Skip to content

KAZIMIERZ BRAKONIECKI

Zeszyt Gotlandia. 2

CZWARTEK, 8 III 2001

Lekki wiatr, zachmurzenie, ciężarówki i ciągniki zbierają śnieg z placu i ulicy.

Kieruję się w stronę niedużego portu. Dwa promy, ogromne jak wieżowce. Mój punkt przyjazdu i odjazdu. Bele drewna przygotowane do transportu. Falochron. Postanawiam skierować się w prawo nad otwarty brzeg Bałtyku: głazy, kamienie, czysta woda, dno kamieniste i tak przez dwa kilometry. Mewy, rybitwy, kaczki, pojedyncze łabędzie, z daleka na horyzoncie dwa towarowe statki, kontenerowce. Płasko. Kilka kobiet o przeciętnej urodzie w strojach sportowych. O pierwszej rozpogodziło się. Kosy pod drzewkami zagajników. Także w ogrodzie botanicznym, który, powracając, odkryłem (jak i przebiśniegi). Słońce grzeje. Nagle delikatny zaśpiew sikorki i znów nagle śpiewające nawoływanie… trznadla — cała ich grupka! „Moje” trznadle na Gotlandii? I to bardziej na północ od polskiego Pomorza czy Warmii na początku marca? Nie wierzę. Zaskakuję kilka innych ptaków kąpiących się w płyciźnie, trzepoczących i tak suszących pióra. Kaczki zachowywały się jak „drób w swoim domowym stawie”. Głazy, kamienie, mokre, suche i tak dalej po kres horyzontu. Pomaszerowałem po większych głazach rzuconych w wodę, ponownie ujrzałem w promieniach słońca biały prom w porcie, zawróciłem w stronę miasta.

W niezwykłym i zadbanym ogrodzie botanicznym odnajduję St. Olofs Kyrkornim (wszystkie dotychczasowe informacje spisuję z tabliczek, nie zawsze chyba dokładnie) — p.w. świętego króla Olafa II, zabitego w wojnie o odzyskanie tronu norweskiego w 1030 roku, który doprowadził do państwowej chrystianizacji Norwegii — niewielkie resztki wieży z zamku rozebranego pod koniec średniowiecza, teraz w bluszczach. Historia chrześcijaństwa na Gotlandii zaczyna się właśnie w XI stuleciu.

Katedra mariacka NMP to bazylika, trzy wieże (jedna od fasady, dwie z tyłu) zwieńczone hełmami. Wnętrze nie jest imponujące z powodu skromnego wyposażenia (jak to po reformacji i zmianach w religii i samej liturgii: mniej na pokaz w porównaniu z katolickim rytem). W posadzce płyty nagrobne:

MICHAEL IONSSON
Et
MARGARETA SCHILLAU
Beat Morituri in Domino Monitur

*

ANDRIAZ WALUL 16011,15 Feb.
in Got Selich

*

MDLX
CHRISTOFORUS HUITFELD
DEBERITZ
Capitanens Terre
Gotlandiae

*

Anno MDCLXXXVIII DEM
GRAFF
SKRIFFT

*

Commemoratio Mortis Optima Philosophia.

Na ścianach obrazy nagrobkowe (trumienne) z XII w.: całe familie wymalowane w czerni, w białych kołnierzykach i czepcach. Matka Boska z Jezusikiem w bocznej kapliczce, cała złota i dorodna (kult MB typowy jest dla katolicyzmu, a nie protestantyzmu; według Junga kult bogini doskonale uzupełnia męski pierwiastek Ojca-Syna o niezbędny żeński element pełnej Psyche). Kapliczka „ludzi morza”. Katastrofa z 1944 roku oraz promu „Estonia” (1994, setki utopionych Szwedów, w tym kilku z Visby). Śliczny, barokowy ołtarz w bocznej kaplicy po prawej stronie od prezbiterium. Sztuka rangi prowincjonalnej, ale wzruszająca: Wygnanie z raju. Dziecięcy z wyglądu pyzaty archanioł Michał z mieczem oraz pucołowaci i kędzierzawi grzesznicy, Adam i Ewa. Dwa drzewa w raju (wiedzy i życia) i sympatyczny wąż. Po obu stronach ołtarza dwie ładnie obnażone męczennice z piersiątkami. Zauważam pewne podobieństwo w tym manierystycznym ołtarzu do barokowo-prowincjonalnego ołtarza w kościele luterańskim w Pasymiu koło Szczytna.

Późnym wieczorem lektura Toynbeego: Wyzwolicielskie przekroczenie morza jako jeden z najdonioślejszych warunków totalnej zmiany społeczno-politycznej. Z lokalnej na uniwersalną. Z adaptacyjnej na aktywną. Królestwo polskie nie rozumiało i nie doceniało (poza pojedynczymi przypadkami np. w okresie wojen ze Szwedami na początku XVII stulecia) wagi morza, jego strategicznego otwarcia na świat. Mieliśmy zdobyte równiny kresowe, stepowe, coraz bardziej zamykane przez imperium rosyjskie, które zresztą też rozwijało się kontynentalnie w stronę Syberii i to dosyć wcześnie. Arystokracja litewsko-rusińska, która po spolonizowaniu doprowadziła do upadku Rzeczpospolitej, nie troszczyła się o „zamianę lokalności na uniwersalizm”. Tym zajmowali się Grecy, Fenicjanie, Wikingowie, Portugalczycy, Hiszpanie, Holendrzy, Francuzi, Anglicy, których kraje leżały nad otwartymi wodami wyobrażonej i egzotycznej geografii podbojów. Cesarskie Chiny zrezygnowały z odkrywczych i handlowych wypraw morzem. Mentalność Zachodu okazała się bardziej awanturnicza, a to chociażby z powodu przyjęcia chrześcijaństwa, które głosiło i głosi zasadę „czynienia sobie ziemi poddaną”. Germanie to las, a Słowianie? To rola, rodło i sielanka? Uproszczenia i mitologie. Dla hiszpańskiego pisarza Arturo Pérez-Reverte stara Europa to Europa Śródziemnomorza, bogata w wyobraźnię zbiorową, mity i symbole kulturowe, historyczne fundamenty od co najmniej trzech tysięcy lat: „Człowiek Południa (Europy) jest kimś znaczniejszym od człowieka Północy”. My, lud, czyli barbarzyńcy: „We, the people…” (Wałęsa w amerykańskim Kongresie!)

Gdańsk, wielokulturowe miasto otwarte, za czasów Rzeczpospolitej Obojga Narodów pięknie prosperował, mimo iż nie było polskiej floty handlowej i w zasadzie, poza wyjątkami, floty wojennej. Podupadł po rozbiorach, stając się pruskim miastem peryferyjnego handlu, aż po dwudziestowieczne czasy. Mityczne Truso i pobliski Elbląg, który w pewnym okresie średniowiecza konkurował skutecznie z Gdańskiem. Teraz chodzimy dosłownie po zasypanych ruinach jego niegdysiejszej potęgi w czasie (i przestrzeni, bo morze się wycofało). Königsberg- Królewiec też zniknął, obok Rygi i Gdańska najprężniejsze wielokulturowo miasto wschodniego wybrzeża Morza Bałtyckiego. Czy ich rangę przyćmił zbudowany na bagnach imperialny Petersburg? A Lipawa (port emigracyjny) czy wreszcie kurlandzka Windawa? Przypominam sobie coraz więcej faktów z tej ekspansji świata germańskiego na wschód Europy — począwszy od Skandynawów (Waregów) — Zakon Krzyżacki, Zakon Kawalerów Mieczowych, lubecka Hanza, ale to nie wszystko, co doprowadziło do niezwykłego wzrostu potęgi Niemców bałtyckich w strukturach ziemskich i urzędowo-militarnych carskiej Rosji, z czym zmagamy się i teraz, a mianowicie ze zmilitaryzowanym obwodem kaliningradzkim.

