Skip to content

WOJCIECH JUZYSZYN

Efemerofit. 3

Masażysta Teodor wymasował solidnie Natalię, dziś ograniczyli się jeno do klasycznego repertuaru, bez żadnych fiki-miki czy omletów ryżowych, ponieważ Kasia musiała wyprasować pranie, więc oprócz stołu do masażu stała również deska do prasowania oraz harda kobieta z żelazkiem. To po Kasi odziedziczyła Natalia swą hardość, u niej jednak cecha ta wyewoluowała aż do hardaszczości.

Teodor obmył ręce, wytarł w ręcznik i spojrzał w kąt salonu.

— Co to za kopce soli? — Zaśmiał się, wcześniej ich nie zauważył. — To już mięso na Wielkanoc przysposobione?

Zwłoki Kamili i Sieciecha zostały jeszcze obficiej przysypane solą, przez rwetes dnia codziennego nie było komu wstawić ich do gablot pokazowych.

— A może i na Wielkanoc, kto tam wie — odparła Kasia.

— Nie no, mamo… To nasi krewni, prowizorycznie zakonserwowani.

Kasia odstawiła żelazko na deskę, miała w oku ten charakterystyczny błysk.

— Wie pan co? Straciliśmy córkę… Nie zechciałby pan zostać naszą córką zastępczą?

— Oj nie… Zastępczą nie.

— A po prostu, córką?

— Och, bardzo chętnie. — Uśmiechnął się śnieżnobiałym uśmiechem. — Ale mógłbym to jeszcze przemyśleć? — zastanowił się.

— Oczywiście.

— Przemyślałem, zgadzam się. — Zaśmiał się uroczo.

— Mamo… Nie włożyliśmy jeszcze nawet Kamy do formaliny, a ty już masz nową córkę! — Oburzyła się Natalia.

— Żadnej formaliny nie będzie. Wybraliśmy jednak z Igorem żywicę, o, właśnie, dziecko, weź przynieś ją z piwnicy, może to zmotywuje Igora, żeby wreszcie wsadził ich do gablot.

— Och, zabursztynujecie swoich krewnych w gablotach? Pokazowych? Dobrze słyszę? — podekscytował się masażysta-córka. — Wprost wybornie! Będą tutaj cały czas z wami, zupełnie jakby was nie opuścili!

— No nie do końca zupełnie — żachnęła się Nati. — Będą raczej jak takie owady w bursztynie. Dla mnie to trochę creepy, ale ja tu nie mam żadnego prawa głosu.

Do domu zawitała Jessika, weszła znienacka do salonu, kiedy córka Teodor składał swój mobilny stolik.

— Cześć ciociu, cześć Nati, witam pana Teodora. Natalia, wpadłam, bo możemy przy herbatce sobie coś powyszywać. Ot, taki babski wieczorek.

— Chyba babciny — zakpiła Kasia, również składając deskę. — W waszym wieku powinniście o tej porze szykować się na imprezę.

— Och, wczoraj byłam. — Jess machnęła ręką. — Ileż można brykać, teraz potrzebuję babcinego wyciszenia.

— Jasne — Natalia się ucieszyła.

— Najpierw żywica, dziecko — przypomniała matka.

— Teodorze, pomógłbyś mi?

— Zapomnij, siostro. Mam ważne sprawunki osobiste.

Natalia zdębiała, zupełnie jakby usłyszała Kamilę. Masażyście coś nazbyt dobrze szło zastępowanie siostry. No cóż, poradzi sobie sama.

Dzierlatka rozwinęła swe obwody mięśniowe oraz wzmocniła krzyż, transportując z piwnicy do kuchni ze trzydzieści kanistrów żywicy. Jessika pomogła.

Gdy zagotowały sobie mięty i poznosiły od Nati przybory krawieckie, zapadła już głęboka, pełnoprawna ciemnica. Szyły w saloniku cichcem, siorbiąc miętowymi wywarami. Natalia wyszywała dzikusa nabitego na kieł mastodonta, zaś Jessika przystojnego mężczyznę.

— Już ich nie będzie — westchnęła Jessika, spoglądając na kopce soli w rogu.

— No nie.

Miękka tkanina koiła dłonie, igła apetycznie przebijała się przezeń, wytwarzając artystyczny ścieg.

— I co ja teraz, sama mam jeździć na łyżwach? Dawaj, Nati. Wiesz, że Kamila trzaskała czekoladą po to, aby miłością zachęcić cię do jazdy?

— Tak, wiem. — Natalia na chwilę zaprzestała szycia. — Jakoś… nie wiem, umknęło mi to. Zaślepiało mnie tak wiele rzeczy i nie dostrzegłam tego.

— No tak to już bywa — zakończyła temat Jessika. — Nie ma Kamilki, nie ma Siecieszka, nasze mitingi zubożeją. Pamiętasz nasz ostatni wspólny biwak?

— Ten, na którym Sieciech wepchnął mnie do rzeki?

— Dokładnie ten, rany rajuśku. Ale to były czasy.

— Jeszcze wtedy nie jeździliście na łyżwach. Jakoś lepiej wam wtedy szło namawianie mnie na wyjazdy. Coś się zmieniło.

— Zhardziałaś. Rozwinął się w tobie waleń.

— Też to widzisz? Wieloryba we mnie?

— Nie do końca, choć wydaje mi się, że to jest tak jak u ciebie z trzaskaniem czekoladą. Wiele rzeczy mnie zaślepia, przysłania pełną perspektywę. O waleniu wiem od Zigi, to znaczy, on go w tobie dostrzega, a ja nie neguję, bo czuję, że coś w tym jest.

