Skip to content

WOJCIECH JUZYSZYN

Efemerofit. 2

Święta mijały pod znakiem miłości, ciepła i serdeczności, a wszystko to nie działoby się, gdyby nie podsycane było przez notoryczny alkoholizm.

Sieciechowi drugiego dnia świąt kolędy już wychodziły nosem i młodzian jak najwięcej się alienował, nie pozwalał Kamili, by plotła mu mikro-kiteczki, na których zawiesiłaby bombki. Próbował zamówić fryzjera do domu, by prawilnie skrócić włosy i odciąć tym samym kuzynce możność maltretowania go kiteczkami — byłoby to zagranie na miarę obrony sycylijskiej czy też odrzuconego gambitu hetmańskiego, patrząc przez pryzmat szachów — jednak plan spełzł na niczym, gdyż żaden obcinak fryzur nie kwapił się do pracy w czasie świątecznych uniesień.

Jessika zaś i Natalia objadały się opłatkiem na umór i wypłakiwały się jak bobry nad zrujnowaną przez przypływ tamą — tak były szczęśliwe. To znaczy Natalia miała ducha świąt w głębokim poważaniu, ale udawała dla kuzynki, chciała zyskać sobie sojusznika w walce z Kamilą i trzaskającą czekoladą, które nawiedzały ją i przez okres świąteczny. Nie wiedziała jeszcze, jak konkretnie kuzynka ma jej pomóc, ale siała powoli ziarno, by zebrać plon, jak to często bywa, w najmniej spodziewanym momencie.

Zbratali się we czwórkę, oraz zakopali wszelkie topory czy kiteczki wojenne, około godziny piętnastej, gdy już zmrok powoli zapadał, by trochę ponakurwiać sobie w siatkówkę. Natalii się nie chciało, ale jakoś jej wyperswadowali, że i się uspołeczni, i rozrusza kości, a i spali część świątecznych kalorii. Poszli do garażu napompować pompką piłkę.

— Ja napompuję! — zadeklarowała się Natalia, gdy Kamila przymierzyła się do wbicia igły w kulę.

— Oho, dlaczego to? Jakiś podstęp? Wpompujesz tam wodę, by sabotować siostrzano-kuzynowski turniej?

— Nie, skądże. Gdzież bym śmiała. Po prostu lubię pompować. — Spoglądali na nią nieufnie. — Proszę.

— No dobra, bierz pompkę, my pójdziemy się już rozgrzać w ogródku.

Natalia wtłaczała powietrze powoli, zahipnotyzowana sykami, uśpiona wilgocią garażu. Zakorzeniła się w jamie jak wielkie obrośnięte bluszczem kamienne monstrum i chłonęła przyjemne dźwięki pompujące, przymykając rozanielone skalne powieki. Lekko się przy tym poruszała, odpadały z niej drobinki gleby i staczały małe kamyczki.

Dokładnie tak samo pompowała kółka swych rolek terenowych. Marzyła już o chwili, kiedy śnieg ustąpi i wreszcie ulokuje stopy w pojazdach, by odciąć się od niesnasek żywota i zaleczyć czekoladową nerwicę.

W taki sposób pompują właśnie tylko skalne walenie.

Grali Sieciech z Natalią przeciw Jessice i Kamili, stałe składy. W ogródku nie było siatki, ale korzystali z wyimaginowanej. Boisko zaś mentalnie utworzyli możliwe daleko od niskich drzewek Igora.

Sapali, oziębłe przedramiona nakurwiały bólem, gdy przyjmowali piłkę, paliczki przy odbiciach prawie się wyłamywały, ale dla sportowców nie ma czegoś takiego jak niedogodne warunki.

Jessika na długie spodnie założyła sportowe szorty, aby wspierać morale swoje i swej współzawodniczki. Sieciech zagryzał szczęki, moc szortów była powalająca. Nie dość, że polepszała tym drugim technikę i wytrzymałość, to, musiał przyznać, gnoiła jego i Natalię.

Umiejętnie jednak to kompensował — dodawał kuzynce mocy wypiętymi w nią pośladkami zawsze, gdy serwowała. Zaliczyła dzięki temu parę asów i to właśnie nieźle wyrównywało potęgę szortów.

Zarządzili przerwę na nawodnienie.

— Kamila, nieźle, widzę poprawę w elastyczności nadgarstka przy ścinach — docenił kuzyn.

— Och, może to ten obóz łyżwiarski ostatni. Jak ty i Jess spaliście, ja chodziłam na siatkówkę. Po pijaku odkrywa się zupełnie na nowo możliwości swego ciała.

— Ja nie spałem. Chodziłem pić na bilardzie. Więcej piłem, niż grałem.

— Ja też nie spałam — wtrąciła Jess. — Piłam z paroma łyżwiarzami nad rzeką.

— Widzisz, widzisz, ile tracisz, siostro, nie ćwicząc z nami łyżew?

Natalia przepchnęła się do butelki z wodą.

— Dajcie mi się napić, padam na pysk. Wracamy już na chatę?

— Natalio… — Kamila beształa. — Nie jesteśmy nawet w połowie meczu.

— Dupa, cycki, dupa, cycki. Dajcie mi odsapnąć chwilę chociaż.

