Skip to content

MARCIN WALDEMAR MIELCAREK

Normik

Była sobota. Obudził się około godziny jedenastej. Słońce niemiłosiernie wdzierało się przez szpary w żaluzjach. Poprzedniego dnia nastawił budzik na ósmą, ale zasnął dopiero około drugiej w nocy, więc budzik wpółświadomie zignorował. Zarwał na telefonie. Pochłonęło go efektowne siekanie owoców, scrollowanie ton zabawnych memów, czytanie głupich komentarzy pod postami, no i przeglądanie pornograficznych zdjęć i filmów.

Wstał przed południem, a i tak czuł się zmęczony. Ciągle czuł się zmęczony i miał wrażenie, że w takim stanie trwa od urodzenia. Ciężka, monotonna praca wykańczała go fizycznie i psychicznie. Wieczna martwica głowy i zesztywniałe, obolałe ciało istoty niezdolnej do poważnego działania. Kiedyś — jeszcze w podstawówce — myślał, że będzie w życiu kimś. Miał dobre oceny, lubił matmę i komputery, mówiono, że posiada bystry, ścisły umysł. Potem się to jakoś wszystko rozmyło. Oczywiście, wciąż był młody, ale nie na tyle młody, by coś jeszcze w życiu zmienić.

Na śniadanie zjadł trzy kromki chleba pokryte szynką i serem, które wsadził do mikrofalówki. Zamiast herbaty napił się ciepłej wody z malinowym sokiem, zapieczone kanapki polał grubo keczupem. Jadł, przeglądając w smartfonie informacje o śmieciowej wartości i informacje ze świata, który był gdzieś daleko. Wybryk celebryty, nowa generacja kart graficznych, wyniki meczów piłki nożnej, kryzys migracji, latające rakiety, spadające bomby. W toalecie spędził kolejnych piętnaście minut. Również z telefonem w ręce.

Po jakimś czasie zadzwoniła do niego matka. Dom stał pusty, ale nawet nie zastanawiał się, gdzie reszta domowników mogła wybyć. Wiedział, że pewnie pojechali na grzyby albo na spacer, albo wizytowali u rodziny, albo jeszcze coś podobnego i równie nieciekawego.

— Wstałeś już? — zapytała.

— Tak.

— Nie powinieneś siedzieć tyle po nocy. To niezdrowe.

— Okej.

— Co będziesz robił?

— Nie wiem.

— Nie wiesz?

— Może pójdę pobiegać albo pojadę do miasta na basen.

— Ty, pobiegać? Ty, na basen?

Właściwie powiedział tak, żeby ją zbyć, ale ostatnio naprawdę zastanawiał się nad jakąś aktywnością wyciskającą pot i łzy. Kultura fizyczna urosła ostatnio do rangi religii i chciał sprawdzić, w czym rzecz. Kupił nawet tydzień temu przez internet buty do biegania. Czerwone adidasy na białej, grubej podeszwie. Całkiem drogie. Wciąż mógł je jednak zwrócić.

— Możesz pojechać zrobić zakupy — powiedziała. — Wyślę ci listę esemesem.

— No dobra.

Ubrał się w najmniej wymiętolone, najczystsze dresy i pojechał autem do sklepu. Nie miał swojego samochodu, zwykle jeździł małym, zielonym renault należącym do matki, jeżeli zachodziła taka potrzeba. Właściwie rzadko zachodziła. Do pracy chodził pieszo, miał niecałe dwa kilometry. Pracował w wielkim molochu produkującym różnorakie mniejsze części do ciężarówek. Stał przy taśmie jako pakowacz. Ta firma zatrudniała połowę ludzi z okolicy.

Kiedy siedział za kierownicą, wcale nie czuł się pewnie. Jego ojciec był mechanikiem, a on nie miał bladego pojęcia o tych setkach elementów, które składały się na auto. Nie wiedział nawet, jak zmienia się koło. Dla ojca pewnie stanowiło to ujmę. Dla niego była to wiedza zbędna.

W markecie długo prowadził wózek między regałami. Właściwie nie lubił robić zakupów, wydawało mu się, że trwa to wszystko za długo. Drażnili go też głośni klienci i uśmiechnięci pracownicy, drażniła błyszcząca podłoga, czyste metalowe regały, muzyka grająca w głośnikach. Drażnił nawet zapach. Wolałby siedzieć teraz w swoim pokoju i odpoczywać po tygodniu żmudnej pracy w sposób, jaki lubił. Bezwysiłkowy.

Wrzucał po kolei rzeczy z listy, ale i tak nie znalazł połowy z tego wszystkiego, co kazała kupić matka. Wziął sobie też kilka piw na weekend. Gdy stał w kolejce do kasy, ktoś go zaczepił. To była koleżanka z gimnazjum. Rozpoznał ją, chociaż nie widzieli się chyba od dekady. Kilka chwil zajęło mu odnalezienie w odpowiedniej szufladzie mózgu jej imienia.

Co słychać? W ogóle się nie zmieniłeś. Co teraz robisz? Jak ten czas leci. Nadal tutaj mieszkasz? Nasza klasa była świetna. Czy masz kontakt z innymi? Powinniśmy się kiedyś umówić na kawę. Masz kogoś? Naprawdę można się spotkać i pogadać.

Wyglądała strasznie przeciętnie, tak zwyczajnie, ordynarnie, wręcz nijak. W ogóle nie umywała się do tych wszystkich dziewcząt, które oglądał z pasją w necie. Jej twarz nie była nawet w połowie tak ładna, jej ciało nie było nawet w połowie tak kształtne, jej głos nie był nawet w połowie tak przyjemny. Włosy, oczy, nos, usta — wydawały się szare, zwyczajne jak bury kot idący ulicą. Patrząc na nią, myślał o pochmurnym dniu, czuł wręcz jego nieprzyjemny chłód. Tamte kobiety w necie uosabiały przecież słoneczną, ciepłą plażę. Były niemalże boginiami, wszystkim, czego pragnął jako młody facet, a do tej tutaj nie czuł żadnego pociągu, nie wyobrażał sobie, że może coś poczuć. Jakoś udało mu się ją zbyć.

— No to cześć — powiedziała, kiedy wychodził już ze sklepu.

Uśmiechnęła się do niego, ale nie miało to znaczenia.

Wrócił do domu, zabrał do pokoju piwo, a resztę zakupów zostawił w siatce na kuchennym blacie. Odpalił komputer, założył słuchawki na uszy, otworzył butelkę i zabrał się do grania. Przerwało mu dopiero wtargnięcie matki do pokoju. Uniósł jedną słuchawkę. Na podłodze stały już trzy puste butelki po piwie.

— Obiad jest — powiedziała.

— Okej.

— Następnym razem schowaj zakupy do lodówki. Nabiał mógł się popsuć.

— Dobra.

— Nie masz pięciu lat, żeby ci takie rzeczy tłumaczyć.

— Wiem.

— Idziesz na ten obiad?

— Zjem później.

Wrócił do grania. Kiedy w końcu mu się znudziło, był już wieczór. Poszedł do kuchni i odgrzał obiad w mikrofalówce. Matka zrobiła gołąbki w pomidorowym sosie. Nałożył pełny talerz i wrócił do pokoju. Pochłonął jedzenie na kanapie, przed sitcomem z Netflixa, ale wyłączył go w połowie, bo odcinek wydawał mu się nudny, zupełnie jakby już go gdzieś widział. Pochłaniał seriale jak gąbka wodę.

Teraz siedział przez moment w ciszy. Prawie nigdy nie siedział w ciszy. Zawsze było coś, co absorbowało jego uwagę, potrzebował czegokolwiek — nawet natrętnej muchy brzęczącej w powietrzu. Cisza była obca, cisza była niemodna, cisza była groźna. Sprawiała, że słyszał swoje myśli. Przestraszył się swoich myśli.

O tym, czego nie zrobił. O tym, co robił. O tym, czego nigdy nie zrobi.

Wziął w końcu pada do rąk i odpalił Playstation. Przewinął trzy albo cztery różne gry. Grał i grał, zaciekle, zajadle, zapamiętale. Dopił też piwo, które mu zostało. Skończył siedzieć przed północą. Poddał się. Był zmęczony.

Zanim poszedł do łazienki, wstał i zamknął pokój na klucz, a potem usiadł przed monitorem. Włączył stronę z pornografią, którą odwiedzał codziennie. Szukanie odpowiedniego filmu zajęło mu kwadrans. Sam nie wiedział, czego właściwie chce, i nie chodziło tutaj o falę dopaminy. Raczej zabijał nudę, albo ulegał rutynie, musiał się poddać potrzebie niczym narkoman. Kiedy znalazł odpowiedni bodziec, zajęło to znacznie, znacznie krócej.

Poszedł się umyć, zakroplił też oczy, które szczypały go od sztucznych świateł. Spojrzał w swoje odbicie w lustrze, ale nie spodobało mu się to, co zobaczył. Rozebrał się i wszedł pod prysznic. Czuł się pijany, czuł alkohol krążący mu w żyłach, wypił przecież siedem piw od południa. Pod natryskiem posiedział jakiś czas i chłeptał, niczym spragnione zwierzę, ciepłą wodę prosto z deszczownicy. Potem wyszedł z łazienki i poszedł prosto do łóżka. Spędził jeszcze godzinę na telefonie, wertując internet. Znów wrócił do pornografii, przyciągnięty jak owad do światła, i po raz kolejny poddał się szybkiemu, pustemu aktowi onanizmu.

