Skip to content

WOJCIECH CZAPLEWSKI

Cienie

To była szybka akcja. Tylko że i tak za późno.

Najpierw się okazało, że rebelianci mają bazę pod górami, w grotach. O tych grotach nikt wcześniej nie wiedział, no może paru miejscowych, z tych, co w góry chodzą. Poza tym nie było komu badać tych gór, bo i po co. Ale sierżant był miejscowy. I jak był mały, chodził z ojcem w góry.

Więc w jednej ze szczelin otwierało się przejście do jaskini, a na końcu tej jaskini była następna szczelina i w tej szczelinie było echo. To znaczy, jak się głośno krzyknęło, to ten krzyk wracał. Trzeba było tę drugą szczelinę rozkuć, poszerzyć, i dalej już było to. Jaskinie, korytarze, wnęki, sztolnie. Miejsce na magazyny, schrony. Nawet woda tam była, nadawała się do picia, chociaż dziwny smak miała. To sobie bazę zrobili, skała przeważnie dobra do dłubania, więc wykuli drogi ucieczki, zaminowane przejścia, baza prawie jak małe miasto. Konkretnie to trzy były wyjścia z tych jaskiń. To pierwsze, naturalne, po przeróbkach nawet samochód terenowy mógł tamtędy wjechać. Drugie na drugim końcu, głęboko w górach – trzeba było tylko odkopać zasypane przejście. I jedno górą, ciasne, do wyczołgiwania się w razie konieczności. Tego to nawet maskować nie trzeba było. I jeszcze mówili, że w tych grotach są korytarze, które wiodą głęboko i daleko. Próbowali je badać, ale źle się te próby kończyły. Wchodzisz na szlak, z którego się nie wraca. Chyba że oprzytomniejesz, zawrócisz na czas.

 

Tak to działa: dzisiaj masz gościa, co sączy piwo w barze, drugiego w podkoszulku bez rękawów, co wrzeszczy na babę, że zupa słona, trzeciego uwalanego smarem przy zepsutym traktorze. A jutro oddział, który robi napad na posterunek, odbija więźniów z transportu albo minuje wyjazd z miasta. Pojawiają się i znikają. Ta świadomość siedzi ci jak dusza na ramieniu. W końcu w każdym widzisz partyzanta. Gotów jesteś strzelać do chłopaka w brudnej bejsbolówce, bo wkłada rękę do kieszeni. Takie są teraz wojny – facet, któremu dziś stawiasz kolejkę, jutro wjeżdża ci do domu ciężarówką załadowaną semteksem.

 

W jednej z tych jaskiń trzymani byli zakładnicy. Profesorka od języków, jej córka i kierowca. Pamiętasz? We wszystkich telewizjach o nich wtedy gadali. Niepotrzebnie się tu kręciły, w środku rebelii. Ta profesorka ileś książek napisała i umiała mówić we wszystkich narzeczach tej przeklętej ziemi, żywych i martwych. Tacy życzliwi jak ona zawsze są zdziwieni brakiem wzajemności. Taka była pewna, że się zawsze dogada. Zresztą wtedy chyba już nie była taka pewna, już zdaje się miała wylatywać, ale jeszcze ją coś zatrzymało, jakaś ostatnia sprawa. Ostatnia jak cholera.

Jak zawsze: najpierw głośne żądanie uwolnienia więźniów i wycofania zagranicznych wojsk, oświadczenia dla mediów pod sztandarami i portretami. A potem ciche dogadywanie się o okup. Tutaj sprawa stała się paląca, odkąd do mediów poszedł film z tą dziewczynką, z tą córką, co tak płakała. Mówiła, co jej kazali, i łzy jej powoli leciały. Hollywood by lepiej tego nie zrobił. Wujku, pomóż, tak mówiła, bo, zdaje się, ojca nie miała.

 

Sama matka z córką lepiej się na ekranie prezentowały, więc kierowcę wywieźli na pustynię i puścili. Miejscowy był, może dlatego się ulitowali. Może ich przekonał, że ich popiera. Zresztą trudno powiedzieć, że się ulitowali, puścili go na środku pustyni, bez ubrania, bez butów, bez niczego na głowie. Bez wody. Ale przeżył. Poparzony, pokaleczony, dotarł jakoś do ludzi, i ci ludzie pomogli. Więc to był ich błąd.

 

W tych negocjacjach coś się spieprzyło. Na trzeci dzień na stole negocjatora pojawił się odcięty kciuk dziewczynki. Nożycami do przycinania gałęzi. Albo do krojenia kurczaków. One tam leżą, te nożyce, dziewczynka cały czas je widzi. Cały czas patrzy na nie. To na co jeszcze chcecie czekać.