Grzmotnęła tyłkiem o murek zjazdu do garażu i odpaliła sobie jakiś filmik na telefonie.

— Tylko nie za długo! — Jessika upomniała palcem i przestąpiła z nogi na nogę, falując zaczepnie szortami. — Ja już się palę, by sprzedać wam łupnia.

— Ty tak nie szeleść tymi szortami na pokaz, siostro. — Sieciech pochylił głowę, której czubek parował dymem zła. — Na śniegu łatwo o wywrotkę, więc lepiej stać stabilnie. Bo się szorty poprują i będzie płacz.

— Oj tam, już dobrze — załagodziła rosnące napięcie Kamila. — Natalia, nasiedziałaś się, gramy dalej!

Wznowili grę, przewaga Jessiki i Kamili urosła. To spowodowało, że Sieciech musiał uciec się do ostateczności.

— Time! Time! — zawołał i ułożył T z rąk. — Potrzebujemy narady.

— Że potrzebujecie, to oczywiste — zakpiła Kamila. — Nic wam nie da, ale proszę bardzo, skoro chcecie przeciągać swoją sromotę.

Natalia i Sieciech kucnęli z boku.

— Słuchaj, to może wydać ci się głupie, ale… No sama przyznasz, że moje wypięte pośladki dają ci kopa!

— No… W sumie chyba tak.

— Dobrze, bardzo dobrze. — Sieciech kiwał głową. — Więc teraz zastosujemy silniejszą technikę, nauczyłem się tego od Rosjan na obozie łyżwiarskim, a oni, mówię ci, życie biorą garściami.

Natalia trochę się spięła.

— Tuż przed twoim serwisem teraz wypnę się i dodatkowo puszczę bąka, dzięki temu…

— Nie, Sieciech, nie! Nie było gadki.

— Ale to zadziała, uwierz! Z Rosjanami działało!

Natalia sapnęła.

— A rób, co chcesz, kuzynie mój drogi. Ja chcę już do ciepełka, wypić herbatkę i poczytać kryminał. Skończmy to i tyle.

Wrócili na pozycje.

Natalia podrzuciła piłkę i nim ją uderzyła, cichy gaz Sieciecha wytrącił ją ze skupienia, spodziewała się czegoś bardziej dosadnego ze strony kuzynowskich wnętrzności. Ale i tak — łupnęła w piłę jak nigdy! Niesamowita moc rosyjskiej techniki pognała przez kości i wsiąknęła aż w sam szpik.

Z tym że zagrała potężnie niecelnie. Piła trafiła w drzewko, które Igor sadził z miłością, gdy kiedyś dawno stawiali ten dom. Gałązki zawyły z bólu, piłka przefiltrowała się przez nie i głucho opadła w zaspę śnieżną.

— A co to się stało? — Zaniepokojony rwetesem Igor wyjrzał przez salonowy balkon.

— Nic takiego! — rzuciła Natalia. Dziewkę opanowała bladość niemożebna, drżała jak osika, a palce memłały nerwowo przestrzeń powietrza. Była sprawdopocona, czyli pociła się tudzież organizm jej różnorako inaczej odreagowywał stres, gdy próbowała zataić niewygodną prawdę.

— Jak to nic, no chyba delirek nie mam i coś słyszałem.

— Oj, bo wiatr się wzmógł! Niemożebny wiatr… Oj, ale dziś wieje! — Prawdopociła się dalej.

— Tak, tak. To wiatr — w miarę naturalnie potwierdziła Jess.

Igor coś tam mruknął i schował się w salonie, a Natalia otarła sprawdopocone czoło.

— Wracajmy, dupa, cyce! Obwieszczam pożal się boże turniej za zakończony!

Natalia przerwała dziką zabawę na mrozie, brutalnie wyżywając się kopniakiem na piłce.

 

Zygbert po świętach wrócił na działkę, zaś Natalia wznowiła kontakt z masażystą. Przybywał nierzadko, rozkładał stół w salonie, gdy akurat w domu ziało pustką i wraz z dziewką dopinali esencjom relaksu.

Był to masażysta skory do figli oraz eksperymentów, więc pewnego razu zaskoczył klientkę po raz pierwszy i ostatni nową usługą: granitową lawiną, czyli rozsypywaniem z miski fragmentów skalnych na skórze. Natalii nie spodobały się doznania, swego relaksatora ofukała.

Jednak czego tak naprawdę oczekiwała, to aż opad śnieżny ustąpi i będzie można pomknąć rolkami terenowymi przez las, oprzeć się o pień drzewa na wzgórzu i posiedzieć pod niebem pełnym gwiazd.

Pomimo przeróżnych metod na odprężenie, Natalia w swym domku wolnostojącym czuła się coraz mniej bezpieczna i zrelaksowana. A nie czuła się bezpieczna, gdyż dzieliła dom z diabłem, nie, szatanem, nie, emanacją cienistego zła. Mianowicie z Kamilą, która coraz częściej i coraz mocniej trzaskała czekoladą. Natalia, co by nie mówić, krok po kroku, powolutku, popadała w głęboką nerwicę. Zbladła, luźny stolec, palpitacje serca, omdlenia, drgawki, przeróżnie napięcie z niej wychodziło, różnymi kanałami.

