstało nic,
co można by nazwać obiadem.
Piszę, bo nie potrafię nie. Choć łatwiej byłoby pójść po farby,
rozstawić sztalugę i malować tylko to, co się nie rusza.
Na przykład wnętrze mojej torby. Albo kota sąsiadów, zawsze
śpi na boku i udaje, że nie widzi śmierci.
Pamiętam pomarańczę z dzieciństwa — nie owoc, ale kolor dresu,
który mama kupiła na przecenie. Nosiłam go do kościoła.
Pachniał plastikiem i czymś jeszcze — może nadzieją,
że tym razem nikt się nie odwróci.
Wczoraj rozlałam atrament na papierze, miał być notatkami.
Zamiast tego powstał kontur ryby. Może sardynki,
ale bez kontekstu. Tylko ciało i cień.
Nie rozumiem, dlaczego nie mogę po prostu opisać
pomarańczy. Zawsze coś się wtrąca:
ból zęba, wspomnienie o zapachu kremu do rąk,
głos w radiu mówiący o eksplozji bardzo daleko stąd.
Piszę, bo świat mi się nie zgadza. Bo pomarańcza
nie jest tylko owocem. Jest też ruchem ręki,
podaje ją komuś, kogo się jeszcze nie zna,
ale już trochę żałuje.
Nie jestem malarką, bo moje kolory siedzą w gardle
i boją się wyjść. Ale kiedyś, kiedyś może
ktoś wysunie szufladę i znajdzie tam zeszyt.
Na marginesie — ślad po soku. A obok: jedno zdanie
nie do końca o mnie.
Świt na języku [wariacja ciszy z wnętrza liścia]
Cisza weszła boso. Zanim ją zobaczyłam, usiadła w rynnie —
udając liść, który nie zdążył opaść.
Nie robiła hałasu. Była dźwiękiem zostawionym w garnku
po zupie, ciepłym jeszcze, ale już nie do powrotu.
Powiedziała:
dziecko uczy się świata nie przez nazwy,
lecz przez nagłe znikanie.
Dotknęła ściany. Na jej powierzchni wykwitł kształt —
niepodpisany, ale znajomy jak rana na krawędzi filiżanki.
Pamiętasz ten świt, gdy mleko się zagotowało,
a nikt go nie zauważył?
Byliśmy tam. Zbierając z podłogi oddechy,
zanim nauczyliśmy się mówić kocham bez pytania.
Widziałam, jak sosna zaczyna się bać.
Nie przed siekierą — przed dzieckiem, które pierwszy raz zapytało:
czy drzewo czuje ból?
A my nie umieliśmy odpowiedzieć ani ciszą, ani krzykiem.
Włożyłam list w środek pomarańczy. Nie po to, by go znaleźć —
tylko po to, by był tam, gdy kiedyś świat pęknie na pół
i ktoś zapragnie wyczytać z miąższu sens.
Cisza nie wyjaśnia. Pojawia się w chwili, gdy odwracasz wzrok
od tego, co zbyt proste.
Być może wszystko zaczęło się od oddechu w skórce mandarynki,
albo od łzy, która nie znała powodu — tylko datę.
Jeśli wrócimy tu kiedyś, niech to będzie w języku glonów.
Niech nas uczą te, które nie pytają o przyszłość —
mech, pająki, dzieci śpiące w nieznanym.
Nie zapalaj światła. Nie czytaj listu.
Tylko połknij świt, zanim wystygnie.
Dlaczego nie jestem sardynką [choć bardzo bym chciała]
Nie jestem sardynką, chociaż czasem leżę w sobie
tak ciasno, że nie da się oddychać.
Moje ciało nie jest błyszczące, nie odbija światła jak trzeba,
raczej pochłania — zapachy, głosy, niepotrzebne rozmowy z kuchni.
Kiedyś kupiłam puszkę, bo była ładna.
Złota, z niebieską syreną i napisem po portugalsku.
Nie znam portugalskiego, ale lubię, jak wygląda.
Nie otworzyłam jej nigdy. Bo wtedy wszystko by się skończyło.
Prawda? Otwieranie jest końcem, a zamknięcie — poczuciem,
że coś może jeszcze trwać.
Piszę, bo nie potrafię być rybą. Chociaż fascynuje mnie ich milczenie,
to, jak patrzą w ścianę wody i nie oczekują niczego.
Nie jestem sardynką, bo mam za dużo marzeń
i za mało soli. Bo nie potrafię leżeć obok innych
bez pytań o sens, dotyk, pochodzenie.
Sardynka nie analizuje. Nie pisze długich maili,
nie czyta wiadomości, nie martwi się o rachunki
ani o to, że znów zapomniałam odpowiedzieć komuś,
kto mnie kiedyś kochał.
Może kiedyś — jeśli wszystko się uspokoi,
jeśli znajdę miejsce, gdzie nikt nie będzie chciał,
abym była czymś więcej niż tym, kim jestem —
zwinę się w sobie jak ryba w puszce.
I będę cicha. Choć nie jestem.
Małgorzata Południak — graficzka, fotografka, felietonistka „eleWatora”. Wydała tomy poetyckie: Czekając na Malinę (2012), Liczby nieparzyste (2014), Mullaghmore (2016), Pierwsze wspomnienie wielkiego głodu (2017), Podróżowanie w przestrzeni (2021) i Pierwszy milion nocy (2024).
aktualności o e-eleWatorze aktualny numer archiwum spotkania media autorzy e-eleWatora bibliografia
wydawca kontakt polityka prywatności copyright © 2023 – 2025 e-eleWator . all rights reserved

copyright © 2023 – 2025 e-eleWator
all rights reserved