PAWEŁ ALBO POCZYTALION
Grudzień ‘23
1.
Namioty z napisem „Tania książka”, które pojawiają się nad morzem w sezonie letnim, potrafią się różnić między sobą jak zachodnie markowe sklepy z handlowej galerii różnią się od ulicznego straganu ze skarpetkami i biustonoszami z Chin. W jednych tylko romanse i tandetne kryminały w wymiętych okładkach, w drugich — niejednokrotnie — literatura z wysokich półek (z których spadła) oraz edytorskie perełki.
Ale różową okładkę tej książki wypatrzyłem akurat w jakimś podrzędnym punkcie obrotu przecenionymi książkami, wciśniętą w marne kiblografie, wywiady-bagna i podobnego typu ofertę. Nazwisko autora w efekcie graficznego pomysłu prawie zanikło (czytelne było tylko „Umberto E”, co jest pewnie nawiązaniem do tytułu filmu Umberto D. — klasyki włoskiego neorealizmu, ale kto to dziś pamięta, prócz Poczytaliona!), a tytuł książki jawił się jako niezrozumiałe już zupełnie dziwactwo. Pape Satàn aleppe.
Kiedy jednak odkryłem, że to dzieło Umberto Eco, zmarłego niedawno wybitnego pisarza-eseisty (1932-2016), wykorzystującego po mistrzowsku grę z konwencją literatury popularnej (że wspomnę tylko jego Imię róży), od razu rzecz kupiłem. Eco wprawdzie nie wyjaśnił w niej, co ów tytuł znaczy — a w jaki sposób wyjaśnił, skąd go wziął, sami sprawdźcie — ale dał nią prawdziwy popis nie tylko inteligentnego, ale i mądrego, dowcipnego, profetycznego pisarstwa najwyższej klasy.
Dlatego choć edycja to już trochę podstarzała (2020) zalecam sięgnięcie po nią zamiast wszystkich leków na uspokojenie, które łykacie. Uczy bowiem współczesnego świata jak żaden podręcznik (HIV czy HIT, mniejsza o to), a czyni to w sposób przystępny i atrakcyjny, stylem pełnym smaków rozlicznych. Umberto Eco pisze o popkulturze, dzisiejszych mediach, cyfryzacji, polityce, nowej obyczajowości, telefonach komórkowych, itd., itp., a jego felietony — z łamów tygodnika „L’Espresso” — to prawdziwa, aromatyczna mała (bardzo) czarna — a przecież dodająca energii, ożywiająca.
Te obserwacje z naszego dzisiejszego świata są tak aktualne, jakby pisał je wczoraj, a przecież są to zapiski z dwóch dekad tego pędzącego tysiąclecia, lat dość czasem odległych.
Nie będę tu jednak przytaczał przykładów tej społeczno-politycznej aktualności, zacytuję tylko jeden fragmencik bardzo à propos miejsca (czyli ‘e-eleWatora’), w którym mam okazję go zacytować. Rzecz dotyczy bowiem poetów, obficie w nim obecnych.
Otóż Umberto Eco wyjaśnia, co powinni zrobić ze swoją twórczością (dla ciekawych, patrz s. 103). „A co z innymi? — dopytuje dalej — ‘z wioskowymi głupkami’ i kompulsywnymi suflerami, którzy nie odchodzą od komputera i nie wiedzą, że istnieje coś takiego jak specjalistyczne czasopisma [literackie] i festiwale? Oni są straceni, tak jak i przed erą Internetu, kiedy to całe stada poetyckich lemingów rzucały się wprost w paszczę vanity press i fałszywych nagród reklamowanych w gazetach, zasilając w ten sposób szeregi podziemnej armii samopublikującyh się autorów, którzy działają niezależnie od „oficjalnego” świata literatury i ignorowani przez niego sami go też ignorują. Zaletą tego, że dzięki Internetowi mogą publikować swojej samizdaty, jest to, że kiepscy poeci nie będą zaprzątać głów miłośnikom poezji. A jako że dobroć Najwyższego nie zna granic, zawsze istnieje cień szansy, iż nawet na takim bagnie zakwitnie kwiat”.