Kamila nawet skryła się w prysznicu, żeby trzasnąć czekoladą, gdy Natalia oddawała stolec. I zrobiła to nawet dwukrotnie — na dwa różne sposoby. Raz wysunęła się cichcem z kabiny i tuż przy uchu defekującej strzeliła kostką czekoladowego bloku. Za drugim siedziała szczelnie zamknięta w środku i chrupała niemiłosiernie głośno czekoladą. Natalia siedziała na sedesie i z rosnącym przerażeniem obserwowała, jak zamglona szybą sylwetka Kamili tkwi w kuckach i rozkoszuje się kolejnymi kęsami trzaskliwej czekolady. Przypominała zmożonego żądzą jaskiniowca. Mroczniejszego Golluma.

 

Prześwit w śniegu, nareszcie. Natalia zaliczyła szybką trasę rolkową po lesie, adrenalina rozsadzała żyły podczas wymijania kamieni, gałęzi czy przeskakiwania nad wgłębieniami w ścieżce. Dziś chciała na ostro, wyżyć się, wzgórze tylko objechała, darowała sobie gwiaździstą posiadówę, to dobre dla poetów-nudziarzy, nie dla hardaszczej babki sportswoman.

Po powrocie, lica rześkie, serce żywe, ciało radosne, stopy wręcz szczęśliwe. Odstawiła rolki przy ściance garażu, zwinęła pompkę gdzieś między rupieciami, bo zapomniała tego zrobić przed wyjazdem, i powędrowała schodkami w górę do korytarzyka.

Stamtąd skierowała się do salonu, jednak zatrzymała się, bowiem w oddali ojciec Igor siedział okrakiem na stołku w kuchni, pochylał głowę, przez refleksy na szkłach okularów nie dało się dostrzec oczu. Pochylał się nad grubym palem opartym o udo, ostrzył jego końcówkę miarowymi pociągnięciami noża.

Hsz. Hsz. Hsz.

Wióry leciały, Natalia strzygła uszami — dźwięki były równie straszne co fascynujące. Ktoś od jakiegoś czasu za nią stał. Kamila, leciutko uśmiechnięta.

— Na kogo to? — Nati wskazała pal i przełknęła ślinę.

— Na ciebie, siostrzyczko. Tata zobaczył, że biednemu drzewku coś się stało. Jakże miałabym kłamać? No przecież nie chciałam prawdopocić się. Powiedziałam, że uszkodziłaś je piłką.

Harda morda Natalii zbladaczkowała momentalnie. Zerknęła na pal w rękach ojca, na który będzie musiała w ramach kary zostać nabita. Hsz, hsz — stawał się coraz ostrzejszy.

— Przygotowałam na ciebie odpowiedni harpun. — Kamilka przemiło się uśmiechnęła.

Nóż na moment zamarł, ojciec w dali kuchennej uniósł głowę i również do Natalii nieco się uśmiechnął.

 

Zawody uniseks dla amatorów w jeździe figurowej zbliżały się wielkimi krokami, Jessika lekko się denerwowała, wolała raczej dystans czasowy między teraźniejszością a zawodami ujeżdżać na małej łasiczce czasowej o krótkich nóżkach miast na ogromnym olbrzymie czasowym — po każdym jego długim, potężnym kroku niemożebnie intensywne wibracje szturmowały fortecę spokoju dziewki.

— A więc to jest presja zawodów w Januszowie Świętokrzyskim — Jessika rzekła w salonie, gdy jak zawsze wieczorem po treningu popijali czekoladę z termosów. — Kurwa. — Siorbnęła sobie jeszcze raz, pełna refleksji. — Nie wiedziałam, że to aż taka presja. Jak trener nam o niej mówił, to ja myślałam, wiecie, że będę taka non-stres harda babka chill. A tu masz, wyszło szydło z wora… Jestem mięczak, galareta, osika na wietrze, na to wychodzi.

— Na to wychodzi — potwierdziła dla żartu Kamila, wargami ściągając zwiewną piankę z wnętrza walca termosu.

Natalia siedziała wraz z nimi, na telefonie coś przeglądała. Musiała przyznać, że ziąb, który przynieśli na ciałach z dworu był klimatyczny oraz rześki. Nie zapalili świateł, tylko parę świeczek, dominował mrok. Chybotliwy płomień poruszał cieniami jak marionetkami, cień grzywki na czole Jessiki drżał niczym osika na wietrze. Aż tak czuła się zestresowaną osiką, że nawet cień grzywki przejął ową cechę.

— A ty, Nati — ozwał się Sieciech. — Winnaś ujeżdżać łyżwy razem z nami. Patrz, jak teraz nam się miło pije czekoladę. A nie tylko ciągle te twoje rolki terenowe.

— Nie obrażaj ich, kuzynie, dobrze ci radzę.

— Przecież nie obrażam. Uuu, mamy tu rolkowego nadwrażliwca. Niech pomyślę, co może być powodem? Może ten śnieżek, przez który nie da się pojeździć.

— Możliwe, kuzynie.

— Widzisz, Nats — wtrąciła Jess. — A na łyżwach byś pojeździła sobie. Naprawdę nie mogę pojąc, dlaczego tak bardzo marnujesz potencjał swych mentalnych łyżew. Czy robisz to wbrew swej naturze, to jakiś rodzaj buntu? Myślałaś może o terapii? Ona pokazałaby ci takie kanały egzystencjalne, że mała bania. A może lubisz uprawiać autosabotaż?

— Na pewno lubię mieć spokój.

— Wiesz, moja droga… — Sieciech zarzucił ramię na oparcie. — Na pewno gdybyś przestała walczyć ze swoim przeznaczeniem i dała się wyzwolić mentalnym łyżwom na lodzie, no cóż, myślę, że czakry tak by się w trymiga zrównoważyły, że osiągnęłabyś spokój podobny do lub nawet równy nirwanie.

— Oj tam, biadolenie. Kuzynie, wlej nam lepiej coś mocnego do kieliszków i włącz kominek. Będzie się milej siedziało w tej ciemnicy.

— Nie mogę, Natalio. Dziś akurat mam dzień cichego ducha. To znaczy odcięcie między innymi od napojów wyskokowych.

Dziewka fuknęła nosem.

— Jebani indywidualiści, co, Nats? — rzucił jeszcze młodzian.

— To nie kwestia indywidualizmu. To po prostu z tobą jest problem.

— Uwierz mi, heh. — Przytknął rękę do piersi. — Jestem do bólu szablonowym indywidualistą, każdy z nas w dniu cichego ducha zareagowałby zupełnie tak jak ja przed chwilą.

Kamila wzięły duży łyk czekolady.

— Siostrzyczko droga, pozwolę sobie wrócić do tematu i oświadczyć, iż jakże nam przykro, że nie partycypujesz z nami w treningach. Nie przeszło ci przez myśl, aby zrewidować swoje cele i plany życia doczesnego?

— Nie zaczynaj… Z jebaną… Kindersztubą.

Zaraz po tym rozległ się dzwonek do drzwi. Natalia odłożyła telefon na stół.

— No dobra — rzekła. — Dzieci popiły sobie czekoladki, a teraz spieprzando!

— Że jak? — skrzeknęła nierozumna Jessika.

— To Teodor, masażysta. Rozstawiamy się zawsze w salonie, więc czy mogłabym, kurwa, ładnie prosić o troszkę prywatności? Będę niemal w negliżu.

— No dobra tam, jak chcesz — mruknęli i ospale wdrapali się na górę do pokoju Kamili.

Przywitała Teodora, jak zawsze obdarzyła schludność koszulki polo przymilnym wejrzeniem. Pochwaliła nowe perfumy, zaś on zauważył, że włosy dziewki stają się coraz mniej matowe i już po paru tych uprzejmostkach Natalia leżała na brzuchu na stole, gotowa na ostrzał wszechpotężnych dłoni sensorycznego bóstwa.

— Mmm, ależ masz spięcie naokoło łopatek. Spokojnie, odprężę twoje spięte gule mięśniowe.

— Och, Teodorze, masz ze sobą dziś omlety ryżowe?

Fizjoterapeuta pochylił się do torby i wyciągnął kruchy placek, podsunął klientce do ust. Odgryzła kawałek i jęła nim chrupać, Teodor wolną ręką masował Nataliowe plecki wirowym ruchem, nie przestając karmić ją omletem.

Kolejny omlet skruszył na jej lędźwiach, rozprowadzał paliczkami po skórze drażniące drobinki.

— Już, już… Teodorze, ukarz mnie. Ukarz.

Masażysta przywiązał ją do stołu.

— Oj, zapomniałem pejcza z samochodu. Zaraz wracam.

Natalia westchnęła, erotyczna błogość w mroku świec sięgała zenitu.

Wtedy tuż obok niej zamajaczył osobliwy owal, wsuwał się niemrawo w obszar widzenia Natalii — głowa Kamili. Wysunięta żuchwa wpływała weń niby płetwa rekina, dolne zęby ogra znajdowały się przed przednimi. Natalia majtnęła ciałem, by uciec, lecz więzy Teodora krępowały ruchy.

Gdzieś na dole z ciemności wlatywała niewielka bryła, niesioną ręką tabliczka czekolady, do połowy ogołocona z opakowania. Zastygnięte kakao frunęło do góry. Wreszcie górna kostka tabliczki zatopiła się w brodzie Kamili. Przejechała po skórze jak palec kochanka i zatrzymała na dolnej wardze, apetycznie ściągając ją ku dołowi.

Kamila włożyła sobie do ust kakaowy blok i zrywem ramienia odłupała fragment przy uchu Natalii. Dziewka aż podskoczyła, tyle ile mogła.

— Jezu, Kamila! Musisz tak trzaskać tą czekoladą?

Czekoladowa siostra stanęła bardziej na widoku, rozebrała się do stanika i jęła masować nagą skórę kakaowym blokiem.

— Masaż, Natalio, masaż…

— Nie wychodzi ci bycie śmieszną.

— Tu nie chodzi o śmieszność. Chodzi o to, że nie uciekniesz od czekolady. Nigdzie.

Zjawił się nagle Teodor.

— Witaj, Kamilo, też na masaż? — Trzasnął pejczem o swój dżins.

— Och, nie, nie. Już się ubieram. Chciałam tylko zabawić siostrzyczkę, by się nie nudziła.

— Rany, Natalio, ależ masz ty dobrą siostrę. Szanuj taki dar.

 

Igor wciąż dopieszczał pal dla Natalii.