— Albo pamiętam… — Oczy Natalii zakotwiczyły się na jęzorach kominka elektrycznego. — Jak Kamila wszystkim nam usmażyła jajecznicę na pomidorach, ale jako zapłata Sieciech miał się jej dać pod kiteczki, pamiętasz?

— A, żeby mu uplotła.

— Taaak.

— Było, było.

— Zgodził się, bo uwielbiał tę jajecznicę. Och ten Siecieszek.

Jessika potem lekko przysypiała, ukojona trzaskami kominka. Natalia na moment odłożyła swój haft mastodonta i udała się do łazienki, tu na parterze, blisko.

W łazience zamknęła za sobą drzwi, a gdy się odwróciła, na sedesie ujrzała Sieciecha pijącego mleko.

— Co ty robisz tutaj?

— Jak to co, mleko piję.

Natalia otworzyła oczy. Sieciecha już nie było.

Dziwne widziadło Sieciechowe, zrzuciła to na karb zmęczenia. Zrobiła swoje i wróciła do salonu, w którym Jessikę sen zmorzył całkowicie.

Z góry zszedł Igor.

— No, Nati, czas na pal.

Dziewka drgnęła, opadła z bladaczką skóry na fotel.

— Wybiła godzina. — W głosie ojca brzmiała czysta, wyzuta z emocjonalności sprawiedliwość.

— Chciałbym, chciałabym… — Natalia uciekała wzrokiem, zsunęła się na podłogę. — Proszę o odroczenie kary! — Pal spadł, a raczej wbił się w nią znienacka. Pal z jasnego nieba, jednak prowadzący ku ciemnym czeluściom odkupień piekielnych. — Nie… Wnoszę o ponowne rozpatrzenie sprawy!

Słabość przygwoździła ją do podłogi, bladością zlewała się z jasnym dywanem.

Igor nie lada się zakłopotał. Powinno się być konsekwentnym w wymierzaniu kary, aby wychować człowieka na prawego obywatela, jednak zawiadowała nim słabostka do córy, a widok biedaczki kulącej się na dywanie rozczulił serce ojcowskie oraz całkowicie rozbroił — dobrze, że zaraz nie miał iść na westernowy pojedynek strzelecki, bo nie miałby z czego strzelać.

Przygryzł mentalnie wąs.

— Wniosek przyjęty. Rozprawa prawdopodobnie odbędzie się jeszcze w tym tygodniu na działce, ustalę dokładny termin z Kasią.

Miał już wyjść, ale jeszcze odwrócił się do rozmiękczonej strachem córki.

— Ach, i prosiłbym, abyś… Nie wyjeżdżała z miasta w najbliższym czasie.

Natalia przytaknęła. Tak jej szumiało we łbie, że nie rozeznała, czy ojciec żartuje.

Minął jakiś czas, może to był kwadrans, może godzina, i dziewka doszła do siebie. Osłabiona, ale dała radę podciągnąć się na fotel. Ocknęła się wtedy kuzynka.

— Och, Nati… — rzekła z uśmiechem na ustach. — Śniłaś mi się! Śniłaś…

— Tak? Nabijali mnie może na… pal? — ledwo wymemłały bladaczkowe usta.

— Och, Nati… nie! Nie! — Zaśmiała się, trochę jak ćpun. — To byłaś ty i ten twój waleń! Śniliście mi się! Nie pamiętam nic więcej, tylko że to wszystko było takie… Piękne, niebiańskie i ładne, i dobre! I piękne. Wiesz, jak w niebie, rajskie uczucie, błogość, och… Dlaczego się obudziłam?


Rozprawa palowa odbyła się w piątek, czyli trzy dni po wniesieniu wniosku słownego przez Natalię. Miała miejsce o godzinie siódmej trzydzieści, toteż nikt się nie wyspał, a słońce jeszcze nie wzeszło.

Teodor, który zamieszkiwał jako córa zastępcza, choć utrzymywano iluzję, iż jako córa prawdziwa, zjawił się w dziewczęcej piżamie Kamili oraz z włosem iście potarganym (jeszcze nie wyposażył się tu w swoją, a akurat byli podobnego wzrostu). W dłoni dzierżył jeszcze szczoteczkę do zębów, którą przyniósł przez zaspanie.

Ściągnięto na proces Jessikę aż z miasta, Natalia za to uniżenie przepraszała, gdy czekali przed wejściem na działkę, aż Igor skleci dla Kasi stół sędziego z desek z kanciapy działkowej.

Zygbert zupełnie zapomniał o rozprawie, leżał na zimnej glebie i stękał, że go bez sensu budzą, nim jeszcze świt nie nastał, a nawet zarzucał Kasi i Igorowi, że o niczym go nie poinformowali i błagał o odroczenie rozprawy o umorzenie kary.

Kiedy już Kasia zasiadła za stołem, za młotek mając mikrohaczkę, Igor pofatygował się jeszcze do willi, aby przynieść gabloty pokazowe z zalanymi żywicą krewnymi — Kamila i Sieciech, choć w martwych formach, również otrzymali wezwanie na rozprawę. Spóźnili się, za co otrzymali reprymendę od sędziego. Nawet słowa przeprosin nie bąknęli.

Wreszcie zaczęło się, Natalia cała stremowana, Teodor przysypiał, Jessika wspierała siłami psychicznymi biedną kuzynkę, Ziga stał z boku, nieco obrażony i na pokaz ziewając. Trzymał kulturalnie splecione ręce ponad kroczem osobistym. Kamila i Sieciech — zastygli bodaj z wrażenia.