 

Więc to był ich błąd. Kierowca oczywiście nie umiał pokazać, gdzie jest kryjówka, wieźli ich pod plandeką, kluczyli, prowadzili z zawiązanymi oczami. Ale ich nie popierał. Ta profesorka załatwiła jakieś leki dla jego rodziców, dziewczynka bawiła się z jego dziećmi. Więc sierżant rozmawiał z nim w szpitalu, a następnego dnia wziął go na objazd, na patrol po mieście, żeby popatrzył na ludzi. Miał popatrzeć, zapamiętać i na koniec powiedzieć, kogo poznał. Ten, co smażył kibbeh na bazarze, ale nie na pewno. Wyższy z tych dwóch, co siedzieli przy stoliku koło sklepu i pili herbatę. Może. I ten, co stał oparty o samochód dostawczy na placu. Tak, ten na pewno. I sierżant już wiedział, za kogo ma się wziąć.

Nóż przy oku młodszego brata pomógł rozwiązać język temu, co stał przy samochodzie. Wieczorem, kiedy siedział przywiązany do krzesła i już wypluł kilka zębów. Powiem, wszystko powiem, co chcecie. Załadowali się do jeepa, pojechali na pustynię, nocą, bez świateł. I trzy godziny drogi pieszo. Pokazał im wejście do wąwozu i kryjówki wartowników.

Sierżant i ta jego drużyna cieni. Czterech czy pięciu żołnierzy. Wyszkoleni jak trzeba, zaufani i z dobrą praktyką. Kawałek struny z uchwytami na końcach. Dobra rzecz, jeśli się najpierw poćwiczy.

 

Coś się spieprzyło w tych negocjacjach i komuś puściły hamulce. Najpierw gwałcili profesorkę na oczach jej córki. A potem córkę na oczach matki, bo przeszukali rzeczy i wiedzieli, że już warto, bo już miała miesiączkę. Wszyscy po kolei siali rebelianckie nasienie. Dwanaście lat miała, to i co się dziwić, że od tego potem umarła. Tyle że kiedy sierżant się zjawił, to jeszcze trochę żyła. Taka posiniaczona, w tej krwi. Zabij ich, wujku, proszę cię, pozabijaj ich wszystkich.

 

Matkę sierżant wyniósł z jaskiń na rękach. Podobno była w szoku i mówiła w jakimś języku, co go nikt nie rozumiał, po aramejsku czy po kuszycku. Trzeba ją było dać do szpitala, dopiero parę miesięcy później można się było z nią dogadać. Potem sierżant odpalił ładunki przy wszystkich wyjściach i w magazynie amunicji. Miał tych pięciu żołnierzy, pięć cieni. I rzucił tych pięć cieni, żeby nic nie było widać. Zrobił to, wysadził w powietrze wszystkie drogi wyjścia, rozwalił te korytarze, zabił wszystkich tych, co siedzieli w grotach, mimo że niektórzy z nich to byli jego ziomkowie, do tej samej szkoły chodził, co oni. Zamurował ich w tej górze. Chociaż podobno niektóre korytarze końca nie mają. Czarne bezdroża, drogi bezpowrotne, głębokości, skąd się nie wraca.

 

To nie było tak, że ten nasz człowiek spieprzył negocjacje. Tak naprawdę chodziło w nich tylko o czas i o to, żeby rozsierdzić porywaczy, o ciągnięcie tych czołówek w wiadomościach, co miały większą oglądalność niż finał mundialu. Ani przez chwilę nie był szykowany żaden okup. Tym bardziej żadne wypuszczanie partyzantów. Tym na górze pasowało to, co się działo z zakładniczkami. Dawało im atuty do ręki, żeby potem na więcej mogli sobie pozwolić, żeby mogli pruć rebeliantów ile wlezie, przy radosnym aplauzie światowej opinii.

Sierżant chciał zdążyć, ale nie zdążył. Za to kamery pokazały, jak wychodzi z jaskiń z profesorką na rękach, brudny i zapłakany. No i dostał ten awans, porucznikiem po tym wszystkim został. Wkrótce odesłali go w inny rejon, razem z cieniami, z tym jego oddziałem. I medal dostał, chociaż długo go nie ponosił. Tacy jak on nie przeżywają wojen. Bo i po co.

Wojciech Czaplewski (ur. w 1961 r. w Gliwicach) – nauczyciel, filozof, poeta, publicysta. Zwycięzca Ogólnopolskiego Konkursu na Prozę Poetycką im. Witolda Sułkowskiego (2017). Mieszka w Kołobrzegu. Wydał książki: Filozofia z przyległościami. Skrypcik szkolny dla użytkowników mózgu (2000), Pochwała niezrozumiałości. Eseje filozoficzno-literackie (Nagroda im. A.K. Waśkiewicza za najlepszy debiut krytycznoliteracki, 2013), tomy wierszy: Próba czytania (2014), Odzyskane rzeczy (2018), Książeczka wyjścia (2021), Dzieje poezji polskiej (2022) oraz tom prozy Książeczka rodzaju (2018).

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content