Ciekawe, w co się przekształci Królewiec, jeśli w ogóle będzie to możliwe? W Kantograd? W latach 90. spotykaliśmy się jako borussianie z etnicznymi Rosjanami, którzy nagle poczuli w sobie (wyobrażoną i wymarzoną) „nostalgiczną krew niemiecką”, z byłymi pierwszymi osadnikami wojskowymi i to zapiekłymi komunistami, którzy zaczynali nagle odkrywać nieprzepartą ( markami wzmocnioną) „miłość do pokonanego milionami ofiar wroga”, powracając do sojuszy rosyjsko-pruskich z epoki walki z Napoleonem; z ideowymi reformatorami Rosji i szukającymi możliwości powołania rosyjskiej republiki bałtyckiej; z natchnionymi literatami deklamującymi wiersze o niemieckim Kienigsbergu w cieniu rzeźb poetów rosyjskich, zasadzonych w ziemię starówki skrywającej trupy i piwnice wykarczowanej sambijskiej stolicy. W Domu Marynarza posadzono nas pod sporym obrazem przedstawiającym kolejne zwycięstwo oręża rosyjskiego, tym razem malowidłem przedstawiającym porażkę bitewną Polaków.

Zew morza późno w Polakach się obudził (chociaż marynarz i pisarz Józef Conrad Korzeniowski był Polakiem), zmieniło się to wraz z odzyskaniem w 1918 roku dostępu do Bałtyku. Sam przecież chciałem być, jak wielu młodych, marynarzem, w czym miał swój spory udział Karol O. Borchardt, autor magicznej książki Znaczy kapitan (1960).

Martin Walser: „Nie pożądam Kaliningradu/Königsberu, ale mam prawo do żalu nad jego utratą” (1998). To samo o Wilnie mógłby powiedzieć (powiedział) Tadeusz Konwicki, a o Lwowie Stanisław Lem.

Ze mną sprawa prosta: urodzony na Warmii w 1952 roku z przybyłej rodziny polskiej (głównie Mazowsze warszawskie, łomżyńskie z krótkim w czasie dodatkiem Wileńszczyzny), korzystam z tzw. sukcesji późnego urodzenia (powojennego) i nigdy nie miałem problemów z „poczuciem obcości, tymczasowości”, jak większość (szczególnie z rodowodem kresowym) rodziców czy dziadków. Ale uwaga: deportowani (przesiedleńcy) z Kresów Wschodnich nie stanowili większości osadników, kolonistów na Warmii i Mazurach. Generalnie wśród polskich rodzin panowała opinia, że Ziemie Odzyskane to i tak niewielka rekompensata po ludobójstwie niemieckim na Polakach. W najtrudniejszej tożsamościowo sytuacji i w poczuciu nieszczęśliwego wygnania żyli rozproszeni po północnej Polsce Ukraińcy, Łemkowie deportowani z południowo-wschodniej Polski w ramach akcji „Wisła” (1947).

Księżyc w pełni, dzisiaj nieco niżej. Przypomniał mi się Oleg Głuszkin z Królewca, świetny prozaik, którego wpis odnalazłem w księdze domu pracy twórczej. Jest autorem Promu do Gotlandii. Wydał tę książkę w Olsztynie (bo taniej), a ja zmagazynowałem w swojej piwnicy. Jeszcze trzy paczki na niego czekają.

rzy ptaki myją się ochoczo i śmiesznie
w przybrzeżnej wodzie gotyckiego Bałtyku
mewa sterczy na głazie i się przypatruje
kopczyk na nim śniegu jest rozlazły
ptaki rozsuwają skrzydła i pryskają wodą
fruną do krzewu i wracają zalotnie
nastroszone i ciepłe krwinki krajobrazu

Rozpogadza się wiersz
i ciało od twarzy staje się bezchmurne
Chciałbym zaraz wyjść
ale gdzie?
Chciałbym lepiej żyć
ale jak?
Rozpogadza się wiersz
jakby znalazł życia sens

 

PIĄTEK, 9 III 2001

Urodziny Ko-Hanki, 9 III 1952 roku w Olsztynie, Stalin miał jeszcze żyć i mordować cały rok. Powrót ze spaceru o 14.00. Znalazłem tanią restaurację czy jadłodajnię ( można zjeść za około 50 koron).

Powrót ok. 14.00, na ulicach śnieg powoli się topi. Pozostają piasek i żwir. W antykwariacie prowadzonym przez zgrzybiałe małżeństwo (dwie antykwaryczne księgi życia zaczytane na śmierć od deski do deski (trumny). Starzec pochylony, ledwo poruszający nogami, uśmiechnięty, wzbudzający sympatię i szacunek. Sędziwa dama wysoka jak i on, bardziej wyprostowana, stojąca przy niewielkim oknie, skąd światło beztrosko pada na biurko. Jeszcze jedno wiosło światła. Wikingowie albo Waregowie ( czyli „wioślarze”). Ścianę budynku podpiera starusieńki rower.