— Strona oskarżona wniosła o umorzenie kary — wreszcie odezwała się Kasia. — Czy mam rozumieć, że oskarżona czuje się niewinna?

— Mamo, to jest…

— Proszę zwracać się do mnie „Wysoki Sądzie”.

— Wysoki Sądzie, to nie moja wina. Właściwie winnym jest…

— Zaraz, chwileczkę. — Kasia zmarszczyła czoło. — O co to poszło właściwie, Igor?

— Oskarżona piłką do siatkówki zdewastowała moje drzewko.

— Tak, uczyniłam to, lecz… Lecz nie byłam wtedy w pełni władz umysłowych.

— Jak mam to rozumieć? — Kasia zasypiała.

— To właściwie wina Sieciecha. Użył na mnie, em, zakazanej rosyjskiej techniki sportowej, która odebrała mi trzeźwość myślenia, a co więcej naładowała potężną siłą. To nawet nie moja siła została przekazana piłce, a w konsekwencji drzewku, a było to raczej udziałem stricte kuzyna mego Sieciecha.

Igor sapnął.

— A czy czasem oskarżona nie udzieliła kuzynowi zgody na wdrożenie owej techniki w życie?

— Proszę nie przerywać oskarżonej. — Kasia, nawet nie podnosząc nadgarstka z blatu-sklejki, parokrotnie brzęknęła metalem haczki. — Co to była za technika?

— Nie mam pojęcia na jakich zasadach energetycznych to działa, lecz Sieciech wypiął się i pierdnął.

Igor nie wytrzymał, majtnął głową.

— To są jakieś fanaberie! Jak coś takiego może komukolwiek przekazać energię?

— Pojęcia nie mam — rzekła Natalia. — Ale podziałało.

Kasia przez chwilę milczała.

— Rzeczywiście to brzmi jak rosyjska zakazana technika. Pozwolę sobie wrócić do pytania strony oskarżającej. Czy oskarżona wyraziła zgodę na ową zagrywkę?

Natalia spojrzała na Jessikę, która stała nieco z tyłu. Kuzynka kiwnęła tylko głową. Zygbert z boku przeciągle ziewnął. Przerażona Natalia miała zaburzone widzenie obwodowe, zakutego na działce wuja widziała w oddali jak przez mgłę. Dodatkowo panował półmrok, upośledzając wzrok jeszcze bardziej

Znów spojrzała przed siebie, na matkę.

— Nie do końca. Powiedziałam… Coś w stylu, żeby robił, co chce, a ja już chciałam, by mecz się skończył.

— Czyli być może celowo uderzyłaś w drzewko, by wzburzyć krewniaków i aby dali ci spokój z grą — wtrącił Igor.

Kasia brzęknęła haczką, ale z nudów.

— Czy obecna tutaj świadek Jessika potwierdza słowa oskarżonej?

Jessika zrobiła krok do przodu.

— Ciociu, wujku! Takie wypadki się zdarzają! Było dokładnie, jak Natalia mówi!

— Dziękuję. Kamilo, Sieciechu, czy było, jak Natalia mówi?

Ich wytrzeszczone oczy i zastygłe w rozwarciu mordy milczały ku zebranym przez gęstą żywicę.

— Dziękuję. Będziemy wszyscy głosować i niech większość zadecyduje. Proszę, aby oskarżona i oskarżający wstrzymali się od głosowania z przyczyn oczywistych. Kto jest za umorzeniem kary i oczyszczeniem oskarżonej ze wszystkich zarzutów?

Podnieśli ręce wszyscy, oprócz Teodora i bezpośrednio zaangażowanych w sprawę.

— Kto jest za ukaraniem?

Zaspany Teodor podniósł rękę ze szczoteczką. Zawiało, od włosia oderwały się resztki pasty do zębów i pognały gdzieś w ciemność ranka. Natalia nie poznawała swego masażysty, zauważyła nawet osobliwą modyfikację jego ciała — uwydatniły mu się trochę powieki, przez co zupełnie przypominał Kamilę, gdy transformowała w swój chochliczy tryb.

Natalia mogła odetchnąć, została uniewinniona, a winnym okrzyknięto Sieciecha, choć jeszcze nie ustalili, jak go ukarzą. Wyszedł z tego trochę lincz, bo Kasia nie chciała już ciągnąć sprawy, ale uległa pod naporem paru zawistnych jednostek (Teodor, Igor, Ziga chyba najbardziej).

Serce dziewki zwolniło, jasność widzenia wróciła, i dopiero wtedy dostrzegła, że skóra Zigi dziwnie pogrubiała. Może to rodzaj adaptacji do niskich temperatur. W każdym razie po rozprawie podeszła do rodziców, którzy ponownie przykuwali Zygberta do kanciapy. Dopiero robiło się widno.

— Ile to jeszcze niby ma trwać? — spytała. — Ziga nie ma już własnych stóp, a teraz mu do kolekcji skóra w coś się przepoczwarza!

— Natalio — zganił wujek, solidnie już skuty. — Nasze czyny prowadzą do konsekwencji.

— Spokojnie, wujku, pomogę ci. Byłam zaaferowana palem, lecz teraz, gdy już nic nie mąci mego sumienia, pomogę, jak tylko będę mogła!

— Czyli pomożesz niewiele, dziecko — ucięła Kasia, realistka do bólu.

Natalia spuściła głowę, całkowicie coś w niej zgasło, teraz, po wtrąceniu matki, ale i wtedy, kiedy napięcie sądowe odpuściło.