Zeskrobywanie płatków z drewna przynosiło satysfakcję i ukojenie, tak samo jak obserwowanie piętrzącej się ich górki pomiędzy rozkraczonymi na krześle nogami. Chłód spokojnego serca podsycał pełne prawości zamierzenie, Igor strzygł uszami ku mroźnym zawiejom za oknem, słyszał w nich okrzyki wirujących w powietrzu śniegowych zjaw. Dopraszały o sprawiedliwość.

Strug, strug, strug… skrobanie tak przyjemne, jak ocieranie się kości o kość w starym stawie — aby się rozruszał, ożył na nowo. To właśnie Igor tworzył, nowy świat z piętrzących się pokładów płatków drewna, płatków pięknej energii. Świat bez zniszczonych drzewek, naturalnie prawy.

Już po paru dniach gotowy pal został wbity w działkową glebę. Zygbert tego popołudnia spochmurniał.

— Szwagrze, co ty… To na mnie ten pal? — Wstał spod chatki działkowej, zabrzęczały skuwające go łańcuchy.

— Nie, Ziga, nie na ciebie, tobie mówiłem, że darowaliśmy nabicie. Nie tylko ty w tym domu dopuszczasz się przewin.

— Zatem kto nabroił?

— Natalia.

— Ach, Natalcia, fajnie, będę miał towarzystwo, przyznam, że trochę tu mi się przykrzyło samemu. — Poprawił obrożę, która kaleczyła szyję. — A na długo ją wbijacie? Co przeskrobała?

— Pozsuwa się na palu dokładnie tyle, ile będzie trzeba.

— O ja. No dobra, to ona będzie się zagłębiać w ostrze, a ja z nią pozgłębiam w tym czasie jakieś filozoficzne tematy albo też astronomiczne. Piękne niebo, piękne, nigdy nie miałem okazji wcześniej obcować tyle z naturą. Czuję jak nigdy, że jestem jej częścią, to bardzo wyzwalające, szwagrze. Dołącz do nas kiedyś, tak na parę godzinek.

— Ziga, wydaje mi się, czy ty prosisz o zaostrzenie kary.

— Och, nie. Wybacz, Igor. Co ja poradzę, że jestem urodzony optymista. Cha, cha!

Nazajutrz, w sobotę, Sieciech z Jessiką wpadli po trzech godzinach porannego treningu z Kamilą. Postanowili wypić czekoladę na działce, odwiedzić ojca. Natalia również stawiła się tamże, częściowo, aby oswoić się z palem. Czekała już tylko na termin wymierzenia kary.

Dziatwa wręczyła ojcu praliny prezentowe, oczywiście było to niezgodne z zasadami zakucia działkowego, ale Natalia wymusiła na Kamili, by ta „trzymała mordę na kłódkę”.

Zygbert przyjął opakowanie z wdzięcznością, łapczywie rozszarpał folię i już miał nakarmić się cudną słodyczą, gdy na glebie wylądował wróbel-głodomór. Miast władować pierwszą pralinkę do ust, Ziga całą pokruszył i złożył ptakowi jako hołd naturze.

Sieciecha oczy zaszkliły się, przygryzł wargę, pociągnął nosem — gdy tylko ujrzał ten dobroczynny akt.

— Ileż tata tu się nacierpi — zaskomlał płaczliwie.

— Synu, życie nie ma w zwyczaju pieścić człowieka, trzeba hardo stawiać mu czoła. Nati, ty coś o tym wiesz, prawda?

Natalia drgnęła zaskoczona.

— Ja?

— Ty nie jesteś harda, bratanico, ty jesteś hardaszcza! Śpi w tobie coś na wzór podmorskiego potwora, to widać! Widziałem, jak raz mknęłaś na rolkach do lasu, to było coś!

Dziewka wypięła mimowolnie pierś, jakże się cieszyła, że wuj dostrzegł w niej walenia.

— Choć to dziwne, że korzystasz z pojazdu typu rolki, gdy masz na stopach łyżwy mentalne.

Kamila podeszła do pala zaostrzonego dla siostry i gładziła go przyjemnie ręką.

— I jak tam harpun, waleniu? Sprosta oczekiwaniom? — spytała. — Czujesz się już upolowana?

— Wiesz co, siostro… — fuknęła w odpowiedzi Natalia. — Weź ty na tych zawodach połam se nogi.

— Nie ma opcji. — Sieciech rzekł, wyszedł już względnie z trybu mięczaka. — Kamila ma stalowe odnóża, ma najbardziej prężne mięśnie z naszej trójki. Trener w ogóle ją faworyzuje, a mnie i Jess nieraz jak szmaty traktuje.

— Oj, przesadzasz, bracieniec. Zresztą już za tydzień okaże się, kto tu jest mocarzem i kto najwięcej progresów poczynił. Nie chcę zapeszać, czy coś, ale z naszej paczki ja uzyskam najwyższy wynik i pewne jest dla mnie również, że stanę na podium.

— Wow, Jess — Nati sapnęła. — Skromność po całości.

Kamila wzięła trochę pokrzywy spod chatki działkowej i jęła kroczyć z zamiarem poparzenia ryja kuzynki.