Przepraszam (w imieniu Umberto E.) za szczerość.
[Umberto Eco, Pape Satàn aleppe. Kroniki płynnego społeczeństwa, Rebis, Poznań 2020]
2.
Biedny ten Richard Harris. Wszystkie jego książki, począwszy od absolutnego przeboju, jakim był debiut — powieść Vaterland, skazane są na status bestsellera. A dlaczego biedny, choć z tego powodu niewątpliwie bogaty? Ano dlatego, że każdą następną musi pisać — że ujmę to po polsku — jako hit na top. A to przecież pisarz inteligenty, wytrawny prozaik, uważny obserwator życia politycznego, któremu chyba nie wystarcza satysfakcja z bycia autorem czytadeł.
Owszem, większość jego powieści została też sfilmowana, zwykle w banalnej konwencji thrillera, acz niektóre z efektem znakomitym (że wspomnę dwie ekranizacje autorstwa Romana Polańskiego: Autor widmo oraz Oficer i szpieg). Tyle że usilne poszukiwanie chodliwych tematów nie zawsze kończy się dobrze (patrz: Enigma, w której zagadka rozbicia kodu słynnej maszyny szyfrującej ma wątek polski, lecz ujęty jakby à rebours do historycznej prawdy: Polak — choć kierują nim szlachetne pobudki — jest tu… zdrajcą; albo Drugi sen, którego suspens jest przewidywalny od pierwszej strony). Jest też pewnie mało komfortowe dla ambicji Harrisa, że niewątpliwe dzieło życia — Trylogia rzymska (Cycero, Spisek, Dyktator) — świetna, pisana przez lata powieść o najwybitniejszym prawniku, mówcy i polityku starożytnego Rzymu, Cyceronie — owszem, zdobyło popularność i uznanie, lecz nie takie jak inne jego książki.
Ale najnowsza powieść Harrisa, Wielka ucieczka (okropny, zgrany tytuł, to wyraźna, ale nieudana próba przydania popularności polskiej edycji; tytuł oryginału to Act of Oblivion, czyli Akt łaski) — to rzecz, która pokazuje autora od najlepszej strony. Atrakcyjna fabularnie, wiarygodna w ukazanej rzeczywistości (jak zwykle u niego, historycznej), precyzyjna w narracji, a zarazem wartościowa literacko. No a przede wszystkim — choć dotyczy wieku XVII — bardzo, a i niepokojąco aktualna.
Opowieść o tytułowej ucieczce dwóch protestanckich (anglikańskich) oficerów Cromwella, którzy — jako ideowi, przeciwni katolicyzmowi republikanie, ale też wierni przysiędze żołnierze — przyczynili się do egzekucji króla Karola I, oraz o pościgu za nimi, przez Anglię i Amerykę Północną (jako brytyjską kolonię), podjętym przez fanatycznie oddanego mściciela, to historia dynamiczna, fascynująca bogatą psychologią, niosąca prawdy uniwersalne. Dotyczące zarówno dzisiejszego życia politycznego (na przykład w Polsce), jak i pułapek, które w każdej epoce czyhają na ludzi, którymi kieruje fanatyzm (w jakiejkolwiek, niekonieczne religijnej czy politycznej postaci), ale i źle rozumiana wierność, a za nimi miłość i nienawiść, upór i bezwzględność postaw.
Czyta się to dobrze i z pożytkiem, choć podsumowanie sformułuję przewrotnie: Wielka ucieczka to książka ciekawa — do połowy, za to w drugiej połowie — gorzka i mądra.
[Richard Harris, Wielka ucieczka, przeł. Janusz Ochab, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2023]
3.
Nie przepadam za książkami Erica-Emmanuela Schmitta, wolę jego kameralne dramaty psychologiczne, ale nawet taka na przykład pozycja numer jeden w jego dorobku jak Oscar i pani Róża, która zdążyła być i powieścią, i sztuką teatralną, i filmem, nie budzi we mnie entuzjazmu ani emocji. Czułostkowość, mimo wszelkich mądrości tej książki, przenika je wszystkie. Po produkcje Paulo Coelho nie sięgam zaś w ogóle, wciąż naiwinie zdziwiony, że proza jawnie się o kicz ocierająca ma w świecie takie rzesze wyznawców.