W czasie, gdy człapiąca z powrotem do domu Natalia przeżywała swoisty zachód ducha, na horyzoncie słońce dopiero budziło się do życia.


Teodor dopiekał Natalii z frekwencją godną Kamili, nie trzaskał co prawda czekoladą, lecz jak tylko potrafił, zaniżał pozycję siostry w oczach rodziców, a sam piął się po szczeblach hierarchii rodzicielskiej, zyskując tym samym wiele profitów domowych.

Zgnojona Natalia pomarzyć mogła o masażach. Kiedy poprosiła o usługę córę zastępczą, ta odparła, oczywiście okraszając wypowiedź zdobieniami kindersztubowymi, że nie udzieli masażu, ponieważ to by zbyt zrelaksowało Natalię, a w następstwie zbyt rozleniwiło. Dodała jeszcze tylko, że gdyby tylko miała na to przyzwolenie, wolałaby raczej przytknąć jej rozgrzane żelazo do skóry celem przekazania motywacji, pobudzenia żywotności ogólnej. „Zrobiłbym to dla twego dobra. I tylko, i wyłącznie dobra”, podsumowała smutno córa-Teodor, świadoma, jak bardzo siostra zagubiona jest w życiu.

Sieciecha oczywiście ukarano, wysmarowano mu gablotę śluzem z ogórków — własnoręcznie uczynili to Igor oraz Teodor. Ależ wtedy chochliczo spuchły córze zastępczej powieki. Ziga się trochę obraził, że nie odkuli go na ten czas smarowania z łańcuchów, bo równie ochoczo wyżyłby się na swoim synu.

Natalię przerażały gabloty z trupami zalanymi żywicą wystawione pokazowo w korytarzu, czas wolała spędzać na górze u siebie w pokoju. Ponownie wyglądała na działkę, gdyż usunięto z gleby pal, trupi palec, który spędzał dziewce sen z powiek. Obserwowała wegetację Zigi, podobnie jak obserwuje się chomika w klatce. Zygbert nawpychał sobie gałęzi do rękawów marynarki, pewnie w ten sposób starał się zachomikować ciepło. Nie miał papieru jak żul, więc korzystał z drwa natury.

Raz przyuważyła dość niepokojącą scenkę — blada trupia dłoń wysunęła się z chatki działkowej i wręczyła coś Zygbertowi, co od razu włożył do ust. Postanowiła sprawdzić to nazajutrz.

Tego ranka zjadła małe śniadanie, ale talerz obłożyła jadłem obficie, gdyż chciała ponowić próbę wmuszenia normalnego jedzenia w wujka, tym samym sprzeciwiając się zasadom zakucia działkowego.

Do przedpokoju, gdzie zakładała buty, wspiął się z piwnicy Teodor.

— Nie śpisz już? — spytała byłego masażystę. — To do ciebie niepodobne. To znaczy… Do ciebie jako mojej siostry.

— Och, nie, wstałem sobie wcześniej. A, Natalio, dziś będziesz musiała przynieść zgrzewkę wody, bo się kończy. Właśnie ci ją wsunęłam najgłębiej w piwnicy, jak mogłam, i jeszcze poprzygniatałam pakietem sprzętów. — Córa-Teodor posłała Natalii przesympatyczny uśmiech. — Poćwiczysz sobie logistyczne rozplanowanie wysiłku. Skonstruowałam pakiet tak, że jeśli dobrze to rozegrasz, to aż tak się nie napocisz.

Natalia się zagotowała, miała dość.

— Jesteś tylko córą zastępczą i nigdy nie będziesz tutaj córą prawdziwą!

Teodor lekko pobladł, oddalił się jednak z niewzruszoną facjatą.

Natalia wyszła na dwór. Przebrnęła przez gęstą mgłę, mleczna zawiesina zalała świat, jakby zjawy przebudziły się na żer. Drzwiczki z siatki skrzypnęły.

— Wujku, halo! Śniadanie przyniosłam.

Z chatki nie rozległ się żaden odzew. Dziewka nieco się zaniepokoiła, ale może jeszcze spał. Zapukała, wybijając knykciami rytm paniki. Zygbert pojawił się chwilę po tym.

— Natalia? Co tu tak wcześnie robisz? Nie masz zajęć?

— Mam tylko jeden wykład na trzynastą. Przyniosłam… Śniadanie. — Przyjrzała się wujkowi. — A na tę skórę wuja to może ja jakąś maść przyniosę? Jest straszliwie… Zrogowaciała? I opuchła jakby cała twarz.

— Tak? — Przejechał po mordzie gałęziami wystającymi z rękawa.

— No chyba gałęziami wujek nie poczuje — wyraziła kpinę. — Może ręką spróbować. Nawet tu wujek lustra nie ma, żeby się przejrzeć.

— Och, ależ Natalio, poczułem gałęziami.

— Em, naprawdę wymuszę na rodzicach, by tu wezwali lekarza.

— Nie, nie, nie trzeba psychiatry. Spójrz, Natalio. — Podwinął rękaw marynarki aż do łokcia. — Widzisz? To tylko metamorfoza.

Ramię płynnie przeistaczało się w pęk rozwidlonych gałęzi mniej więcej w jego połowie. A z kolei dalej w górę aż do łokcia wiodły zielone żyłki, wskazując raczej na dalszą inwazję drzewną, niźli prognozy ozdrowieńcze.

— Ojć, ale to dziwne. To może chirurga?

— Nie, nie, naprawdę, wszystko jest w porządku. Właśnie wszystko jest teraz w porządku. Zbliżam się do natury jak nigdy.

— A jeszcze wujku, czy w kanciapie ktoś z wujkiem jest?