— Młodzieży, młodzieży! — uspokoił Zygbert rwetes rywalizacyjny. — Pamiętajcie, to ma być zabawa i przekraczanie własnych słabości, nic więcej.

Kamila wyrzuciła chwast.

— Cóż, mam nadzieję, że przed zawodami posadzą cię rodzice na palu. Twoje krzyki i jęki to będzie wspaniale naturalny doping.

— Ażebyś przymarzła do tafli i zdechła tam, siostro ukochana.

— Nie, nie, nie. — Ziga się wtrącił. — Nie życzmy nikomu śmierci, to nieładnie. Natalio, wiemy, jesteś harda, hardaszcza, ale też bez takich przesad.

Dokończyli razem pralinki, pogawędzili jeszcze, między innymi o stałym braku czucia w stopach Zygberta, ale znów sypnął śnieg i pożegnali się z nim, bo też już powoli ciemniało. Sieciech jeszcze rzucił, że to olbrzym Ymir płacze, stąd opad śniegowy, więc aby go pocieszyć, mogą w domu poczytać przy elektrycznym kominku nordyckie bajki. Wszystkim spodobał się pomysł, nawet wyjątkowo Natalii.

Na zmianę czytali sobie nawzajem w salonie do późnych godzin nocnych, aż posnęli w pół słowa tam, gdzie akurat siedzieli.

 

Natalii powoli wracała przytomność, dziad piach zmorzył ją niemożebnym sypnięciem w oczy. Zasnęła w momencie, w którym nordyccy wojowie mierzyli się z trollami w boju o skalp wilkołaka, którym mieli przekupić armię najętych goblinów, by przestała najeżdżać ich zachodni obóz.

Teraz, nie do końca jeszcze przebudzona, trąciła śpiącego w fotelu Sieciecha.

— I co z tym skalpem? Dokończ bajanie, kuzyn. Dokończ.

Kuzyn nie kontaktował. Jessika i Kamila leżały na podłodze, musiały się zsunąć z siedzisk. Wreszcie obudziła się do końca, przetarła oczy i spojrzała na wyświetlacz dekodera pod TV. Blisko czwarta nad ranem.

— Dupa-cyce, co mnie ten skalp.

Przez otwarte okno wpadał srogi ziąb, firanka lekko falowała, światło księżycowe przedostawało się do salonu, rozświetlając snopem pochrapującą Jessikę.

— Brr… Za zimno.

Rozedrgana opatuliła się narzutą z sofki i przemanewrowała pomiędzy kończynami siostry i kuzynki, by zamknąć okno. Cichcem przymknęła i wtedy dostrzegła, że księżyc rozświetlał sterczący groźnie pal na działce.

Stał niczym trupi paluch, gotowy by zadać nieszczęśnikowi długie, bolesne męki.

— Brr… Za trupio mi tutaj. Idę na górę.

Umyła dla zasady zęby i w pokoju dotarło do niej, że i stąd pal śmie ją obserwować.

Spuściła zasłony. Trzeba spać.

Kolejne dni mijały głównie na rozmowach o zawodach, Jessika i Sieciech wpadali codziennie po treningach i sączyli z Kamilą te swoje pożal się boże czekolady z termosów. Natalii odpowiadały ich częste wizyty, zwłaszcza że Kama pozbawiona bodźców kuzynowskich męczyła siostrę palem. Żarciki, wzmianki, docinki — byle psychicznie dobić krewniaczkę.

Również Sieciech trochę przesiąkł palem, bo rzucał frazy pokroju: „Jak tam, Nati? Przysposobiona psychicznie do kary?”. Igor chodził zaś z mrocznie pochyloną głową i „nieco się do niej uśmiechał”.

Pal wlókł się za Natalią, obserwował ją, gdy kładła się spać, gdy czytała coś w salonie, gdy raz wyjeżdżała na trasę rolkową, gdy śnieg zdawał się odpuszczać. Kiedyś trochę odkopał się z gleby, gdy zerwała się wichura — buczał, trzeszczał i skrzypiał, przechylając się w tę i we w tę. Dzierlatka tej nocy oka nie zmrużyła.

Zawodnicy łyżwiarze pakowali się proteinami, nasiąkali pozytywnymi treściami i wreszcie nastał dzień zawodów, Kamila, Sieciech i Jessika mieli zabawić w Januszowie Świętokrzyskim parę sportowych dni.

To był dla Natalii najspokojniejszy okres od dawien dawna.

 

Jessika jako jedyna wróciła z zawodów żywa. Przywiozła ze sobą zwłoki Kamili i Sieciecha zawinięte w worki po ziemniakach i w miarę obficie obłożone solą, aby za bardzo nie podgniły. I cóż, i nic.

— Te zawody to jakieś Głodowe Igrzyska były, że pomarli? — Kasia zakpiła i rzuciła na razie trupy w kąt salonu, aby za bardzo nie przeszkadzały w codziennej krzątaninie.

Postanowiono, że nie ma sensu grzebać takich młodych ludzi, już przygotowano formalinę, aby zalać nią młodych martwych i wystawić w szczelnych gablotach pokazowych na korytarzu.

Pierwsze co, łyżwiarka i Natalia przygotowały sobie herbatkę, aby usiąść w salonie i odpocząć. Ostro popsikały odświeżaczem do WC, bo zwłoki niemożebny odór wydzielały. Jessika relacjonowała wypad na zawody z wypiekami na zmarzniętej twarzy, przez różnicę temperatur policzki dzierlatce parowały.

