Skip to content

JAREMA PIEKUTOWSKI

O kocie

Monice Kosterze-Kociatkiewicz (a jakże!)

Kotem Polska stoi. Nie orłem, nie bocianem, którego populacja masowo gniazduje na słupach Rzeczypospolitej, nie zapomnianym nieco żubrem. Nie, nawet nierządem nie stoi — stoi kotem. Oto światowe agencje badawcze doniosły, że w co trzecim gospodarstwie domowym naszego kraju umęczonego — rezyduje kot. I że niewiele krajów Europy nas w tym kociarstwie wyprzedza. Na upartego można uznać, że jesteśmy na kocim podium, a w zasadzie tuż pod nim.

Jest to bardzo dobra wiadomość dla wszystkich stron sceny politycznej i filozoficznej. Kot bowiem w kaszę, a raczej w mleko, dmuchać sobie nie da. Kot jest odwrotnością wszelkich cech przypisywanych — z nabożnością lub złośliwie — naszej ojczyźnie umęczonej. Złośliwcy zarzucają Polsce, że w swoich porażkach się tapla, że chochołem sarmackiej melancholii wymachuje. Inni znów Polskę na ołtarze wynoszą, ale jakże by inaczej ją mieli na te ołtarze wynosić, jeśli nie jako ofiarę właśnie? A kot jest odwrotnością ofiary. Taki wróbelek różni się tym, że ma jedną nóżkę bardziej od drugiej. Kot zaś jest zdecydowanie bardziej od wróbelka, który, jak głosi wiersz dla dzieci, chudy ma brzuch, i jeśli go nie nakarmimy, to zimą zawsze gdzieś bezczelnie zamarznie jak dziewczynka z zapałkami. Kot sobie poradzi — wlezie do piwnicy, myszy nałapie, a w razie czego, jak się z tylnych łap nie wybije! Jak salta w powietrzu nie zrobi! Jak owego wróbla chudego nie zeżre bez litości! Kot jest też bardziej od zająca, który, choć sprytu mu odmówić nie można, jest wszak jedną wielką ucieczką, jednym wielkim spierdalaniem. Kot, jeśli nawet, uczciwszy uszy, spierdala, to jedynie na krótkich dystansach, i zawsze wejdzie na drzewo. A pies bezradnie stoi na dole i szczeka, aż się zapieni, ale istoty najeżonej a miauczącej przeraźliwie, choćby chciał, nie dosięgnie. Analogie do rozgrywek geopolitycznych i do historii każdy dopisze sobie sam. Fakt, że kot, raz wlazłszy na drzewo, nie zawsze potrafi sprawnie zeń zejść, pozostaje już poza kamerami największych stacji telewizyjnych. Te transmitują spektakularną ucieczkę jak z Alcatraz czy z Nowego Jorku i ostateczne upokorzenie psa. Jego wyonacenie, wystrychnięcie na dudka, zrobienie w bolo lub w karola. Ostateczna przebitka kamery z tej akcji pokazuje psa siedzącego ze skrzyżowanymi łapami, z bardzo głupią miną pod drzewem, zmęczonego jałowym, idiotycznym szczekaniem. Ladies and gentlemen, the winner is kot.

Spadanie na cztery łapy zasługuje na osobne rozważania. My nad Wisłą bowiem najczęściej upadamy na głowę (tak jak ostatnio upadliśmy, wstając z kolan). Czasem na jedną łapę uda nam się spaść i to sprawy nie ratuje. Samorządy, generalicje i prokuratury wszech czasów są u nas ponadto w stanie spadania permanentnego, spadania poziomego, jak głosił Różewicz — a czy możemy sobie wyobrazić kota spadającego poziomo, a co więcej — spadającego tak bez przerwy, bez kontaktu z rzeczywistością? Jeśli nawet spadanie mu się zdarzy, to zawsze w dół, zawsze z gracją, poprzez trzydzieści różnych pozycji ciała aż do miękkiego i eleganckiego opadnięcia na beton podwórka, gdzie ów kontakt z rzeczywistością kot znów odzyskuje. Kot nie jest więc abstrakcją, nie marzy o szklanych domach. Gdyby umiał przemawiać, nie wikłałby się w mowy o duchu i zniczu, o ludach szkieletów i mesjaszu narodów. Jego wypowiedź byłaby najczęściej krótka: „Dajcie jeść, chuje!”.

„Znowu się wywinął” — szepczemy z podziwem na widok kota, który spadł po raz kolejny na cztery łapy. Znów się wywinął, a my to z morderczych objęć niedźwiedzia, to z morderczych objęć glapy znów się wywinąć nie umiemy, orła wywijamy najwyżej, psi skowyt z siebie wydając, co jest i symbolicznie niespójne, i dramatyczne, i niekocie. Trudno więc nie głosić odwiecznej i niezmiennej, aksjomatycznej wręcz wyższości kota nad psem, zwłaszcza w dobie internetu, który z kotów jest przecież złożony. Trudno nie powtarzać za Jerzym Pilchem, że oto „kot ma pysk wredny, ale inteligentny, pies ma mordę poczciwą, ale debilną”. Dziś, gdy globalne agencje napisały, że Polska kotem stoi, zda się, że możemy to już powtarzać z radością i samozadowoleniem.

Jednak nie. Od razu wszystkich rozczaruję i sam sobie pokręcę racje — tylko pół prawdy powiedziałem na początku, tylko ćwierć prawdy lub zgoła jedną trzynastą. Kotów, owszem, u nas sporo, ale psów jeszcze dużo więcej. Psów osiem milionów, kotów — nieledwie cztery. Zagęszczenie kotów, a więc zagęszczenie łap, trójkątnych uszu, wąsów zwanych wibrysami i last but not least ogonów jest mniejsze niż średnia europejska. Koniec snów o potędze. Koniec snów o Tahiti. Koniec. Psami jesteśmy. Zającami jesteśmy. Orlimi, zajęczymi psami jesteśmy.

Czy faktycznie nic się z tym nie da zrobić? Jak w naszej tragedii się nie tarzać (niczym pies w mączce rybnej)? Jak przestać skomleć, ba, jak przeciwnikom naszym nareszcie do gardła się rzucić? Wyjście jest jedno. Amor fati. Trzeba zrozumieć i zaakceptować psa. Instytucję psa, istotę psa, psa wewnętrznego i zewnętrznego.

Pies — to konkret. Pies — to ciągłe, niezaspokojone pragnienie, nieustanne „chcę”: chcę jeść, chcę kość, chcę na spacer, chcę złapać kota. Chcę, chcę i chcę. Ale czy człowiek jest inny? Ależ skąd. Nie ma racji Pilch mówiąc, że pies chce być jak człowiek i to jest dla niego niedościgniony wzór. Nie, pies już jest jak człowiek.

Kot — to woda i powietrze; pies — to ziemia i ogień, to przyziemne unurzanie się w błocie, to wywieszony język jak po długiej zmianie u pracownika korpo czy fabryki śrubek. Kot jest kotem odległym, pies jest zawsze z nami, w nas, przy nas, uwieszony u nogi, ziejący, trącający wilgotnym nosem. Pies — to chodząca niedoskonałość i świadomość tej niedoskonałości. Pies merda. Czy kot merdałby ogonem po wytarzaniu się w mączce rybnej? (Pomińmy już oczywistość, że przecież by się nie wytarzał). O nie, kot nawet i bez tego nie merdnąłby ani razu. A pies merda. Chcielibyśmy tego merdania nie widzieć, my, którzy merdamy w pracy, merdamy w domu, merdamy na facebooku, merdamy w Sejmie i w Senacie. Odgradzamy się więc od psa — kotem. Ale wszelkie tego typu zabiegi są bezwzględnie skazane na porażkę.

Pies to nudny obowiązek, żmudna odpowiedzialność, mało atrakcyjne posłuszeństwo. Owszem, egoizmu psu zarzucić nie można. Pies bowiem to chodzące i skomlące przekonanie o własnej zależności od innych, i zależności innych od niego. Stąd podawanie łapy, służenie, warowanie. Pies nie ma złudzeń co do własnego miejsca w hierarchii, poddaje się od razu, gdy trzeba, a gdy jest wyżej, od razu bezwzględnie to egzekwuje. Natomiast dla kota coś takiego jak hierarchia nie istnieje.

Chcielibyśmy więc wykpić się od psa kotem. O, kocie! Kot to sztuka, niezależność, wyzwolenie z mało interesujących, ziemskich konieczności. Pies trzyma się ziemi, jest do niej żałośnie przyczepiony, a nawet schodzi jeszcze niżej, zagrzebując w niej kości; kot w tym samym momencie wyniośle spogląda z najwyższej półki regału. Kot budzi w psie frustrację, gdyż swą lotną postacią przypomina mu o jego psiej naturze, o jego zniewoleniu prawem grawitacji i zwykłą logiką — w przypadku kota bowiem ta nie istnieje, nie można przewidzieć, kiedy znienacka drapnie. Kotu świat daje się plastycznie kształtować tak, jak tylko mu się spodoba; świat psa jest ograniczeniem, jest światem budy, miski i niewielkiego wybiegu. To uniwersum raczej nie daje się kształtować, a zamiast muzyki sfer pobrzmiewa w nim głównie brzęczenie łańcucha.

Wielu artystów, duchownych, humanistów i ludzi z misją przypomina psy, które usilnie chcą być kotami, i które mają nadzieję, że przekonają wszystkich wokół, iż faktycznie tymi kotami są. Niestety: spod kociego stroju wystają im oklapnięte uszy i długa kufa, a spod sztucznych wąsów zamiast oczekiwanych wzniosłych lub ironicznych miauknięć wydobywa się co chwila niekontrolowany szczek. Jeśli nie wycie do księżyca.

Owszem, jak mówi Pilch, pies to baza, a kot to nadbudowa — ale czy, trzymając się Marksa, możliwa jest nadbudowa bez bazy? Przecież nie, i tak też niemożliwy jest kot bez psa, nie ma kota wewnętrznego bez pogodzenia się z wewnętrznym psem. Nie trzeba kochać ani ubóstwiać psa. Z psem trzeba się pogodzić. Bo pies zawsze będzie gdzieś obok, gdzieś w środku, i zaiste nie da się, nie da się, na wieki nie da się go odpędzić.

Z kotem bowiem, proszę państwa, jest tylko jeden szkopuł. Kot w stanie czystym nie istnieje. Jedyny wybór jest między ratlerkiem a owczarkiem niemieckim.

Jarema Piekutowski (ur. w 1978 r. w Szczecinie) — pisarz, publicysta, socjolog pracujący w IT. Członek „Laboratorium Więzi”, współpracuje z Centrum Wyzwań Społecznych UW. Publikuje na łamach m.in.: „Dziennika Gazety Prawnej”, „Rzeczpospolitej” i „Tygodnika Powszechnego”. Komentuje kwestie społeczne, kulturalne i polityczne m.in. w: Tok FM, Polskim Radiu 24, TVP Kultura. W latach 2007-2013 śpiewał w zespole muzyki dawnej Pomerania Ensemble, od 2020 r. współtworzy awangardowy projekt muzyczny The Klassa Project. Wydał powieść biograficzną G.K. Chesterton. Geniusz ortodoksji (2013, wyróżnienie w ramach nagrody Feniks 2014), zbiór analiz Od foliowych czapeczek do seksualnej recesji (2020), wywiady: Rzeczpospolita trzecia i pół. Wywiad rzeka z Ludwikiem Dornem (2021), Propaganda, która zabija. Kulisy walki z pandemią w Polsce. Wywiad rzeka z prof. Wojciechem Maksymowiczem (2021), Cyber kontra real. Cywilizacja w technopułapce. Wywiad rzeka z prof. Andrzejem Zybertowiczem (2022).

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content