Te ruiny świątyń szpecą i dodają uroku temu niezwykłemu miastu, z którym historia obeszła się dosyć cierpko. Kosztowne i zbożne dzieło odbudowy słusznie zarzucono, bo i po co, i dla kogo? Na sale koncertowe i wystawowe? Za dużo i za drogie w utrzymaniu, a sezon letni krótki. Pomyśleć: Warszawa i dziesiątki zrujnowanych i pozostawionych po wojnie kościołów (nie wspominając całych zniszczonych ulic) jako pamiątki po zbrodniach niemieckich. Kaliningradu nie odrestaurowano (jak Gdańsk), ale dalej burzono. Inna mentalność i obce panowanie. A w Visby? Odtwarzanie przeszłości nikogo tutaj specjalnie nie interesuje poza turystami. Inaczej niż w Polsce. Albo ruiny kościołów i zamków w obwodzie kaliningradzkim. Straszne widowisko, ale gdyby obudować je, tak jak częściowo dzieje się w Visby, atrakcyjnym życiem „wakacyjno-krajoznawczym”, wyglądałyby znośniej nawet w takim kalekim, rozpaczliwym stanie. Ale na to trzeba byłoby innego stanu świadomości i autentycznego zakorzenienia w miejscu (poczucia, że jest się spadkobiercą).

W księdze gości znalazłem kolejną informację: w moim pokoju w 1996 roku gościł mój dobry znajomy z Kłajpedy, pisarz i redaktor „Baltiji”, Rimantas Černiauskas.

Wieczorem pierwszy szkic wiersza o „gotlandzkiej tematyce”. Zaczynam od opisu „staruszków- wikingów”.

 

SOBOTA, 10 III 2001

Nad ranem, we śnie, nuciłem piosenki z lat 60. Wandy Warskiej. Dlaczego? Skąd znałem słowa? Nie wiem. Poza wierszem Norwida o Weronie.

Powrót po 15.00. Zaraz za murami natknąłem się na ruiny kościoła St Görana (Jerzego), który do 1510 służył jako kościół przyszpitalny (leprozorium). Długi i wąski z prezbiterium. Oczywiście bez sklepień. Miasto musiało być i bogate, i szczodre w okresie swojego rozkwitu. Kasztanowiec z lepkimi już i wilgotnymi pąkami. Dwa stare nagrobki po drugiej stronie. Biały kocur podchodzi do mnie i zaczyna się łasić. Duch przodków, posłaniec?

Wspiąłem się na wzgórze i ruszyłem szlakiem turystycznym w kierunku północnym, stąpając po tych białawych, zmurszałych, poddawanych erozji skałach, głazach, kamieniach, które tutaj licznie występują. „Starogórze”? Przyczepia się do mnie to słowo. Krzewy, mchy, porosty, trawy, rachityczne sosny i inne drzewa iglaste. Oddalam się od morza, dochodzę do doskonale utrzymanej bazy turystycznej, a następnie schodzę urwiskiem z powrotem w kierunku wybrzeża. Kosy, wróble, sikorki, wrony, kaczki krzyżówki, mewy i rybitwy: krzyki, piski, głosy, śpiewy, chrapnięcia. Chowam się za falochronem i zbieram kamyki. Rozglądam się, przypatruję, słucham i to wszystko płynie przeze mnie swobodnie i bezpiecznie. Uważne skupienie jest medytacją w krajobrazie. Powolny powrót z przystankami bliżej morza. Trochę kobiet i dziewcząt. W moich oczach są podobne, naturalne lub sztuczne blondynki, twarze duże, mięsiste. Maszerują. Bałtyk jak jezioro, a w nim głazy. Woda czyściutka. Szachownice kamiennego dna. Drobne fale i od czasu do czasu większe z otwartego morza, ale i tak minimalne w porównaniu z falami „spokojnego” Pacyfiku, które podziwiałem w Kolumbii Brytyjskiej. Na brzegu stare bunkry, pozostałości po II wojnie albo przygotowane na atak sowiecki (?), od lat opuszczone.