Natalia wyjrzała przez okno — rajuśku, biedny Ziga dalej przebywał za karę na działce. Dopiła swój trunek i zwinęła z lodówki resztki sałatki, żeby chociaż trochę miał dobrego od życia.

Odwiedziła wuja na działce z plastikowym talerzykiem wypełnionym sałatką z indyka.

— Witaj, Natalio, jak zawody?

— Nic w sumie nie zajęli, jakoś słabo im poszło. Kamila i Sieciech się tam pozabijali, nie znam szczegółów.

— Cóż, było do przewidzenia. Młode serca często, krocząc nieroztropną ścieżką, wpadają w sidła śmierci.

Natalia powstrzymała się od skomentowania apatycznej reakcji.

— O, sałatka, to dla mnie? Natalio… — skarcił ją ze śmiechem. — Wcale nie mam tak źle, spójrz.

Pokazał jej swój talerzyk.

— Wyobrażam sobie, że to indyk. — Wskazał wijące się dżdżownice. — To sałatka z curry. — Wskazał zeschłe liście posypane glebą. — A tutaj mam ryżyk. — Pokazał larwy.

— Nie, nie pozwolę, żeby tak wujek był traktowany. Będę nosiła wujkowi regularnie trzy posiłki dziennie! To cale zakuwanie na działce to moim zdaniem gruba przesada! Nie mogę pojąć, dlaczego inni tego tak nie widzą. Sieciech kiedyś zbił dzbanek w kuchni i też się zgodził na kajdany. Jessika odbębniła karną rundkę, jak poplamiła tuszem dywan.

Ziga obserwował bunt Natalii z marsem zatroskania na czole.

— Natalio, nasze działania odnajdują ujście w konsekwencjach. — Potwornie dziwił się, że dzierlatka nie rozumie takich podstawowych prawd.

Odpuściła, to nie miało sensu.

— A jak się mają stopy wujka? Już się odmroziły?

— Nie do końca, to jednak była martwica. Na szczęście Igor okazał się tak dobry i odkroił mi stopy nożem kuchennym. Zafundowali mi z Kasią protezy, spójrz, Nati, cyberpunk, nie jestem już człowiekiem. — Podniósł nogę i pokazał metaliczny prostopadłościan z rurek w miejscu stopy, który przenosił obciążenie z nogi na podłoże.

— Boże, to już jest przesada! Nie mogli wezwać lekarza?

— Natalio, zasady tego zabraniają, gdzie byśmy zawędrowali bez jasno określonych ram i norm?

— Ale wujek straszliwie cierpi, i to tylko za oplucie stołu whiskaczem!

— Muszę wyciągnąć lekcje ze swoich przewin. Nasze czyny, zapamiętaj to sobie, zawsze odnajdują ujście w konsekwencjach.

Wkrótce potem pożegnali się. Ziga zaznaczył, aby Natalia zabrała ze sobą sałatkę, ponieważ to wbrew regułom zakucia działkowego.

Cały pozostały dzień toczyła bój z rodzicami o skrócenie kary, wreszcie dopiero wieczorem cokolwiek ugrała.

— No dobra — Igor westchnął. — Jeszcze musi trochę odpokutować, ale niech chociaż wraca na noc do domu. Bo jeszcze do kompletu ręce mu się odmrożą.

— No właśnie. — Natalia gratyfikowała słuszne spostrzeżenie.

Ziga zawitał w dom, na co dawno bardzo nie miał okazji. Trącił worek stopą.

— To zwłoki mego syna?

— Chyba tak — odparła sennie Jessika. Ślęczała na fonie, pisząc z przystojniakami. — Albo Kama, nie wiem, te wory jakoś nam się przemieszały w podróży.

Ziga zasiadł na kanapie obok Natalii, na stole paliły się świeczki, mroźne powietrze nocy zakradło się przez lufcik, Jessika szczelnie owinęła się kocem, zaciągnęła aż na łeb.

— Ziga, pijesz coś? — spytał Igor, wsuwając głowę.

— Cokolwiek, byle nie whisky! Cha, cha! — zaśmiał się pełną piersią.

— Tak — uciął Igor. — Myślę, że to rozsądna decyzja. — Zniknął w kuchni.

— Już nawet pożartować nie można.

Siedzieli chwilę w ciszy, Natalia grzała dłonie kubkiem z grzańcem.

— Nie żal wujkowi, że syn mu zmarł?

Mars konfuzji.

— W sumie to o tym jakoś nie myślę. Z tego co się orientuję, on i Kamila byli dość lekkomyślnymi chochlikami pełnymi chorej brawury, pewnie po prostu przegięli pałkę tam na lodowisku, gdzie tu jakiekolwiek miejsce na żal? Doprawdy nie mam pojęcia, normalny cykl przyczynowo-skutkowy. Konsekwencje, Natalio, konsekwencje! W życiu zawsze były i będą konsekwencje! Nie uciekniemy przed konsekwencjami! Konsekwencje, Natalio! Każdy czyn do nich prowadzi! Do konsekwencji! Konsekwencje, Natalio!

— Wujku, zrozumiałam.