— Obecnie nie.

— Ale raz widziałam jakąś rękę tam.

— Ach, spokojnie, poznasz ją. Zresztą już o ciebie pytała.

Natalię zmroziło. Pożegnała się, bo już miała tego ranka dość osobliwości.

Pod wieczór wpadła Jessika.

— Dawaj na górę, kuzynko. Nie wytrzymam na dole przez te gabloty, walczę z rodzicami, aby odbył się normalny pogrzeb, ale ciężko cokolwiek ugrać.

— No pochlipałoby się nad grobami. To by jakoś już zamknęło tę sprawę, a tak to te gabloty wprowadzają jakąś taką… Robaczo-żywiczną zawiesinę niepewności.

— O to-to. Dobra, herby już są na górze, chodźmy.

Babski wieczorek zaczął się od wróżenia z tarota, potem pooglądały filmiki o innych rodzajach wróżeń, aż wreszcie porobiły testy na to, kim są z różnych anime.

Dziewczęcość sięgała zenitu.

Natalia nawet dobrze się bawiła, lecz wyjątkowo kuzynka męczyła ją dziś łyżwami. Naciskała, aby razem trenowały, bo, jak to milion razy powtarzała, „jak to łyżwy mentalne Natalii mają się zmarnować”. Co więcej korzystała w wypowiedziach ze zdobień kindersztubowych do woli, przez co Natalia niemal się na dywan porzygała.

— Byłaś bardzo dzielna na rozprawie palowej — rzekła Jess, gdy już chowała do torebki bibeloty, którymi na odchodnym musiała się jeszcze pochwalić.

— W środku byłam cała roztrzęsiona.

— Na zewnątrz nie. Twą pierś chronił pancerz hardaszczości. Tak mocarna kuzynka to skarb.

Pożegnały się nieco poetyckim przytulasem. Natalia rozwaliła się na wyrze, aby posłuchać muzyki. Przymykała oczy, relaksowała się, gdy wtem ekran komputera się włączył. Podeszła do urządzenia, zasiadła za biurkiem i przyjrzała się.

Na pulpicie otworzyło się okienko z czatem, jednak o tyle osobliwym, że Natalia niczego takiego nie instalowała.

„Pograjmy w Bladego Walenia, siostro”.

Teodor musiał wreszcie odgadnąć hasło do komputera Kamili.

„Co to jest? Nie mów do mnie siostro, nie jesteśmy siostrami”.

Przez chwilę nic się nie działo. Nie było również typowej informacji, że rozmówca właśnie pisze wiadomość.

„Ja ci piszę zadania, ty je wykonujesz. Jeśli będziesz je spełniać, będę miła”.

Natalia zagryzła szczęki, miała dość tej całej szopki.

„Wal się, mój miły Teodorze zastępczy”.

Zatrzasnęła klapę laptopa.


Aby przepracować rozprawę palową na działce, Natalia sięgnęła po sztukę i narysowała mroczną impresję, którą, jak każdy aktualny rysunek, powiesiła na drzwiach szafy. Poszło jej naprawdę szybko, cały mrok swej zgnębionej duszy przelała na kartkę w zaledwie pięć przylepionych do krzesła godzin. Takiej rysowniczej formy dawno nie miała. Zatraciła się, z kredkami stając się jednością.

— Wyszedł mi artyzm… — sapnęła w eter, nasączony zapachem wypalonych rysików. Przekrzywiła głowę, karmiąc się swym ciemnym dziełem.

Poczuła się „gwiazdkowo”, wręczając sobie ten prezent rysowniczy. Tak jak nie lubiła świąt, tak ten świąteczny nastrój dziś wyjątkowo ją ukoił.

Schowała kredki do wyrafinowanego pudła, zatracając z nimi więź do czasu kolejnej sesji. Zgasiła lampkę przy biurku. Cicha noc spokojnie oddychała czernią, tylko wokół latarni na ulicy furkotały śnieżne płatki.

Natalia obróciła się.

— Jezusie!

Dusza Natalii strwożyła się, widząc ostry pal na szafie, zawirowała jak śnieg za oknem. Już zdążyła zapomnieć, że w ogóle rysowała. Miała słabą pamięć do swych tworów. Po co ona w ogóle to narysowała? Po co go powiesiła tak na widoku? Ale niech sobie wisi. Co ją to obchodzi w sumie… Miała to w dupie. Kiedyś wstanie na siku w nocy i, mijając ten obrazek, zejdzie na zawał, ale miała to w dupie.

Spojrzała przez okno, skubiąc spierzchniętą ze stresu wargę. Och, śnieg się uspokoił. Śnieżyca znacznie zelżała.

— Dupa, cyce, dupa, cyce… — szepnęła z mięskiem, zapatrzona w horyzont pełen przygód.

Mogła teraz umrzeć. Po swej mistycznej wyprawie z kredkami po bezkresie kartki papieru.


Opad śniegowy ustąpił rzęsistym deszczom, temperatura nieco się podniosła — Natalia natychmiast to wykorzystała, szybko napompowała opony rolek terenowych i wyjechała w dzicz, bez pomyślunku, na wariata, byle poczuć ten pęd.

Co nadal bolało, nie mogła się doprosić Teodora o masaż, nawet oferowała mu podwójną stawkę. Ten tylko grymasił, dopiekał i uprzykrzał nawet nie przybranej, a wyimaginowanej siostrze, życie.