Po powrocie zmęczony kładę się i zaglądam do Toynbee’go: Awarowie zagospodarowywali wyludnione prowincje Cesarstwa Rzymskiego „ludzką rasą bydła”. W ten upokarzający i spóźniony sposób Słowianie zadebiutowali w dziejach. Proceder niewolnictwa (sclavus = esclave: Słowianin to niewolnik) w średniowiecznej Europie Środkowej trwał od V do co najmniej X stulecia, ponieważ nawet Mieszko I kupcom żydowskim (oraz niemieckim czy weneckim) sprzedawał miejscowych (lub podbitych) ludzi, żeby budować silne państwo Polan. Głównymi zamawiającymi byli Arabowie.

Wzdrygam się na te fakty, ale pamięć mi podpowiada jeszcze inną wiekową i tym razem „bezpłatną” metodę, a mianowicie pędzenie w jasyr z ziem polskich zaatakowanej ludności (szczególnie kobiet oraz dzieci) przez Turków i Tatarów. I jeszcze dalej: deportacja mieszkańców ze wschodnich rubieży Rzeczpospolitej przez Moskwę, a następnie z terenów zabranych przez Imperium Rosyjskie i przymusowe zesłanie/osiedlanie ich na Syberii. Niekiedy zresztą zapisywano się dobrowolnie na wyjazd, ale to chłopskie marginalia z końca XIX stulecia.

Toynbee dalej i gorzej: Słowianie byli leniwi, ukrywali się w lasach i moczarach Prypeci, łapali ich np. Frankowie dla Arabów z Hiszpanii („esclavo”)… No, no! Wielka smuta! Wielkie Księstwo Nowogrodzkie (i Kijowskie) powstało w IX wieku dzięki obcej dynastii Waregów (Normanów) zwanych Rurykowiczami, więc może i pierwsze państwo Piastów pojawiło się dzięki obcej organizacji wojskowej rodem ze Skandynawii, skoro nikt z plemion zachodniosłowiańskich nie był gotowy na „przejęcie władzy”, a raczej na organizację i fundowanie miast, fortec i samego państwa. Strasznie to kosztowne, więc handel ludźmi (oraz bydłem) sam się narzuca. Germańscy Frankowie polowali na Słowian na pewno wcześniej. Zresztą stare to dzieje, ale granica między zachodnią a wschodnia Europą, pomimo przyjęcia chrześcijaństwa przez Piasta, utrwaliła się na zawsze na Odrze. Na wschodzie można więcej narozrabiać, zniszczyć, ukraść. Proszę bardzo, historyczni Szwedzi (teraz tacy socjaldemokratycznie pokojowi) utrzymywali się przez stulecia z gospodarki rabunkowej — najlepszy przykład to podbój i łupienie ogłupiałej prywatą II Rzeczpospolitej.

 

NIEDZIELA, 11 III 2001

Krótki dzisiaj spacer wzdłuż urwistego zbocza (schrony), powrót plażą do katedry na końcówkę mszy. Komunia pod dwiema postaciami. Babcia o siwych włosach w białym czepcu posługiwała do mszy wraz z chłopaczkiem (wnukiem?). Dwóch pastorów, jeden łysy z zachowanym kucykiem z tyłu głowy. Trochę parafian. Muzyka. Po zakończonej mszy kapłani — oraz starsza kobieta z chłopcem i bractwo w historycznych strojach — opuścili prezbiterium, stanęli w przedsionku i w obecności trzymanego krucyfiksu żegnali się uściskiem dłoni z wiernymi. Znaki runiczne na płytach nagrobnych. Zaszedłem do głównego budynku naszej instytucji, aby pogrzebać w biblioteczce, nieźle zaopatrzonej, znalazłem książkę w języku polskim. Wybrałem m.in. dramaty szwedzkiego pisarza Pera Olova Enquista.

Wieczór: dramaty Enquista przeczytałem jednym tchem. Dawno nie byłem tak wzruszony mistrzostwem literackiego kunsztu i psychologicznej analizy. Godzina kota doprowadziła mnie do łez, otworzyła bolesne rany z dzieciństwa, utratę Boga, przerażenie życiem i śmiercią; przypomniała młodzieńcze rozterki i szamotaninę emocjonalno-duchową, której sensu nie znałem. Musiałem udać się do Gotlandii, aby zanurzyć się w to wyznawcze pisarstwo, żeby po raz kolejny prawda literatury przemówiła do mnie pełnym głosem.

„Po co człowiekowi Bóg, jeśli nie można umrzeć na jego ramieniu?”.

„Dla kogoś, kto wie, że czeka na niego kot, śmierć musi być łagodna”.

„To być może głupie, ale kiedy człowiek zaczyna rozumieć, że Bóg jest rudym kotem, i że dom dziadka to miłość, to właśnie wtedy trudno jest pozostać (w kościele)”.

Myślałem o mojej/naszej ukochanej kotce Bożence, myślałem o synu Szymonie, który wychował się z tą kotką, o tych wielu z nią scenach, przygodach, rozmowach, czułości i zwykłej przyjemności z jej obecności…

Oczyszczająca lektura w dobrym momencie. Jakby religijne doznanie. Uspokoiłem się, zanurzyłem w rozmyślaniu o naszej małżeńskiej i niełatwej miłości, o naszej rodzinie, nabrałem sił do dalszego trwania w… wolności, twórczości, miłości.

 

PONIEDZIAŁEK, 12 III 2001

Po śniadaniu wspólna fotografia stypendystów ( jest nas ośmioro, w tym dwie kobiety, większość to Skandynawowie, jeden Litwin mówiący po polsku). W moim pokoju mam aż dwa duże łóżka, jedno wymieniłem ze Szwedem, bo nie mieścił się na swoim, rzeczywiście zbyt małym, jak na jego wzrost.

Tym razem jeszcze dłuższy spacer brzegiem morza w deszczu. Odpoczynek na tarasie dostępnego, turystycznego domku. Kobiety z psami. Pierwsze prace przygotowawcze do sezonu letniego (zwożenie piasku, sprzątanie wodorostów z plaż).

Helge And (Helgeand) — ruiny kościoła św. Ducha z XIII stulecia, resztki dużego prezbiterium; jedyna oktogonalna świątynia w Szwecji wybudowana przez biskupa Rygi dla krzyżowców/misjonarzy, zmierzających na wschodnie wybrzeże Bałtyku — niszczeje od XVII w. Herb diecezji Visby jest bardzo podobny do herbu biskupiej Warmii: biały Baranek Boży (nieco się różnią sylwetką) na czerwonym tle z drobnym krzyżem i proporcem.

Szkicuję w osobnym zeszycie wiersze o tym, co tutaj widzę „bałtycko-lokalnego”, aby przenieść w wymiary „mitu osobowo-uniwersalnego”.

W nocy efekt „Enquista”: nerwowe zapisywanie scenek dialogowych. Nic więcej nie wiem. To po prostu spływ z podświadomości.

cdn.

Kazimierz Brakoniecki (ur. w 1952 r.) – olsztyński poeta, pisarz, tłumacz poezji francuskojęzycznej, animator kultury, kurator wystaw sztuki polskiej XX wieku, współzałożyciel i jeden z liderów pisma, stowarzyszenia oraz fundacji Wspólnota Kulturowa „Borussia”. W latach 1995-2018 dyrektor samorządowego Centrum Polsko-Francuskiego Côtes d’Armor Warmia i Mazury w Olsztynie. Otrzymał m.in. nagrodę im. Stanisława Piętaka (1991), paryskiej „Kultury” (1996), Ministra Kultury (2002), Laur UNESCO (2007), Literacki Wawrzyn Warmii i Mazur (2008). Ostatnio opublikował: tom prozy Historie bliskoznaczne (2008); książki eseistyczno-podróżnicze: W Bretanii (2009), Dziennik berliński (2011), Notes kurlandzki (2017), Dziennik olsztyński (2022); dziennik literacki Cudoziemiec (2018) oraz tomy wierszy: Ciałość (2004), Europa minor (2007), Glosolalie (2008), Obroty nieba (2010), Chiazma (2012), Terra nullius (2014), Amor fati (2014), Obrazy polskie (2017), Erodotyki (2018), Twarze świata (2019), Oumuamua. Atlas wierszy światologicznych (2022), Lekcja poezji dla zaawansowanych (2023).

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content