Igor przyniósł Zidze rozgrzewającą herbatę ze śliwkami, truskawkami, cynamonem i imbirem, po czym znów zniknął.

— Mmm, o Jezusie, jak dawno nie piłem niczego ciepłego! Czuję się jak żul przyjęty do luksusowego przytułku! — Siorbnął sobie łyk. — Natalio, masz ochotę na łyka?

— Niech wujek pije, nie lubię cynamonu, poza tym niech wujek się nacieszy herbatką po całości. Dawno nie miał wujek takiej miłej przyjemnostki żadnej.

Rozległ się dzwonek do drzwi.

— To pewnie listonosz, otwórz Nats — ziewnęła Jess.

— Nie ma szans, żeby tak późno przyszedł.

Z lękiem, ale poszła otworzyć.

Za drzwiami stała ponuraszcza aż do zmartwienia członków persona. Obwisłe policzki, przesmutne wargi wygięte ku dołowi jak ułożona na brodzie sflaczała dętka. Czarny płaszcz, przykryty białym puchem śniegu, czarna laska, czarny cylinder. Szorstkie, zaniedbane z deka bokobrody.

— Panienka Natalia? — spytał smutno.

— We własnej osobie.

— Moje kondolencje, stracić siostrę i kuzyna to potężny cios.

Natalia poczuła ciarki po tym miękkim głosie, wreszcie trochę ciepła ludzkiego.

— Panienki siostra długo walczyła o życie w szpitalu. W spazmach i kaszlach zdołała napisać do panienki list pożegnalny.

— Do mnie? — Natalia była w szoku. — Napisała do mnie?

— Tak, jestem jej prawnikiem. Prosiła, bym panience to wręczył, jeśli nie uda jej się ujść z życiem. Zatem, niestety, przybywam.

Przyjęła białą kopertę, pan wyraził ponownie wyrazy współczucia i pomknął z powrotem przez śnieżycę do dorożki. Zniknął wraz z tupotem końskich kopyt.

Jessika złapała Natalię, gdy ta przechodziła obok salonu.

— Natalia, choć pooglądamy seksi fitnessowców na necie!

— Poczekaj chwilkę, tylko skoczę na chwilę do pokoju.

Weszła na górę, siadła na krześle przy biurku i rozerwała kopertę. List tworzyło chwiejne pismo umierającego człowieka, biel kartki zaplamiona licznymi plamami po szlochach i licznie wylanych łzach podczas sporządzania tekstu.

 

Droga Natalio,

Nim umrę, chciałam Ci tylko napisać, że jesteś mą najdroższą siostrą Plama. Wiem, że bywało różnie, lecz Plama pamiętaj, że w mym sercu byłaś dla mnie żywym Plama diamentem, wiecznym hardym obeliskiem przyziemności Plama oraz innych pięknych cech.

Nie mam więcej Plama sił pisać Ci, jak wielce Cię kochałam, lecz pamiętaj, że mojej miłości nic nie mogło przerosnąć ni znieść Plama.

Poczuwam się również w obowiązku do wytłumaczenia swego zachowania czasy Plama ostatnimi, gdy jeszcze tryskałam, ku Twej uciesze, zdrowiem oraz energią.

Plama, Plama.

Mianowicie owe trzaskanie czekoladą. Domyślam się, że to mogło Cię Plama męczyć, irytować lub może nawet Plama wpędzać w nerwicę, lecz wiedz, że czyniłam to z owej miłości, o której tyle otwarcie piszę Plama.

Może Ci się to wydać Plama Plama Plama dziwne, lecz w ten sposób szukałam u Ciebie miłości. Całym sercem pragnęłam, aby trzaski czekolady uświadomiły Ci Plama, jak to wspaniale byłoby pić z nami czekoladę po treningach i tym samym Plama jeździłabyś z nami na łyżwach. Tworzylibyśmy razem zwartą ekipę, nawet nie wiesz, jaka bez Ciebie pustka tam panowała na tafli, ile ja razy Plama Plama zapłakałam przy bandzie.

Twój pierwiastek, siostro moja Natalio, jest bardzo, bardzo cenny.

A jeśli chodzi o Twego walenia w piersi, to we snach widziałam, że on i Ty daleko…

 

Tu list się urywał, biedaczka nie dała rady ukończyć potoku myśli.

Natalia włożyła całą pięść do ust, stoczyła się na podłogę i jęła rzęzić tłumionym szlochem. Spazmy miotały nią po panelach, obróciła się na drugi bok i przyjęła pozycję płodową.

Jakie to było oczywiste, że siostra trzaskaniem chciała ją zachęcić do łyżew, a czyniła to z czystej miłości, jakie teraz to było wszystko logiczne. Natalia czuła się tak głupio, tak głupia.

Wypłakała się tego wieczora za wszystkie czasy, srogo przy tym halucynując — w nozdrza uderzał mocny zapach kakao, zaś trzaskanie przedostawało się przez uszy, wprowadzając mózg w narkotyczne wibracje.

 

cdn.

Wojciech Juzyszyn (ur. w 1992 r. w Szczecinie) — prozaik. Ukończył Zachodniopomorski Uniwersytet Technologiczny na kierunku elektrotechnika. Opowiadania publikował w „Twórczości”. Mieszka w Szczecinie.

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content