Aby zasnąć, włożył do uszu słuchawki, bo zwykle do snu kładła go muzyka. Włączył składankę, którą polecił mu ziomek z pracy. Lofi hip hop. Wszyscy tego słuchali. On też tego słuchał. Wszyscy to lubili. On też to lubił.

Ostatnią myślą był ich pies. Miał ochotę iść z nim na spacer, założyć wygodne buty i iść na łąki, odetchnąć świeżym powietrzem. Dawno tego nie robił. Potem nie wiedział, czy była to myśl, czy też sen.

Następnego dnia obudził go ból głowy i suchość w ustach. Zwlókł się z łóżka i udał do kuchni. Wypił połowę butelki wody mineralnej duszkiem. Zegar na ścianie pokazywał wpół do dwunastej. Na śniadanie wstawił parówki, bułki z rana zdążyły się już zrobić twarde, ale i tak je zjadł. W prawej dłoni miał telefon. Kiedy skończył, do kuchni wszedł ojciec.

— Weź, dzisiaj ogarnij kojec psu — powiedział. — I pójdź z nim na spacer.

— Myślałem o tym — odparł.

— O czym myślałeś?

— O psie.

— No to świetnie.

Ojciec zatrzymał się na chwilę i przyjrzał mu się dokładniej.

— Dobrze ty się czujesz? — zapytał.

Potwierdził bez słów, więc ojciec wyszedł.

Potem dokończył śniadanie i poszedł do swojego pokoju. Potrzebował się jeszcze zdrzemnąć, wszedł do łóżka, przykrył się i momentalnie zasnął. Wstał po dwóch godzinach. Głowa nadal go bolała, więc wziął jakieś tabletki przeciwbólowe i wyszedł na dwór. Ogarnął kojec w dziesięć minut, psa nakarmił i wypuścił na podwórko, a sam zaraz wrócił do domu. Wyciągnął z lodówki butelkę zimnego piwa, bo podobno pomagało na kaca. W swoim pokoju usiadł przed komputerem i włączył komunikator do gadki ze znajomymi. Miał kilku kumpli w sieci, ludzi, których łączyły głównie filmy, seriale i gry. Był też częścią internetowej społeczności, członkiem wielu tematycznych grup czy kręgów. W necie czuł się jak ryba w wodzie, może lepiej niż w rzeczywistym świecie. Sam nawet zrobił dwa albo trzy memy, które gdzieś tam po tym internecie latały, próbował napisać też ambitną pastę. Z nogami na biurku przegadał z ziomkami kolejną godzinę. Potem zjadł dwie miski rosołu na obiad, też w swoim pokoju. Nagle poczuł się lepiej. Zamknął drzwi, zasłonił okna, włożył do uszu słuchawki na bluetooth i włączył na dużym ekranie erotyczny pokaz na żywo. Dziewczyna w tym makijażu była piękna, miała cudowne ciało, cudowny głos, cudowne ruchy. Z wdziękiem sukkuba wiła się na ekranie. Przelał nawet trochę kasy, żeby zdjęła na kilka chwil stanik. Onanizował się długo i było mu dobrze, i czuł, że nie potrzebuje niczego więcej.

Po wszystkim poszedł pod prysznic, wziął z lodówki dwa piwa i przegrał czas do samego wieczora. Położył się spać przed północą. Włączył muzykę i nastawił budzik w smartfonie. W poniedziałek musiał iść przecież do pracy.

Zasypiając, doświadczył nieprzyjemnego uczucia, tego uczucia, które często towarzyszyło mu w nocy. Coś zimnego wypełniło jego żołądek, chłód polizał mu kark. Nagle poczuł złość, rozdrażnienie. Nie wiedział, skąd się to bierze. Spojrzał w ekran smartfona. Było już po północy. Zaczął się kolejny tydzień. Tamten mógł już wrzucić do kosza.

Marcin Waldemar Mielcarek (ur. w 1996 r. w Kaliszu) – absolwent Uniwersytetu Zielonogórskiego. Publikowany w: „Akancie”, „Fabulariach”, „Helikopterze”, „Pro Libris”, „Tekstualiach”, „Twórczości” i na wielu portalach internetowych. Stypendysta miasta Zielona Góra. Opublikował powieść Sztuka latania (2022, nominacja do Lubuskiego Wawrzynu Literackiego w kategorii proza) oraz zbiory opowiadań: Wszystkie nasze Boginie-Matki (2019), Parada myśli nocnych (2021), Nad górą wisi zielone słońce (2023).

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content