PAWEŁ NOWAKOWSKI
A2
Strop się zgoł. I zagraża bezpieczeństwu mienia lub środowisku, życiu lub zdrowiu ludzi, zdrowemu rozsądkowi [jeśli coś takiego naprawdę istnieje] lub powoduje swym wyglądem oszpecenie otoczenia [jeśli szpetność faktycznie jest cechą niedojrzałości, braku polotu i niedostatecznej techniczności umysłu homo coś tam].
Wezmłem kartkę w kratkę [oczka co 5 mm] formatu A2 [594 na 420 mm] i rzuciłem na stolnicę w kucheni domu trójrodzinnego, w miejscowości tuż obok stolicy pewnego województwa, klaszcząc w dłonie, by było mnie mniej. Za pomocą pędzla kuretake wahitsu skarykaturowałem profil psychologiczny alosy sapidissimy, popadając w zadumę nad ustawodawstwem najjaśniejszej. Zezując i delektując się profilem, przypomniałem sobie, jak w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym piątym, palcem nieuzbrojonym, w uśpieniu dotchawicznym, gmerałem w reumatycznej gorączce, sycąc się upośledzeniem objętości wyrzutowej serca, jak atleta podbijający łokciem piłkę lekarską. Czyli – nic ciekawego. Jak wszystko dookoła: zbędność nad zbędnościami.
Czy znaleźliście kiedyś na trawniku przerośnięty przedsionek serca pijawki? Albo rozgwieżdżoną błonę śluzową jemiołuszki, pokrytą kryształami bezpostaciowej krzemionki? Czy choćby wspomnienie nieznanych funkcji logarytmicznych Ezdrasza, który siedząc nad Jeziorem Szmaragdowym, mocząc stopy w soku z pigwy, redagował księgi? Ewentualnie klawiaturę klawikordu, uczestniczącą w metabolizmie puryn, komplementowaną przez piramidy, pirymidynę i piratów z Dominiki i Dominikany? Bądź makietę lotniska, odwracającą przyjacielską reprymendę w sznur modlitewny, dramat, windę, pompę wodną, gdzie kierat napędzały jednorożce i apisy? Lub osiemnastowieczną książkę kucharską, wydaną na watykańskim papierze, wytwarzanym nie w formie arkuszy lub wstęgi zwijanej w zwoje, a na czterowymiarowym dodekaedrze z kory szarańczynu strąkowego? W ostateczności zbójnicką kanapkę z ropnym paciorkowcem, tarzającym się w bladych ustach płonicy, z dywanowym nalotem jak za czasów odwiedzin w Dreźnie, Essen i Stuttgarcie? Ja też nie. I tak:
Ciężkie to i warzywne. Odważniki niedostosowane do wegańskich ekoeuronorm. Dlatego poszedłem do fryzjera. Wtedy były kolejki [HO, TT, N, Z, 0, 1, 2…], zapisy [zeszyt, brulion, kajet], zapasy [na macie, w trykocie, duszenie, za nogi, za rogi, za mózg] i beton [jastrychowy, komórkowy, 25 MPa i mój]. Do emploi małp nie należało jeszcze mocowanie lin, mimo że na lekarskich postronkach kilka indyków eksperymentalnie oddało do puszek ikrę. Odczekawszy trzy kwadranse, poprosiłem o modulację à la Janet Blair lub Xevi Muntané. W zamian zafundowano mi [za moje ciężko ukradzione dziesięć złotych] coś, co można by nazwać masakrą nankińską. Balwierki urządziły zawody w na ścinaniu mojej głowy samurajskim mieczem. Wygrała turkusowa. Potem zakłuwały mnie bagnetem. Wygrała palisandrowa. W podpalaniu i zakopywaniu żywcem wygrała écru. W gwałcie wygrała hebanowa, a w gwałcie zbiorowym był remis. W wydłubywaniu oczu wygrała marchewkowa, a w rozstrzeliwaniu za pomocą karabinu maszynowego wygrała akwamarynowa. Koniec końców, po uczesaniu włosów zgodnym z wymogami ówcześnie panującej mody, wyszedłem na pole minowe, aparycją swą podekspiając flądrowate, rozmemłane otoczenie, nadając mu odrobinę szyku i podnosząc wykwint tamtejszej czasoprzestrzeni. Zaskoczone ponocnicowate z niedowierzaniem otwierały usta, małpiatki lori śmiały się do rozpuku, gibony gibały się z amplitudą sześćdziesięciu stopni w skali Scoville’a, a marmozety i tamaryny wytrzeszczały ślepia, łypiąc nimi to tu, to tam, bez celu, bez sensu i bez litości. Bezrzecze też się przyłączyło. Jak przyłącze do betonowego szamba, z niewielkim spadkiem, jakieś trzy procent.
Jak się pewnie wszyscy [święci, między innymi: cesarz Konstantyn, Pachomiusz, Innocenty, Agatonika, Herman z Alaski] domyślają, byłem kontent.
I wtedy Helmut wykrztusił, wraz z biodegradowalnymi drobinkami pulpy z mango, które wzbiły się w przestworza niczym synonim słowa „niczym”, tworząc poetycki parasol prozatorskich uwarunkowań semantycznych [mariaż startfizyki i struktury zasobów magnificencji]:
— W każdym bądź razie, byłem pewien. A jestem pawian.
Bo torus torusem, a zdeformowanych lumpbetonowych stropów [wykwitów wyklutych wskutek zasychania płynu wysiękowego, meritum ropnego, owrzodzeń, nadżerek lub ran] nie godzi się rozdrapywać.
„wezmłem” i „w każdym bądź razie”, to użyte z nonszalancją wyimki z wypowiedzi znanych mi, niestety, indywiduów, które snują się, zupełnie niepotrzebnie, tu i tam [w przeciwieństwie do mnie]
Paweł Nowakowski – kilometrówka.
aktualności o e-eleWatorze aktualny numer archiwum spotkania media autorzy e-eleWatora bibliografia
wydawca kontakt polityka prywatności copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved
copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved