Skip to content
e-eleWator zachodniopomorski miesięcznik literacki

ZYGMUNT FICEK

Mocno uchwyciwszy

Mocno uchwyciwszy za koniuszki lata, dobrze jest
pociągnąć dobry łyk upału, darować sobie winy,
noce nieprzespane. Jej nieucałowane usta
przytęsknić z oddawna,
potem w sen je weśnić, wwołać — czule je kołysząc.

Nienazwane słowa przyjąć, że takie już będą, bo tak
im się myśli, tak im się marzy w noce niedospane
z księżycem za głową napełnionym światłem
jak słońcem — z wodą w dzień upalny dzbanek.

Nieutulone żale takie pozostaną i takie już będą
w niezmierzone noce, czasy — które przyjdą — te
będą puste, czy będą z nadzieją. Gdyby Bóg tu
zaszedł, chodząc po Ogrodzie, to

On by to wiedział, ja nie wiem na pewno.

 

Wcieliłaś się w ciszę

Wcieliłaś się w ciszę zgiełku ulewy, która swe
obfite kształty w wąskie gardło blaszanej rynny
usiłuje wtłoczyć.
Jest jej bardzo ciasno i jest bardzo wcześnie.

Sukienka z deszczu prześwituje zwiewnie i wciąż
cię widzę, jak uważnie patrzysz, uśmiechasz,
ośmielasz. Poruszeniem dłoni w dwa palce
ujmujesz rąbek, unosisz jak mgiełkę — i ona calutka
jest w pląsach i z deszczu.

Także chmura z gradem się unosi, a pod nią jest
jasno — cała płyniesz deszczem, który pod światło
świeci jak anielskie włosy. Jest to, że
jest burza. Jak sen dudnią krople i

kwiatki za oknem, co zakwitły w nocy, czerwienią
uśmiechu czekają na ciebie. Ty opuszczasz oczy
i rzęsy pochylasz. A niebo
na ziemię zwala się z łomotem, a twoja sukienka

z niczym się nie kryje. Niczego sobie oddychasz
głęboko i góry są wokół, i pierś cię unosi
westchnieniem zamiaru otwierania ramion,
przytulania głosu, który cię otacza, po górach się
błąka. Jest echem, co pragnie się zaszyć w świetle
twego ciepła, znów tuląc się do snu. Gdy niebo

do ziemi bez opamiętania przyszywają krople.

 

Cisza nie mieści się

Cisza nie mieści się w głowie, więc dzwoni
w uszach. Myśl o tobie nie zna lęku ani
zmierzchu, zatem powrót już puka.

Sam jestem powrotem i żaden tam Odys, żadna
Kalipso ni broń Boże Kirke.
Żadne potwory — wytwory greckiego pomysłu.

Wracam z dachu łąki pełnej blasku światła, co
jest pożywieniem tych, co rozkwitają, gdy płyną
strumienie pełne tego deszczu, który śpieszy
dodać życia każdej drogiej chwili, więc pada

obficie, obraca się w zieleń i gasi pragnienie
tych, co mają nogi i na tych nogach ruszają
rano, by znów się przekonać, że wierzchołek
góry jest tam, gdzie był kiedyś

i zawsze.

Tam z nim się spotkać, choć chwilę z nim
pobyć, przez tę chwilę wyglądać jak człowiek.

I wreszcie jak człowiek wdziać na siebie błękit.

 

Chcesz szukać

Chcesz szukać ciszy we wnętrzu kamienia. Jeśli tam
nawet jest, ona nie jest twoja. Nie spodziewaj się jej
w oku spokoju przed burzą. Nie
przyjdzie ani ze spokojem, ani z burzą. Pomyślisz

wtedy, że ona jest za — wysoko na górach zawieszoną
przełęczą. I tam jej nie znajdziesz, i nie znajdziesz
jej w głębi wód
ni w głębinach ziemi. Ona się stanie, gdy pójdziesz
w czas, który ci się sam wyznaczy — ścieżką czystą.

Nie dotknie cię wtedy pożar lęku. Pójdziesz z uwagą.
Mech zielony i miękki sam będzie pod twoje stopy
szedł i ubywał drogi. Piorunująca burza jak kot
ułoży się cicho. Noc, taka miękka i przytulna noc

bezdennie ciemna i nad śnieżnie biała otuli cię sobą.
Wywrze na twych wargach pocałunek zmierzchu.
Wciąż
milknąca — nigdy nie umilknie w tobie bezgranicznie

namiętnie zakochana. Tylko twoja cisza.

 

Ten piękny ptak

Ten piękny ptak to jest ona. Kiedy się budzi — jest
wyśniona. Kiedy się stroi w fiołkowe pióra, do
twarzy jej w fiołkach. Kiedy marzy, twardo chodzi
po ziemi, szukając pożywienia. Bo musi wykarmić.

Ona
grunt pod nogami czuje najpewniej, gdy wzlatuje
za wysoko, jakby to był sen. Ta chwila półmroku
oddana jest jej bez reszty. Do końca. Zmierzch

już nią nie igra jak kiedyś. Jest wrażenie, że to ona
jak z dzieckiem bawi się z tym zmierzchem. Na jego
oczach w jej oczach igrają jasne ogniki i te jej jasne
ogniki o dziwo teraz są jedyną nadzieją zmierzchu.

Jej ciało jest ciche, kiedy on schodzi z góry o swojej
porze i ona w ów przedwieczorny czas karmi piersią
ten zmierzch

a on tuli się do niej i jak małe dziecko kwili.

Zygmunt Ficek (ur. w 1952 r. w Białce k. Makowa Podhalańskiego) — poeta, fotograf, nauczyciel. Absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego. Mieszka w Krakowie. Za osiągnięcia twórcze otrzymał Nagrodę Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2023). Wiersze publikował m.in. w: „Akcencie”, „Bibliotece Kraków”, „Czasie Literatury”, „Dzienniku Polskim”, „Frazie”, „Halach i Dziedzinach”, „Nowym Napisie”, „Płaju” i „Toposie”. Wydał tomy poetyckie: Łagodność ostrych szczytów (1998), Prawdziwa baśń o Mroziliszku (2002), Uroczystość czerpania chłodu (2008), Wołanie doliny (2011), Litania do Archanioła Michała (2012), Rękopis (2014), Pod okapem burzy (2017), Dzień po długiej drodze (2019), Kiełkujące ziarno piasku (2020), Na przedprożach baśni (2020), Noc, która nie śpi (2021), Dusza ogrodu (2022), W świetle wieczoru (2023), a także albumy fotograficzne — zbiorowe: Polskie Parki Narodowe (1994), Polska Fotografia Krajoznawcza (2000), Mistrzowie Polskiego Pejzażu (2001) oraz indywidualne: Babia Góra (1995), Tatry (2000), Tatry Wysokie (2002).

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content