Podczas śniadań strącał „przypadkiem” łokciem widelec Natalii, a gdy ta nurkowała pod stół, podbierał jej kluski w śmietanie z cukrem. Kiedy próbowała zaczytywać się w pełnym suspensu thrillerze, były masażysta terkotał firanami, jakby młócił listwami w fabryce. Bo niby matka kazała mu odsłonić okna, choć oboje wiedzieli, że Kasia lubi ciemniejsze klimaty. Ta oczywista kpina i falowanie firan jak szatan spowodowały raz u Natalii nerwicowy szczękościsk, a tak jakoś siły powiodły ramionami dziewki, że wgryzła się w swą ukochaną książeczkę.

Kiedy jechała autobusem do miasta, do lekarza, by jakoś uśmierzył napięcie i wyjął z mordy książkę (Igor akurat był na dwudniowym wyjeździe i zabrał autko) towarzyszyła jej oczywiście siostra Teodor. Gdy tylko ktoś wsiadał, Teodor uprzejmie oraz na cały głos prosił, aby nie zwracano uwagi na tomik w ustach siostry, dopowiadał, że Natalia ma czasem kuku na muniu i pożera lekturę — dosłownie — tak mocno, że nie da się jej zabrać książki. „Och, przykro to słyszeć” — niektórzy współczująco odpowiadali. Natalia z racji szczękościsku nie była w stanie zanegować różnych historyjek Teodora, które na poczekaniu zmyślał.

Nie było odwrotu — Teodor stawał się coraz bardziej Kamilowy, dopiekliwy do bólu. Nawet włosy zaczęły szybciej mu rosnąć i jakoś tak zdziewczęciały. Grzywka stawała się dziewczyńska, łokcie takoż wypukło-dziewczyńskie. Ubywało masażysty z masażysty.

Ziga natomiast metamorfował dalej, jak to zapowiadały żyłki na przedramionach, i całkowicie rozrósł się do postaci ludzio-drzewa. Wrósł korzeniami z nóg w glebę działki (protezy zastępujące stopy pękły, gdy z kikutów wyrastały coraz prężniejsze korzenie). Z pleców wyrósł mu gruby, solidny pień, w którym wreszcie do połowy się zatopił.

Natalia czasem pilotowała mu menażkę do ust, skoro tak unieruchomił się samoistnie drzewnie, ale mówił, że to zbędne, bo przecież pije korzeniami. Mówił, że nie narzeka, że istotnie bardzo zbliżył się podczas pobytu na działce do natury, a korona z liści wielka ponad głową daje wspaniałe schronienie przed deszczem. „Koniec z łamiącymi się parasolami”, mówił zmęczonym głosem pradawnego drzewa, którym powoli się stawał.

— Mógłby nieco przyhamować rozrost — narzekała Kasia. — Jeszcze trochę i działkę nam rozsadzi.

Istotnie, korzenie Zygberta budowały sobą chaos, wystrzeliwały z gleby, otaczały sobą uprawy, sterczały gdzieniegdzie wysoko w górę.

Natalię w pewnym momencie cała ta osobliwość przestała zaskakiwać i chyba żeby ją odreagować, zaczęła nawozić Zigę zwłokami Sieciecha i Kamili. Początkowo skubała z nich pomalutku — mały palec siostry, ucho kuzyna. Z gablot pokazowych ubywało coraz więcej ze zmarłych, nikt jednak specjalnie się tym nie przejmował. A Natalia — swoje wiedziała — to był swego rodzaju rozłożony w czasie pogrzeb siostry i kuzyna, który im się należał jak psu zupa. Wreszcie sprytem swego dopięła, obroniła tradycję pochówku, w pewnym dostosowanym do okoliczności sensie.

Okazało się, że Zygbert czasem miał gościa na działce. Przybywała, zawoalowana w suknie przestrzennie rozwlekłe, biała i chłodna, blada nad wyraz o ustach niebieskich, a lśniących jak dwa rozciągnięte obłe topazy. Z wichurą śnieżnie białych włosów, stale w podmuchach mocy nieziemskiej rozwichrzonych. Witała tu, dzierżąc pałkę władzy pogodowej, Królowa Zima sama in persona.

To właśnie Natalia, okazało się, raz przyuważyła Królową, gdy ta wręczała coś Zygbertowi z wnętrza chaty działkowej. Dzierlatka podpytała wprost, czy mieli w tej kanciapie romans, ale nic nie mówili, Ziga tylko oddychał przemęczonymi pradrzewnymi ustami, a z oczu Zimy nic nie dało się wyczytać, jeno jakieś pstrokate plamki migały sobie lśniące w tęczówkach.

Potem jednak przyszło jej do głowy o wiele ciekawsze zagadnienie.

— Ja tak myślę — rzekła raz — że wuj Ziga zmienia się w drzewo przez to coś, co on od ciebie połknął wtedy. To przez ciebie tak się zmienia?

— Nie, Natalio… — Wujek natychmiast sapnął, walczył o oddech. — Nic z tych rzeczy, coś takiego nie stanie się ot, tak, po łyknięciu magicznej pigułki. Jest ci chyba wiadome, że jestem podróżnikiem z dalekich krain, nigdzie dotąd nie miałem miejsca, nie miałem gdzie zapuścić korzeni, ale teraz zostałem zaakceptowany przez ziemię owej podmiejskiej działki, przez twoją rodzinę, Natalio. Jestem niczym innym jak Efemerofitem. Zbłąkaną istotą przygarniętą przez przyjazny grunt.

— Ale… skoro wuj jest efemerofitem, musiał się wuj zmieszać z obcym gatunkiem, aby móc tu…

— Z Tobą. Zmieszałem się z Tobą, Natalio.

— Och.

— Choć wcale nie jesteśmy sobie tak obcy, jak ci się wydaje. Jednak twoja akomodacja na owym gruncie bardzo mi pomogła i może to właśnie przez nasze podobieństwo, a nie obcość, udało mi się osiąść tu jako drzewo. Dzięki naszemu podobieństwu wiedziałem, jak przedostać się przez pancerzyk do twej akomodacji i wdrożyłem ją na przestrzeni mego jestestwa.

— No cóż, miło mi tedy.

Spędzali nierzadko na działce miłe momenty pełne obrządkowości.

Składali ofiary śnieżnym olbrzymom, paląc pokrzywę płomieniami, które po przefiltrowaniu przez soczewkę topazową w diademie Zimy nabierały agresywnie fioletowych barw. Diadem musiał tkwić na głowie Pani Mrozu, więc początkowo Natalia bała się zionąć ogniem przez wypustkę z topazem, dodatkowo przysłoniętą pasami falującego naokoło śnieżnego włosia, ale ogień w obrządkowomagiczny sposób nie ranił Zimy — włosy samoistnie przeprowadzały zwinne manewry unikowe, zaś skóra głowy zdawała się być niezniszczalno-nieprzepuszczalna.

Kiedy wichura wiała niemożebna, klękały Zima i Natalia, i pieśni nordyckie wykrzykiwały, pozwalając, by wiatr niósł je do Ymira oraz bóstw wszelakich. W przerwach od skowyczenia ciskały w Zygberta gałązkami jemioły, a on tylko pochlipywał, by i jego płacz dotarł uszu bogów.

Zima pałką władzy nie tylko pogodę kontrolowała, ale i zwierzynę. Tedy przyzywała zastępy wielkich dzików o sierści złocistej, które fruwały po niebie szybciej niźli jakakolwiek maszyna przez człeka czy boga wytworzona. Dziki ustawiały się sznurami, aby Królowa poklepała je po ryjach, a potem wzbijały się w przestworza jako rozwlekła przestrzennie linia, niosąc na grzbietach Panią Mrozu oraz Natalię. Racice młóciły po chmurach, a Pani wydmuchiwała mgłę i śnieżycę, zaś Natalia, przebrana za mężczyznę, obciążona napierśnikiem z nieskalanych ni na krztynę stopów, wykręcała młotem w dłoni zacne młyńce, zsyłając na ziemię wiązanki piorunów, karząc tych, którzy od obrządkowości stronili.

Tedy również i spokojnie Zima z Natalią spędzały czas, bywało. Dziewka podczas owych mitingów odczuwała niemożebną oniryczność energetyczną, powieki ciążyły niezmiernie, dziwne obrazy przejmowały kontrolę nad wyobraźnią, a po ciele wiry czakralne rozprzestrzeniały równowagę poziomów witalnych.

Działo się tak, dla przykładu, kiedy Zima wywierała presję pałką władzy na obojczyk Natalii. Stały tak, splecione w osobliwym zwarciu, dziewka z odchyloną głową śliniła się zmożona siłą Mrozu, a Zygbert wzdychał pradrzewnie, zaś korzenie jego z ziemi wystające ożywały, wynurzały się bardziej i tworzyły sobą naokoło niesamowite kształty, fraktale spiral i spirale fraktali. Konstelacje o takich współzależnościach, od których poczytalność przestawała istnieć, a mózg wykręcało na drugą stronę wymiaru.

Nie dziwota, że Natalię moc pałki skusiła. Tedy razu pewnego tako rzekła do Zimy:

— Możesz zajrzeć w mą głowę i jeśli wcześniej ujrzałaś większe porypanie niż u mnie wywołane nietuzinkową relacją z siostrą, pałkę możesz zachować, jeśli jednak choć mrugniesz, zdziwiona tym, co tam w środku ujrzysz, pałkę mi oddasz.

Pani Mrozu zatopiła w skroniach i kościach jarzmowych dziewki igły swych bladych paznokci i nie dość, że mrugnęła, to jeszcze usta rozwarła, z których to padł jęk słabowity, jakby z Białej Pani raz na zawsze coś uszło. Słabowity jęk chorej osoby, która ledwo może podnieść się z posłania.

Natalia wygrała pałkę władzy i ku swej euforii posiadła kontrolę nad pogodą. Pierwsze, co uczyniła, to cieplny bąbel wokół Zygberta-drzewa, aby nie marzł już więcej, nigdy przenigdy więcej. I po tym jednym akcie — nuda wszechpotężna jakaś przybyła, Natalia znudziła się zabawką.

— Oddam ci pod jednym warunkiem — rzekła tedy. — Ostawisz memu wujowi bąbel.

Zima tylko się uśmiechnęła i przyrzekła, że tako będzie.

— Bąbel i tak nie ma już większego znaczenia — tajemniczo wyrzekła, z pokorą przyjmując pałkę władzy.

Natalia wtedy jeszcze nie mogła zrozumieć, o co Królowej Mrozu chodzi.

Wszystkie te wydarzenia widać było z domu po drugiej stronie ulicy, jednak ani Igor, ani Kasia, ani nawet Teodor nie byli nimi szczególnie zaaferowani. Krzątanina dnia codziennego to ponadczasowe opium.

Natalia, przez zawirowania towarzyskie na działce, w domu nieobecna duchem, koczowała tylko między różnymi stacjami egzystencjalnymi — posiłek, łóżko, toaleta, posiłek, łóżko — te aspekty życia nie stanowiły już dla dziewki większej jakiejś podniety. Wolała obrządkowość, pradrzewne westchnięcia, a nade wszystko kojący dotyk Zimy, z którą spotykała się nierzadko w kanciapie. Tak obecnie zawisł środek ciężkości jaźni, tam wokół niego rotowały podmuchy atencji.

Jednak pewnego deszczowego dnia drugiej połowy zimy Natalia ujrzała w salonie, w nikłym światełku lampki coś, co częściowo wypchnęło ją ze strefy hipnotycznego oniryzmu. Pozornie zaczytana w lekturze co rusz zerkała na tajemniczą saszetkę przytwierdzoną do paska Teodora, który pod ową lampką również w czymś się zaczytywał.

Deszcz bębnił o dach, krople spływały po szybach — Natalię szturmowała niesamowita wizja, iż deszcz pewnie chciałby wiedzieć, co się dzieje w domku, który aktualnie bombarduje, tak samo jak jej oczy atakują saszetkę skrywającą sekret. Może skrywa ona żywe istoty, plemię owadzich ciemnolubnych wynaturzeńców, lub może niewyklute jeszcze jaja, które pulsują, wydzielają duszący gaz oraz gnuśny swąd i nie wiadomo, co się z nich narodzi.

Najprościej było córę zastępczą spytać:

— Co to za wór masz na brzuchu?

— To saszetka brzuszna. Chowam w niej karteczki, na których spisuję różne pomysły udoskonalania naszej relacji.

— Aha, czyli dopiekania mi.

— Widzisz, siostro, chrzan piecze, a jest zdrowy.

— Ty jak coś powiesz, zapisuj się na turnieje oratorstwa. Figurkę złotoustej masz jak w banku.

Ta wymiana zdań zawisła w głowie Natalii niczym mrygająca żarówka podwieszona u sklepienia czaszki na łańcuchu, a z każdym rozbłyskiem w głowie przemykały scenariusze różnych nieprzyjemnych zajść z Teodorem. Coś w niej pękło, zasiadła do komputera, otworzyła dziwny czat, którego nie potrafiła nijak wyłączyć i napisała do Teodora.

„Dobra, zagrajmy w tego Walenia”.

„Cieszę się, siostro”. — Odpowiedź przyszła natychmiastowo. — „Zanieś zgrzewkę wody do piwnicy, a potem z powrotem ją przynieś”.

„Czy te zadania będą miały jakikolwiek sens, czy mają mnie tylko wkurwiać?”

Odczekała minutkę, może dwie, ale komunikacja obumarła.

Wykonała zadanie, czując się po stokroć jak tłumok, gdyż Teodor nijak nie kontrolował, czy zgrzewka naprawdę została bez sensu dwukrotnie przetransportowana. Co więcej, Natalia czuła się, jakby wystawiła do ataku wyjątkowo ciężkiego skoczka, a następnie od razu wycofała go, bez większego powodu, na przynależne mu miejsce startowe na szachownicy.

„Zrobiłam to gówno. Ale nie mam pojęcia, jak ty możesz to, siostro, zweryfikować”.

„Spokojnie, ufam Ci :)”.

Natalię całe to zajście rozsierdziło. Konwersacja ponownie obumarła.

Nazajutrz jednak Teodor z własnej woli zaoferował się jako masażysta, wykonał masaż solidnie, z mięskiem, a przez cały dzień nie wyciekła z niego ani przez chwilę Kamilowość. Pod wieczór Natalię zaskoczyła kolejna wiadomość na czacie:

„Nastąp ojcu na stopę. Mocno”.

„Przecież tata jest na wyjeździe”.

„No to matce nastąp. Mocno”.

„Sama nastąp”.

Błąd — Teodor ponownie stał się córą zastępczą w pełnej krasie, parę takich dni Natalia wytrzymała, koiła się codziennymi wypadami na rolki w teren, akurat pogoda dopisała. Ale gdy spadł śnieg i odciął ją od tej formy relaksu, ugięła się i zatopiła kolec pięty w stopie Kasi, kiedy krzątały się po kuchni. Kasia zaczęła mruczeć coś o palu, jednak nic złego się nie stało, a Teodor nagrodził dziewkę masażem.

Przychodziły kolejne wiadomości:

„Zerwij z wrzaskiem barbarzyńcy firany w salonie”.

„Chodź przez tydzień w zielonych włosach”.

„Zalej mamie herbatą dokumenty z pracy. Herbatą z sokiem malinowym”.

„Wyczyść wszystkie USB ojca”.

„Zrzuć laptop ojca na podjazd”.

Natalia wykonywała wszystko jak posłuszny pies, dostrzegła tendencję rosnącą, jeśli chodzi o poziom trudności zadań, wciągnęło ją jednak w ten wir, wlazła do tego kotła o niepodważalnej pokrywie. Bezwładność kierowała jej czynami i dzierlatka maglowała kolejne wytyczne córy- Teodora, i chyba aż do przemaglowania miało się to ciągnąć.

— Dużo jeszcze tych zadań? — spytała wprost przy kolacji. — Blady Waleń to najgłupsza gra, w jaką grałam.

— Jakich zadań…?

— No tych, które mi piszesz na czacie.

Zaśmiał się.

— Ale ja nic ci nie piszę na czacie.

Natalia ścisnęła widelec, że aż knykcie pobielały, a mordę przyoblekła w szaty gniewu, bezgranicznego rozsierdzenia.


cdn.

Wojciech Juzyszyn (ur. w 1992 r. w Szczecinie) — prozaik. Ukończył Zachodniopomorski Uniwersytet Technologiczny na kierunku elektrotechnika. Opowiadania publikował w „Twórczości”. Mieszka w Szczecinie.

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content