Po Zadziwienie (tytuł jakby à propos moich zdziwień) Richarda Powersa sięgałem więc nieufnie. Zaciekawiony wszakże — cóż, dobra prasa robi swoje, a prestiż nagród resztę — bo powieść to nominowana do Nagrody Bookera, autor jej ma już taką zresztą w dorobku, wspartą jeszcze Pulitzerem.
Ale opór był. Zwłaszcza po anonsie na tylnej okładki stronie, że to historia pewnego astrobiologa, który samotnie (bo mama umarła) wychowuje dziesięcioletniego, niezwykłego, ale też chorego synka. Zapewnienia różnych autorytetów zamieszczone na okładki stronach wewnętrznych, w których słowa „poruszająca”, „piękna”, „przyroda”, „zagrożenie klimatu”, „wołanie z głębi rozpaczy” wykorzystano jako chwyt reklamowy, jeszcze te uczucia pogłębiły. Ponownie jak lektura początkowych kilkunastu stron, na których „proza poetycka” Powersa, „jak nikt inny” łączącego naukę ze wzruszeniami, raziła mnie pretensjonalnością założonej przez autora metody: konstruowania całości z fragmentów, tak by wydobyć z nich ogrom filozoficznej otchłani tudzież oceanu empatii.
Dałem się jednak stopniowo wciągnąć w styl tej niekonwencjonalnej narracji — zbudowanej z krótkich na ogół scenek, w których fantazje podszyte SF, wiedza o świecie, dyskretne poczucie humoru dopasowane są do siebie bardzo zgrabnie, a całość da się czytać jak zbiór esejów, wierszy, felietonów, opowiadań — a potem — i to dopiero było (patrz tytuł) Zadziwienie — dałem się jej również urzec.
Richard Powers nie ma w sobie nic ze Schmita, o Coelho nie wspominając. Jest pełen empatii, ale nie przekracza granicy, za którą wzruszenie zmienia się w czułostkowość; owszem — powracający wątek ukochanej, młodo zmarłej żony oraz związanego z nią niezwykle syna, neurotycznego i genialnego Robina, pobrzmiewa chwilami łzawo nad potrzebę — Powers kontruje to jednak racjonalnością spojrzenia, ogólnym pesymizmem obserwacji społecznej, ironią w postrzeganiu świata stworzonego na wzór USA. Relacje głównego bohatera z dzieckiem są wiarygodne psychologicznie, portret chłopca przedstawiony wnikliwie, nie przesłodzony. A całość — wielki hymn na temat Stworzenia, Życia na Ziemi, ale też życia w ogóle — z całym jego smutkiem, tragizmem, lecz i nadzieją — robi wrażenie. Oddalając nas od pobieżnych doznań rzeczywistości, w których zatracamy całą naszą wrażliwość na to, co nas otacza, na naszych bliskich, kochanych, a i nas samych — kiedy to w nas właśnie dzieje się wszechświat, a życie i śmierć przenikają się wzajem, i uzupełniają, łącząc nierozerwalną klamrą.
Wyobraźnia autora Zadziwienia jest naprawdę zadziwiająca (opisy planet, na których mogłoby — choć może nigdy nie powstało i nie powstanie — życie oraz inteligencja (jakże inna od naszej), a jego sposób widzenia świata — imponuje, zapada w pamięć.
Co nie zmienia faktu, że pozyskiwanie Czytelnika dla tej książki mogłoby nie być aż tak krzykliwe, jak w przypadku zachęty wydrukowanej na okładce największymi literami: „Nowa, rozdzierająca serce powieść laureata Nagrody Pulitzera i autora bestsellerowej Listowieści”. Budzi to mimowolne, kpiące prychnięcie i grymas wątpliwości, zwłaszcza na twarzy tego, co wewnątrz powieści mógł znaleźć taki oto — też wybity wielkimi literami — cytat: „Jeśli dziś rano nic jeszcze porządnie nie poharatało wam serca, spróbujcie tego”. Jako że Powers w zdanku tym — cytowanym z gorzką ironią jako news z sieci — wyśmiewa to, co wydawca całkiem serio umieszcza na okładce jego świetnej powieści. Świetnej właśnie bez tego typu reklamiarstwa, a rzec by chyba można, że i wbrew jemu.
[Richard Powers, Zadziwienie, WAB, Warszawa 2021]
4.
Czy zdarza się komuś czytać dziś wiersze dla samej przyjemności ich czytania? Bo ładne i mądre, i brzmią tak, jakby chciały, żeby je przeczytać na głos.
Mam na myśli współczesne wiersze, które tak już nas zaprawiły w boju, że traktujemy je z góry jako rodzaj inteligentnej łamigłówki.
Jasne, są takie, czasem autorstwa poetów odległych od siebie światopoglądowo, jak na przykład Wisława Szymborska i Jarosław Marek Rymkiewicz. Albo wyważone i wymierzone w treści i formie, jak teksty Ryszarda Krynickiego czy Adama Zagajewskiego.
Ale norma bywa inna. Zgrzyt zgłosek, spiętrzenie myśli, ani śladu rymu czy rytmu, a choćby tylko asonansu najbardziej nawet odległego.
Zapewniam więc, że Piotr Szewc takie właśnie wiersze napisał i dał nam do lektury.
Piotr Szewc, bardziej znany jako prozaik (głośna swego czasu powieść Zmierzchy i poranki to jedna z piękniejszych polskich próz współczesnych), wiersze pisze od lat, ale ich kolejne tomy — będące echem jego prozy, doceniane przez koneserów, bardzo samoswoje w języku, zapisujące przeszłość najprostszą, a zarazem najbardziej tajemniczo obecną w teraźniejszości — nie szukały łatwych pochwał, ani powszechnego zachwytu. Były jak realistyczne obrazy, których magiczność kryła się nie w urodzie słów, a widzeniu świata.
W swoim najnowszym tomie Zielony anioł i inne oktostychy, odchodzi świadomie od dawnej, surowej formy wiersza prozą — pisze o tym zresztą sam, w słowie od autora na skrzydełku książki — bawiąc się jedną z najbardziej tradycyjnych, choć kunsztownych i urokliwych w literackiej polszczyźnie formą zapowiadanego w tytule oktostychu. Którym są cztery strofy po dwa rymowane wersy, łącznie więc wersów osiem — zgodnie z łaciną zresztą (octavus znaczy ósmy właśnie).
A robi to tak precyzyjnie i urokliwie, że czyta się Zielonego anioła z prawdziwą przyjemnością, chętnie powtarzając je w całości, lub we fragmencie, na głos czy choćby w myśli. Strofy tego tomu obracają się jak koło młyńskie (inna rzecz, że i młyn taki bywa tematem tych wierszy) wokół ukochanych motywów Szewca prozaika i poety: świata pamiętanego z dzieciństwa i młodości, krajobrazu rodzinnego Zamościa oraz pobliskiej wsi Czołki. Krajobrazów — widoków — jako takich, a przede wszystkim klimatów miejsc i lat, migawkowych portretów ludzi tamtego czasu. Choć w wierszach tych nie ma śladu nachalnego regionalizmu; każdy zaś szczegół — a Poeta dostrzega ich mnóstwo — ma tu wymiar uniwersalny; każdy jego zachwyt osobiście przeżyty stać się więc może również zachwytem przeżywanym przez Czytelnika.
Bo też pięknie brzmi polszczyzna tych utworów. Niby tradycyjna, a odkrywcza, świeża. Tak samo jak ożywione nią metafory, obrazy, rymy — niby znane, a przecież ukazane w sposób inny, własny. Te wszystkie uliczki, domy z ogrodami, rowery, studnie, zwierzęta domowe, leśne, i te z gospodarskiego obejścia, ptaki — odzywające się sobie przypisanymi głosami, łąkowe kwiaty i chwasty, przydrożne drzewa, chaszcze, owady… Scenografia, na pierwszy rzut oka (i ucha, bo dźwięków w tej obrazowej poezji wiele), można by rzec, banalna, znana z tysięcy wierszy (zwłaszcza z takich, jakich się już dziś nie pisze), a przecież nadaje jej Piotr Szewc znamiona czystego oryginału, zupełnie nowej sytuacji lirycznej. Sprzyja temu konkret opisu („Łabuńka listek akacjowy niesie / Wiosna przekwitła i już mamy wrzesień” — tak zaczyna się Listek akacjowy, w którym płynąca przez Zamość rzeczka ma swoje tkliwe, acz rzeczywiste imię), osadzony w realiach osobisty ton narracji („Odkąd zamieniłem Zamość na Warszawę / Wnoszę na ósme piętro wspomnienia kulawe” — wiersz Ósme piętro, albo inny: Obłoki nad Listopadową), czy odniesienia i wskazówki topograficzne (dosłownie) rozsiane po całym tomie (wiersz Od Sitańca do Sitna, a także przypis „okolice Rejowca i Krasnegostawu” przy wierszu Prowincja skrzydlata).
Zbiór nowych wierszy Piotra Szewca (wszystkie datowane są na rok 2022) można zresztą czytać i „bez mapy” — zarówno tej zamojsko lokalnej, jak i prywatnej, intymnej mapy czyjegoś dzieciństwa — to błyskotliwe mimo swojej prostoty (choć nierzadko dzięki niej właśnie) drobiazgi, o dużym potencjale dla refleksji o życiu — jego radościach, pierwszych doświadczeniach, zauroczeniach, jak i śmierci, jej nieuchronności wpisanej w porządek rzeczy, ale zarazem nieważności wobec potęgi egzystencji. Obecnej we wszystkim — bocianim piórze, motylu i kąkolu, szarej renecie, księdzu Germakowskim „moczącym w Tanwi dłonie”, czy słonecznej „łzie na witrażu” — patrz wiersz o tym tytule, jeden z moich ulubionych (razem z Przyleciały gile, Jedną nitką i Rzeką błękitu) w tym dojrzałym poetycko, mądrym, a tak zwyczajnie ładnym tomie.
Opatrzonym — co jego szczególnym i dodatkowym smakiem — Trzema groszami od autora, czyli dyskretnymi, ale zwróconymi ku rzeczywistości autokomentarzami (biograficznymi) Poety do niektórych wierszy Zielonego anioła… Myśl, że podobnymi przypisami opatrywał swoje utwory Adam Mickiewicz (do którego Szewc się zresztą w swoich odwołuje) nie tylko nie jest kłopotliwa wobec autora, a i sprzyja odbiorowi jego serdecznej wobec wspomnień poezji, zda się być też zgodna z ideą całej książki.
[Piotr Szewc, Zielony anioł i inne oktostychy, Biblioteka Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, Kraków 2023]
Paweł Albo Poczytalion (ur. w 1965 r. w przysiółku Szczecin Dąbiego) — z wykształcenia ornitolog. Mieszał w Kantucky i Bismarck (Niemcy), dziś: Niezbyt Dobra koło Szczecina. Miłośnik starej Broni (imię psa, dokładniej: suki). Publikował w prasie krajowej, polonijnej, milenijnej i codziennej („Głos Louisville”, „Głos Pomorze”, „Kurier Szczeciny”), magazynach poświęconych niezdrowemu żywieniu („Piwariat”) i pismach literackich (m.in.: „Czas Chałtury”, „Nestor”, „Wsypa”, „Faza”, „Kwartalnik Artystyczno-Krytykancki”). Wydał m.in. wiersze i epitety Życie skocznikiem (2007), powieść ontologiczną Wandalizm. Motyw kobiecego samobójstwa w poezji współczesnej (2013) oraz wszystkie oszczędności z konta dolarowego w PKO S.A.
aktualności o e-eleWatorze aktualny numer archiwum spotkania media autorzy e-eleWatora bibliografia
wydawca kontakt polityka prywatności copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved
copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved