Skip to content
e-eleWator zachodniopomorski miesięcznik literacki

WOJCIECH CZAPLEWSKI

Wujek Śmierć

Widzisz te trzy groby, tam za domem, na skraju pustyni? To opowiem ci o nich.

 

Było koło południa, wiesz, ten czas, kiedy nie rzuca się cienia, kiedy wszystko, co żyje, zaszywa się w swoich norach i czeka na pierwszą wieczorną kroplę chłodu. Właśnie koło południa rządowi w cztery samochody otoczyli dom starej Zefory, tej, co to miała pięciu synów i jedną córkę, najmłodszą z rodzeństwa. Córka nazywała się Morenike, pamiętasz ją? Możesz nie pamiętać, była jeszcze mała, jak wyjechałeś.

Dom jest na końcu drogi, dalej już tylko pustynia. To było na początku powstania, kilka dni po ataku na posterunek policji w miasteczku, zginął wtedy komendant i ta dziewczyna, telefonistka, on z nią wtedy… zresztą nieważne. Więc kilka dni później oddział rządowych otoczył w południe dom na skraju pustyni. Wpadli do środka, zdemolowali izbę i spiżarnię, coś tam znaleźli, jakąś broń czy jakieś papiery. Potem wyprowadzili pięciu związanych synów Zefory i ustawili pod tą białą ścianą między drzwiami a małym kuchennym oknem.

Morenike została w środku, starym też kazali zostać. Ci starzy to teściowie Zefory, wzięli ją z całą szóstką dzieci do siebie, po tym, jak w górach zginął jej mąż. Potem rządowi wyciągnęli Zeforę i postawili naprzeciw piątki chłopaków. Dowódca oddziału skończył palić papierosa, wyrzucił niedopałek i zgasił go czubkiem buta.

— Wiem, że jeden z was należy do bandytów, którzy spalili posterunek i zabili komendanta razem z jego kobietą — powiedział cicho. — I teraz mam biznes do ciebie, matko — zwrócił się do Zefory.

Tak do niej powiedział: „matko”.

Zefora, przygarbiona, z siwymi włosami w nieładzie, trzymała w rękach chustkę i oddychała głęboko i szybko.

— Teraz, matko, wskażesz mi, który z twoich pięciu chodzi do rebeliantów. I my go rozstrzelamy. Będziesz go sobie mogła tu pochować i opłakać.

Zefora oddychała szybko. Stała z zamkniętymi oczami, gniotąc w dłoniach chustkę.

— A jeżeli nie wskażesz mi, matko, którego mam rozstrzelać, wtedy rozstrzelamy wszystkich. Będziesz miała na co patrzeć i będziesz później miała ciężką robotę z kopaniem tylu grobów.

Zefora gniotła w dłoniach chustkę i pochyliwszy głowę mamrotała modlitwę z zamkniętymi oczami. Oni stali w pięciu przed białą ścianą i nie patrzyli w jej stronę, jakby się wstydzili, że wyszła z domu bez chusty na głowie. Mnąc w rękach strzęp materiału, monotonnym głosem powtarzała modlitwę-niemodlitwę, dźwięk do niczego niepodobny, jej twarzy nie było widać, bo pochyloną w przód głowę okrywały zmierzwione siwe włosy. Dowódca porozumiał się wzrokiem z żołnierzem pilnującym więźniów, spojrzeniem i szybkim ruchem głowy wskazał pierwszego z nich, tego, co stał najbliżej okna, potem złapał Zeforę za włosy i szarpnięciem uniósł w górę jej twarz. Ucichła, ale jej usta nadal szeptały tę niekończącą się litanię. Oczy miała otwarte, więc widziała dokładnie, jak żołnierz repetuje broń i krótką serią zabija jej syna, a krew opryskuje białą ścianę i okno.

— Więc który? Który z nich chodził do rebeliantów, gadaj, już! — dowódca ciągle trzymał zawinięte wokół pięści jej siwe włosy.

Kiedy żołnierz zaczął ponownie podnosić broń, Zefora poruszyła się gwałtownie, jakby próbowała wyrwać się z uchwytu.

— To ten, to ten, panie dowódco. Ten, który tam leży. On chodził do rebeliantów. Ten zastrzelony — mówiła szybko.

Dowódca puścił jej włosy.

— Chcesz się, matko, wyłgać — powiedział, patrząc przed siebie, jakby wypatrywał czegoś na linii pustynnych wzgórz na horyzoncie.

Potem skinął na żołnierza, który podniósł broń i wystrzelił. Drugi z synów upadł na kolana jakby zdziwiony i patrzył na powiększającą się ciemną plamę na koszuli.

— Nie! Ten nie! — krzyknęła Zefora i jednocześnie z jej krzykiem rozległ się drugi strzał, z bliska w głowę. — Nieee… Nie teeen! — Słowa kobiety rozprzęgły się w bezradny szloch.

Dowódca niespodziewanie objął ją i przytulił.

— Cicho, kobieto, cicho. — Zefora ucichła i zesztywniała w jego objęciach, ale nie wyrywała się. — Powiedz, który, bo zaraz zabijemy następnego.

— To ja! To ja wysadziłem posterunek — odezwał się środkowy z trzech stojących jeszcze synów. — Zostawcie ją. Zabijcie mnie i zostawcie ją w spokoju.

— Dlaczego mam ci uwierzyć? — Dowódca puścił Zeforę, która zachwiała się i bezwładnie usiadła na zapylonej ziemi.

— Jak wysadziliśmy tylne wejście i wbiegliśmy do środka, w centrali telefonicznej był komendant i ta kobieta. Nie wiedzieliśmy, że ona tam jest. Oni tam… Jak wbiegliśmy, ona już nie żyła, trafił ją odłamek muru.

Zefora siedziała obok jakichś desek, znowu mamrocząc swoją modlitwę, przysypana tak jak one drobnym pyłem przywianym przez słony wiatr od pustyni.

— Wiesz, matko, zmieniłem zdanie — odezwał się dowódca. — Nie zabiję tego twojego rebelianta. Weźmiemy go do nas i zajmiemy się nim. Najpierw popracujemy nad tym, żeby nam wszystko powiedział, co nas ciekawi. A potem się zobaczy.

Zefora patrzyła na niego, jakby niczego nie rozumiejąc, jakby mówił w obcym języku. Tymczasem żołnierz popychał młodego mężczyznę w stronę jednego z samochodów, odprowadzany spojrzeniami dwóch żyjących jeszcze braci.

— Ale to nie jest sprawiedliwe, matko. Przecież obiecałem, że go rozstrzelamy.

Zakrzywione palce Zefory, łamiąc paznokcie, powoli żłobiły twardą ubitą ziemię. Siedząc, pochylała się i prostowała w takt monotonnego powolnego rytmu.

— No to, żeby było sprawiedliwie — powiedział dowódca, wyciągając z kabury i odbezpieczając pistolet. — Na kogo wypadnie, na tego bęc.

Kula trafiła wyższego z braci pod prawe oko, trafiony obrócił głowę, jakby chciał ostatni raz popatrzeć na pustynię, i upadł w przód, wzniecając kurz. Dowódca ruchem głowy wskazał żołnierzom samochody. Ruszyli truchtem. Kiedy szedł za nimi, w oknie zobaczył jeszcze dwie dłonie i twarz dziewczynki z szeroko otwartymi oczami. Wyglądała jak opryskana krwią. Dowódca daremnie próbował przypomnieć sobie, jak miała na imię.

 

To jeszcze na koniec ci powiem, że tego aresztowanego przesłuchiwali swoimi metodami, aż po kilkunastu godzinach pękł i zaczął sypać. Wyłapali po kolei wszystkich, którzy brali udział w ataku na posterunek. Młody musiał patrzeć po kolei na wszystkie egzekucje. I wtedy przyłączył się do nich. Do rządowych. Razem z nimi polował na rebeliantów. Był jednym z najlepszych, nawet medal dostał. Nazwali go Wujek Śmierć.

Wojciech Czaplewski (ur. w 1961 r. w Gliwicach) – nauczyciel, filozof, poeta, publicysta. Zwycięzca Ogólnopolskiego Konkursu na Prozę Poetycką im. Witolda Sułkowskiego (2017). Mieszka w Kołobrzegu. Wydał książki: Filozofia z przyległościami. Skrypcik szkolny dla użytkowników mózgu (2000), Pochwała niezrozumiałości. Eseje filozoficzno-literackie (Nagroda im. A.K. Waśkiewicza za najlepszy debiut krytycznoliteracki, 2013), tomy wierszy: Próba czytania (2014), Odzyskane rzeczy (2018), Książeczka wyjścia (2021), Dzieje poezji polskiej (2022) oraz tom prozy Książeczka rodzaju (2018).

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content